26
22.06.2024, 16:30Lektura na 10 minut

Po 200 godzinach z Cyberpunkiem 2077 uważam, że gameplayowo jest najlepszą grą CD Projektu Red. A może nawet jedyną dobrą

Dwieście godzin z Cyberpunkiem 2077: Widmem wolności przekonało mnie, że miałem do czynienia z najlepszym gameplayem Redów. Po powrocie do Wiedźmina 3 wręcz odniosłem wrażenie, że RPG z Keanu Reevesem i Idrisem Elbą to jedyna produkcja CDPR z udaną rozgrywką.

Cyberpunk 2077 przeszedł długą drogę od medialnej sensacji, przez zabugowanego chłopca do bicia, aż po niesioną na skrzydłach boskich Reevesa i Elby opowieść o odkupieniu i odrodzeniu. Mówcie sobie, co chcecie, ale ja erpega CD Projektu Red uwielbiałem od pierwszej instalacji – choć przed debiutem tytuł mnie kompletnie nie obchodził. Był pełen błędów, lecz poszczęściło mi się, bo nic nie utrudniało mi gry. Po wszelkich łatkach i dodatku Widmo wolności nie ma już nawet co się kłócić – to produkcja wybitna, nawet jeśli nie wszystkie przedpremierowe obietnice spełniono.

Kiedy wracam do Cyberka na szybką rundkę, by postrzelać czy pojeździć po mieście, czuję się, jakbym wkładał wygodne buty i był gotów do biegu. Inaczej ma się sprawa z Wiedźminem 3. Ostatnia próba odpalenia przygód Geralta zakończyła się zaryciem o beton rozczarowania. Dziki Gon z dodatkami to znakomita historia, która zostanie ze mną i wieloma z was na zawsze – ale gameplayowo Cyberpunk 2077 wyprzedza Wieśka o kilka długości. Do CP2077 wraca się zwyczajnie łatwiej i wygodniej. Płynniej. Kilka fundamentalnych rzeczy robił dobrze od samego początku.

Cyberpunk 2077
Cyberpunk 2077

Wspomnień czar

Każde z nas ma jakieś miłe wspomnienie związane z Dzikim Gonem. Pierwszy kontakt z trzecim Wiedźminem to była jakaś magia. Oszałamiał na tylu poziomach – tych obiektywnych i tych personalnych – że zszokował połowę gamingowego świata. Polacy pękali z dumy, że taka wielka, głośna i piękna produkcja powstała nad Wisłą. Że sprzedała się w tylu milionach, wyznaczyła trudne do przeskoczenia standardy dla erpegów akcji. Że pokonała Dragon Age’a, Fallouta, Mass Effecta, Skyrima i resztę gigantów.

Bo i było za co Dziki Gon kochać. Z szacunkiem potraktował jednego z najważniejszych polskich bohaterów literackich i wypuściła go w wielki świat – zarówno wewnątrz gry, jak i w naszej rzeczywistości. Dziś Geralta znają wszyscy (co nie, Netflix?). Dziki Gon prezentował się obłędnie. Walka wyglądała spektakularnie, zwłaszcza że pożyczała to i owo ze znajdującej się wtedy na szczycie serii Batman: Arkham. Fabuła, nawet jeśli zmierzała do ostatecznej konfrontacji z tytułowymi złolami, oferowała tyle zwrotów akcji, emocji, kapitalnych dialogów i postaci, że klękajcie narody. Mało kto był w stanie wyreżyserować równie żywe RPG.

W otwartym świecie mogliśmy się zanurzyć na długie godziny i rozwiązywać problemy mieszkańców Skellige, Novigradu oraz innych krain. Gracze przerzucali się – z lepszym lub gorszym skutkiem – cytatami z gry, jak niegdyś odzywkami z Fallouta (tego Black Isle z jakiegoś powodu). Nawet najprostsze questy potrafiły zaskoczyć głębią fabularną czy pamiętną rozmową. Napotkanych bohaterów traktowaliśmy jak bliskich, a romanse najpewniej rozpędziły „fanfikownie” do prędkości nadświetlnej. Ileż to nagłowiliśmy się i nadyskutowaliśmy przy wyborach moralnych oferowanych przez grę. Wyborach, które naprawdę sporo zmieniały, nie zawsze w oczywisty sposób. A scena, w której Geralt wreszcie znajduje Ciri... To nie ja płaczę! To wy płaczecie jak na filmach Pixara. 

Wiedźmin 3: Dziki Gon
Wiedźmin 3: Dziki Gon

Że „trójkę” nękały błędy techniczne, a Płotka okazywała się jakimś upiorem wirtualnej przestrzeni? Która wielka, złożona gra nie miała wtedy problemów? Odpalenie takiego Arkham Knighta na PC graniczyło z cudem. Wiedźmina zresztą połatano, dopchano darmową zawartością. Potem CDPR zawstydził konkurencję dwoma dodatkami na wypasie – Sercami z kamienia oraz Krwią i winem. Były tak spektakularne, że mogły robić za osobne produkcje. Gracze zresztą chyba woleliby kolejne takie wykrojone solowe przygody Geralta od nowych epickich trylogii ze stawkami większymi niż życie.

Mój osobisty problem tkwił w tym, że choć przeszedłem Wiedźmina dwa i pół raza, łącznie z pierwszym dodatkiem, to Krwi i wina nigdy nie ukończyłem. Zostawiłem sobie zapis gry gdzieś z połowy i… tak minęły trzy lata. Ostatnia próba powrotu przyniosła rozczarowanie.


Spotkanie z rzeczywistością

Dokonań, nagród, dobrej grafiki, świetnego scenariusza i charyzmatycznych bohaterów nikt Wiedźminowi 3 nie odbierze. Ale po latach wyłażą kolejne problemy, na które nie pomagają różowe okulary i przyjemne wspomnienia.

Bo w Wiedźmina 3 po prostu topornie się obecnie gra. Pewnie, tytuł dalej dobrze wygląda, dialogi płyną jak przednie wino, a grafika, muzyka i w ogóle klimat wciąż cieszą zmysły, zwłaszcza po aktualizacjach. Niemniej rozgrywka kuleje. Może to wina tego, że na Płotkę wskoczyłem po długiej i wyczerpującej jeździe z Elden Ringiem. Feeling wszystkiego zawyżył tam moje standardy i potrzeby. Może dlatego, gdy odpaliłem Krew i wino i biegałem Geraltem po Toussaint, miałem wrażenie, że obcuję z kłodą pokroju Gothica. Sterowanie Białym Wilkiem było równie zgrabne, co pilotowanie ociężałego mecha. Niewiele w tym precyzji. Bujał się na boki jak stara łajba przy najmniejszym ruchu, reagował jakby z lekkim opóźnieniem. Nie czułem dużego związku między przyciskami, które wduszam, a tym, co Geralt robi.

Wiedźmin 3: Dziki Gon
Wiedźmin 3: Dziki Gon

Przypomniałem sobie też o innych upierdliwościach tej gry. O słabym zarządzaniu ekwipunkiem. O tym, że rozwój postaci nie daje satysfakcji, a po wybraniu kilku kluczowych wzmocnień staje się systemem niemal zbędnym. Mechaniką bezbarwną. Tryb wiedźmińskich zmysłów męczył zaś jak zawsze. Chyba jestem za stary na ganianie za ledwie widocznymi śladami w trawie przy co drugim zadaniu. Jak wybijało to z rytmu, tak wybija dalej. Po kolejnej walce, którą wprawdzie wygrałem z łatwością, odpuściłem. Feeling szermierki kiepsko się zestarzał.

Było tego za dużo, nie chciałem deptać pięknych wspomnień. Wykasowałem grę, zachowałem zapis, może kiedyś wrócę z lepszym nastawieniem. A może mój Geralt utkwił na uliczce jednego z miasteczek już na zawsze.

WIĘCEJ NA KOLEJNEJ STRONIE


Czytaj dalej

Redaktor
Hubert Sosnowski

Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.

Wpisów10

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze