Pięć gier, które nie miały prawa działać na Game Boyu Color

Pięć gier, które nie miały prawa działać na Game Boyu Color
Avatar photo
"Pięć gier, które nie miały prawa działać na Game Boyu" spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem, więc temat powraca jako seria artykułów, które ukazywać się będą w piątki. W drugim odcinku pozostajemy w tej samej rodzinie konsol, nabieramy jednak kolorów.

Game Boy Color ukazał się 9 lat po swoim szarym poprzedniku, ale zaliczany jest do tej samej generacji konsol. Zmiany nie były tak drastyczne, jak te, które nadejść miały trzy lata później, ale konsola mogła pochwalić się nieco lepszą specyfikacją. Ekran wyświetlał już nie cztery odcienie szarości, a do 56 kolorów jednocześnie spośród palety 32768 barw. GBC miało lepszy procesor – Zilog Z80 (4-8 MHz) i więcej wbudowanej pamięci (32 kB RAM i 16 kB VRAM). Choć był wstecznie kompatybilny, a niektóre gry z Game Boya zyskiwały na nim trochę barw (na przykład pierwsze Pokemony), niektóre gry wydawane na Colora były już zbyt zaawansowane dla szarej cegły i działały tylko na nowej wersji handhelda.

Było wśród nich kilka perełek, o których wam opowiem. Oto pięć gier na Game Boya Color, które nie miały prawa ukazać się na tej konsoli.


Heroes of Might and Magic II

heroes-of-might-and-magic-ii-gbc_4bh3.jpg

Mamy rok 2000. Od ponad roku gracze na całym świecie zachwycają się Heroes of Might and Magic III na PC. Tymczasem, wydawca gry, The 3DO Company1, przygotował dwie gry z serii Heroes of Might and Magic na Game Boya Color. Pierwszą z nich – port HoM&M: A Strategic Quest – pominiemy milczeniem. Druga natomiast, wydana kilka miesięcy później jako sequel, to prawdziwy skarb.

Gameplayowo była to mieszanka pierwszych trzech części serii, dużą część oprawy graficznej przeniesiono natomiast właśnie z „trójki”, dzięki czemu można było poczuć, że naprawdę gra się w miniaturową wersję tej samej, dużej produkcji. Fakt, że na malutkim kartridżu można zmieścić tak zaawansowaną grę strategiczną, był 14 lat temu czymś niewyobrażalnym. Podziw budzi też ilość informacji, którą twórcy potrafili jednocześnie upchnąć na niewielkim ekranie Game Boya Color.



Dragon’s Lair

dragons-lair_4bh3.jpg

Kieszonkowe Dragon’s Lair chciano zrobić już znacznie wcześniej, ostatecznie skończyło się jednak tylko na Dragon’s Lair: The Legend na pierwszego Game Boya, które stanowiło tak naprawdę port starej gry z ZX Spectrum – Roller Coaster – i z samą serią nie miało nic wspólnego. Dragon’s Lair kojarzyć się wam powinno z trzema literkami: Q, T oraz E. Gdyby nie ta gra, dzisiaj prawdopodobnie nie moglibyście pograć w Beyond: Dwie Dusze ani Ryse: Son of Rome. Już w latach 80., kiedy miała swój początek, zastanawiano się, czy w ogóle można to nazwać grą, czasami skłaniając się ku określeniu „interaktywny film”.

A wersja na Game Boya Color była zaskakująco wierna. Grafikę przemalowano tak, by na malutkim ekranie z żałosną rozdzielczością nie wyglądała beznadziejnie (i nawet dzisiaj ogląda się to całkiem nieźle), a sam gameplay – oprócz kilku scen, które wycięte zostały z konieczności – pozostał nietknięty. Wrażenie robią przede wszystkim bardzo płynne, „kreskówkowe” animacje.


Alone in the Dark: The New Nightmare

alone-in-the-dark-gbc_4bh3.jpg

Dzisiaj Alone in the Dark: The New Nightmare na Game Boya Color wygląda brzydko i jest zupełnie niegrywalne, ale w 2001 roku było jak objawienie. Przez długi czas grom handheldowym nie udało się zbliżyć do doświadczeń z gier stacjonarnych tak blisko, jak temu portowi wykonanemu przez Pocket Studios. Nawet pomimo tego, że w tym samym roku ukazała się przecież kolejna przenośna konsola Nintendo – Game Boy Advance – a konkurencja GBC była od niego znacznie mocniejsza.

Usunięto cutsceny z pierwotnej wersji gry, niektóre miejsca musiały zostać wycięte. Resztę – aż 300 różnych ujęć! – ściśnięto i poprzycinano, tak, by zmieściła się na małym ekranie. W przypadku tej produkcji z czystym sumieniem można powiedzieć, że osiągnięto limit możliwości konsoli.

1 Swoją drogą – firma, która wtopiła ogromne pieniądze na nieudanej konsoli. Odsyłam kryptoreklamowo do tekstu z CDA 12/2013, strona 80.

3D Pocket Pool

3d-pocket-pool_4bh3.jpg

Nie od dzisiaj wiadomo, że w grach, w których gameplay jest nieskomplikowany od strony technicznej, całą „parę” można wykorzystać do wrażeń wizualnych. Tak właśnie było w przypadku 3D Pocket Pool. Bilard – umówmy się – nie należy do sportów, które w wirtualnej wersji wymagają od konsoli całej masy obliczeń. Dlatego przy 3D Pocket Pool postanowiono zainwestować tę moc, jak nazwa wskazuje, w 3D2.

Tylko tyle i aż tyle – dzięki lepszym „bebechom”, na Game Boyu Color obraz w trzech wymiarach obracać można było stosunkowo płynnie (patrz filmik poniżej – przycięcia to nie gra, tylko gracz, który dostosowuje kąt uderzenia), w przeciwieństwie do tragicznego pod tym względem Faceball 2000, o którym wspominaliśmy w zeszłym tygodniu.



Mario Tennis

mario-tennis-gbc_4bh3.jpg

Mario Tennis, czyli handheldowa wersja gry z Nintendo 64, gameplayowo nie miała z pierwowzorem zbyt wiele wspólnego, choć przygotowało ją to samo studio – Camelot Software Planning. Jeśli spojrzelibyście na ich dorobek, zauważylibyście – prawdopodobnie ku waszemu zdziwieniu – że odpowiedzialni byli za serię Shining, czyli wydawane przez Segę hardkorowe, taktyczne erpegi. Dlaczego o tym piszę? Bo choć Mario Tennis z GBC nie miało graficznie podskoku do wersji z N64, zawierało coś, co do dzisiaj wywołuje podziw: tryb RPG. Tak, taki prawdziwy. Wcielamy się w nim w rolę początkującego tenisisty, który rozpoczął nauki w Royal Tennis Academy. Levelujemy, ulepszamy swoje skille, bierzemy udział w meczach treningowych i turniejowych i tak dalej.

Oprócz tego, gra wygląda też pięknie jak na produkcję z Game Boya Color (trochę jak Pokemony na sterydach), a muzykę do niej napisał Motoi Sakuraba, również kojarzony z licznymi erpegami.


Kończymy produkcją studia Camelot – niech będzie to mały spoiler dla każdego, kto zastanawia się, jakie gry omówimy za tydzień. Wielkie dzięki za pozytywne komentarze pod grami na Game Boya i zachęcam do dalszego informowania mnie, czy taka formuła wam odpowiada i co byście w niej zmienili, a co zostawili. Oraz, oczywiście, do dyskusji na temat samych omówionych gier.

2 Sprostowanie dla czepialskich: jest to oczywiście pseudo-3D, co nijak nie zmieniało faktu, że na początku tego wieku dzieciaki z Game Boyami w rękach otwierały nań oczy ze zdumienia. 😉

32 odpowiedzi do “Pięć gier, które nie miały prawa działać na Game Boyu Color”

  1. Dawid „spikain” Bojarski 5 września 2014 o 20:09

    „Pięć gier, które nie miały prawa działać na Game Boyu” spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem, więc temat powraca jako seria artykułów, które ukazywać się będą w piątki. W drugim odcinku pozostajemy w tej samej rodzinie konsol, nabieramy jednak kolorów.

  2. Jedyne co mi się w cyklu „pięciu gier[…]” nie podoba to że jest to pięć gier a nie dziesięć – czyta się przyjemnie, ale za szybko się kończy 🙁

  3. wow, man, zaskakujesz totalnie o_O

  4. jak kolega niżej zaznaczył, fajowski pomysł, druga część dobra, ale kurcze krótka :

  5. Dawid „spikain” Bojarski 5 września 2014 o 21:11

    @Brian: Ha! Materiału wystarczyłoby na sto, tylko wtedy raczej nie mógłby to być cykl tygodniowy, chyba że dostałbym do pomocy armię. 😉 Ale dzięki, dla takich komentarzy się pisze. 🙂 |@Berlin: A nie widziałeś jeszcze mojej sztuczki z długopisami!

  6. Pojawiły się tu moje pierwsze Heroes’y 😀

  7. No graficznie to faktycznie wtedy to było coś. Ale z drugiej strony nie chciałbym, żeby ktoś grał np. w Alone in The Drak z włączonym głośnikiem w autobusie. Bo byłoby naprawdę strasznie. 🙂 |A cykl bardzo ciekawy, zaczyna się na Gameboyu, a skończy na..? 🙂

  8. Z wymienionych tytułów grałem w dwa. Nie rozumiałem, o co chodzi w Alone in the Dark, za to Mario Tennis to jedna z moich ulubionych gierek na Colora. Camelot nie robi złych gier. Albo bardzo rzadko, bo sprawdziłem wiele pozycji tego studia i wszystkie mi się podobały.

  9. Jak dla mnie fantastyczne ,teraz tylko czekać na następny tydzień 🙂

  10. Dawid „spikain” Bojarski 5 września 2014 o 21:35

    @Elano: Nie robi złych gier, a potencjalnie złe gry obraca w dobre. Bo jakby zdrowemu na umyśle człowiekowi powiedzieć, że spodoba mu się Mario Golf, to popukałby się w czoło. 😀 @ajst47: Pewnie na zeszłej generacji (PS360Wii). Ale do tego jeszcze sporo czasu, może coś się wymyśli.

  11. Racja, bo jak nie wiem, o co chodzi w Golfie, tak demo wersji na 3DS-a było przeze mnie mocno ogrywane i nadal poważnie się zastanawiam nad kupnem pełnej. 😛

  12. Dawid „spikain” Bojarski 5 września 2014 o 22:07

    Mam pełną i zmarnowałem na nią więcej godzin, niż wypada się przyznać. Poza tym w to można grać wiecznie, bo ciągle są jakieś nowe turnieje, w których wygrywa się nieosiągalne w inny sposób stroje (czyli elementy ekwipunku, bo każdy kij czy czapka ma swoje statsy).

  13. Świetne artykuły spikain. I need more! 😀

  14. Czytałem z przyjemnością 🙂 Świetny artykuł, jeśli możesz, daj więcej.

  15. Mam nadzieję że będzie artykuł z Game Boya Advance 😀

  16. Patrząc na te gry, aż dziw bierze, że wszystko ewoluowało do obecnej postaci. Toporna grafika, odpychające dźwięki.. a jednak się sprzedało.

  17. HarryCallahan 6 września 2014 o 10:08

    „Toporna grafika, odpychające dźwięki.. a jednak się sprzedało.” – błąd w rozumowaniu. Tak można napisać np. o Minecrafcie. Te gry jak na tamte czasy nie miały topornej grafiki, bo lepszej (na danym sprzęcie) nie było. W ogóle wizja gier na handheldy tak bliskich swoim pełnoprawnym odpowiednikom jak dzisiaj to była czymś nierealnym. Postęp jest ogromny, z tym się zgadzam. Natomiast wcale nie dziwi mnie sukces takiego GBC.

  18. HarryCallahan tutaj nie ma żadnego błędu rozumowania to, że nie było lepszej nie oznacza, że ta nie byla toporna. Na tamte czasy, nie licząc grupki zapaleńców, gry były uważane jako zabawka a nie coś co może równać się kiedyś z dobrą książką czy filmem. Oczywiście dla zapaleńców wszystko wyglądało super, bo to niezła nowinka ale dla reszty kiczowato

  19. Tenis rpg xD (śmieszny/ciekawy pomysł) a Alone in the dark to wygląda trochę jak by był już na gba. Czekać tylko na następny materiał. Może kiedyś dojdziemy do poprzedniej generacj konsol. Ciekawe co by się znalazło.

  20. HarryCallahan 6 września 2014 o 11:24

    @Airoder: a grałeś w któryś z tytułów z tamtych czasów na świeżo, gdy nie miałeś porównania czymś innym? Odbiór był zupełnie inny. Pamiętam jakim szokiem graficznym były dla mnie takie tytuły jak Donkey Kong Country na SNES czy później Mario 64, czy Gran Turismo i FIFA 98 na PSX. Handheldy to trochę inna sprawa, bo nikt nie patrzył na nie wtedy tak jak na zwykłe gry. Już sam fakt, że porównujesz gry do filmu pokazuje, że patrzysz na to wszystko z perspektywy obecnych czasów, bo wtedy nikt tego tak nie

  21. @Airoder |A teraz coś się zmieniło? Bo wybitnym grom ciągle daleko do wybitnych filmów czy książek. 😉 Chyba, że porównujemy je na polu sukcesów komercyjnych, wtedy taki blockbusterowy „asasin”faktycznie nie leży daleko od Transformers. Pozostaje tylko pytanie czy to faktycznie powód do dumy. 😉

  22. HarryCallahan 6 września 2014 o 11:27

    postrzegał. Tzn. były gry starające się być interaktywnym filmem, ale był to pierwszorzędny crap. Oczekiwania i wyobrażenia ówczesnych graczy były zupełnie inne niż teraz.

  23. *VenomsssZoR|Istnieje parę gier, które możemy przyrównać do wybitnych filmów lub książek. Nie jest tego wiele bo to tylko kilka tytułów, ale zawsze coś. Wierzę, że dzięki segmentowi indie doczekamy się kolejnych, bo w nich twórcy mogą eksperymentować. Zauważ jak nie wiele wysoko budżetowych filmów w całej historii kina nazwano wybitnymi.

  24. HarryCallahan ta rozmowa zaczyna skręcać na zły tor bo Ty patrzysz na to tylko przez pryzmat gracza (czyli swój, mój zresztą też) i uważasz, ze patrze przez dzisiejsze czasy na to – nie, nie patrze w ten sposób na to. Ale by gry dziś wyglądały, jak wyglądają, musiały zachęcić do siebie szersze grono ludzi, którzy nie postrzegali ich w jakimś szerszym znaczeniu rozrywkowym (sam to przecież zauważyłeś).

  25. @Draif|Jeśli chodzi drugą część twojej wypowiedzi to masz moje pełne poparcie. O wiele łatwiej jest mi nazwać wybitnym Hotline Miami, niż takie dajmy na to wtórne produkty od Bioware, czy Ubi.

  26. VenomsssZoR też zależy co rozumieć przez słowo wybitne. Wydaje mi się, że gry mogą mieć tutaj naprawdę najszersze pole do popisu przez to, że nie jesteśmy tylko biernym widzem. Bo jeśli ginie lubiana przez nas postać w książce, to możemy być źli i dojść, ze autor tak chciał, a w grze może zginąć przez nasze wybory (mam nadzieje, że jakoś klarownie te myśl przekazałem 🙂 )

  27. Heroes na Gameboya :O. Mega. Ja na moim GBC się głównie w Pokemony i Zeldy zagrywałem, czasem Tony Hawk. Za to na GBA zaliczyłem caluteńkiego Dooma 🙂

  28. Ciekawa seria;) Czekam na kolejne teksty.

  29. skurczybyczek666 6 września 2014 o 18:23

    Jedyna wada tych artykułów o „grach niemożliwych” jest taka, że są zdecydowanie za krótkie. Więcej spikain, więcej! Proszę!

  30. Spikain, ale się ucieszyłem z kolejnego artykułu o „grach niemożliwych”! |Świetnie 🙂 Nie mogę się doczekać Commodore 64 albo Amiga 500-1200 🙂

  31. HarryCallahan 9 września 2014 o 10:00

    @VenomsssZoR: a ja się nie do końca zgodzę z takim Hot Line Miami. Na pewno jest to przykład bardzo dobrej gry i jakiś powiem świeżości (chociaż też nie do końca bo tego typu tytuły z widokiem z góry już były). I na pewno jako całość wypada to świetnie (gameplay, klimat, takie ogólne wrażenia po zagraniu). Rzecz w tym, że pyknąłem tę grę w 7 godzin powtarzając niektóre plansze aby podbić wynik i jakoś nie mam ochoty na więcej. I to jest właśnie ten problem z indykami. One niby potrafią być „wybitne”, ale

  32. HarryCallahan 9 września 2014 o 10:03

    często jest to taka „sztuka dla sztuki”. Ja osobiście cenię o wiele bardziej gry które przyciągnęły mnie na długo do których lubię wracać. Dlatego też zupełnie inaczej postrzegam je od filmów czy książek i uważam, że nie powinny być tytułami jednorazowymi. Niestety wiele indyków właśnie taka dla mnie jest.

Skomentuj sarciaxd Anuluj pisanie odpowiedzi