Mario Strikers: Battle League Football – recenzja. Jaka piękna katastrofa!
Już kiedyś pisałem tę recenzję. Być może nawet ją czytaliście. Tylko że dotyczyła wtedy innej gry z hydraulikami – Mario Tennis: Ultra Smash.
No dobra, aż tak szkalować dzieła Next Level Games nie zamierzam, bo Ultra Smash naprawdę nie broniło się niczym poza muzyką Motoiego Sakuraby. Z najnowszym futbolem z Grzybowego Królestwa jest znacznie lepiej.
Dobre złego początki
Zacznijmy więc od tego, co jest dobre, żeby wyjaśnić, dlaczego tym razem nie pokusiłem się o wystawienie 2+. Battle League Football od początku zapowiadało się na bardzo fajną grę! I nadal nie można jej odmówić, że na przykład wygląda super: począwszy od aspektów technicznych, przez stylowe „komiksowe” wstawki, a skończywszy na dowcipnych animacjach czy projektach stadionów. Ba, stroje, w które ubieramy postacie, sprawiają, że nawet Mario może tu wyglądać „cool”. A to trudna sztuka.
Niemal wszystko gra również w podstawach rozgrywki: to uproszczona wersja piłki nożnej; bez spalonych, karnych, autów i tym podobnych, za to z dużym naciskiem na bezkarne faule i specjalne hiperstrzały. Biegając po boisku, zbieramy również przedmioty, którymi możemy jeszcze skuteczniej (choć również tymczasowo) eliminować przeciwników i odbierać im piłkę. To wszystko potrafi być satysfakcjonujące i emocjonujące.
Czekajcie, tylko strzelę palcami, żeby przejść do narzekania.
Okej. No, to tak…
Kampania dla jednego gracza jest żałośnie uboga. To parę pucharów, w ramach których rozgrywamy po kilka meczów – im dalej, tym trudniej, a polec możemy tylko raz, bo wtedy automatycznie lądujemy w typowym „losers bracket”. Ale wzrastający poziom trudności to właściwie jedyne urozmaicenie, ponieważ...
Cała reszta też jest żałośnie uboga. Postaci do wyboru mamy zaledwie dziesięć, więc siłą rzeczy oglądamy w kółko te same twarze – każda drużyna składa się z czterech bohaterów i niegrywalnego bramkarza. Odblokowywane za wirtualną walutę stroje, które pozwalają ukierunkować każdą z postaci (np. zwiększyć jej zwinność kosztem innych parametrów), nie mają na całość wystarczająco dużego wpływu, żebyśmy wkręcili się na długo w dostrajanie swojej drużyny.
Nie ratuje tego wszystkiego też co-op, który przecież często ma taką właśnie magiczną moc – tutaj o wiele lepiej gra się samemu niż we dwie osoby w jednej drużynie, bo przy przełączaniu się na inną postać Battle League nie sygnalizuje niektórych rzeczy wystarczająco przejrzyście.
Być może sprawniej gra się lokalnie we cztery osoby, bez przełączania postaci, ale nawet jeśli, to błędem byłoby uzależnianie ogólnej oceny produkcji od sytuacji – umówmy się, dość rzadkiej – w której możemy pograć aż z trójką znajomych.
Mamaliga
Możemy też grać przez internet – ba, stworzymy nawet własny klub (albo dołączymy do istniejącego), nadamy mu barwy oraz nazwę i weźmiemy udział w sezonach rozgrywek ligowych. Brzmi świetnie, ale w praktyce sprowadza się to do dokładnie tego samego gameplayu. Ten ma świetne podstawy, ale to za mało, żeby gra nie znudziła się po kilku godzinach. Niewiele tu miejsca na niuanse, na ciekawe techniki, zaskakujące sytuacje. Wystarczy pograć, bo ja wiem, 15 minut, żeby zobaczyć de facto wszystko, co jest w tym tytule do zobaczenia. Jeżeli więc nie zwariujecie na punkcie tych podstaw – jak ewidentnie niektórzy recenzenci, do czego oczywiście mieli pełne prawo – to już więcej radochy wyciągniecie z recenzowanego przeze mnie niedawno Nintendo Switch Sports.
To przykre, bo zmarnowano tu potencjał – takie rzeczy jak triumfalne animacje, ogólny styl gry czy pierwotne koncepcje. Na przykład nasz klub ma własną połowę stadionu o indywidualnym wyglądzie. Ale raz, że brakuje czasu, by się temu przyglądać, a dwa, że z tą indywidualnością to też bym jakoś szczególnie nie przesadzał.
Dobra, nawet nie chce mi się już więcej narzekać. W głowie mi się nie mieści, że twórcy nie tylko tej serii, ale też świetnych przecież dwóch ostatnich odsłon Luigi’s Mansion, wyprodukowali coś tak letniego. A nie, chwila, mieści się, bo „świetne podstawy, ale mało zawartości” to schemat, który już znamy z paru innych gier. I trudno tu nie zakładać winy wydawcy.
W Mario Strikers: Battle League Football graliśmy na Switchu.
Ocena
Ocena
Mario Strikers: Battle League Football za bardzo polega na tym, że zakochacie się w podstawach rozgrywki. Jako że poza nimi nie ma tu zbyt wiele, możecie albo uznać grę za jedno z lepszych doświadczeń roku, albo za naprawdę przeciętny wpis do portfolio Next Level Games.
Plusy
- aspekty wizualne
- Waluigi
- gameplay nie jest zły
Minusy
- pętla rozgrywki jest za mało zróżnicowana
- ludzie, przecież prawie niczego tu nie ma!
Czytaj dalej
Redaktor naczelny CD-Action. Zagraj w Unavowed.