Serial „Wiedźmin” TVP. 20 lat minęło i nadal jest tragiczny

Filmowo-serialowa hybryda, jaką jest „Wiedźmin” w reżyserii Marka Brodzkiego, stała się obiektem drwin tak fanów książek Sapkowskiego, jak i zwyczajnej widowni oczekującej dobrego fantasy. Czy broni się po latach? Bezapelacyjnie – z naciskiem na „NIE”.
Rolka w prawym górnym rogu
Michałowi Szczerbicowi, scenarzyście i producentowi, udało się zakupić w 1995 roku prawa do ekranizacji opowieści „Ostatnie życzenie” i „Miecz przeznaczenia”. Mimo uznanego dorobku (kierownik produkcji „Listy Schindlera”, „Złota dezerterów”, „Pułkownika Chaberta”; scenarzysta „Prawa ojca”) poszukiwanie funduszy na realizację projektu zajęło mu dobrych pięć lat. W kraju, w którym z uwagi na kiepskie zaplecze mało kto brał się za widowiskowe produkcje, i w świecie, w którym nie było jeszcze kinowego „Władcy Pierścieni”, a fantasy kojarzyło się głównie z… „Herkulesem” i „Xeną: Wojowniczą księżniczką”, wizja nakręcenia takiej adaptacji nie wydawała się sensowna.

Wraz z „komuną” upadła Centrala Rozpowszechniania Filmów, jedyny dystrybutor działający na terenie kraju za czasów PRL-u. Obrodziło wtedy niezależnymi firmami, które same mogły sobie dobierać produkcje. Jak wynalazki z Zachodu przestały stanowić jedynie droższą ciekawostkę na bazarach, tak hollywoodzkie filmy nie musiały już czekać wielu miesięcy czy lat na emisję u nas (pomijając przygotowywane z opóźnieniem polskie wersje), aż jaśnie komisja zdecyduje, czy „Wejście smoka” propaguje nieprzystające narodowi wartości, czy nie.
O ile jednak I sekretarz trzymał kinematografię za gardło, o tyle jeśli film spełniał odpowiednie normy, jego twórcy nie musieli się martwić o budżet czy dystrybucję – tę zapewniała Centrala. Również kwestia tego, czy ktokolwiek dane dzieło obejrzy, nie była aż tak istotna. Wolny rynek zmusił do poszukiwania pieniędzy na własną rękę oraz brania pod uwagę ewentualnej opłacalności, do tego narastała chęć dogonienia Zachodu mimo przestarzałych metod kręcenia. Dopiero na przełomie wieków coś się ruszyło w temacie wielkich widowisk: powstały „Ogniem i mieczem”, „Quo vadis”, „W pustyni i w puszczy”, „Zemsta”. No i „Pan Tadeusz”.
Pan Geralt
Pozwolę sobie tu na pewną teorię: myślę, że „Wiedźmin” nigdy by nie powstał, gdyby nie adaptacja narodowego eposu autorstwa Andrzeja Wajdy. Najpewniej to wtedy, w trakcie zdjęć w 1998 roku, Szczerbicowi udało się zainteresować wiedźmińską koncepcją Lwa Rywina, z którym od wielu lat współpracował.
Na planie „Pana Tadeusza” mamy Michała Żebrowskiego wcielającego się w tytułową rolę, Brodzki działa na posadzie drugiego reżysera, Rywin i Szczerbic siedzą na stołkach producentów, a wszystko to spina dystrybutor Vision. Tymczasem za dwa lata wszyscy oni zaczną pracować przy adaptacji opowiadań Sapkowskiego. Dla Brodzkiego będzie to pełnometrażowy debiut reżyserski; dla Żebrowskiego (zaproponowanego przez Rywina do roli Geralta właśnie przez wzgląd na „Pana Tadeusza”) – szansa na wyrwanie się z roli prawego Skrzetuskiego i pierdołowatego Soplicy; dla Rywina i Szczerbica – okazja do zrobienia u nas ambitnego kina… i jednocześnie serialu fantasy.

Heritage Films, spółka producencka Rywina, dołożyło od siebie cztery miliony złotych, ale tyle nie wystarczało na „superprodukcję”. Filmowcy próbowali dogadać się z jednym z banków (jak przy „Panu Tadeuszu”), ale ten po dwóch miesiącach nagle się wycofał z negocjacji. Jego miejsce zajęła Telewizja Polska, która dodała do budżetu dodatkowe 15 mln złotych.
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza
Ambicjom towarzyszył rozbudowany marketing wersji kinowej(*), na który dystrybutor Vision wydał kolejne siedem milionów. Fotosy, plakaty, wywiady pojawiały się tak w największych, jak i tych lokalnych magazynach, gwarantując dojście i do fanów, i do laików. Robert Gawliński oraz nieżyjący już Grzegorz Ciechowski, kompozytor muzyki do filmo-serialu, sklecili wspólnie piosenkę „Nie pokonasz miłości” – niby dotyczyła ona związku Geralta i Yennefer, ale w gruncie rzeczy była bardzo uniwersalna, przez co nadawała się do ciągłego puszczania w radiu. W nim też – w RMF FM – Żebrowski przez bite trzy miesiące czytał fragmenty książek Sapkowskiego.
(*) Skąd nagle wzmianka o promocji filmu w tekście o serialu? Mało kto by słyszał o tym ostatnim, gdyby nie wersja kinowa. A gdyby nie marketing, niewiele osób wiedziałoby z kolei o filmie.
Wypłynięciu na szerokie wody miał się także przysłużyć „Wiedźmin: Gra wyobraźni” (wyd. MAG) wydany w formie i tradycyjnego erpega, i książki „dla nowicjuszy” ze skróconym opisem zasad oraz zarysowanym światem gry. Na ostatnich stronach podręcznika ogłoszono nawet konkurs, w którym można było wygrać prawdziwy wiedźmiński miecz, a co!
Stworzono komórkowego erpega dla użytkowników sieci Idea oraz zorganizowano akcję z udziałem kilku dużych marek (z tego przedsięwzięcia kultowe „Przygarnij Kropka” zaczerpnie później inspirację). Rzecz polegała na SMS-owym rozwiązywaniu zagadek, by po ich rozgryzieniu otrzymać komunikat, iż następne zadanie bądź wskazówka pojawią się np. w tym oto numerze Super Expressu. W wydarzeniu wzięły udział m.in. portal Tenbit, Interia i RMF FM, a nagrodą dla głównego zwycięzcy była… półkilogramowa kula złota.
Prawie dwa miesiące przed kinową premierą na warszawskim Polu Mokotowskim zorganizowano Piknik Wiedźmiński, gdzie dzieciaki i młodzież mogły sobie strzelić sztuczną bliznę na modłę tej Geralta, dowiedzieć się podczas wizyty u czarodziejek, jaka przyszłość czeka za rogiem, podziwiać pokazy rycerskie czy skosztować podpłomyków w stosownej tawernie. Na wzgórzu ustawiono telebim, na którym pokazywano fragmenty filmu oraz materiały promocyjne.
Z siedmiu milionów zainwestowanych przez Vision 250 tys. poszło na piknik, 400 tys. na reklamę w prasie, 3,5 mln na promocję w telewizji. Zostały jeszcze 3 mln na merch w postaci koszulek, kubków czy gumowych podobizn Geralta, banery na stronach internetowych, siedem reklam wielkoformatowych w dużych miastach Polski oraz 500 tablic z plakatami na ulicach. Ze względu na ogromne koszty promocji firma żądała potem od kin wysokich marż, przez co trzy sieci multipleksów – Multikino, Ster Century i Cinema City – odmówiły emisji filmu na premierę.
Bardzo Wielkie Zło
Jak widać, wśród twórców i inwestorów ambicje oraz apetyty na sukces były ogromne. Niestety projekt został położony już na starcie przez koncepcję jednoczesnego kręcenia filmu i serialu, a także przez to, iż kierowali nim ludzie niemający zbytniego szacunku do materiału źródłowego. Rywin na pytanie, czy spotkał się z Sapkowskim, odpowiedział, że „jego zadaniem jest robić film, a nie dyskutować o prozie”. Wolał zaufać do reszty Szczerbicowi, z którym współpracował od lat.

Szczerbic zaś niby chwalił twórczość Sapkowskiego, uważając ją za „wieloznaczeniową, inteligentną, niosącą treści odpowiadające wielu odbiorcom”, by w tym samym wywiadzie (Głos Wybrzeża, 2.11.2001) uznać, że „proste przeniesienie postaci od pana Andrzeja Sapkowskiego nic dobrego by nie dało; wyszedłby z tego serial przygodowy – jakiś »Herkules« czy »Xena: Wojownicza księżniczka«”. I „aby Geralt był postacią wiarygodną, nie jednowymiarową, trzeba sięgnąć do spraw tylko leciutko zarysowanych w książce”.
Historia z Yennefer u Sapkowskiego jest tak skomplikowana, że właściwie diabli wiedzą, czy to on (Geralt – przyp. red.) ją odrzuca, czy ona jego, czy oni w ogóle chcą być razem.
Podobnie było z brutalnością, od której książki przecież nie uciekały:
I jeżeli takie są oczekiwania fanów, to muszę wprost powiedzieć: brutalności nie będzie. Nie będzie rozchlastywania mieczem na pół, tylko dlatego, że Wiedźmin zabija szczególnie okrutnie. Zabija normalnie – w scenariuszu nie jest okrutnikiem ani zboczeńcem, tylko człowiekiem szlachetnym, który wykonuje pewien zawód raczej z konieczności. Nie epatuje, zabija tak błyskawicznie, jak to możliwe – jest perfekcjonistą.
W mniemaniu Szczerbica książkowa postać była zwykłym zwyrolem, nie mutantem, któremu wykluczenie ze społeczeństwa dało możliwość spojrzenia na świat z praktycznie wszystkich perspektyw (ciemiężonego ludu, bogatych wypierdków, zadufanych czarnoksiężników itd.) i który trudni się zabijaniem i odczarowywaniem stworów za pieniądze, bo niczego innego nie potrafi, a za coś musi żyć. Szczerbic zaś ambitnie chciał zrobić z niego rycerza nowego pokolenia.
Ba, w wersji serialowej Vesemir nie jest mistrzem szermierki, a kapłanem, cech Wilka wywodzi się ze starego bractwa rycerskiego, wiedźmini są z definicji aseksualni (!), z kolei kodeks wiedźmiński to nie sposób Geralta na wymiganie się od komplikacji, a faktycznie istniejące kredo. (Pomińmy już to, że niedaleko Kaer Morhen prowadzona jest szkółka… wiedźminek). No bo trzeba wyjaśnić, skąd „Gerwant” jest – w końcu w motywie nieznajomego kowboja, który wparowuje do miasteczka, załatwia złego typa i nie chcąc słyszeć podziękowań, tego samego dnia z mieściny wybywa, zawsze w pewnym momencie poznajemy rozbudowaną przeszłości bohatera, prawda? Cóż, nie tutaj.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Ścięte bardziej niż w Blaviken
Chociaż dla wielu „Wiedźmin” to przede wszystkim film, projekt ten powinno się oceniać przede wszystkim jako serial, który ścięto na potrzeby kina z gracją rzeźnika (nie z Blaviken). Trzy pierwsze odcinki – nie patrząc na logikę czy zgodność z oryginałem – dają zaskakująco solidną podbudowę pod drogę Geralta. Widzimy, jak w wyniku użycia prawa niespodzianki odbiera się go z rąk rodziców, jak zostaje poddany nowej metodzie przemiany jako pierwszy z adeptów (stąd też wyróżnianie się na tle reszty, większe wątpliwości, bycie skorym do innych metod niż te tradycyjne), jak zderza się ze światem poza jaskiniami, a także jak zaczyna wykonywać wiedźmińskie zadania (uratowanie Renfri i Morenn). W filmie tej podbudowy nie ma, dostajemy jedynie szybki montaż życia w Kaer Morhen i już Geralt ratuje Pavettę. Tempo jest bez porównania lepsze.
Tylko że serial i tak cierpi przez spory niedoborów kontekstu: kolejność opowiadań przemieszano bez większego namysłu, podobnie losowo wyrzucono co ważniejsze sceny. W czwartym odcinku (tym z niesławnym smokiem) Geralt jest już porządnym wiedźminem, zna krainę jak własną kieszeń, kontakty z innymi ogranicza do męczących, acz koniecznych transakcji. Zupełnie nie przypomina młokosa jeszcze niepewnego, kim jest ani do czego zdolni są ludzie. Po tak słabo zarysowanym tle fabularnym nie dziwię się już zupełnie, gdy w tym samym odcinku serial przedstawia nam Jaskra i Yennefer oraz wtłacza do naszych głów, że całą trójkę łączy konkretna przeszłość. My mamy ją sobie dopowiedzieć na podstawie wyrwanych z kontekstu dialogów czy znajomości oryginału. Twórcy zapewne uznali, że nie warto tyle miętolić przeszłości – trzeba dać znane postacie i opowieści, szybko, szybko!
Gorzej, że kiedy po zmyślonych latach młodości Geralta przechodzimy do momentów inspirowanych książkami, można odnieść wrażenie, iż twórcy kręcili swoje dzieło z pamięci. Weźmy na przykład „Mniejsze zło” i odcinek „Człowiek – pierwsze spotkanie”. Coś tam kojarzyli, że Renfri – po zamachu na jej życie – dołączyła do siedmiu leśnych gnomów. No to w serialu tuż po owej próbie odebrania jej życia księżniczka prosi Geralta o przywiezienie jej do bandy rozbójników z Mahakamu, żeby mogła objąć nad nimi dowództwo, tak jakby ich działalność była w okolicy wyjątkowo znana. Przecież to się kupy nie trzyma. Nie dowiadujemy się nawet o powodzie zamachu: Przekleństwie Czarnego Słońca.
Mało tego. Twórcy wysypali się już wtedy, kiedy przyjęli zbyt dosłownie fakt, iż Geralt miał w sobie coś z samuraja. Tu więc nosi strój ze wschodnimi elementami, jednym z dwóch jego mieczy jest katana oraz stosuje aikido. Brzmi japońsko, więc to na pewno brutalna sztuka walki!
Chociaż wątpię
Przy takiej rocznicy nie obejdzie się bez porównań z innymi wersjami – np. z tą najnowszą produkcji Netfliksa. Serial z Henrym Cavillem ogląda się jak pochodną „Xeny: Wojowniczej księżniczki” – to luźna przygoda z odcinkami w stylu „potwór tygodnia”. Jego niedostatki formalne są tyleż bolesne, ileż… odświeżające w obliczu faktu, że po premierze kinowego „Władcy Pierścieni” fantasy stało się równoznaczne z potężnymi widowiskami. A Sapkowski wolał oprzeć swój świat na relacjach (nie nazwał nawet krainy, w której rozgrywa się akcja). Wiedźfliksa i Geralta TVP łączy to, że póki ich twórcy nie porywają się z motyką na słońce (tj. z budżetem na rozmach) i ufają charyzmie aktorów, zamiast magii czarodziejskiej pojawia się ta budująca klimat.

Tu wygrywa wersja Netfliksa, która ma na tyle ogłady, by część kwestii przenieść wprost, a nowe – napisać w duchu pierwowzoru. Wulgaryzmy są częścią tego świata jak każde inne słowo i zgodnie ze swoją rolą wzmacniają wypowiedzi bohaterów. Twórcy dubbingu do serialu z Cavillem doskonale to rozumieli, dlatego „I tego wam życzę, dostojni panowie, abyście się nie posrali, gdy śmierć zajrzy wam głęboko w oczy” brzmi nader „sapkowsko”, podczas gdy dialogi Szczerbica są proste i przepełnione żółcią. Z nieokreślonych przyczyn polscy filmowcy całkowicie zrezygnowali z kwiecistości języka Sapkowskiego i woleli czerpać pomysły to ze sztywnych harlekinów, to z łaciny podwórkowej.
Moreeenn! Moooreeeeenn!
Choć serial Netfliksa wydaje się miejscami straszliwie sterylny i pozbawiony stylu wykraczającego poza typowe fantasy, to jest to produkcja nieźle przygotowana. Jakość efektów nie spada poniżej solidnego poziomu i tylko bitwa na końcu pierwszego sezonu czy wojsko Nilfgaardu odziane w worki na śmieci kłują w oczy. Polski serial pod względem technicznym to niesamowita fuszerka i nie chodzi mi nawet o smoka, bo ten wygląda nie najgorzej, biorąc pod uwagę czasy i okoliczności. (Graficy przez połowę produkcji nie mieli internetu, więc wiele technik musieli sami wykombinować. Do tego kiedy chcieli iść w blockbusterowe klimaty, to ich przełożeni woleli bardziej bajkowe designy).
Owszem, polskie lokacje są przepełnione urokiem. Budżetowość nie pozwoliła rodakom na potężne scenografie, trzeba było szukać gotowych miejsc – taki zamek Grodziec posłużył za świątynię Melitele. Niestety nie wierzę, że to Novigrad czy inna Cintra, widzę, że to Malbork, bo i nie starano się, aby oddać wagę danego miejsca. Zdecydowaną większość ujęć nakręcono na zbliżeniach, czyniąc kadry cholernie ciasnymi i „telewizyjnymi” (dzięki za te 15 milionów, TVP). Darowano sobie plany totalne pokazujące całe miejsce akcji, przez co zbyt często postacie zdają się wyskakiwać znikąd.
A sceny walki niesamowicie cierpią przez taki styl. Do tego za każdym razem słyszymy te same świsty mieczy i te same krzyki oraz widzimy te same ujęcia na przecinaną skórę, która zamiast głębokiej rany przypomina szramę na policzku. Żebrowski miał ćwiczyć „przez siedem miesięcy po sześć godzin dziennie”, co brzmi szlachetnie i dumnie, ale najpewniej jest przesadą ze strony dystrybutora, bo nigdzie tej nauki nie widać. Geralt macha bronią na oślep, wrogowie akurat wpadają mu pod ostrze albo mylą garotę z… grubym sznurem. W tle zawsze przygrywają zapętlające się bębny bądź wycie, od którego uszy więdną.
Wiedźmienie Władzy
Ostateczny produkt jawi się jako dziwna hybryda fanfika, jasełek i czegoś, co można by nazwać fantasy, ale tylko z definicji. Rzuca się czarami, są lochy i smoki, i dopplery, ale przez to, że serial traktuje się nazbyt poważnie, nie ma w nim nic przewrotnego, paradoksalnie jeszcze bardziej oddala się od baśniowości.
W końcu magia wiedźmińskich opowiadań jest ściśle powiązana z zabawą ogranymi motywami. Elfy, driady, bazyliszki, krasnoludy, wampiry, strzygi, bogacz zamieniony w potwora, którego słucha się pałac, księżniczka przyłączająca się do bandy siedmiu gnomów, dylemat miłosny pomiędzy syrenką a człowiekiem. To znane melodie nucone przez Sapkowskiego tak, że brzmią jak nowe. To czysta trawestacja; przyjrzenie się baśniom i zastanowienie się, jak mogłyby wyglądać w nieco bardziej realistycznym świecie.

Tym, co spaja tę różnorodność, jest rozbrajająco-dobijająca szczerość autora. W świecie pełnym fantazyjnych stworzeń na pewno trafi się takie zagrażające innym – dajmy na to, Smok Wawelski. Potrzebny jest zatem ktoś, kto będzie się tym zajmował – cwaniackiego szewczyka Skuba pisarz zamienił na zimnego profesjonalistę. Motywy baśni wrzucono w bardziej przyziemne realia, już nie czarno-białe, jakie zwykle ukazują historyjki o walce dobra ze złem. Bo przecież – jak to opisano w „Granicy możliwości” – smok też może być szlachetny, a ci chcący go załatwić owieczką pełną siarki i wilczych jagód mogą być nikczemni. Polski „Wiedźmin”, w przeciwieństwie do książki, ledwie się prześlizguje po głębszych tematach. Daje za to znakomity przykład – przykład tego, jak twórcy swoim zadufaniem zmarnowali olbrzymi potencjał.
Sporo informacji w tym tekście pochodzi z nieistniejącej już podstrony serwisu Sapkowski Zone, która była poświęcona adaptacji filmowo-serialowej. Wszystkim, którzy się przyczynili do rozwoju podstrony „Filmowej” – dziękuję za ten fascynujący wehikuł czasu.
Czytaj dalej
30 odpowiedzi do “Serial „Wiedźmin” TVP. 20 lat minęło i nadal jest tragiczny”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Fajny tekst, przyjemnie się czytało – dziękuję!
Hm, nie użył bym słowa „przyjemnie”, to dobry tekst, który czytało się z żalem 😐
Najlepszy i tak pozostaje serial „Dwa miecze i amulet”
Patyk solidna firma, świetny tekst <3
Smoku, jesteś piękny ;D
E, tam – z serialem „Wiedźmin” jest jak z VW Garbusem: tak brzydki, że aż klasyk 😀
Ciekawie poczytać, jak osoba z nowszego pokolenia odbiera to stareńkie polskie „dzieło” i to w porównaniu tego, co popełnił Netflix. Oczywiście nie zgadzam się prawie wcale – polski serial to faktycznie arcykicz i jedna z najtragiczniejszych ofiar niesławnej afery Rywina, ale była tu jakaś umiarkowanie wydolna próba oddania ducha, specyfiki sapkowego dialogu, humoru. Nie udało się, wyszło przaśnie, ale jaka piękna katastrofa. Tymczasem to, co popełnił netflix niby jest jakimś kalekim kadłubkiem treści wiedźmińskiej (z całkiem ładnymi w sumie zdjęciami), ale w zasadzie nie realizuje niczego, co w sadze było atrakcyjne. I pewnie ja po prostu nie rozumiem tempa współczesnej serialozy, oczekuję za dużo dialogów, za dużo spójności, logiki niemalże, ale jednak zwyczajnie nie umiem za tym nadążyć, zrozumieć i co najważniejsze wysiedzieć gdy tak koszmarnie przynudza. Więc tak, poczytać ciekawie, ale już wolę tego złotego smoka 🙂
Serial Netflixa odpuściłem po pierwszym odcinku.
Przypakowany koks nie pasuje mi na Geralta i kilka innych kwestii…
Netflix stworzył arcydzieło w porównaniu do polskiego koszmaru xd.
A ja do dziś uważam, że komisja sejmowa nie powinna się czepiać Lwa Rywina za „lub czasopisma”, tylko za produkcję „naszego” Wiedźmina, bo tu był zamach na dobro narodowe. A i tak serial był bardziej zjadliwy, niż film pełnometrażowy, na którym byłem w kinie z rodziną i do dziś nie wiemy o co chodziło, serio (a każdy z widzów książki przeczytał – wszystkie 7). Trochę z opowiadań, trochę z pentalogii, chaos gonił chaos. Nie pomogła Dymna, Żebrowski, Zamachowski, śp. Kozłowski itd. Wiadomo polskie realia, brak kasy itp., ale do dziś twierdzę, że zamiast się porywać na przedziwnie niepotrzebna koszty związane z efektami „specjalnymi” wystarczyło zekranizować „Granicę możliwości” z zachowaniem dialogów i mielibyśmy dzieło na miarę „Igraszek z diabłem” czy filmów Machulskiego („Seksmisja”, „Kiler”) – po których ludzie wychodzili zapłakani ze śmiechu z kin. Materiał źródłowy był, wystarczyło go przeczytać. A kończąc – po tym jak do twórczości AS podeszli Redzi – jaki szacunek dla klimatu i dowcipu jest zachowany we wszystkich 3 Wieśkach, okazało się, że naprawdę się da, tylko trzeba chcieć i naprawdę kochać materiał źródłowy.
ja tam go lubiłem
Nie pokonasz miłości > Grosza daj wiedźminowi. Tak to widzę:)
W internecie wrzucano prześmiewcze recenzje każdego odcinka. Do dziś pamiętam frazę „a potem nadjechali Meksykanie i dali Geraltowi po głowie”. To oczywiście „Kraniec świata”.
„Od razu lojalnie ostrzegam, że odcinek dzisiejszy był tak niszczący, że śmiało można podciągnąć go pod definicję broni masowego rażenia. Mi na przykład, w okolicach dwunastej minuty filmu, pękły oczy, białko popaćkało ekran, koc, talerz z kolacją i kubek, tak więc niewiele widziałem już do końca a raport pokontrolny piszę na wpół oślepiony.”
https://web.archive.org/web/20030409061501/http://radkowiecki.republika.pl/odc7.html Streszczenie siódmego odcinka ze wspomnianym „Geralt próbuje pocałować diaboła, ten zarzuca mu nogi na ramiona, jest coraz gwałtowniej gdy nagle… znikąd… nadjeżdżają Meksykanie i kopią Geralta w głowę” 🙂
Stary Geralt był zły. Z perspektywy 15-latka który zaczytywał się w fantasy jawił się jako gwałt na prozie Sapkowskiego, gwałt na gatunku fantasy i gwałt na kinematografii. Z kina wyszedłem wściekły i serialu nigdy nie tknąłem. Spróbowałem dopiero parę lat później i wrażenia były równie fatalne, więc całość wspominam jako kpinę i potwarz dla całego gatunku – a jedyną jasną postacią był dla mnie całkiem dobrze dobrany Żebrowski. Po latach kolejny Wiedźmin, tym razem Netflixa pozostawił równie gorzki posmak. W pierwszym sezonie były przebłyski świetnego kina – podobał mi się odcinek z Renfri, podobał mi się Geralt, podobał mi się język, generalnie był potencjał. Niestety później twórcy odpłynęli w odmęty szaleństwa takie że nie było czego już zbierać i zakończyłem swoją przygodę na początku drugiego sezonu (pierwszy odcinek był jeszcze całkiem przyzwoity). Niestety, „Wiedźmin” zasługuje na adaptację a’la Gra o Tron. Powinny być jasno pokazane stronnictwa, polityka, pogromy a w tym całym kotle Geralt, który bardzo nie chce, ale musi się babrać w tym wszystkim. Netflix zawiódł jak tylko zawieść się dało. Generalnie gatunek Fantasy przeżywa straszny kryzys, bo niby powstaje dużo wielko budżetowych seriali, a ich jakość jest delikatnie mówiąc niska. Już przez litość nie będę wspominał Rings Of Power, bo szczerze mówiąc to już jest apogeum miernoty.
Serial wspominam umiarkowanie ciepło, choć może to dlatego, że z braku sprawnego telewizora co tydzień biegałem oglądać do kolegi. Z filmu z kolei najlepiej pamiętam darmowe chrupki, które dawali w kasie do biletów.
Sranie w banie. Żebrowski, Zamachowski, Chyra, Kotys, Olbrychski, Dymna, Buzek, Boberek, Kozłowski … górą.
Aktorzy byli ok, ale cała reszta już niekoniecznie
Ej no takie wtedy mieliśmy realia. Skopali oczywiście materiał źródłowy ale (jesli byliście wtedy na swiecie) to to sie oglądąło. Po latach cżłowiek widzi jaki to był słaby serial. Niestety też gry mocno spaczyły nam postrzeganie seriali, zwłaszcza netflixowa wersja.
PO LATACH?
Oglądając serial Wiedźmin miałem 16 lat, wtedy już wiedziałem że to słabe było na maksa. Tym bardziej że chwilę wcześniej skończyłem czytanie sagi. Teraz jak na to patrzę to aż oczy szczypią od poziomu żenady.
Jeszcze parę lat temu ten artykuł miałby sens. Ale teraz po Wiedźminie od Netflixa, to nasz rodzimy wydaje się arcydziełem. Polska adaptacja przynajmniej w niewielkim stopniu oddaje klimat książkowego świata. Natomiast dzieła netflixa po prostu nie da się oglądać, będąc ogromnym fanem książek.
parsk
…rozbrzmiał w pustym dzbanie 😉
E tam. Pamiętam jak po pierwszym sezonie netfliksowego Wieśka wróciłem do polskiego serialu. To było jak balsam na ropiejącą ranę… Jak tak liczyłem to polski serial ekranizuje bodajże 10 z 13 opowiadań zawartych w zbiorach „Miecz przeznaczenia” i „Ostatnie życzenie”, czasami ze zmianami, ale nie tak wielkimi jak to ma miejsce w nefliksowej abominacji, które totalnie wypaczają pierwotny sens opowiadań.
Widocznie za młodyś „panie redaktur”. Właśnie po netflixowym Wiedźminie wróclem do serialu sprzed lat i oglądałem go z większą przyjemnością niż to nowe netflixowe sterylne coś bez polotu.
Świetna rola Michała Żebrowskiego, genialna muzyka Grzegorza Ciechowskiego. Serial jest bardzo komiksowy i ma klimat, co z tego że ma przeciętne efekty specjalne. Ma klimat, którego ten Neflixowy nie posiada. Słaby gust panie redaktorze…
Pamiętam mając naście lat, szkoły obowiązkowo wysyłały na Wiedźmina do kina, stąd też odpowiedź dlaczego zrezygnowano z wulgaryzmów, aby trafił do szkolnej widowni. Ja swoją drogą bardzo późno zorientowałem się, że jest serial, ale pamiętam iż już wówczas ludzie trochę podśmiechiwali się z filmu i serialu. Teraz muszę przyznać iż Żebrowski do mnie bardziej przemawia niż Cavill, nasz rodak przedstawił Geralta moralizującego czasem, nieco filozoficznego, ale też miał więcej charyzmy. Swoją drogą muzyka i kreacje aktorskie w polskiej wersji do mnie bardziej przemawiały. Mimo wielu różnic w scenariuszu to i tak uważam iż rodowita produkcja nie odbiegała aż tak od źródła niż jakieś raptory netflixowe i śmieszne decyzje z nikąd bohaterów netfliksowych.
Żeby napisać „..nadal jest tragiczny ” należało oglądać serial te 20 latek temu. A tak mamy posiłkowanie się opiniami innych, czytanych z perspektywy czasu…
Nie uważam serialu za wybitne dzieło ale pamiętam jak człowiek czekał na kolejny odcinek, a na następny dzień czytał te prześmiewcze recenzje. I było wesoło. Od tego czasu czytając/słuchając wiedźmina wyobraźnia podsuwa widziane obrazy i nie wyobrażam sobie innej obsady aktorskiej bardziej pasującej do książkowych postaci. Do tego ta muzyka…tworzy klimat, ma to coś.
Wracając do teraźniejszości, jeśli chcę obejrzeć coś ze świata wiedźmina to nadal wracam do serialu tvp lub zapodaję Pół wieku poezji później. Serialu wersja Netflix nie zamierzam oglądać, zniechęciły mnie wszelkie materiały, reklamy oraz opinie tych co oglądali…Grosza daj wiedźminowi też do mnie nie trafia