Dishonored – recenzja cdaction.pl

Dostępne na: PC, X360, PS3
Testowano na: PC
Wersja językowa: angielska
Ezio, Connor, Zer0, niebawem powrót 47… zdaje się, że jakiś czas temu ktoś powiedział, że – parafrazując – zabrakło zabójstw, więc ma być zabójców wielu. Brutalnie uzdolnieni bohaterowie zabijający w imię wątpliwych zasad są modni. W Dishonored do ekipy mistrzów sztuki mordowania dołącza kolejna twarz, Corvo Attano. Nazwisko publicznie znane, bo jako przyboczny strażnik królowej miasta Dunwall ma licencję na zabijanie. Nastały jednak trudne czasy, kiedy od krwawych czynów trzeba przejść do słodkich słów.
Corvo zostaje wysłany na misję dyplomatyczną, by wybłagać sąsiednich władców o pomoc w walce z plagą szczurów. Niestety, możni się wypięli, a zamiast wsparcia królowa doczekała się blokady morskiej. Nie musiała jednak zbyt długo się smucić, bo kilka chwil po tym, jak bohater dostarczył jej listy, nieznani zabójcy sparaliżowali go, jego panią zamordowali, a następczynię tronu – Emily – porwali. Odarty z przywilejów i uznany za zdrajcę Corvo ruszył w pogoni za Emily, chcąc zemścić się na sprawcach swojej niedoli. A że skrytobójcą był nieprzeciętnym, miał do dyspozycji wiele narzędzi wymierzenia sprawiedliwości.
Znacie to uczucie, kiedy pewna czynność w grze wydaje wam się prosta i intuicyjna, ale z jakichś względów twórcy ją zablokowali? Tak było z zeskakiwaniem z pagórków w Kingdoms of Amalur: Reckoning, brakiem skoków wykazał się też pierwszy Wiedźmin, w kilku częściach GTA cierpieliśmy na hydrofobię, zaś w The Sims na kulejącą orientację przestrzenną postaci. Ekipa Arkane Studios zapowiadając totalną swobodę w każdym calu podejmowała ogromne ryzyko – wystarczyło kilka potknięć w projektach lokacji, żeby całe wrażenie prysło. Szczególnie wśród graczy, którzy uwielbiają lizać każdą ścianę, byle tylko do czegoś się przyczepić. A że recenzentowi nie wypada popadać w zbytni zachwyt, też szukałem dziury w całym.
Tymczasem zatrzymano mnie… raz, głupia techniczna kwestia niewarta świeczki. Lokacje we wszystkich dziewięciu misjach są bowiem niezwykle funkcjonalne. Od linii brzegowej (każdą misję zaczynamy płynąc łódką) przez uliczki i place, po wnętrza budynków wszystko zaprojektowano koncertowo. Nic nie przeszkadza graczowi w torowaniu własnej ścieżki. W Deus Ex: Human Revolution nieliniowość sprowadzała się z grubsza do wyboru między strzelaniem a skradaniem. Podstawy działania w Dishonored sprowadzają się – rozbierając wszystko na czynniki pierwsze – do podobnego wyboru, jednak tutaj akcja akcji nierówna.
Prosta sytuacja – chcemy przemknąć się cicho do frontowych drzwi budynku, strzeżonymi przez strażnika. Rzucamy butelką w dal, żeby na chwilę odwrócił wzrok, jednak źle obliczyliśmy czas i zostaliśmy zauważeni. Co dalej? Szybko teleportujemy się przed oczy strażnikowi i wbijamy w nie ostrze, zanim zdąży wezwać pomoc. Albo wiejemy ile sił w nogach, wskakujemy do wody i z innego miejsca próbujemy akcji od nowa. Lub na krótki czas wchodzimy w ciało szczura, by wejść do budynku przez odpływ kanalizacji. Można też nie bawić się w kombinacje i wystrzelać cały oddział straży kuszą, a dobiegające niedobitki rozszarpać przy pomocy miny.
A to tylko część pomysłów, bo do podejmowania podobnych decyzji Dishonored skłania nas co chwilę. Czasem wielokrotnie w ciągu jednej minuty, innym razem tylko na początku, kiedy patrząc z dachu na dany obszar próbujemy wyobrazić sobie naszą drogę… i często całe planowanie idzie na marne, bo najdrobniejsze detale – jak stojący daleko strażnik, który załatwiając przyziemne potrzeby przypadkiem nas zobaczył – lubią nas zaskakiwać. Czasem nawet pozytywnie, bo podsłuchując rozmowę w misji X niespodziewanie zasłyszymy wskazówkę do misji Y. Co ważne, sztuczna inteligencja postaci sprawia, że kilkukrotne wczytanie szybkiego zapisu sprzed paru minut może dać inny wariant wydarzeń. I tak gdy jeden z gwardzistów, którego obserwowałem wielokrotnie obracał się w jednym miejscu, pewnego razu nie wytrzymał i zszedł z warty, by umówić się z kolegą na partyjkę pokera, a ja musiałem się dostosować. Wcześniej zaś mój cel… a raczej cela, bo kobieta – podwinęła mi się przypadkiem pod ostrze w korytarzu, gdy uciekała w panice usłyszawszy, że w domu znalazł się zabójca…
Przy tym wszystkim nie zapomniano, byśmy mieli swobodę zarówno w walce z pomniejszymi przeciwnikami, jak i w kwestii eliminacji wskazanych głów. Tak, Dishonored można przejść nie przykładając palca do śmierci ani jednej osoby. Jeśli spędzimy trochę czasu na eksploracji i skradaniu, „żywe przeszkody” ominiemy, zaś grubymi rybami zajmą się w zamian ludzie, którym wcześniej pomogliśmy w misjach pobocznych. Sami tworzymy swój styl gry i dobieramy pasujące nam środki. I to jest w Dishonored najważniejsze – gra nie oferuje nam gotowych rozwiązań, jedynie cele i bogactwo metod ich osiągnięcia. Oraz ich następstwa, bo im więcej zabijamy, tym częściej spotykamy stada szczurów (niegroźne samopas, zabójczo irytujące w grupie) czy zarażonych, przypominających zombie, mieszkańców Dunwall.
Wpływ na wszelką dowolność mają nie tylko projekty lokacji, ale – na równi – moce Corvo nabyte po spotkaniu z tajemniczą postacią z innego wymiaru, zwaną The Outsider. Dzięki nim możemy teleportować się naprzód na pewną odległość, przywołać stadko wygłodniałych szczurów, spowolnić czas, wcielić się na krótko w szczura czy rybę (później nawet w człowieka) a także wywołać małe tornado bądź widzieć przez ściany. Zdolności rozwijamy dzięki runom rozsypanym po lokacjach, w których znalezieniu pomaga nam bioniczne serce – ot, taki oryginalny wykrywacz metali. Rozwinięte moce pozwalają np. teleportować się dalej lub całkowicie zatrzymać czas. A czy wykorzystacie je do szybszego doskoku do zabijanych ludzi, czy do łatwiejszej ucieczki… tak, wasz wybór. Udało się też właściwie zbalansować moce dzięki punktom many (zależnie od mocy zużywają się szybciej lub wolniej, czasem bez eliksirów się nie obejdzie) oraz samym działaniu. Prosto i po chłopsku – masz pan fory, ale jak pan zmarnujesz wszystkie punkty i sprowokujesz całą straż w okolicy, to sobie pan radź. I tak, i tak się dobrze będziesz bawić, ni łatwiej, ni trudniej.
Mamy też do dyspozycji kilka zdolności pasywnych, jak choćby wyższe skoki bądź obracanie w popiół skrytobójczo uśmiercanych wrogów. Oprócz run znajdujemy także talizmany – na sobie nosimy maksymalnie trzy – które równie pasywnie wspomagają prędkość wywijania ostrzem czy regenerację punktów many potrzebnych do korzystania z mocy. Tutaj znów dochodzi do głosu główna cecha Dishonored – wcale nie trzeba tego wszystkiego szukać, można wcale nawet nie korzystać. Po prostu rozgrywka będzie wyglądać nieco inaczej. To brzmi jak promocyjna mrzonka, ale gra faktycznie nie karci tych, którym nie chce się łazić po kątach w poszukiwaniu przedmiotów. W ciągu trwającej ok. 15 godzin (wystarczy żeby trochę pozabijać, trochę się poskradać, trochę połazić tu i tam) rozgrywki można ominąć wiele miejsc i odkryć je przy drugim podejściu. Zabawa nie staje się wtedy monotonna czy niemożliwa do przejścia – po prostu inna, choć z uwagi na węższy wachlarz zagrań nieco trudniejsza i mniej urozmaicona. Logiczne.
Następuje zatem prosta zależność – krótka ścieżka oznacza mniejszy zakres mocy, więc do każualowej jej daleko. Żeby moce rozwijać na maksa, trzeba chodzić prawie wszędzie, a więc natykać się na więcej przeszkód, które nie zawsze da się przeskoczyć teleportem czy ominąć w spowolnionym czasie. Ponadto z każdą misją więcej jest miejsc, gdzie możemy dać ciała, a zmechanizowani przeciwnicy dają rakietami do zrozumienia, że wcale nie jesteśmy niepokonani. Rozsądnie, czyż nie?
Z drugiej strony jednak zauważyłem, że Dishonored nie motywuje do korzystania ze wszystkich wyuczonych mocy. Siłą rzeczy widząc wysokie gzymsy i mysie nory pomyślimy o teleporcie oraz opętaniu szczurów. Jest to jednak bardziej cecha gry, niż jej wada, o czym rozmawiałem zresztą z Hutem twierdzącym, iż taki układ potwierdza tylko wszechobecną swobodę w budowaniu osobistego stylu rozgrywki. I tu – jak rzadko – przyznaję mu rację, bo co to za wada, którą da się w mig rozdeptać?
I zapewne nie tylko Hut się ze mną zgodzi, że nawet pomijając funkcje otoczenia lokacje w Dishonored wciąż urzekają. Nie tylko wysmakowanym stylem architektonicznym i zróżnicowaniem poziomów, które udało się utrzymać dzięki zamkniętej strukturze misji i ich niewielkiej liczbie. To, co fascynuje w tej kwestii najbardziej, to płynący zewsząd klimat gnijącego miasta. Spleśniałe ciała otoczone przez szczury w uliczkach otaczających bogato zdobione domostwa elity, suto zakrapiany bal maskowy (IMO najlepsza misja) w czasach kryzysu, straż w czyściutkich mundurach odganiająca brudnych zarażonych i patrząca na to wszystko zepsuta władza… widzimy niezwykle sugestywny obraz turpistycznego kontrastu, wspomaganego bardzo krwawymi scenami przemocy.
Wielka szkoda, że tego obrazu nie uzupełniono porządną fabułą. Związki przyczynowo-skutkowe w scenariuszu są banalne, a zwroty akcji spodziewane. Nie ma problemu, by połapać się grając od środka i czytając co trzecią linię dialogową – wystarczy nawet, żebyśmy czytali streszczające zajawki na ekranach ładowania. Ponadto nie spotykamy ani jednej wiarygodnej postaci, która zapadnie w pamięć na dłuższy czas. Nawet Outsider poza obdarowaniem Corvo mocami i poddawaniu kilkakrotnie bohatera rachunkowi sumienia nie intryguje, mimo że jest najbardziej tajemniczy z całej plejady. Przychylniej można spojrzeć na Emily, której kwestie dialogowe zmieniają się w zależności od naszych metod podczas misji, jednak to zerojedynkowe zmiany, a samą następczynię tronu widzimy zbyt rzadko, by móc się z nią mocniej zżyć. I kiedy zaczniemy się cieszyć, że wreszcie widzimy bohatera wychowującego dziecko (Emily traktuje Corvo jak ojca i bierze z niego przykład) dostaniemy piaskiem po oczach, bo każdy epilog jest aż nazbyt przejrzysty i przewidywalny.
Nie można też powiedzieć, aby Dishonored było grą oryginalną i odkrywczą. Eksplorację i poszukiwanie wskazówek mieliśmy w Thiefie, romans industrializmu ze sci-fi w steampunku, zaś różne drogi do celu obierał Adam Jensen. Dishonored rozwija pomysły tego ostatniego na dużą skalę (HR to przy tej produkcji liniowy bubel) ale nie oferuje nic, o czym twórcy mogliby z czystym sumieniem przyznać „to jest nasze, tylko nasze, oto nasz kamień milowy”. Niestety, mianowanie produkcji Arkane Studios grą roku nie ma sensu.
Chociaż ideału nie udało się osiągnąć, Dishonored jest w stu procentach wierne swoim założeniom. Start i metę ustalili twórcy, gracz decyduje o sprawie najważniejszej – o tym, co jest pośrodku. Zatem, drodzy towarzysze, kiedy już kupicie grę, na dobry początek zastanówcie się, do czego wykorzystacie rury. Przejdziecie po nich cichaczem przez okno, czy zeskoczycie na głowę zdezorientowanego żołnierza?
Ocena: 8.0
Plusy:
Minusy:
Czytaj dalej
124 odpowiedzi do “Dishonored – recenzja cdaction.pl”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
a jest z polskim dubingeim czy z napisami
Gra jest bardzo podobna do Thief’a i ogólnie Dishonored jest bardzo dobrą grą no i jaką satysfakcje daje zakradnięcie się do wroga i podcięcie mu gardła, rzucenie szczurom na pożarcie czy nawet zwykły tzw. backstab i wrzucenie owego przeciwnika do kontenera na śmieci jednakże gra w mojej skromnej opinii zasługuje na ocenę 9+ lub chociaż 9
@radko213- z napisami
Nie wiem dlaczego ludzie narzekają, że te gra jest brzydka. Owszem nie jest cudem technicznym, ale za to ma swój styl, jak dla mnie często ważniejszy niż metka FB2 czy CryEngine. Jak dla mnie tytuł wart uwagi choćby dlatego, że pokazuje, iż można wciąż tworzyć nowe, wysokobudżetowe marki, które pokocha wielu. Jest to chyba jeden z niewielu nowych tytułów na które czeka naprawdę ogromna rzesza ludzi.
Czy ta gra będzie mi trybić na moim starym poczciwym XP-eku?;)
Na pudełku pisze, że działa na Vista i 7, ale krążą po sieci plotki, że co prawda nie jest oficjalnie wspierany, ale uruchamia się.
Otton, Micro$hit dał w łapę Betce i Arkane za takie wymagania sprzętowe. To chodzi na drewnianym PC na tak zwanych „maks ustawieniach”. Ta gra jest OBRZYDLIWA.| | Sam gram na XP.
@Zenithar|Naturalnie
@Dravix Sam jesteś obrzydliwy. Ja bardzo się cieszę, że te wymagania to g. prawda. Dzięki temu mogę w nią grać, a grafika nadal jest spoko. Tak właśnie powinni robić gry. Nie sztuką jest dzisiaj napchać zupełnie niepotrzebnych efektów, które nikomu nie są potrzebne i zawyżają wymagania. Trudniej jest zrobić płynny silnik gry, działający bez żadnych zakłóceń. Poza tym Dishonored na prawdę jest grywalny, dawno nie było produkcji takiego gatunku. Chyba Thief-owi najbliżej do niego…
Potwierdzam, gra chodzi bez problemu na win XP w dodatku na jednordzeniowcu 🙂 (w wysokiej jakości bez ścinek)
Gra genialna! Wreszcie Bethesdzie udalo sie zrobić coś, co nie irytuje żenującym poziomem technicznym! A do tego całkowita swoboda, jak przy zalozeniach poprzednich produkcji. Zgrzytem w tym wszystkim jest tzw „grafika” – czyli poziom techniczny wizualizacji. Projekty graficzne świetne, więc wara od grafików, ale uproszczone modele i tekstury niskiej jakosci wolaja o pomste do nieba! Pod wzgledem wizualnym gra wyglada jak na Playstation, albo Xboxie. Wybaczam jednak, ze to nie Max Payne wizualnie!
trocko przykro mi to mówić, ale Bethesda nie tworzyła tej gry.
trocko czy ty grałeś wg na ps1?
Oj tam, oj tam, fabułę można im wybaczyć, bo sama gra jest moim zdaniem świetna. Nie grałem dawno w taką fajną skradankę. Poza tym gra się bardzo przyjemnie i rzeczywiście – gra się nie nudzi. Ja daje ocenę 8+
No cośtam ta Bethesda musiała mieć do gadania. W grze obecne są ideły otwartej rozgrywki charakterystyczne dla Bethesdy. A jak chodzi o grafike w stylu „na Playstation”, to mam na mysli oczywiscie PS3. Konsole to nie PCty i zawsze będą miały słabszą stronę techniczną. No chyba, że przyjedzie walec Win8 i wyrówna (do poziomu [beeep]). Na razie to konsole rownaja w dol poziom wizualny gier. To wlasnie spotkalo Dishonored. A moglo byc perfekcyjnie! Ale i tak jest bardzo dobrze.
@Apostoł|Jak już, to na odwrót, a poza tym Dishonored NIE jest skradanką sensu stricte.
Zainstalowałem,pograłem,szkoda pieniędzy.(wieje nuuuudą). Lepiej na trailerach wszystko wygląda a jak przychodzi do czego to kaszana.
Widzę, że wiele ludzi zawyża ocenę za to, że „gra im poszła” Co jest po prostu mega śmieszne. Kurcze to jakie wy macie kompy? Jakieś beznadziejne zestawy sklepowe z przed 5-7 lat??
Mi się osobiście gra podobała, zarówno jak i styl grafiki, a także sama rozgrywka.
Bardzo fajna gra, bardzo podoba mi się przechodzenie misji wg własnego sposobu i oczywiście nie żałuję kasy wydanej na grę. Oceniłbym ją tak na +8/9
Gra zajmuje już stanowisko na półce w dziale gier,które zapadają w pamięci i są po prostu świetne. Dla mnie 9+/10 🙂
Dla mnie Dishonored ma taki lekko „thief’owski” klimat, ale to też zależy od stylu gry. 🙂
Dla mnie gra jest znakomita i czuć klimat thiefa-ocena 10/10 😛
7/10 – solidna gra ale za krotka, stanowczo za prosta[niezaleznie od poziomu trudnosci]. Strasznie tez zal niewykorzystanego potencjalu, bo przeciez mozna bylo zrobic ciekawa fabule potegujaca klimat i immersie.