Recenzja Battlefield 2042. Oto wszystko, co poszło nie tak
Serii Battlefield nie trzeba przedstawiać – mało która jest tak zasłużona, jeśli chodzi o sieciowe strzelanie. I mało która obecnie zbiera takie cięgi. Nie mogę powiedzieć, że niezasłużenie, bo Battlefield 2042 naprawdę sporo nabroił.
Po ładnych paru latach romansów z czasami nam bliższymi i przeszłością seria przenosi nas w przyszłość. Ludzkość, targana konfliktami wynikającymi ze zmiany klimatu, wzięła się za łby i, cóż, walczy. Historia jest tutaj jednak zupełnie nieistotna – nie ma singla, narracja sprowadza się więc do obrazków, które oglądamy przed wskoczeniem do gry. W skrócie: nie ma co sobie tym głowy zaprzątać.
Dwójka wspaniałych
Już na początku zdziwiło mnie, że w Battlefieldzie 2042 zabrakło przeglądarki serwerów – wybieramy interesujący nas tryb, gra zaś dołącza nas do meczu, formując drużynę czterech graczy i wrzucając do walki. Nie mamy możliwości wyboru mapy, zniknęło też wszystko poza dwoma najbardziej znanymi sposobami zabawy – Podbojem i Przełamaniem. Gdzie team deathmatch, zapytacie? Ano w Portalu, o którym za chwilę.

Wróćmy do głównego dania – to przede wszystkim Podbój, czyli zmagania dwóch grup po 64 graczy (lub po 32 w przypadku starszych konsol), polegające na zajmowaniu punktów na mapach. Jest i Przełamanie, czyli w zasadzie Szturm, gdzie jedna grupa próbuje wypchnąć drugą z zajmowanych przez nią pozycji. Jeśli spojrzy się z lotu ptaka na same tylko zasady – to z grubsza stary, dobry Battlefield. Tyle że jest go po prostu jakoś tak za mało, a do tego wchodząc do gry, jesteśmy za każdym razem skazani na chichot bogów.
W Battlefieldzie 2042 mamy i Hazard Zone. To kolejne już w historii marki podejście do trybu taktycznego. Rywalizują tu drużyny, których zadaniem jest zebranie rozrzuconych po mapie dysków, a następnie ewakuacja w jednym z dwóch dostępnych okienek czasowych. Muszę przyznać, że przypadło mi to do gustu; zabawa jest całkiem przyjemna, choć – szczególnie podczas drugiej ewakuacji – premiuje kamperstwo i zastawianie pułapek na obtłuczonych walką wrogów. Łatwiej jest przecież zaczekać, aż dyski same do ciebie przyjdą, niż uganiać się za nimi po mapach i się wykrwawiać, nie?
Trzecią pozycją w menu głównym gry jest Portal, czyli największa nowość i najprzyjemniejszy chyba, zwłaszcza dla weteranów, dodatek w grze. W skrócie: to wybrane mapy z Battlefielda 1942, BF:BC2 i BF3 – wraz z wyposażeniem i walczącymi tam stronami. Jest i potężny edytor, który pozwala stworzyć najbardziej odjechane plansze, jakie sobie możecie wyobrazić. Całość jest hostowana na serwerach EA i dostępna przez wyszukiwarkę. Czego tam nie ma! Można grać klasycznie, tak jak w starych odsłonach. Da się też bawić na starych mapach z nowymi specjalistami i wyposażeniem, możemy mieszać realia, wprowadzać własne zasady. W dechę! Klimacik Kaspijskiej granicy dalej działa – choć czuć, że mapa jednak trochę się zestarzała. Co najważniejsze – to tu znajdziemy deathmatch drużynowy. Gdzie? Oczywiście w większości na Kanałach Nouszahr – legendarnej już miejscówce do tego trybu z Battlefielda 3.

Przeniesienie TDM do Portalu dosłownie zabiło starcia tego rodzaju na mapach z nowej odsłony serii – gracze wolą bawić się na tym, co znają, normą jest więc korzystanie z historycznych lokacji. Do tego, choć podczas tych meczów dostajemy doświadczenie dla naszej postaci, dodatków do broni już tam nie odblokujemy.
Specjalni na polu walki
Największą chyba zmianą w rozgrywce jest zastąpienie dotychczasowych klas postaci specjalistami. Ktoś sobie wymyślił, że skoro taki Overwatch czy Valorant cieszą się popularnością, można tego samego spróbować w Battlefieldzie 2042. W sumie – czemu nie? Od początku nie byłem przeciwny temu pomysłowi: ot, ciekawe urozmaicenie. Każdy ze specjalistów ma bowiem na wyposażeniu unikalną zabawkę oraz pasywną umiejętność. Przykładowo Falck, najlepsza lekarka w grze, robi użytek z pistoletu z leczącymi strzałkami, a każda reanimacja dowolnego sojusznika przywraca mu pełne zdrowie. Mackay z kolei może przemieszczać się za pomocą linki z hakiem, a podczas celowania szybciej się porusza – i tak sprawy się mają z każdym z dziesiątki naszych bohaterów.
To zdecydowanie najgorsza premiera w historii Battlefielda.
Pomysł na pierwszy rzut oka ciekawy – tyle że w praktyce poszło to za daleko. Nie licząc swoich prywatnych zabawek, każdy specjalista może bowiem dźwigać dowolne wyposażenie. Niby pomysł w dechę, bo mamy niesamowitą, niespotykaną nigdy wcześniej w tej serii gier wolność zabawy, co na początku bardzo mi się to spodobało. Tyle że... skutkuje to chaosem na polu bitwy.
Pierwsza i najważniejsza chyba sprawa: nie sposób stwierdzić na oko, jakimi kto możliwościami dysponuje. Przykładowo – pojawia się czołg. W takim BF3 wiedziałeś, że jak masz obok siebie dowolnego inżyniera, to może on zrobić opancerzonemu wrogowi krzywdę. Tutaj rozglądasz się i... za cholerę nie wiesz, czy w ogóle ktokolwiek w najbliższej okolicy ma np. skitraną gdzieś w gaciach bazookę. To może miny przeciwpancerne? Cóż, są – ale dopiero na 38. poziomie doświadczenia i szanse, że ktoś je wyciągnie, są mizerne. C4? Owszem, ale trzeba podbiec do nieprzyjaciela. Skutkuje to sytuacjami, w których walka z pojazdami jest na ogół jakimś nieskoordynowanym, pełnym losowości koszmarem, a broń jeżdżąca bardzo często dominuje na polu bitwy.

Taki poduszkowiec – równie szybki i mocno uzbrojony, co ciężarówka pełna partyzantów podczas afrykańskiego puczu – wjeżdża, gdzie chce (nawet po ścianach, serio – parę razy widziałem, jak wdrapywały się w ten sposób po burcie statku na jednej z map...), i robi, co chce. Najczęściej właśnie z tobą. Rozglądasz się więc w panice, szukając ratunku, i widzisz, że support obok ciebie, zamiast zająć się czymś pożytecznym, biega z karabinem wyborowym, niezainteresowany twym rychłym zgonem lekarz ciśnie sobie radośnie z cekaema, gdy zaś wydaje ci się, że już widzisz śmierć i rozkwaszoną o burtę poduszkowca własną gębę, to zza rogu wyskakuje snajper i odpala w stronę rzeczonego pojazdu rakietę. Tyle że... ta nic mu właściwie nie robi i giniesz tak czy inaczej.
Takie historie to w Battlefieldzie 2042 codzienność. Dobrze rozumiem, że pewien chaos zawsze był immanentną i jakże przyjemną częścią gier z tej serii – ale tutaj wręcz nie sposób grać taktycznie. Chyba że faktycznie bawicie się w plutonie ze znajomymi i siedzicie np. na Discordzie, bo o wbudowanej w grę komunikacji głosowej nikt jakoś nie pomyślał.
Haker niedoskonały
Jedyną postacią, która na pewno potrafi cokolwiek zdziałać przeciwko pojazdom, jest Rao – może on hakować i tym samym czasowo wyłączać zdalnie uzbrojenie wroga. Jednakże w praktyce jest to trudne z tego względu, że maszyna musi być w zasięgu jego sygnału i – co ważniejsze – wzroku. Wystarczy byle licha przeszkoda, np. kawałek płotu, który przysłoni widok, albo wręcz sam fakt, że ktoś przebiegnie przed tobą, a całe hakowanie, które trwa ładnych parę sekund, diabli biorą. I za chwilę giniesz. Wspomniałem, że pojazdy tutaj dominują – co jest o tyle niecodzienne, że ostrzał z zamontowanych na nich karabinów jest żenująco wręcz nieskuteczny przeciw piechocie na duże odległości.
Kombinacja tych wszystkich czynników sprawia, że najlepiej sprawdzają się właśnie maszyny szybkie, które podjeżdżają blisko wroga, kąsają i odskakują – tak samo jak ciężarówki z minigunami w Battlefieldzie Hardline. Jest to tak cholernie ironicznym chichotem losu, że aż się gęba krzywi na samą myśl.

Zupełnie inną bajką jest to, że wskutek wprowadzenia specjalistów mamy wojny klonów. Dokładnie ci sami żołnierze walczą po obydwu stronach – serio, takim wielkim problemem było zrobić inne modele? Niechby miały i te same umiejętności, przecież to normalne w Battlefieldzie – sensowniej by to wszystko wtedy wyglądało. A tak mamy międzynarodową mieszaninę (Indie, Rumunia, Kanada, Francja itd.), która walczy po stronie Rosjan i Amerykanów jednocześnie.
Niby są te znaczniki nad głowami, wprowadzone po, wyrażając się parlamentarnie, okazaniu przez graczy niezadowolenia – ale przypomina to plaster na rozerwanej tętnicy. W walce na bardzo bliskie odległości często niewiele one dają i tak czy inaczej w chaosie ciśniesz ołów we wszystkich w pobliżu, tak na wszelki wypadek, zdejmując paluch z mychy dopiero wtedy, gdy zauważysz niebieskie kółko nad głową. Battlefield zdobył popularność jako gra taktyczna, która w mniejszym lub większym stopniu nawiązywała do rzeczywistości – a tu kuleje i jedno, i drugie. Choć na papierze jest fajnie, to w praktyce idea Overwatcha w mundurach mnie jednak nie przekonuje.
Gdy widzę twe glicze, to kwiczę
Doświadczymy też problemów technicznych. Swego czasu, po godzinach spędzonych z Battlefieldem Hardline, myślałem, że widziałem serię w jej najgorszej kondycji. Cóż, myliłem się. Najpierw była zamknięta beta dla prasy, podczas której twórcy twierdzili, że to build sprzed paru miesięcy. Głupi uwierzyłem. Potem był event recenzencki, który w istocie wyglądał jak właściwe testy beta, a Battlefield 2042 działał nawet gorzej – na tyle, że mogłem swobodnie robić sobie krótkie przerwy, bo gra wieszała się co kilkanaście minut, szczególnie gdy wsiadałem do jakiegokolwiek pojazdu. Co najmniej raz w ciągu każdej godziny robiłem też twardy reset komputera.
Portal jest świetny – ale jeśli starocie są lepsze od nowej zawartości, to coś jest nie tak.
Trochę lepiej było, jak już Battlefield 2042 pojawił się w sieci dla wszystkich. Ale tylko trochę. O różnego rodzaju gliczach można napisać książkę w klimacie horroru. Niemożność wskrzeszania, frag przez ścianę, bo akurat komuś przez nią tyłek wystawał, nieśmiertelność przeciwników, latające niczym rakieta i kręcące się wokół własnej osi drzewa(!), drzwi działające pomimo tego, że przytrzymująca je ściana dawno przestała istnieć, zacinające się lub zapętlające animacje żołnierzy, wiszące w powietrzu elementy uzbrojenia. W końcu – co chyba najbardziej upierdliwe – zawieszenie między życiem a śmiercią, gdy interfejs magicznie znika. Zresztą usterki tego ostatniego dają o sobie znać również w menu: bardzo często nie sposób kliknąć „anuluj”, gdy np. czekamy w kolejce do serwera, a po skończonej grze w Portalu przerzucani jesteśmy bezpośrednio do... trybu Podboju, czyli zupełnie gdzie indziej. A to tylko część atrakcji.
Mniej wszystkiego
Do tego dochodzą nietrafione decyzje projektowe i ewidentne braki. O ile menu podręczne do zmiany celownika na polu walki jest w dechę, o tyle ekran jego konfiguracji w menu głównym tylko wkurza nieintuicyjnością. Battlefield 2042 jest przeładowany koniecznością naciskania spacji: po śmierci czy podczas oczekiwania na wskrzeszanie (oczywiście znaczników medyka w okolicy nie ma, bo po co) ciśniemy biedny klawisz, by przeskoczyć kolejne ekrany. Irytuje długaśny wstęp do bitwy: najpierw jest ekran wyboru trybu, potem wyszukiwanie rozgrywki, animacja wstępna, ładowanie mapy, czekanie na stworzenie plutonu, czekanie na start zmagań, obowiązkowy i taki sam za każdym razem przydługi przerywnik filmowy – i dopiero wtedy gramy. Co oznacza w dziewięciu przypadkach na dziesięć konieczność dobiegnięcia do miejsca starcia z bazy – wszystko razem trwa nawet ładnych parę minut.

System punktacji jest kuriozalnie wręcz ograniczony na tle poprzednich Battlefieldów i niemal w ogóle nie premiuje gry zespołowej z drużyną. Destrukcja jest, ba, sporo lżejszych budynków możemy zamienić w gruzy otoczone szkieletem, co się chwali. System ten działa jednak bardzo wybiórczo, bo już byle drzewka ciężkim karabinem maszynowym ściąć się nie da. Fizyka z kolei jest... drewniana. Śmigłowce po uderzeniu w ziemię koziołkują jak klocki dla dzieci. W wysokobudżetowej grze – żenada. Na koniec: wkurza brak dokładnej tablicy wyników – mam wrażenie, że przez to trudniej sprawdzić po wyniku, czy nie gramy z cheaterami. Kto wie – może o to właśnie w tym zabiegu chodziło?
Mniej jest broni i dodatków do niej – o takiej noktowizji czy termowizji w przyszłości najwyraźniej zapomnieli. A przydałyby się, bo w deszczu, podczas burzy czy tornada naprawdę mało widać. W ogóle uzbrojenie to temat na osobną rozprawkę – w przeciwieństwie do gier esportowych rozrzut podczas strzelania serią jest tutaj losowy, karabin zachowuje tylko określony kierunek odrzutu podczas rozsiewania kul. Trudno więc opanować ruchem myszką jego kompensację, by w ten sposób grać lepiej. Ogółem – choć pierwsze wrażenie jest całkiem fajne, strzela się na dłuższą metę tak sobie, a jeśli chodzi o balans, to powiem jedno: PP-29 FTW.
Następnym razem na pewno będzie lepiej
Gdy czytacie te słowa, Battlefield 2042 został już prowizorycznie połatany – twórcy wypuścili już pierwszą znaczącą poprawkę, ale wciąż nie zdołała ona rozwiązać wielu problemów. Kolejna łatka wyjdzie w grudniu – tylko czy gra faktycznie złapie dzięki temu wiatr w żagle? Poniekąd pewnie tak – pytanie tylko, czy będzie to jeszcze istotne. Przyznam się bez bicia, pewnie nawet nie będzie mi się chciało tego faktu sprawdzać. Jestem tą grą zwyczajnie zmęczony.

Gdy pobrałem i uruchomiłem Battlefielda Hardline (tak, ludzie w to jeszcze grają), jeden z pierwszych komentarzy na serwerze, jaki mnie przywitał, brzmiał: „wyobraźcie sobie granie w Hardline na trzeźwo”. To nomen omen trzeźwe stwierdzenie można w kontekście Battlefielda 2042 odwrócić: trzeba być naprawdę pijanym, by dojść do wniosku, że nowa gra autorstwa DICE to tytuł dopracowany i udany.
Ocena
Ocena
Pomysł może i był ciekawy, ale wykonanie sprawiło, że Battlefield 2042 okazał się najgorszą odsłoną serii – w moim odczuciu przebił pod tym względem niesławnego Battlefielda Hardline. Lśni jedynie tryb Portal – ale skoro najmocniejszą stroną gry jest powrót do historycznych odsłon, to tym gorzej to o niej świadczy.
Plusy
- świetny Portal
- rozmach starć robi wrażenie
- efekty pogodowe i zniszczenia dużych struktur mapy mogą się podobać
- jeśli gra się ze znajomymi – jest OK
- Hazard Zone jest całkiem miłą odskocznią od dużych trybów gier
- specjaliści jako koncepcja są w porządku
Minusy
- specjalistów nie zrobiono z głową
- balans rozgrywki kuleje w wielu miejscach
- wojny klonów
- gra w wielu aspektach uboższa niż poprzednicy
- tony błędów, niedociągnięć i dyskusyjnych rozwiązań
- gdzie team deathmatch?
- gdzie komunikacja głosowa?
- fizyka, szczególnie wraków pojazdów, jest drewniana
- losowość związana ze strzelaniem z broni
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.