10
27.01.2023, 16:00Lektura na 8 minut

Recenzja Forspoken. W końcu czuć nową generację... tylko co z tego?

Omawiając Forspoken, trudno uniknąć próby odpowiedzenia na pytanie: czy to wyłącznie benchmark, czy może już dowód, że nowa generacja w końcu naprawdę wystartowała?


Krzysztof „Otton” Kempski

Tym, co stanowi chyba największy problem nowego dzieła Luminous Productions – studia mającego w dorobku jedynie Final Fantasy XV, ale złożonego z weteranów gatunku – jest fakt, że na postawione we wstępie pytanie trudno ostatecznie odpowiedzieć z pełnym przekonaniem. Zerwanie ze starymi konsolami i ich bolączkami niby tu widać: niemal pomijalne czasy ładowania na PS5, brak tych wszystkich wind i pełzania przez tunele dodawane w wiadomym celu (z tego miejsca gorąco pozdrawiam m.in. ekszynowe GOTY), imponująca w ogólnym ujęciu(*) oprawa graficzna czy wreszcie zgodność ze wszystkimi najnowszymi standardami generowania obrazu i wsparcie dla ray tracingu

Chyba tak z grubsza miało to wyglądać, kiedy Microsoft i Sony rozpoczynały walkę o nasze portfele? W zasadzie tak, chociaż jest jedno „ale”: trochę brakuje w tym wszystkim nadużywanego na konferencjach, ponadgeneracyjnego przecież „enjoy”. Bo o to tutaj głównie chodzi – żeby świetnie się bawić.

(*) Owszem, pamiętamy memy z twarzami.

Forspoken
Forspoken

Kijem w szprychy

Tymczasem autorzy Forspoken narażają się na krytykę już od pierwszych chwil. Choć obiecuje się nam wielki otwarty świat i niespotykaną jakość wizualną, pierwsze rozdziały bardziej przypominają jeszcze gorszą wersję szalenie liniowej końcówki FFXV. Nienawidzę, kiedy gra uważa mnie za idiotę do tego stopnia, że nie pozwala mi swobodnie wykonać nawet kroku za osłoną, gdy strażnik znajduje się w nieodpowiednim według scenariusza miejscu. Forspoken na taką grową odmianę syndromu psa ogrodnika niestety co jakiś czas cierpi, a my mamy wtedy ochotę podziękować i oddać twórcom pada, rzucając w myślach w stronę telewizora: „A weźcie sobie to i sami się najedzcie!”. To niewybaczalne tym bardziej, że świat, który w międzyczasie oglądamy przez szybę, zdecydowanie czymś przyciąga.

Jakby tego było mało, gra w niektórych sekwencjach nie tylko razi interaktywnością na poziomie niewiele wyższym od produkcji Telltale, ale też wita nas w sumie mało ciekawym zawiązaniem fabuły. Frey to mająca problemy z prawem wyjątkowo uboga nastolatka z Nowego Jorku, która za sprawą splotu rozmaitych wydarzeń, takich jak porachunki gangów i  pożar, staje się nową właścicielką Cuffa, zaczarowanej bransoletki. Nazwę artefaktu wypada zapisywać wielką literą głównie z tego względu, że nie tylko przenosi Frey do mitycznej Athii, ale też lubi sporo gadać i podkreślać swoje „ja”. Za każdym razem, gdy dziewczyna zalicza kolejną walkę i wyraża dumę ze swoich osiągnięć, „lokator” nadgarstka niestrudzenie przypomina jej o swoich hojnych darach i tym, jak pomógł je ulepszyć. Swoją drogą, w wersji na PS5 klimatu dodaje to, że kwestie wypowiadane głosem Jonathana Cake’a dobiegają każdorazowo z głośniczka pada.

Forspoken
Forspoken

Precz z dyktaturą kobiet!

Ech, Athia… Miejscem akcji przez większość czasu jest kraina pod względem geografii wyrwana żywcem z Final Fantasy XV. Tylko może nieco bardziej tradycyjna, bo nieznająca samochodów. Nawet na smartfon bohaterki przywleczony z Wielkiego Jabłka do Cipal (tak zwie się stolica) lokalne dzieciaki patrzą jak na intrygującą ciekawostkę. Innymi słowy, mamy tu piękny materiał, żeby pograć dość standardowym może, ale zawsze sympatycznym wątkiem – dysonansem pomiędzy mieszkanką współczesnej metropolii a ludźmi zatrzymanymi mentalnie w średniowieczu. Wszystko to niby z początku gdzieś się przewija, ale szybko zostaje spłycone. Podobnie jak dobrze zapowiadające się sprzeczki z naszą biżuterią. Relacja Frey i Cuffa szybko się wygładza i wchodzi na oficjalne tory. Zdecydowanie nie inspirowano się Johnnym Silverhandem…

Dziewczyna, przez większość Athiańczyków traktowana jako zbawicielka zdolna ochronić świat przed zepsuciem, całkiem szybko odnajduje się w nowej roli. Nic dziwnego, bo kto wolałby utarczki z prawem w Stanach Zjednoczonych od wywoływania przewrotów społecznych i walki z krwiożerczym matriarchatem… Od początku nie ma bowiem wątpliwości, że pewien związek z męczącymi mieszkańców krainy anomaliami pogodowymi – przypominającymi burzę piaskową połączoną z zaćmieniem – mają cztery Bene Gesse… chwila, pomieszałem notatki. Miałem na myśli oczywiście cztery Tanty, ale pomylić się dość łatwo, bo ich wizerunki jako żywo przypominają postaci z ilustrujących prozę Franka Herberta szkiców Wojciecha Siudmaka. W każdym razie eleganckie i okrutne panie niczym greckie boginie mają swoje specjalizacje, a ich obalenie stanowi gros rozpisanego na 12-14 godzin scenariusza.

Forspoken
Forspoken

Piszę o świecie i bohaterach dość sporo, żeby pokazać, jak solidny postawiono tu fundament. Bez wątpienia twórcy przygotowali materiał, którym można było się pobawić, pożartować, może nawet coś mądrego przekazać. Dlaczego zatem wszystko to okazuje się tylko płytkim tłem, a treść scenariusza sprowadza się w znacznej mierze do podróżowania po świecie, poszerzania wiedzy za pomocą dzienników i stopniowego eliminowania kolejnych władczyń? Ech, Square, dlaczego…


Lepiej już pograjmy

To wszystko nie znaczy jednak, że Forspoken absolutnie do niczego się nie nadaje. Kiedy wreszcie twórcy przestają trzymać nas za rączkę i pozwalają pohasać po Athii na własną rękę, gra trochę nawet zyskuje. Świat przedstawiony to miejsce nie tylko atrakcyjne wizualnie, ale też całkiem różnorodne i przyciągające wielopoziomową rzeźbą krajobrazu. Mamy tu pagórki, pustkowia, ale też prowadzące nad przepaściami ogromne mosty czy miasta. Gdyby się dało, sam chętnie pojechałbym tam na wakacje. Najbardziej imponującym elementem jest jednak fenomenalna architektura. Nie zliczę, ile razy przystawałem w miejscu tylko po to, by chwilę popatrzeć na zabudowania.

Forspoken
Forspoken

Athię zwiedzamy niby wyłącznie na własnych nogach, a fabuła nieraz każe nam udać się do celów oddalonych nawet o pięć kilometrów. Nie jest to jednak dużym problemem, bo za sprawą parkourowych mocy Cuffa nasza bohaterka pędzi przed siebie z prędkością wyścigówki. Zaczynamy od potężnego skoku pozwalającego wspinać się błyskawicznie na niższe budynki, a pokonując kolejne Tanty, stopniowo się wzmacniamy i zyskujemy nowe umiejki. Już po paru godzinach możemy przyciągać się do pobliskich krawędzi czy wybijać w górę z wystających ze ścian haków. Pod koniec gry umiemy nawet surfować na widmowej desce – i nie musimy więcej zastanawiać się, z której strony obiegać akweny. Duża mobilność Frey sprawiała, że nie zawsze korzystałem z obecnego tu systemu szybkiej podróży, po prostu pędziłem z uśmiechem na przełaj. Wszystko zrealizowano niemal podręcznikowo, może z wyjątkiem dość ociężałej reakcji gry na zwolnienie przycisku akrobacji. Trzeba trochę poćwiczyć, by uciekając przeciwnikowi spod obszarówki obejmującej zasięgiem pół areny, nie lądować notorycznie akurat tam, gdzie strzelają.


Hokus-pokus

Oprócz fikołków mamy też sporo walki. Największą zaletą starć jest całkiem duża różnorodność. Podobne do naszego Cuffa bransoletki posiadają Tanty, a po ich pokonaniu nic nie stoi na przeszkodzie, by zbędną denatkom biżuterię zaadaptować do swoich potrzeb. Między bransoletkami przełączamy się po ich odblokowaniu w dowolnej chwili. Jedna z pań preferuje ogień, inna lód, a wśród przeciwników występują oczywiście podatności i odporności na konkretne żywioły. Każda z „obręczy” oferuje trzy ataki podstawowe, jeden mocniejszy (ale ograniczony przez cooldown) i potężną obszarówkę, którą trzeba najpierw naładować, walcząc tą samą bransoletką przez dłuższy czas. Bojowa biżuteria ma też własne drzewka rozwoju, a system levelowania wspiera ciekawskich – punkty umiejętności dostajemy nie tylko za doświadczenie, możemy także znaleźć je porozrzucane po świecie gry.

Forspoken
Forspoken

Czy to element, któremu nie można nic zarzucić? Ponownie jest tu jednak jakieś „ale”. Jak na grę pozwalającą szybko biegać i dosłownie zasypywać przeciwników magicznymi pociskami, Forspoken zdaje się momentami nużące i powolne. A to dlatego, że stojące przed nami poczwary błyskawicznie stają się paskudnymi wręcz gąbkami na amunicję. Czasem czujemy się jak drwal uderzający w ogromne drzewo tępą siekierą i powoli rozkruszający korę. Nie ma to sensu tym bardziej, że gąbką na amunicję (nawet na wyższych stopniach trudności) jest też sama Frey. Do tego nawet na skraju śmierci możemy jeszcze się wydźwignąć, unikając jakichkolwiek obrażeń przez kilkadziesiąt sekund. To bezproblemowe o tyle, że produkcja jest dość pobłażliwa i często zalicza nam bardziej samą reakcję niż precyzję uniku. Jeżeli podczas zabawy w ogóle ginąłem, to przeważnie z lenistwa – przez większość czasu było tak łatwo, że nawet nie chciało mi się craftować miksturek. I nagle przychodził boss. Też nietrudny do pokonania, ale niekoniecznie na jednym pasku…

Przed premierą Square chwaliło się, że przejście Forspoken zajmie nam około 30-40 godzin, i rzeczywiście – opróżniając świat ze wszystkich wykrzykników, możemy zbliżyć się do takiego wyniku (sama fabuła ogrywana na spokojnie to mniej więcej połowa podanego czasu). Tyle że to zadanie głównie dla najwytrwalszych. Choć to w zasadzie dość liniowy, ale jednak pełnoprawny erpeg, standardowych zadań pobocznych tutaj w zasadzie nie ma. Jest za to kilka typów znaczników, pod którymi umieszczono m.in. walki z bossami, wyścigi na czas, dungeony, plenery zdjęciowe itd. Zestaw ogólnie nawet różnorodny, ale jak popatrzeć, ile wartych uwagi gier ukaże się w najbliższym czasie, to z każdym wyczyszczonym regionem mamy tego coraz bardziej dość.

Forspoken
Forspoken

Na dnie serca

Choć nowa gra Luminous Productions w niektórych kwestiach rzeczywiście zwiastuje, iż nowa era powoli się zaczyna, odinstalowywałem ją z pewną ulgą, ciesząc się, że już po wszystkim. Niemniej tu znów pojawia się refren tej recenzji – „ale”. Pisząc te słowa, mam jednak poczucie, że to, co zobaczyłem, w jakimś sensie pozostanie ze mną na dłużej. Po pierwsze, bo dostaliśmy coś rzeczywiście nawiązującego do obietnic złożonych przez tę generację już dawno temu. Po drugie, bo dokonano tutaj zbrodniczego wręcz marnotrawstwa growego potencjału.

W Forspoken graliśmy na PS5.

Ocena

Forspoken to w kilku kwestiach naprawdę nowoczesna produkcja wyraźnie zrywająca z poprzednią generacją. Szkoda jednak, że mamy tu wyłącznie piękny fundament, na którym ostatecznie powstał raczej benchmark niż ciekawa gra.

5+
Ocena końcowa

Plusy

  • przepiękny świat do zwiedzenia
  • dobrze zrealizowany rozwój postaci
  • kilka rozwiązań, które mieliśmy identyfikować z nową generacją

Minusy

  • lekkie problemy z czułością sterowania
  • przez dziwny balans starcia lubią się dłużyć
  • koncertowo zmarnowany potencjał scenariusza
  • narracja nie korzysta z doskonałych fundamentów
  • fragmenty, podczas których gra traktuje mnie jak idiotę
  • dość nudne aktywności poboczne


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów52

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze