[Weekend] O „podległym” internecie Korei Północnej

[Weekend] O „podległym” internecie Korei Północnej
Avatar photo
Choć internetowa netykieta to coś, o czym większość z nas nigdy nie słyszała, a bezduszny trolling nigdy nie był tak popularny, jak obecnie, większość internautów wciąż szanuje jedno, potężne sacrum. Wolności słowa w sieci nikomu, pod żadnym pozorem nie wolno naruszać.

Marsz anty-ACTA w moim mieście wstrzymał linię tramwajową, rozjuszeni przeciwnicy Sokołowa wymusili na firmie wycofanie pozwu przeciw Ogińskiemu. I tak dalej. Większość nie kłóci się dla ideałów, tylko broni swojego prawa do narzekania, obsmarowywania i hejterstwa, ale mniejsza z tym – internet to miejsce, o które niezależnie od powodów należy dbać. Jeśli popuścimy, nasz piękny zapychacz czasu, źródło różnej jakości wiedzy i centrum rozrywki może zmienić się w cyrk pełen niedopowiedzeń i absurdów…

Cyrk taki, jak Korea Północna.

Bo podczas gdy 15 z 16 najlepszych graczy Starcrafta na świecie pochodzi z Korei Południowej, niedaleko na północ rzadko kto wie, że Cookie Clicker to najciekawszy sposób spędzania wolnego czasu, na eBayu kupuje się taniej niż w lokalnym supermarkecie, a z gierek w stylu League of Legends da radę zarobić na życie.

Internet na wagę złota
Przewodowo czy bezprzewodowo, większa część świata dawno już leży w objęciach internetu – w różnej postaci i po różnej cenie surfować można w Nigerii, Maroko, czy na Ukrainie. Jednocześnie do dziś wciąż istnieje kilka sporych „dziur”, w których połączyć się z siecią po prostu nie da.

Każdy kontynent, państwo i provider internetu dostają do dyspozycji pulę adresów IP, którą mogą wykorzystać. Dla przykładu, polscy dostawcy są w posiadaniu prawie 19 milionów takich adresów – jeden prawdopodobnie jest przypisany do kabla wystającego z twojej ściany, albo przynajmniej ściany twojego providera. W tym samym czasie Korea Północna ma zarejestrowane całe… 1024 publiczne IP.

Więcej nie potrzebuje. Z internetu korzysta Najwyższy Przywódca Korei Północnej Kim Jong Un i niewielka grupa zaufanych ludzi. Część adresów jest też przeznaczonych dla serwerów kilkunastu koreańskich portali: reklamowych (ciekawostka: layout tej strony kosztował 15 dolarów), informacyjnych czy sportowych – budujących obraz gościnności dla obcokrajowców, w większości jednak stanowiących kulejącą rozsiewnię propagandy skierowanej do południowych sąsiadów.

Alternatywą dla większości mieszkańców Korei pozostaje „intranet“.

Koreański Matrix
Jeżeli korzystaliście kiedykolwiek z intranetu, to prawdopodobnie na terenie większej uczelni lub firmy – to taki zamknięty kawałek sieci, oferujący własne portale, konta pocztowe, komunikatory, fora i tak dalej. Urządzenie podłączone do intranetu komunikować się może jedynie z usługami, które działają w jego obrębie.

Korea Północna w całości objęta jest tego typu siecią. W większych miastach, prestiżowych uniwersytetach i placówkach co ważniejszych organizacji Koreańczycy odpalają komputery wyposażone w zgodny z właściwymi wartościami politycznymi system Red Star, po czym poprzez intranet Kwangmyong (kor. „Światło”) uzyskują dostęp do świata pełnego luksusów: informacji politycznych, naukowych, kulturowych, magicznej poczty email i wypełnionych ebookami, elektronicznych bibliotek.

korea_bzh9i.png

„System operacyjny Red Star oferuje rozrywkę najwyższej jakości”

Jeżeli Koreańczyk jakimś cudem zapomni, jak nazywa się jego Najwyższy Przywódca, intranet przyjdzie z pomocą – wyróżnione powiększoną czcionką „Kim Jong Un” pojawia się na każdym portalu, oczywiście w towarzystwie najróżniejszych zdjęć. Na forach internetowych, chatach i stronach z nowinkami próżno szukać czegokolwiek, co nie powoływałoby się w ten czy inny sposób na wodza.

Bo gdyby ktokolwiek spróbował, natychmiast poniósłby tego konsekwencje. Straszliwe. Według doniesień Reporters Without Borders, francuskiej organizacji non-profit promującej wolność słowa w sieci, niektórych z koreańskich dziennikarzy zesłano na „rewolucjonizujące” obozy z powodu… literówki w artykule. Ba, ta sama organizacja uznała Koreę Północną za drugą z najgroźniejszych „czarnych dziur” internetu, zaraz po Erytrei. Ranking RWB opiera się o nasilenie przemocy, jaką stosuje się w krajach całego świata wobec dziennikarzy.

Co najciekawsze: to nie tak, że obywatele Korei Północnej muszą się przed czymś wstrzymywać. Dla większości życie „u boku” tego czy innego wodza jest na porządku dziennym i nie mają problemów z zaakceptowaniem jego obecności i w gazecie, i w radiu, i w internecie. Przywódcy dyktowali im, co i jak od ponad 6 dekad. Trochę jak słówko „Bóg” – czy kogokolwiek wierzącego dziwi, że przewija się na wszystkich portalach proreligijnych?

Godzimy się?
Oczywiście, że nie. Największy sprzeciw – z tych aktywnych, bo uliczne manifestacje żadnego pożytku nie przyniosły – urósł w ciągu ostatniego roku. Najgłośniejsza sprawa to wycieczka Erica Schmidta, jednego z prezesów Google, do Korei Północnej. Miał zamiar przekonać przywódców kraju, że izolacja i ograniczanie dostępu do internetu wstrzyma w przyszłości rozwój ekonomiczny Korei. Na pewno nie bez znaczenia był też fakt, że każda internetowa „dziura” działa na niekorzyść wpływów Google Inc.

Istniały przesłanki, że misja tego typu może mieć rację bytu. Kim John Un jest otwarty na nowe technologie – w noworocznym przemówieniu przyznał, że mają one wielkie znaczenie przy budowania potężnego kraju. Według turystów koreańscy urzędnicy również doskonale zdają sobie sprawę, jak wartościowym i rozwojowym medium jest internet.

Zanim Eric przyjechał podyskutować, Korea Północna zdążyła się jednak odpowiednio przygotować. „Gdy do Korei przybywają ludzie z zewnątrz, rząd organizuje… sesje przeglądania internetu” – napisał Schmidt po powrocie do USA – „Przy dziesiątkach komputerów sadza się studentów, a na ekranach wyświetla pobrane uprzednio strony internetowe – przeważnie wyniki wyszukiwania Google. Podczas takich sesji studenci nie odrywają wzroku od PC-tów, bezmyślnie scrollując strony w górę i w dół…”.

Mimo wszystko rozmowy z Koreą Północną nie poszły na marne. Pod koniec stycznia Google opublikowało mapy Korei w Google Maps (odnaleźć tam można m.in. obozy pracy i laboratoria nuklearne), a w lutym w turystycznej strefie Mount Kumgang rozpoczęto udostępnianie turystom sprawnego internetu 3G. Koreańczycy wciąż korzystają jedynie z ocenzurowanej sieci, ale przynajmniej przyjezdni mogą już pisać Twitty i wrzucać foty na Facebooka.

Kilka miesięcy później grupa Anonymous, o której nie da rady nie usłyszeć, wzięła sprawy w swoje ręce. Wśród dziesiątek wielkich planów i pogróżek sporego szumu narobiła zapowiedź ujawnienia tajnych, koreańskich dokumentów rządowych; najciekawszy był jednak zamiar wbicia się do ichniego intranetu i „otworzenia” go na świat. Hakerzy obiecali, że w jakiś sposób podłączą Koreańczyków do prawdziwej, globalnej sieci.

Zmasowany i zorganizowany atak Anonymous skończył się niestety właśnie na obietnicach: aktywistom udało się zhakować oficjalne konta Korei Północnej na Twitterze i Flickrze, oraz zaspamować strony intranetowe małych, koreańskich firm typowymi dla grupy hasłami i obrazkami.

Jeden z efektów działań „zdecentralizowanej grupy internetowych aktywistów”, Anonymous.

A nam to tak dobrze?
Wolność słowa w internecie to wciąż dyskusyjny temat – sądy nie są w stanie jednoznacznie określić, kto, za co i w jakim stopniu powinien być karany. Niewygodni krzykacze z prawem raz przegrywają , raz wygrywają. Jeżeli anonimowego hejtera nie uda się zidentyfikować, poszkodowani odpowiedzialnością obarczają administratorów stron internetowych – ci usuwają i cenzurują nierzetelne wpisy, ale nierzadko i tak muszą wziąć na siebie „zadośćuczynienie pieniężne“.

Zastanawiając się nad tym, gdzie leży granica i jakie prawne ograniczenia należałoby na internautów nałożyć, zawsze warto zerknąć na wschód i przypomnieć sobie o zacofanej Korei Północnej. O restrykcjach, ograniczeniach, jednostronnym i ocenzurowanym przepływie informacji. Tak nisko nasz internet prawdopodobnie nigdy nie upadnie, ale kto wie – lepiej dmuchać na zimne.

59 odpowiedzi do “[Weekend] O „podległym” internecie Korei Północnej”

  1. @Tesu Problemem jest zrozumienie wolności jako pojęcia bardzo szerokiego.Wolność jednego człowieka kończy się tam gdzie zaczyna wolność drugiego? A co to znaczy? Czy wszyscy mają takie same granice wolności? A może jedni są bardziej uprzywilejowani? Myślę, że zrozumiałem o co chodzi xqallanx. Żyję w Polsce i pragnę aby nasz kraj tworzyli WOLNI OBYWATELE. Postanowiłeś wyjeżdżać? To Twoja wola. Ja zostaję i buduję swoją ojczyznę tutaj gdzie jest mój dom. Mogę zwiedzać i poznawać świat ale swój dom mam tutaj.

  2. @ EastClintwood W Polsce nie było komunizmu więc rozumiem dlaczego go nigdy nie doświadczyłeś. Flaga amerykańska to sztandar chwały, która już dawno przeminęła.Dzisiaj komercja jest no.one i tylko ona się liczy.

  3. @jank|Jako osoba wolna masz prawo poruszac sie gdzie tylko zapragniesz To Twoja wolnosc i prawo. Jednak do mojego domu nie wejdziesz, bo stanowi on moja wlasnosc mam prawo Cie do niego nie wpuscic. Tu konczy sie Twoja wolnosc, a zaczyna moja. Albo inaczej, moge mowic co chce, bo jest wolnosc slowa, ale gdybym zaczal Cie oczerniac lub zakrzykiwac, naruszylbym Twoje prawo do wolnosci wypowiedzi. Tu sie konczy moja wolnosc i zaczyna Twoja. Teraz rozumiesz?

  4. Eastclintwood Co do Teorii Spiskowych się zgadzam bo to co się wyprawie wokół Katastrofy Smoleńskiej to już jakiś cyrk Normalnie Jak słyszę Słowo Smoleńsk Lub nazwisko Macierewicz zaraz wyłączam Telewizor i mam ochotę wywalić je za okno.

  5. @Tesu Jasne, że ja nie mogę wejść do Twojego domu, ja to rozumiem. Ale jednocześnie są tacy co mogą wejść do Twojego domu, zrobić w nim bajzel i spokojnie wyjść. I nie będziesz mógł nic na to poradzić. To jest druga strona wolności. Jesteś wolny na dzisiaj bo nie mieszasz się do biznesu i polityki. Zacznij to robić to strasznie zmaleje Twoje poczucie wolności w naszym kraju. pozdrawiam

  6. @jank|To ze tzw. mir domowy moze zostac zaklocony np. przez policje wcale mi nie przeszkadza, bo tak jest nie tylko w Polsce, ale i na Zachodzie, Wschodzie, Polnocy i Poludniu. Sily porzadkowe musza istniec i funkcjonowac, bez tego zapanowalaby anarchia i prawo dzungli. Mam znajomych prowadzacych wlasna dzialalnosc gospodarcza w Polsce i bardziej niz na brak wolnosci skarza sie na biurokracje i nie zawsze slownych komtrshentow. Ja sam sie nie udzielam, bo w Polsce nie mieszkam. 😛

  7. Edit: |Mialo byc „kontrahentow”.

  8. @Tesu mir domowy zakłócony przez policję, ładnie to określiłeś, tak delikatnie. A w rzeczywistości to jest straszne coś takiego przeżyć. Brutalne najście, przemoc fizyczna i psychiczna. Wolny człowiek zostaje sponiewierany. Trauma zostanie na długi czas oraz uczucie poniżenia i pytanie: gdzie jest moja wolność?

  9. @jank|Z tego co sie orientuje to mir domowy jest okresleniem prawniczym. Czyzbys regularnie czul sie zniewolony, przesladowany i sponiewierany przez polska policje? Patrzac na to, co sie dzialo w Warszawie 11 listopada w zeszlym roku i w tym, to i tak uwazam, ze polska policja jest obecnie zbyt uprzejma i zbyt rzadko macha palkami. Bandyci sie jej nie boja i wchodza spoleczenstwu na glowe.

Skomentuj Tesu Anuluj pisanie odpowiedzi