3
8.12.2023, 15:45Lektura na 5 minut

W poszukiwaniu straconego czasu. TGA ogląda mi się coraz gorzej

W nocy z 7 na 8 grudnia odbyła się kolejna edycja The Game Awards, cyklicznej imprezy zorganizowanej przez Geoffa Keighleya w celu zaaranżowania spotkania z Hideo Kojimą. Przy okazji rozdano też nagrody twórcom gier.


Dawid „DaeL” Biel

Ironizuję sobie oczywiście, ale istotnie nigdy wcześniej nie miałem tak wielkich problemów ze znalezieniem uzasadnienia dla tej gali, a już na pewno dla poświęcania jej cennych godzin, które można spożytkować na sen. A na pozór wszystko znajduje się tu na swoim miejscu. nagrody dla najlepszych gier roku. Są celebryci, sławy i prawdziwe gwiazdy show-biznesu. Jest fantastyczna oprawa i doskonałe numery muzyczne jako przerywniki. Są czerstwe żarty konferansjerów. No i są też uwielbiane przez wielu zapowiedzi nowych produkcji. Tyle że o ostatecznym kształcie TGA zadecydowały proporcje. Dodajmy: straszliwie zachwiane.


Impreza, o której się mówi (ale lepiej jej nie oglądać)

Na kilka minut przed rozpoczęciem The Game Awards łudziłem się, że będziemy dziś dyskutować o innych kontrowersjach. Bo i tych nie brakowało. Na przykład ujęcie Dave the Diver – skądinąd znakomitego – w zestawieniu „indyków” okazało się czymś dziwacznym. Jeśli istnieje jakiś sens tworzenia osobnej kategorii dla gier niezależnych, to musi nią być promowanie tych produkcji, za którymi nie stały wielomilionowe budżety marketingowe. Ale – jak zauważył organizator TGA – „niezależność może mieć różne znaczenie dla różnych ludzi i jest terminem pojemnym”.

I rzeczywiście z bycia częścią wartej ponad miliard dolarów korporacji jakaś forma niezależności pewnie wynika, choć niekoniecznie niezależność kreatywna. Gdyby tak Keighley znał naszą rodzimą twórczość literacką, toby nas pewnie uraczył jeszcze maksymą z „Towarzysza Szmaciaka”: „Za filozofa idąc radą, nareszcie sobie to uświadom, że Wolność właśnie tkwi w przymusie i z entuzjazmem poddaj mu się”. Ja w każdym razie niecierpliwie czekam na przyszłoroczną kategorię „Najlepszy fanowski mod”, w której zetrą się oficjalne pakiety DLC autorstwa EA i Blizzarda.

TGA
TGA

Ale – jak wspomniałem – o takie rzeczy moglibyśmy się spierać, gdybyśmy traktowali TGA jako rozdanie prestiżowych nagród porównywalne z Oscarami czy Baftą, a nie festiwal reklam i zwiastunów przetykany prezentowaniem pospiesznie, niemalże „na odczepnego”, zwycięzców poszczególnych kategorii. Momentami było to wręcz kuriozalne – o nagrodach za najlepszą grę RPG, najlepszą symulację lub strategię, najlepszą grę sportową lub wyścigową, najlepszą grę multiplayerową i najlepszą grę według głosowania graczy Keighley mówił łącznie przez dwie i pół minuty, wcinając się już po dwóch sekundach aplauzu (liczyłem!), byle tylko przejść do trzyminutowego bloku reklam mobilek i DLC do Guilty Gear.

I tak było przez prawie całą imprezę, brakowało tylko rzucania statuetek zwycięzcom siedzącym wśród publiczności. W przypadku tych kategorii, w których pozwolono twórcom zabrać głos, byli oni wypraszani ze sceny przez muzykę po wypowiedzeniu raptem trzech zdań. Szczęśliwie laureatom niewładającym językiem angielskim wydzielono z pół minutki więcej na konieczne tłumaczenie. I dobrze, bo byłby to jednak klops, gdyby wystąpienia licznie nagradzanych Japończyków kończyły się na „dobry wieczór”.


Blok reklamowy

Traileroza i reklamoza miały się za to znakomicie. Spikain, z którym miałem przyjemność dzielić się refleksjami na żywo, twierdzi wprawdzie, że takie oto stadium terminalne TGA osiągnęło już kilka lat temu, lecz moim zdaniem choroba ta postępuje i gdzieś na jej końcu jest puszczanie zwiastunów od widzów, którzy rzucą największego donejta na YouTubie (bo te – nawiasem mówiąc – były przez cały czas trwania pokazu przyjmowane, co prestiżu raczej nie podnosiło).

Oczywiście rozumiem, że eventy gamingowe rządzą się nieco innymi prawami niż rozdania nagród w branży filmowej. Chętnych obejrzeć ciekawe zapowiedzi nowych produkcji też pewnie jest wielu. Problem polega na tym, że TGA samo w sobie nie ma tej siły przyciągania, co konferencje Microsoftu czy Sony podczas targów E3. A nadrabianie ilością wyrządza więcej szkody niż pożytku.

TGA
TGA

Na każde Pony Island 2, Black Myth: Wukong, Big Walk czy Rise of the Ronin przypadało multum zwiastunów, które entuzjazmu wywołać nie mogły, bo wisiały w internecie od tygodni, i co najmniej drugie tyle spotów z produkcjami będącymi w dystrybucji od wielu miesięcy, a czasem wręcz lat. W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że odchodzę od zmysłów i widzę po raz kolejny ten sam trailer, ale koledzy uspokoili mnie, że to po prostu seria reklam gier chińskiego studia miHoYo, które są do siebie bardzo podobne. A nagrody za dokonania z tego roku gdzieś w tej całej nawale zwyczajnie ginęły.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w TGA tkwi potencjał, aby stało się prawdziwym gamingowym odpowiednikiem Oscarów. Ba, w tych krótkich momentach, kiedy impreza przypominała sobie o swoim charakterze, miały miejsce rzeczy autentycznie zabawne i przyciągające uwagę. A to Neil Newbon – nagrodzony za kreację Astariona w Baldur’s Gate 3 – wyszedł na scenę najwyraźniej mocno zaskoczony, bo ubrany w jakiś szlafrok, a to znów Timothée Chalamet został przedstawiony jako youtuber ModdedController 360 (żart trafił do niewielkiej części publiki, która znała wstydliwy sekret – w wieku 14 lat aktor prowadził kanał o malowaniu gamepadów).

Wysłuchaliśmy kilku świetnych kawałków muzycznych. Nagrodę dla Super Mario Bros. Wonder odebrał Bowser, aktualny szef Nintendo of America, którego nazwisko nieodmiennie wprawia mnie w dobry humor. A Swen Vincke, prezes Larian Studios, wyszedł na scenę w renesansowej zbroi (i aż szkoda, że BG3 – choć na to zasłużyło – zdobyło tytuł gry roku, bo gdyby musiał się w tym żelastwie telepać do domu bez statuetki, to dostarczyłby nam tematu na tydzień śmiechów). Wszystkie te krótkie momenty tonęły wszakże w nieprzebranym ogromie prezentacji, które trzeba było przecierpieć. A na to za każdym razem mam coraz mniejszą ochotę.


Czytaj dalej

Redaktor
Dawid „DaeL” Biel

Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.

Profil
Wpisów79

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze