2
22.12.2023, 16:18Lektura na 6 minut

Kingpin: Reloaded do wora, wór do jeziora [RECENZJA]

Nieskomplikowana fabuła Kingpina to opowieść o zemście, a ta ponoć najlepiej smakuje na zimno. Pozostając w sferze odniesień kulinarnych, przyznam, że gdy grałem w ten remaster, poczułem się jak klient serwującej kotlet twardy jak podeszwa knajpy, w której kelner dał mi w mordę.


Eugeniusz Siekiera

Ogrywając trzeciego Turoka, narzekałem na materiał źródłowy i jednocześnie chwaliłem jakość samego odświeżenia. W przypadku Kingpina: Reloaded będzie odwrotnie. Jak zły to produkt, powie wam choćby średnia ocen na Steamie, bo „w większości negatywne” opinie naprawdę nie wzięły się znikąd. W dniu premiery dla części osób odświeżony Kingpin okazał się kompletnie niegrywalny, witając wybranych szczęśliwców czarnym ekranem. I mnie to dotknęło, choć próbowałem odpalić go na dwóch komputerach i różnych systemach operacyjnych. Pierwsza łatka pojawiła się już kolejnego dnia; wyeliminowała problem z uruchomieniem gry, lecz było to preludium czekającego mnie koszmaru. Ale nim zaczniemy taplać się w bagnie, wróćmy na chwilę do 1999 roku…


Szacunek ludzi ulicy

Kingpin: Life of Crime nigdy nie był moim ulubionym shooterem tamtych lat, w których wręcz roiło się od przełomowych produkcji. Powiedzmy wprost: gdy w przeciwnym narożniku muskuły prężyli tytani pokroju Quake’a, Unreala czy Half-Life’a, przegrana nie stanowiła żadnej ujmy. Niemniej dzieło Xatrix Entertainment (późniejszego Gray Matter Interactive) dość mocno zapadło mi w pamięć, głównie za sprawą muzyki i ponurego, wręcz oleistego klimatu. Za pierwszą odpowiadała grupa Cypress Hill, na drugi wpłynęły realia i sam bohater. Wcielaliśmy się w gangstera szerokiego w barach jak szafa trzydrzwiowa, który ruszył z krwawą wendetą, sprowadzając do parteru armię innych oprychów.

Kingpin: Reloaded
Kingpin: Reloaded

Na tle wcześniej wymienionych klasyków z tamtego okresu Kingpin okazał się produkcją szokująco krwawą, brutalną i wulgarną, ale właśnie te elementy sprawiły, że graliśmy w niego z wypiekami na twarzy. I by oddać mu sprawiedliwość, warto wspomnieć, że miał też inne atuty. Choć etapy to klasyczne korytarzówki, łączą się w taki sposób, byśmy mogli wracać po własnych śladach do wcześniejszych lokacji. Rozgrywkę zdominowała bezkompromisowa przemoc, którą uskuteczniamy wachlarzem poręcznych klamotów (od gazrurki, przez pistolet, strzelbę i karabiny maszynowe, po wyrzutnię rakiet, granatnik i miotacz ognia), ale zdarzają się sytuacje możliwe do rozwiązania w pokojowy sposób. Część napotkanych enpeców nie wyciąga klamek na nasz widok i jest skora do pogawędki. Z wymiany uprzejmości nie zawsze wynika jakiś konkret, czasem jednak dostajemy cenną radę (np. gdzie szukać lepszego uzbrojenia) bądź przedmiot pozwalający pchnąć fabułę do przodu.

Szczególnymi miejscami w świecie gry są sklepy i bary. W tych pierwszych możemy wydać nadwyżki mamony na nowy nieśmigany pancerz (ten dodatkowo dzieli się na części – różne elementy chronią tułów, głowę czy nogi), apteczki lub zapasową amunicję, w drugich mamy okazję pociągnąć za języki okolicznych mętów. Ba, za odpowiednią opłatą niektórych da się nawet wynająć; w walce radzą sobie średnio, za to świetnie im wychodzi ściąganie na siebie uwagi. Dodatkowa mobilna gąbka na pociski zawsze w cenie.

Sami oceńcie stopień różnicy pomiędzy oryginałem a jego odświeżoną wersją.

Zmiany oglądane przez lupę

Te wszystkie elementy wracają, bo odpowiedzialne za remaster studio Slipgate Ironworks nie zmieniło niczego w formule rozgrywki, decydując się raczej na plan minimum w postaci delikatnego liftingu graficznego. I pół biedy, gdyby się na tym skończyło; niestety poza odrobinę ostrzejszymi teksturami bonusowo dorzucono tyle błędów, że głowa puchnie.

I gdy mówię o delikatnym liftingu, dokładnie to mam na myśli. Oczywiście pamięć bywa zwodnicza, ale w tym przypadku nie musimy ufać wspomnieniom. Na własne nieszczęście twórcy wrzucili opcję ekspresowego przełączania się między grafiką z 1999 roku a zremasterowaną, więc w prosty sposób można przekonać się, jak delikatne i niewiele wnoszące są to zmiany (z podobnej funkcji korzystaliśmy w odrestaurowanym Halo, ale tam miało to sens, bo przepaść między starą a nową wersją okazała się olbrzymia).

Kingpin: Reloaded
Kingpin: Reloaded

W oczy najbardziej rzuca się ostrzejsze oświetlenie, szczególnie w przypadku neonów. Tekstury są trochę wyraźniejsze, ale w niektórych miejscach połączono je bezmyślnie, a te zdobiące mniejsze bryły (np. szafki czy biurka) wyglądają jak efekt pracy pijanego tapeciarza. Woda – wcześniej szara breja – teraz przypomina mleko bądź mgłę. Pamiętacie galaretowate modele postaci, na których tekstury żyły własnym życiem? Aktualnie prezentuje się to jeszcze gorzej niż w oryginale. W skrócie: nie jest dobrze.


Ło panie! Kto to panu tak spier…

To jednak naprawdę nic wobec ogromnej liczby błędów mocno rzutujących na rozgrywkę czy wręcz psujących ją do tego stopnia, że konieczne jest resetowanie całego rozdziału. W pewnym miejscu trzeba zainstalować bezpieczniki, co uruchamia pompy przelewające wodę z jednego pomieszczenia do drugiego. Nieświadomy niczego cofnąłem się na chwilę do wcześniejszej lokacji, a po powrocie okazało się, że pompy nadal działają, ale woda wróciła na swoje pierwotne miejsce, blokując mnie na amen. Musiałem zacząć od początku.

Gdy nieopatrznie spuściłem sobie na łeb windę, zamiast zabić, ta unieruchomiła mnie na dobre. Reset. Sojusznicy, których miałem ratować, nagle otwierali do mnie ogień. Reset. Po przejściu do sąsiedniej mapy jednemu z nich broń wyparowała z ręki, przez co nie dało się już wydawać mu rozkazów, a ten uparcie twierdził, że nie może za mną podążać. Reset. Enpec czekający, aż przyniosę mu wieści, po moim powrocie znikał. Reset, reset, reset. Napisałbym, że już dawno żadna gra mnie tak nie zmęczyła skalą partactwa i liczbą irytujących niedoróbek, ale przecież ostatnio mocowałem się w kisielu z Quantum Error, a to crapiszcze biegało w wadze superciężkiej.

Kingpin: Reloaded
Kingpin: Reloaded

Droga przez mękę

Niewyobrażalnie drażnią również idiotycznie zachowujący się przeciwnicy, latający po rozpoczęciu walki jak kot z pęcherzem, bez ładu i składu, nie ma w ich sposobie postępowania ani grama racjonalności. Wtóruje im głupiejąca fizyka, która sprawia, że wróg czasem próbuje uparcie sforsować ścianę, biegnąc trzy metry nad ziemią. Gdy zagaduję dowolnego typa w knajpie, zalewa mnie fala głosów, bo wszyscy dookoła jednocześnie zaczynają klepać swoje kwestie i słychać je równie wyraźnie, bez względu na odległość, w jakiej każdy z enpeców się znajduje.

Nie rozumiem też, czemu mam mniej precyzyjną kontrolę nad postacią niż w oryginale sprzed 24 lat, co znacznie utrudnia sekcje platformowe… I dlaczego względem starej wersji modele broni są tak mocno obcięte (na ekranie widać końcówkę lufy)? A także skąd, u diabła, tak długi czas ładowania? Współczesne piaskownice wczytują się szybciej niż kolejne rozdziały w tej ramocie, mimo że grę zainstalowałem na dysku SSD M.2.

Dodam jeszcze, że gracze skarżyli się również na potężne spadki płynności (nawet na kartach pokroju RTX-a 3070), choć tych atrakcji na szczęście mi poskąpiono, ale to naprawdę niewielka pociecha. Ekipa Slipgate Ironworks dłubała przy tym przeszło trzy lata, zmieniła niedużo, a to, co mogła, zepsuła. Tym samym Kingpin: Reloaded dostaje kartę członkowską do klubu najbardziej spartaczonych remasterów w historii, zajmując zaszczytne miejsce na podium tuż obok XIII Remake. Eee… Gratulujemy?

Ocena

Tragikomiczna wersja kultowego shootera z lat 90. Prawie wszystko, co można było zepsuć, zepsuto. Odświeżenie, które zasługuje na betonowe buciki, a więc ten sam los, jaki spotkał jednego z występujących w grze enpeców.

2+
Ocena końcowa

Plusy

  • poprawione tekstury
  • mimo miliona baboli da się ją ukończyć

Minusy

  • kampania była drogą przez mękę
  • dziesiątki błędów psujących rozgrywkę
  • głupiejąca fizyka
  • biegający bez ładu i składu przeciwnicy
  • obcięte modele broni
  • problemy z dźwiękiem
  • absurdalne wymagania sprzętowe, by działała bez spadków płynności
  • długi czas ładowania


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze