W kosmosie nikt nie usłyszy twoich przekleństw. Recenzja Heavenly Bodies
Lubię grać w space opery. Takie, w których w ułamku sekundy pokonuje się miliardy kilometrów, a zniszczenie planety to kwestia puknięcia w jeden klawisz. A tu mam osadzoną w kosmosie grę, w której problemem jest pokonanie jednego metra, a nasz największy wróg to... Newton ze swoimi zasadami dynamiki. I co? I bawię się doskonale.
Cóż, skoro to dzieło australijskich twórców niezależnych, to i nic dziwnego, że postawiło moje przyzwyczajenia na głowie. Jak najprościej zdefiniować tę grę? Jako tytuł łączący elementy zręcznościowe ze sterowaniem rodem z Octodada czy QWOP oraz z grą logiczną opartą na prawach fizyki, a konkretnie trzech zasadach dynamiki Newtona. Wiem, brzmi to sucho, ale dajcie mi parę minut, a mam nadzieję przekonać was, że te Ciała Niebieskie są grzechu warte. (I nie, nie mówię o Asari(*)).
(*) Jak mawia 9kier – „Gdy Smuggler w recenzji dowolnej gry nie nawiąże do Mass Effecta, to znaczy, że jest chory”. Jak widać, mam się dobrze. :P

2001: Odyseja serwisowa
Wcielamy się w astronautę inżyniera wysłanego na mocno podupadłą stację kosmiczną z zadaniem przywrócenia jej dawnej świetności. Oprawa graficzna Heavenly Bodies nawiązuje do stylistyki lat 70. XX wieku, podobnie jak technologia, z jaką mamy do czynienia. Fani serialu „Kosmos 1999” czy „Odysei kosmicznej” poczują się jak w domu. W tle przygrywa całkiem niezła ambientowa muzyka (choć szkoda, że tylko jeden utwór w kółko).
Przed nami siedem kolejnych zadań, z czego pierwsze jest w sumie tutorialem i nietrudnym egzaminem praktycznym z nabytych umiejętności. Prawdziwa jazda zaczyna się dopiero od zlecenia numer dwa. Początkowo wyzwania są proste – odblokuj zamknięte przejście, napraw drobną usterkę zasilania, ustaw we właściwym położeniu panel baterii słonecznych. Choć już tutaj wymagane jest wyjście w przestrzeń kosmiczną, w której – jak wiadomo – nikt nie usłyszy twego krzyku: „***** mać, dlaczego nie pomyślałem, aby podpiąć sobie linkę asekuracyjną!?” czy „o cholera, nie zamknąłem wewnętrznej śluzy powietrzneeeeej!”.

A potem sprawy komplikują się coraz bardziej. Będziesz pilotował kosmiczną kapsułę i wydobywał minerały z asteroid, by zdobyć odpowiednie surowce do stworzenia na stacji działającego ekosystemu, naprawiał siłownię, montował i kalibrował systemy nawigacyjne itd. Ale bez obaw, przed każdą misją otrzymasz szczegółowo rozrysowane instrukcje, pokazujące, co i gdzie należy ustawić, podłączyć, przesunąć itd. Bo w Heavenly Bodies wyzwaniem nie jest „co mam zrobić?”, a „jak to zrealizować?”. Haczyk zaś ukryty jest w systemie sterowania naszą postacią.
Pozdrowienia od Newtona!
Problem w tym, że na stacji znajdujemy się w stanie nieważkości, z wszystkimi tego konsekwencjami. Stąd już samo poruszanie się może być – i będzie! – problemem. Szczególnie jeśli nie masz podłączonego pada, bez którego, moim zdaniem, zabawa nie ma sensu. Gałkami kontrolujemy ramiona astronauty. Możemy też wierzgać nogami (każdą osobno) i używać dłoni do chwytania... wszystkiego, co się da. I tak się właśnie poruszamy – odbijając się nogami od ścian, podłogi, sufitu, szafek i łapiąc się uchwytów, by wyhamować, podciągnąć się dalej albo (wykorzystując jednoczesny chwyt dłonią i ruch ramienia) zmienić kierunek.

Zdaje się to bardzo proste, ale nie dajcie się zwieść. Sterowanie astronautą wymaga wprawy i może nieźle sfrustrować na początku rozgrywki. Gdy parę(naście) razy będziecie usiłowali przesunąć jedną wajchę (i zamiast niej sami będziecie się przesuwać) albo walczyli z kablem, który należy wsadzić do kontaktu, zapewne nawet ci, co przechodzą Dark Souls z uśmiechem na ustach, zaczną używać słów mocno nieparlamentarnych. Pocieszę, że dość szybko nabiera się właściwych odruchów.
Rozgrywka jest zaskakująco przyjemna i zmusza do myślenia.
W grze są trzy poziomy trudności – im wyższy, tym większy poziom realizmu poruszania się w stanie nieważkości. W przypadku tego najbardziej hardkorowego, newtonowskiego, możemy np. zawisnąć bezradnie pośrodku pomieszczenia – i jeżeli nie mamy w ręku czegoś, czym można cisnąć (bo, zgodnie z trzecią zasadą dynamiki Newtona, jeśli ciało A działa na ciało B określoną siłą, to ciało B działa na ciało A siłą o takiej samej wartości i kierunku, lecz przeciwnym zwrocie), to cóż... W drugim trybie Newton przymyka jedno oko i udaje, że nie widzi pewnych ułatwień, a w trzecim po prostu macha z rezygnacją ręką i idzie poleżeć pod jabłonią, bo nasz astronauta dosłownie pływa sobie żabką w przestrzeni.
We dwoje przyjemniej
Ja grałem na środkowym poziomie trudności i zaliczenie Heavenly Bodies zajęło mi jakieś pięć godzin (acz nie „maksowałem” gry, a są tam rozmaite zadania poboczne, przedmioty kolekcjonerskie do odnalezienia itd., co może dołożyć dodatkowe dwie-trzy godziny). Niby dość krótko, ale w sumie w sam raz, bo produkcja nie zdąży nas znużyć swoim powtarzanym w koło jednym patentem. Dzieło Australijczyków jest po prostu liniowe i nie zmienia się, nie wzbogaca rozgrywki o nic nowego w miarę zaliczania kolejnych zadań.

Aha! Jest tu też lokalny co-op, da się pograć w dwie osoby na jednym ekranie i przyznam, że w duecie Heavenly Bodies mocno zyskuje. Raz, że zadania można wykonać szybciej i łatwiej (niektóre z misji są jakby wręcz zaprojektowane dla dwóch osób), gdy ma się jakąś „pomocną dłoń”. A dwa, że działa tu też efekt niezamierzonego komizmu – interakcje dwóch astronautów nieraz zamieniają się w burleskę czy slapstickową komedię, gdy ci nieustannie sobie przeszkadzają czy wpadają na siebie.
Jeśli więc macie kogoś pod ręką – zachęcam do wspólnej zabawy. Ale nawet w trybie solowym gra oferuje zaskakująco przyjemną i zmuszającą do myślenia rozgrywkę. Polecam zaopatrzonym w pada fanom nietypowych pozycji zręcznościowo-logicznych.
Ocena
Ocena
Zaskakująco przyjemna, oparta na fizyce gra logiczno-zręcznościowa, w której astronauta naprawia stację kosmiczną. Niecodzienne sterowanie, rodem z Octodada, oraz konsekwencje stanu nieważkości bawią i frustrują, ale dużo częściej bawią. Produkcja dostaje skrzydeł w lokalnym co-opie.
Plusy
- stan nieważkości i jego konsekwencje
- zadania można wykonywać na różne sposoby
- wciąga
- lokalny co-op jest zabawny
Minusy
- na początku może frustrować
- bez pada nie ma sensu grać
- liniowa „gra jednego pomysłu”
- taka sobie oprawa graficzna
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.