Bloodline Champions – recenzja

Bloodline Champions
Wersja testowana: PC, j. angielski
Twórcy: Stunlock/Funcom
Cena: F2P (dystrybucja cyfrowa)
Darmowa produkcja debiutującego szwedzkiego studia Stunlock należy do coraz popularniejszego, ale wciąż nienazwanego gatunku gier „arenowych” (choć ukute przez twórcę Defence of the Ancients, Steve’a Feaka, określenie Multiplayer Online Battle Arena wydaje się najlepszym kandydatem). W odróżnieniu od DotA, League of Legends czy Heroes of Newerth, w których mecze trwają od kilkunastu do kilkudziesięciu minut, Bloodline Champions stawia na krótkie starcia, w których liczą się wyłącznie umiejętności manualne graczy i zastosowana strategia, a nie odpowiedni „build” bohatera.
Quake wiecznie żywy
W Bloodline Champions poszczególne mecze trwają ledwie kilka minut, w trakcie których drużyny w kilku rundach piorą się nawzajem po pyskach, by zwykle po trzeciej wygranej/przegranej powrócić z tarczą/na tarczy do głównego menu. Pod względem „ideologicznym” grze Szwedów blisko więc do FPS-ów starej daty, takich jak Quake, gdzie o sukcesie nie decydowała liczba odblokowanych pukawek, killstreaków czy nawet wirtualnej waluty zarobionej w poprzednich rundach (vide Counter-Strike). Przystępując do meczu każdy więc, niezależnie od spędzonego już w Bloodlines czasu i wydanych prawdziwych pieniędzy, ma teoretycznie równe szanse.
Drużynowe starcia (od 2v2 do 5v5) odbywają się w trzech trybach. Spośród dwunastu dostępnych map osiem przeznaczonych jest do deathmatchowego trybu Arena, dwie do Capture the Artifact (w którym można m.in. rzucać ukradzionym z bazy przeciwnika artefaktem w kierunku sojusznika) i dwie do Conquest, polegającego na obronie punktów kontrolnych. Lokacje są stosunkowo niewielkie, ale obfitują w przeszkody terenowe oraz nierówności, dzięki czemu można wykorzystać mechanikę mgły wojny kryjącej wszystko, czego nie widzi nasza postać. Aby utrzymać dynamikę starć i przeciwdziałać przeciągającym się gonitwom za pojedynczymi graczami, czas każdej rundy ograniczony jest do dwóch minut, po których całą arenę, poczynając od jej krawędzi, zaczyna pokrywać zabójcza mgła.
Osiem palców u dłoni
Akcję obserwujemy z góry, kierując bohaterem w stylu przywodzącym na myśl gry FPS. Domyślnie więc za ruch odpowiadają klawisze WSAD, natomiast za umiejętności specjalne – przyciski myszy oraz Q, E, R, F, 1, 2 i spacja, w niektórych wypadkach modyfikowane Shiftem. Dodatkowo pod F1 i F2 dostępne są amulety: leczący oraz wskrzeszający poległych kompanów. Celujemy kursorem, do którego da się „przypiąć” kamerę, dzięki czemu możemy błyskawicznie rozglądać się po okolicy i cały czas mieć swój cel w centrum uwagi.
Jak więc łatwo policzyć, każdy z bohaterów (czy jak nazywają ich twórcy: bloodlines) dysponuje aż dziewięcioma umiejętnościami, z których siedem jest gotowych do użytku już od początku starcia. Aby móc skorzystać z najsilniejszego „ultimate’a”, należy wcześniej wypełnić całkowicie pasek energii poprzez trafianie we wrogów (lub w sojuszników, jeżeli mówimy o postaciach leczących) pozostałymi umiejętnościami. A jest to o tyle niełatwe, że absolutnie każda z nich jest tzw. „skillshotem”.
