Często komentowane 23 Komentarze

Killzone 3 – recenzja

Killzone 3 – recenzja
Killzone to nie tylko doskonałe słowo na tytuł FPS-a. To także potężna marka w repertuarze Sony, której inne platformy mogą tylko zazdrościć. Tym bardziej że jej trzecia odsłona przebija niemal wszystko, co w ostatnich latach pojawiło się w gatunku strzelanek z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. Jutro premiera. Dziś recenzja. Poleca: enki.

Killzone 3
Wersja testowana: PS3, j. polski
Twórcy: Guerrilla Games

Fabuła Killzone’a 3 rozpoczyna się tam, gdzie kończy się poprzednia część. Helghan – niegościnna planeta i dom twardych jak dno suchego jeziora Helghastów – jest świadkiem końca inwazji ziemskich (czyt. „tych dobrych”) sił ISA. Gdy dołączamy do bohaterów poprzedniej odsłony – Tomasa „Seva” Sevchenki Rico Velasqueza – pył bitewny wciąż unosi się wysoko w powietrzu, podobnie jak radioaktywna chmura nad zbombardowaną stolicą planety, Pyrrusem. Odpowiedzialny za atak jądrowy na własny dom martwy przywódca Helghastów Visari jeszcze ciepły leży na posadzce swego pałacu. Jego śmierć niczego jednak nie rozwiązuje, a wręcz pogłębia szambo, w którym znajdują się bohaterowie wraz z nielicznymi pozostałymi przy życiu żołnierzami ISA.

Chaotyczna ewakuacja z planety niedobitków zatrzymanej ofensywy rozpocznie się lada chwila i daleko stąd. Kto może, już teraz daje dyla, nie czekając na nikogo. Tymczasem na najwyższych szczeblach władzy Helghanu rozsierdzona rada pomarszczonych gargameli (bo tylko tacy najwyraźniej mogą dostąpić zaszczytów przebywania w majestacie imperatora) stalinowskim głosem i twarzą admirała Orlocka domaga się od wojska zdwojenia wysiłków mających na celu schwytanie odpowiedzialnych za śmierć ich ukochanego przywódcy. Nagonkę czas zacząć.

Choć scenariusz nie wyłamuje się ze schematów opowieści o twardych facetach, którzy swoje dni spędzają, przeplatając czyny bohaterskie z szalonymi, nie mam zamiaru psuć fanom przyjemności poznawania go na własną rękę. Bez skrupułów wspomnę jednakże o tym, że nasz drugi „tour de Helghan” nie ograniczy się do brunatnych ruin Pyrrusa i okolic, ale zaprowadzi w inne równie niegościnne i dające w kość miejsca. A wszystkie piękne jak z obrazka.

Pocztówka z Helghanu
Choć trudno w to uwierzyć (a tym bardziej przekazać słowami), Killzone 3 jest o klasę ładniejszy od wszystkich FPS-ów wydanych na obecną generację konsol. Nie wliczając Killzone’a 2, którego jego następca wizualnie przebija „jedynie” o klasy pół. Dawno nie zdarzyło mi się w przerwach pomiędzy ostrym strzelaniem przystawać na chwilę, by rozglądać się i podziwiać bogactwo świata, żywe barwy i masę drobnych detali, które czynią z gry Guerrilla Games tak naprawdę jeden wielki, ruchomy artwork. Jak to jest, że skromne holenderskie studio jako jedyne na świecie potrafi tak oświetlić i oteksturować zwykły zbiór wielokątów, że wychodzi z tego graficzne arcydzieło, podczas gdy reszta branży jest daleko w tyle?

I to niezależnie od tego, czy mówimy o brunatnym złomowisku, białobłękitnym lodowcu czy mieniącej się wszystkimi barwami tęczy helghańskiej dżungli. Ta ostatnia zresztą – jako żywo przypominająca gąszcze Pandory, a jednocześnie mająca swój niepowtarzalny urok – to moja ulubiona sceneria w całej grze. Także dlatego, że niespieszny, „napadalsko-zbójecki” charakter rozgrywającego się w jej trzewiach rozdziału sprzyja kontemplacjom równie pięknej, co krwiożerczej fauny i flory.

Nie tylko piękne scenerie jednakże wykonują podczas gry przyjemny masaż oczu. Dobrze nadają się bowiem do tego także… Helghaści. Zakuci w hełmy twarde jak ich charakter, świecący oczami na czerwono synowie Helghanu to widok piękny, ale i złowieszczy. Od zwykłych trepów, przez snajperów, ogniomiotów, ciężkich rakietników, zwinnych łowców głów, po jednostki wyposażone w jetpacki ikoniczni dla serii przeciwnicy wciąż dają radę. Jakąż dziecięcą radość przeżywałem za każdym razem, gdy headshotem udało mi się strącić temu czy owemu hełm z łysej glacy. A już na pewno z mniejszą sympatią patrzyło mi się na facjaty Seva Rico w cut-scenkach niż na zbliżenia helghańskich masek podczas długich i soczystych animacji egzekucji w walce wręcz.

Raz na wozie, raz w nawozie
Podczas gdy rozgrywka w Killzonie 2 była niemal nieustającą – a przez to miejscami męczącą – orgią maszynowego ognia, „trójka” zapewnia lepsze zbalansowanie i różnorodność rozgrywki. Wciąż oczywiście prym wiedzie sieczka z gnatem w garści. Karabiny szturmowe, strzelby, snajperki – znajdziesz tu wszystko, co powinno być w każdym mięsistym shooterze. Łącznie z umieszczonymi gdzieniegdzie na stojakach minigunami, które można zdjąć i schować za pazuchę do późniejszego użytku. Do tego dochodzą wyrzutnie rakiet kierowanych i niekierowanych, miotacz ognia, gwoździownica z wybuchową amunicją oraz rozkładające żywą tkankę na cząsteczki działo petruzytowe. Plus kiść granatów oraz nóż, którym raz wietrzymy przeciwnikowi tchawicę, raz z kolei grzebiemy w oczodole. Chyba że wróg jest szybszy. A często bywa, o czym za chwilę.

Kiedy zmachamy się już walką na piechotę, czeka na nas sporo innych zabawek do przetestowania. Jest więc standardowe ostrzeliwanie się z uciekającego czołgu, ale w pewnym momencie dane jest nam zasiąść za kierownicą solidnie uzbrojonego, szybkiego śnieżnego łazika. Gdy sytuacja tego wymaga, bierzemy w obroty całkiem potężnego mecha, a walcząc na lodowcu, pomagamy sobie odrzutowym plecakiem wyposażonym w dwa karabiny maszynowe. Sam jetpack nie daje nam co prawda możliwości swobodnego lotu, a jedynie wykonywania wysokich i długich skoków, niemniej i to pozwala wprowadzić do swojego repertuaru kilka nowych zagrań taktycznych.

Wreszcie chwilę wytchnienia dla kciuków (ale nie dla nerwów) daje wspomniany przeze mnie rozdział w helghańskiej dżungli, gdzie przemieszczamy się chyłkiem z nosem w wysokiej trawie i palcem na spuście pistoletu z tłumikiem. I gdzie patrolujący teren Helghaści nie są bynajmniej jedynym zagrożeniem.

Helghaści na suplach
Osobiście nie lubię niekonsekwencji w poziomie trudności, kiedy jeden etap wyraźnie daje w kość w grze, która do tego momentu była łatwa. Z Killzone’em 3 nie ma takiego problemu – jest trudny od samego początku do końca. I chwała za to Holendrom, bo przechodzenie z marszu takiego Black Ops czy Medal of Honor – choć przyjemne – nie pozwala tym tytułom na dłużej wbić się w pamięć czy po prostu dać satysfakcji z ukończenia gry.

Na normalnym poziomie trudności niezahartowanego w bojach gracza Killzone 3 zjada na śniadanie. Sev jest istotą dosyć delikatną i by go położyć, wystarczy ledwie sekunda skoncentrowanego ostrzału. Helghaści mają niezłego cela, a nawet jeśli schowamy się za przeszkodą terenową (jest od tego odpowiedni przycisk), bez problemu wrzucą nam za kołnierz granat. Pomimo że dzięki świecącym się na czerwono oczom są stosunkowo łatwi do zidentyfikowania na średnim dystansie, bogactwo i szczegółowość scenerii sprawiają, że miejscami trudno ich wypatrzyć od razu. A wtedy pif-paf i łup o glebę.

Pół biedy, gdy wraz z nami są sojusznicy (przeważnie Rico). Wówczas – jeżeli tylko sytuacja na to pozwoli – możemy zostać wskrzeszeni (i vice versa, my też możemy wskrzeszać), po czym kontynuować dawanie ciała. Na poziomie normalnym („Trooper”) gra pozwala na trzykrotne wgryzienie się w chodnik, zanim nie da się już nas ocucić. Często przy ostrzejszej wymianie ognia wystarczy na to dziesięć sekund. Śmierć jest więc tu częścią składową zabawy i bynajmniej nie należy się jej bać ani specjalnie na nią wkurzać. Tym bardziej że punkty zapisu są rozmieszczone często i zazwyczaj kompetentnie. Mnie, dla przykładu, gra podczas przechodzenia kampanii naliczyła około półtorej setki zgonów. I wciąż bawiłem się świetnie, a i starczyło mi jej na dłużej. Zatem zachęcam, ale też ostrzegam.

Ostatecznym dowodem na to, iż kampania w Killzonie 3 jest wielka (i nie chodzi mi o jej długość, która zależy w dużej mierze od poziomu trudności i która mimo to zamyka się w jednocyfrowej liczbie godzin), jest fakt, że nie trzeba jej przechodzić samodzielnie. Możliwa jest bowiem gra w dwuosobowej kooperacji na podzielonym ekranie, a w kupie – jak wiadomo – zawsze raźniej.

Kupą, mości panowie!
Killzone 3 to oczywiście również tryb dla wielu graczy, a dobrym wstępem do niego jest dostępna z menu głównego Strefa botów, czyli kompletne „multi dla pojedynczego gracza”. Zgłębiwszy z niemałą przyjemnością w ten sposób wszystkie zakamarki rzeczonego trybu, donoszę, co następuje.

Killzone 3 oferuje pięć klas postaci, każda z nich zaś ma do wyboru po trzy rodzaje broni głównej i pobocznej, a także dwie umiejętności specjalne, które można rozwijać do trzeciego poziomu. Strzelec wyborowy może użyć stroju maskującego oraz być niewidzialnym na minimapach wrogów. Infiltrator to tutejszy szpieg, podający się za członka sojuszniczej drużyny. Taktyk zajmuje się zdobywaniem wysuniętych spawn pointów i ujawnianiem pozycji wrogów na minimapie. Medyk leczy, wskrzesza i ma do dyspozycji osłaniającego go ogniem droida, a inżynier naprawia sprzęt i rozstawia wieżyczki.

Dodatkowo wraz ze wzrostem poziomu wszystkie klasy zyskują dostęp do zwiększonej ilości życia czy amunicji lub np. możliwości zamiany broni pobocznej na drugą broń główną. Mniejsze bonusy, ograniczone czasowo i trwające wyłącznie w danym meczu, można zdobywać za akcje specjalne. I tak m.in. za trzy zabójstwa wręcz zwiększa się celność broni, za pięć asyst otrzymujemy zwiększenie zadawanych obrażeń o 25%, za zabicie pięciu graczy przy użyciu przycelowania zyskujemy szybsze przybliżanie widoku, a dziesięć zabójstw przy strzelaniu „z biodra” daje nam skrócenie czasu przeładowania.

Multi to tylko i aż trzy tryby. Najmniej ciekawym, bo najbardziej oklepanym, jest Partyzantka, czyli drużynowy deathmatch na 16 osób, na pięciu stosunkowo niewielkich mapach (tych ostatnich w sumie jest osiem). Głównym daniem dla entuzjastów wymiany ołowianych pozdrowień z innymi graczami jest Strefa wojny. Jest to dynamiczny tryb dla maksymalnie 24 graczy naraz, w którym co pewien czas losowo generowane są kolejne zadania dla obu ekip. W sumie jest ich siedem: dwa typu znajdź i zniszcz (podłóż bomby lub nie dopuść do tego), dwa typu zabójstwo (zabij wybranego gracza przeciwnego teamu lub obroń sojusznika), a także zabawy w zajmowanie punktów kontrolnych, przynoszenie propagandowej szczekaczki do swojej bazy oraz team deathmatch. Podczas każdej rozgrywki kolejność zadań i umiejscowienie celów generowane są losowo, a za każde zwycięstwo drużyna zdobywa punkt.

Trzeci tryb, Operacje, przeznaczony jest dla 16 graczy i zawiera trzy zmodyfikowane zadania ze Strefy wojny, które stopniowo „otwierają” kolejne partie mapy oraz łączą się w „fabułę”. Do cut-scenek rozdzielających poszczególne etapy rundy wybierani są najlepsi gracze.

Każda z ośmiu map, oprócz tego, że wygląda obłędnie (bezwzględnie najładniejszy multiplayer wszech czasów!), charakteryzuje się unikatowymi cechami urozmaicającymi rozgrywkę. Od zwykłych stanowisk z minigunami i wyrzutniami rakiet, przez dostępność mechów i odrzutowych plecaków, po takie niuanse, jak zmienna widoczność.

Modulatorowi mówimy: nie
Jak wszystkie ostatnio wydawnictwa Sony na naszym rynku, Killzone 3 jest w całości zlokalizowany. Poziom polskiego dubbingu w grach od dawna pozostawia wiele do życzenia (mój wewnętrzny głos podpowiada: woła o pomstę do nieba), a i tutaj – mimo zaangażowania m.in. Jana Englerta i Edwarda Lubaszenki – jest on cokolwiek nierówny. Zastanawiam się, kiedy nasi aktorzy i realizatorzy zrozumieją, że gry to nie bajki dla dzieci i dużo lepiej od modulowanego głosu w produkcji dla dorosłych wypada ich własny, ludzki, normalny. Polski Rico, dla przykładu, usiłuje jednocześnie być twardy i latynoski, co w efekcie daje raczej niezamierzenie komiczny efekt. Podobne odczucia miewałem w scenkach ze wspomnianymi pomarszczonymi gargamelami z helghańskiego rządu, ale szczęśliwie ci ostatni nie pojawiają się znów tak często.

Poza wymienionymi przypadkami szybko idzie się jednak do polskich głosów przyzwyczaić i nie wybijają one z gry, co jest chyba najważniejsze. Zresztą, jest też na szczęście możliwość wybrania angielskiego audio. Skoro już jesteśmy przy warstwie dźwiękowej, odgłosy wojny są przyjemne i soczyste (choć tu dla mnie prym wiedzie bezwzględnie Bad Company 2), a terkot miniguna mimowolnie poszerza uśmiech. Muzyka dobrze wpasowuje się w dynamikę akcji, ale z drugiej strony nie przyprawiła mnie o gorączkową chęć natychmiastowego posiadania płyty z soundtrackiem.

Zabójca FPS-ów
Jeżeli chodzi o błędy, wady i niedoróbki, podczas gry rzuciły mi się w oczy jedynie pojedyncze przypadki popularnych „infekcji”, które nawiedzają wszystkie FPS-y. A to Helghast wcisnął się tam, gdzie nie trzeba, i nie wiedział, co ze sobą zrobić, a to jeden wróg nagle zniknął, a to inny się pojawił. Obecne były też bardzo rzadkie, półsekundowe „chrupnięcia” animacji, zupełnie nieprzeszkadzające w rozgrywce. Naginając definicję słowa „błąd”, mógłbym do niepożądanych rzeczy zaliczyć również momenty, w których tuż po wskrzeszeniu byłem natychmiast rzucany z powrotem na posadzkę ciężkim ogniem wroga. Ale nie zaliczę. To po prostu trudna gra. Naucz się z tym żyć.

Czwarta odsłona serii Killzone (a druga na PS3) to produkt doskonale wyliczony i wyważony. Przy jego projektowaniu niewątpliwie poszły w ruch wszystkie znane ludzkości techniki socjotechniczne i psychologiczne, aby tak wypełnić graczowi czas, by nawet przez chwilę nie poczuł znużenia i cały czas chciał przeć dalej. Ponad te chłodne wyliczenia jednak wciąż na każdym kroku z ekranu bije pasja, z jaką Guerrilla Games stworzyło świat, postacie i nadało bieg tej widowiskowej, opowiedzianej z rozmachem historii science fiction. Właśnie w takie gry chcę grać. Nawet po sto pięćdziesiątym zgonie. Jeżeli nie dołączy do kanonu obecnej generacji obok BioShocka Call of Duty 4, to wepchnę go tam siłą. Zdecydowanie polecam!

Ocena: 9

—–

plusy:

  • jedna najpiękniejszych gier świata
  • świetnie zbalansowana, zróżnicowana kampania
  • wysoki poziom trudności
  • gra na Movie i Sharp Shooterze
  • minusy:

  • seria zasługuje na głębsze sylwetki bohaterów
  • drobne błędy techniczne
  • —-

    INFORMACJA: Widniejąca przez chwilę pod recenzją ocena 9,5 była wynikiem błędu edycyjnego. Recenzja była przygotowana do publikacji przez osobę trzecią, na podstawie opublikowanego również w magazynie CD-Action tekstu, napisanego przez autora, który początkowo taką ocenę rozważał i przesłał do redakcji plik z nią właśnie. Przed publikacją w piśmie jeszcze raz przyjrzał się plusom i minusom gry i postanowił wystawić ocenę o pół punkta niższą. Osoba odpowiedzialna za publikację tekstu w internecie korzystała jednak z pierwotnego pliku z tekstem, stąd pomyłka. Za którą wszystkich zainteresowanych przepraszamy, sypiemy głowę popiołem i zmieniamy procedury dotyczące publikacji tekstów w internecie, by w przyszłości podobne zdarzenia nie miały miejsca.

    23 odpowiedzi do “Killzone 3 – recenzja”

    1. Killzone to nie tylko doskonałe słowo na tytuł FPS-a. To także potężna marka w repertuarze Sony, której inne platformy mogą tylko zazdrościć. Tym bardziej że jej trzecia odsłona przebija niemal wszystko, co w ostatnich latach pojawiło się w gatunku strzelanek z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. Jutro premiera. Dziś recenzja. Poleca: enki.

    2. Na jest lepsza po ocena 9,5 ;p(taka powinna być w piśmie)

    3. Ta* bo *- za szybko pisałem ;……..

    4. Ja już zamówiłem kolekcjonerkę i czekam…

    5. Bądźcie konsekwentni. Albo gra dostaje 9, albo 9,5. Ja rozumiem, że gra może być różnie oceniana, ale nie przez tę samą osobę, po takiej samej recenzji. Litości!

    6. teraz w cdaction byle gowniana gra dostaje najwyzsze oceny a na topware robia nagonke hipokryci

    7. @Corinarh o Jakiej gównianej grze mówisz?? Chyba nie o Killzone 3 ??

    8. Dwie różne recenzje napisane przez jednego redaktora z dwiema różnymi ocenami? oO Po co?

    9. kinooperator 21 lutego 2011 o 23:05

      bez kitu.. dziwne..

    10. Hehe, świetny styl, fajna recenzja, jeszcze bardziej nakręciła mnie na kupno tej gry.|Chociaż jak przeglądam recenzje, to dominują właśnie ósemki, a nie dziewiątki.

    11. kinooperator 22 lutego 2011 o 01:16

      Tekst „CDA w świetle reflektorów” nakazał mi napisać chłopakom z redakcji jakieś słowa pocieszenia, ale po tej +0,5 do oceny tutaj trochę zbił mnie z tropu :/ Poza tym nie wybaczę im ich stosunku do Dead Space’a 2 („średniak do postrzelania” ocb?!) Pozdrawiam 🙂

    12. kinooperator 22 lutego 2011 o 01:17

      ocb?! hmm napisałem zgoła coś innego ocb?

    13. Nie jestem z tego powodu dumny, ale pierwszy raz w życiu uległem hype’owi. Jednak czy to coś złego? Gra szykuje się na killera. Beta multi dała niezły przedsmak tego co się będzie działo w tym trybie. Na jednej mapie przegrałem kilka godzin. Z kolei w demie singla działo się więcej niż w całym KZ2. Coś może pójść źle?

    14. idealna ocena dla tej gry.Na wiecej niestety nie zasługuje.

    15. Pozamiatać raczej nie pozamiata, ale na miano solidnego fpsa z ciekawym multi na pewno KZ3 zasługuje…

    16. Nicsienieda06 22 lutego 2011 o 15:02

      Kiełbasa.

    17. Kreek, raczej pozamiatała… Znajdź mi lepszego FPSa… Nie licząc Bad Company 2 Vietnam… Mało jest na prawdę dobrych FPSów… Zresztą nie od dziś wiadomo, że gry z roku na rok są coraz gorsze (po za kilkoma wyjątkami)…

    18. „reszta branzy daleko w tyle”? ocb? 4 letni Crysis jest od tego dużo ładniejszy.

    19. hę napisałem „w.t.f”. a nie ocb? ocb?:D Cenzura xD

    20. @czapel007 – Crysis przebija ostrością tekstur, ilością trójkątów etc. Ale nawet najładniejsze visty w Crysisie nie mają startu do tego, na co możesz natknąć się w KZ3.

    21. A ja nie mam ani PS3 by zagrać w Killzone’a 3 ani dobrego PC by zagrać w Crysisa :/

    Dodaj komentarz