„Kill with skill” po szwedzku
Cała zabawa w Bloodline Champions opiera się na tym, jak sprawnie gracz radzi sobie z klawiaturą i myszą, zmniejszając wpływ szczęścia na wynik starcia. Każdy atak, który trafi we wroga, zada mu określoną ilość obrażeń, obliczoną z uwzględnieniem wszystkich pozytywnych i negatywnych stanów obu postaci lub ewentualnie odległości od centrum eksplozji przy okazji niektórych czarów obszarowych. Bez szansy na unik czy trafienie krytyczne. Jeżeli stałeś tam, gdzie nie powinieneś, zostaniesz ukarany. Jeżeli dobrze przewidziałeś ruch przeciwnika i posłałeś mu pocisk prosto w czoło – gratulacje. Proste i sprawiedliwe, a satysfakcja z „kiling blow”, czyli ciosu kończącego żywot wrogiego nieszczęśnika, jest tym większa.
Naturalnie ogarnięcie w stopniu zadowalającym umiejętności dwudziestu dostępnych bohaterów to zadanie cokolwiek przytłaczające, niemniej gra wprowadza garść ułatwień dla początkujących. Przede wszystkim bloodlines podzieleni są na cztery klasy w zależności od spełnianej roli: tanks, melee, ranged i healer. Nie oznacza to jednak, że drużyna złożona np. z trzech postaci leczących nie będzie potrafiła zrobić nikomu poważnej krzywdy.
Każdy bloodline pod lewym przyciskiem myszy ma bowiem zapisany całkiem silny atak podstawowy (wręcz lub dystansowy), który często zresztą bywa główną bronią wykorzystywaną, by tłuc zapędzonego w róg przeciwnika. Pod spacją kryje się zaś „przycisk ucieczki”, pozwalający szybko przemieścić się w inny obszar mapy. Różnice pomiędzy poszczególnymi bohaterami polegają tu na sposobie owego „przemieszczenia się”. Podczas gdy ciężki i wytrzymały Glutton wykonuje szarżę, na której końcu ogłusza wroga, z którym się zderzy, służący wsparciem drużynie Astronomer zamienia się w dwie kule, które lecąc po łuku, zadają obrażenia oponentom i leczą „swoich”.
Ogłuszanie, oślepianie, rozdzielanie, spowalnianie, leczenie, osłanianie, trucie i do zupy plucie to tylko część efektów, które możemy uzyskać, używając odpowiednich umiejętności w odpowiedniej chwili i w odpowiednim miejscu. Bardzo dobrze, że w dogłębnym zaznajomieniu się z każdym bohaterem pomagają dostępna z menu głównego gry (czyli Bloodgate) encyklopedia oraz możliwość gry z botami.
Niejako na deser i zapewne ku uciesze gawiedzi o „orientacji numerycznej” gra prowadzi szczegółowe statystyki. Pod koniec starcia możemy więc dokładnie porównać z innymi swoje wyniki w każdym aspekcie rozgrywki (od obrażeń przez leczenie i punkty za tzw. „crowd control” do łączącego wszystko w całość „combat value”), a w menu głównym podejrzeć uaktualniane na bieżąco dane bohaterów.
Na diamentowej drabinie
Jak przystało na grę nastawioną na multi, a wręcz na obecność na scenie e-sportowej, Bloodline Champions oferuje bogaty zestaw usług „społecznościowych”. Głównym daniem są starcia rankingowe, rozgrywane w trybach Solo (samotni uczestnicy dobierani są automatycznie do zespołów 3v3) oraz drużynowych 2v2 i 3v3. Podział graczy według umiejętności i doświadczenia zaczerpnięty został wprost ze StarCrafta II. Istnieje pięć lig: iron, bronze, silver, gold oraz diamond, które podzielone są na dywizje i w ramach których dobierani są gracze podczas matchmakingu. Awans lub degradacja zależy naturalnie od osiąganych wyników.
Co jednak najważniejsze, system sprawdza się bardzo dobrze. Zaskakująco wiele meczów, w których wziąłem udział, toczyło się do ostatniego żywego na polu walki i do decydującej, piątej rundy. Zaskakujące comebacki ze stanu 0:2, bitwy oko za oko, ząb za ząb – dzieje się tutaj dużo i często. W zachowaniu balansu rozgrywki pomaga przy okazji system znakowania graczy w zależności od liczby opuszczonych przedwcześnie sesji. „Leaverzy” piętnowani są odpowiednimi znacznikami, a recydywiści dodatkowo są odsuwani od rozgrywek rankingowych i muszą „odpracować” swoje przewinienia w normalnych meczach. Brawo!
Jeżeli chodzi o poziom kultury społeczności, nie mam na co narzekać. Z pewnością frustratów wśród graczy Bloodline Champions nie brakuje, niemniej podczas rozgrywki nie ma czasu na dłuższe i ostrzejsze „flejmy”.
Płacić czy nie płacić?
W Bloodline Champions można grać całkowicie za darmo, ale oczywiście tytuł z szeroko otwartymi ramionami wita tych, którzy zechcieliby wesprzeć jej twórców groszem. W żadnym wypadku jednak nie oferuje kupna przewagi na polu walki.
W darmowej wersji wszyscy bohaterowie są na początku zablokowani, a gracze – podobnie jak w League of Legends – zdani są na zabawę jedynie dostępnymi w danym tygodniu. Zwykle czterema: po jednym z każdej klasy. Postacie, ich skiny, inaczej wyglądający oręż oraz drobiazgi w stylu awatarów i tytułów można nabyć zarówno za zdobywane za rozegrane spotkania Blood Coins, jak i kupione za prawdziwe pieniądze Funcom Points. Te pierwsze otrzymuje się za ukończony mecz, choć zdecydowanie więcej w przypadku starć rankingowych, a także zdobyte osiągnięcia (w sumie aż 307). Należy jednak zaznaczyć, że w darmowej wersji konta istnieje tygodniowy limit „Krwawych Monet”, jakie można zarobić.
Punkty Funcomu kupować da się w pakietach, wśród których najmniejszy to 1200 za 10 euro, co starcza dokładnie na odblokowanie dwóch bloodlines. Dla osób, które zamierzają poświęcić grze więcej czasu, twórcy przygotowali możliwość zakupu edycji specjalnych. Champion Edition za 30 dolarów zawiera wszystkie dwadzieścia postaci, a także dostęp do botów o średnim i wysokim poziomie trudności (za darmo można ćwiczyć tylko na poziomie easy) i 600 Funcom Points. Kosztująca aż 90 dolarów Titan Edition do obecnych bohaterów dodaje m.in. tych, którzy pojawią się w przyszłości, wraz z pojedynczymi skinami i alternatywnymi modelami broni, a także 2400 punktów Funcomu.
Nie da się ukryć, że ograniczenie zarobków Blood Coins będzie dla wielu zaangażowanych graczy największą wadą darmowej wersji, zaraz obok możliwości przetestowania tylko czterech bloodlines tygodniowo. Z drugiej strony na plus należy zaliczyć fakt, że przy odpowiedniej dozie cierpliwości za każdą rzecz oferowaną w sklepie można zapłacić walutą zdobytą wyłącznie na grze (w przeciwieństwie np. do skinów postaci w LoL).
My pen is big
Bloodline Champions wygląda zaskakująco dobrze. Modele postaci, stylizowane i przejawiające hm… plemienne konotacje, są szczegółowe i nieźle animowane, a jednocześnie łatwe do rozpoznania w chaosie latających strzał i magicznych pocisków. Samym efektom wybuchowo-magicznym również nie mam nic do zarzucenia, choć w żadnym wypadku nie jest to coś, co wycisnęłoby siódme poty z karty graficznej. Jeżeli chodzi o warstwę audio, dominują głównie jęki, stęki i efekty towarzyszące fruwającym magicznym wiązkom, więc – cóż poradzić – najbardziej podoba mi się muzyka w menu głównym.
Pomimo kilkakrotnego przywołania przeze mnie w tym tekście League of Legends, Bloodline Champions nie stanowi dla gry Riot Games bezpośredniej konkurencji. Krótkie, dynamiczne starcia siłą rzeczy mniej angażują emocjonalnie i dają po fakcie mniejszą satysfakcję niż godzinny „epic” na Summoners Rift. Z drugiej jednak strony oferują czystą możliwość bezpośredniego przetestowania swoich umiejętności manualnych i onieśmielenia wrogów rozmiarami swego… skilla. Ciągła opieka twórców nad tytułem i kontakt ze społecznością graczy dobrze rokują na przyszłość. Rosnące zaś z dnia na dzień grono fanów już dziś zapewnia szybki dostęp do rozgrywki i możliwość sprawdzenia się na polu walki. Choć nie przewiduję, by grze Szwedów udało się w najbliższym czasie powtórzyć sukces LoL, będę się przyglądał jej rozwojowi, a was zachęcam do jej wypróbowania. Warto!
Ocena: 8,0
—–
Plusy:
Minusy:
Czytaj dalej
13 odpowiedzi do “Bloodline Champions – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Spośród tysięcy tytułów na rynku ledwie garstka tych przeznaczonych wyłącznie do rozgrywki wieloosobowej odniosła dotychczas prawdziwy sukces. Bloodline Champions w teorii ma jednak wszystko to, co jest potrzebne, by zawojować rynek. Jak będzie w praktyce – sprawdza enki.
”Dodatkowo pod F1 i F2 dostępne są amulety: leczący oraz wskrzeszający poległych kompanów.” – ja pod F2 w trybie z kontrolowaniem mapy jakoś zawsze miałem takiego LoLowego flasha. ;c
Podczas conquest i CtA masz teleport raz na 20 sekund.
A i jeśli szuka ktoś psychopompe to ślijcie zaproszenia na nick Eduardos
gra slaba cholernie slaba tak na 4/10 nawet nie ma co sie przymierzac do HoNa czy DoTy a juz na pewno nie do LoLa
Corinarh|Co ma piernik do wiatraka?|Porównywac LOla do BL to, to samo co porównac GTA do need for speed.|To całkiem inne gry o innej mechanice.
taa wiem ze sa inne mechanizmy ale tu chodzi o jakosc gry i to ze jezeli chce zarobic wiecej niz te gry to musi sie jakos wybic a na razie to tylko bieda z nedza a nie gra
W lolu męczą mnie czasem nawet godzinne starcia i rajdy od nexusa do nexusa, ale szybkie bitwy manualne są tylko dla hardkorowców, a taki newbie woli sobie zrobić pewny bulid , jakoś tam grać i cieszyć się ,,spokojną,, (skrajnie oczywiści ;P) rozgrywką.
Wspaniala gra. Pobila LoLa dla mnie i dla kumpli od razu. Polecam z calego serca.
Można grać. Niestety gra posiada mało postaci ( rozumiem że nowa ). Za wygraną grę dostajemy małą ilość „czerwonych monet” które później wymieniamy na nową postać. Do tego czasu może się nią znudzić. Nie porównuje jej do LOLA, BC to bardziej szybka rozgrywka, szybkie pvp teamowe?. Mimo iź wydaje się być kiepska, potrafi wciągnąć.
Gralem w WoWa dla samego PvP i nienawidziłem zmieniać sprzętu co sezon. To spowodowało, że zacząłem grać twinkami na lvlu 60. Niedługo przed wejściem Kataklizmu Blizzard zniszczył społeczeństwo twinków, no a tydzień temu dziewczyna powiedziała mi o Bloodline Champions. Wcześniej, jak przeglądałem CDA, nie zwróciłem w ogóle na tę grę uwagi i chwała mojej dziewczynie za info o niej:D W porównaniu do WoWa tutaj PvP jest naprawdę nieziemsko zbalansowane, nie ma sprzetu, więc nic od niego nie zależy, każda…
postać ma równe szanse, liczą się tylko umiejętności gracza i czasami trochę szczęścia. Nie wiem jak wygląda z tym sprawa w WoWie teraz, na lvlu 85, ale na 60 PvP stało się prawie że niegrywalne z powodu masakrycznego 'burst dmgu’ – w Bloodline champions jeszcze tego nie doświadczyłem. Jeśli jesteś miłośnikiem PvP, napradę, spróbuj!
Powstała polska strona gry.|jej adres to http://www.bloodlines.pl