Mass Effect 3 – recenzja

Mass Effect 3
Dostępne na: PC, X360, PS3
Testowano na: PC
Wersja językowa: PL (napisy)
Na początek postawmy sprawę jasno: choć EA I BioWare zapewniało, że w Mass Effect 3 mogą grać także ci, którzy nie znają poprzednich części serii, to w rzeczywistości choćby pobieżne zaznajomienie się z nimi jest jednak wskazane. Dla tego, kto nie zaliczył „jedynki” i „dwójki” pewne wątki mogą okazać się niezrozumiałe (np. co dokładnie łączy Sheparda z Cerberusem czy też kim tak naprawdę są Zbieracze). Jednocześnie warto dodać, że choć gra nawiązuje do książek osadzonych w świecie Mass Effect, to ich znajomość nie jest w ogóle potrzebna – choć oczywiście ci, którzy je przeczytali, będą w stanie odnaleźć pewne smaczki.
Masa efektów
Początek fabuły był już przez BioWare „opowiadany” przy wcześniejszych zapowiedziach gry, więc teraz o nim krótko. Żniwiarze – rasa potężnych maszyn, które nawiedzają galaktykę co kilkadziesiąt tysięcy lat, by oczyścić ją z istot organicznych zamykając tym samym kolejny kosmiczny cykl – zabierają się za swoją ponurą robotę, a za swój pierwszy cel obejmują Ziemię: ojczystą planetę komandor(a) Shepard(a). Szanse na pokonanie tego zagrożenia są nikłe – wygraną przynieść może tylko zebranie gigantycznej floty złożonej z sił zbrojnych wszystkich rozumnych ras galaktyki, a także skonstruowanie i użycie Tygla – broni, której schematy zostały ukryte przez protean na Marsie. We wszystko wplątuje się jednak Człowiek Iluzja wraz ze swoją organizacją Cerberus – ma własne plany związane ze Żniwiarzami, niekoniecznie zbieżne z tymi, jakie ma cała reszta galaktyki.
Taka fabuła to idealna wymówka dla BioWare, by po raz kolejny zastosować schematy znane z innych produkcji studia – schematy, od których nie udało się odejść Kanadyjczykom także w Mass Effect 3. Podobnie, jak choćby w Dragon Age: Początek, główne zadanie bohatera sprowadza się do jednego: zebrania armii poprzez nawiązywanie sojuszy z najważniejszymi rasami (tam Fereldenu, tu galaktyki). Wiąże się to z wykonywaniem zadań zlecanych przez ich przedstawicieli. Trzeba jednak przyznać, że mimo tej dość standardowej konstrukcji fabuła Mass Effecta 3 odpowiada na większość pytań nurtujących fanów. Nie chcę powoływać się na konkretne przykłady, bo mógłbym popsuć komuś zabawę (a byłaby to zbrodnia!), ale w trakcie gry wyjaśniane zostają niemal wszystkie wątki rozpoczęte w poprzednich częściach serii.
Na szczęście – choć każdy weteran „gier RPG od BioWare” – szybko te schematy wypatrzy, nie przeszkadzają one w grze. A to dlatego, że wszystko jest tutaj „epickie do kwadratu” – na każdym kroku czuć, że robimy rzeczy niezwykłej wagi, od których zależy los miliardów istnień. Jak na przykład w misji na księżycu Palavenu, w której Shepard pomaga turianom w walce ze Żniwiarzami pośród wojennej zawieruchy – jesteśmy tu nie tylko my i nasza kompania, wokół toczy się bowiem regularna wojna. A wszystko dzieje się na tle płonącego w oddali Palavenu… Coś niesamowitego! Albo w misji na Tuchance, gdzie Shepard w widowiskowy sposób pokonuje gigantycznego Żniwiarza. A to tylko ułamek tego, co nas czeka w grze. W czasie poszukiwania sojuszników do walki ze Żniwiarzami wraz z Shepardem zwiedzimy kilkanaście planet. Więcej czasu niż w „dwójce” spędzimy też na Cytadeli, która została teraz podzielona na sześć mniejszych lokacji.
„Epicki” charakter całej przygody potęgowany jest przez skrypty, które w wielkim stylu pojawiają się w Mass Effect 3. Nie jest to może (na szczęście!) poziom Call of Duty czy Battlefielda, ale rozwiązanie to pozytywnie podkręca tempo akcji. Przekonać się o tym można już w pierwszej misji, gdy Shepard ucieka z zaatakowanej przez Żniwiarzy Ziemi: przemy do przodu, a wokół wszystko się wali. Dosłownie! Albo w zadaniu na rodzinnej planecie asari, gdzie Shepard wraz ze swoją ekipą stara się przedrzeć do celu, pod ostrzałem ciężkiej artylerii. Najbardziej wytrawni gracze RPG mogą kręcić na to nosem, ale takie oskryptowanie akcji wcale nie przeszkadza – wręcz przeciwnie. Po zwieńczeniu tak wyjątkowej trylogii spodziewałem się wielkiego tupnięcia. I nie zawiodłem się – m.in. właśnie dzięki skryptom.
Same misje – zarówno główne, jak i poboczne – są skonstruowane całkiem ciekawie. Przyznaję – duża ich część sprowadza się do walki (w coraz to nowych lokacjach), ale poza zadaniami zbudowanymi na schemacie poleć-pokonaj wszystkich-wróć jest tu wystarczająco dużo wyzwań, które czymś zaskakują i nie pozwalają nawet na chwilę nudy, Choćby misja, w której Shepard przenoszony jest… do rzeczywistości wirtualnej, gdzie musi rozprawić się z serwerem gethów – fragment ten budzi skojarzenia z Portalem lub zadaniami z Animusa z Assassin’s Creed: Revelations. Inną ciekawą odskocznią od normalnej rozgrywki są sekwencje senne, w których komandor słyszy głosy postaci, które pojawiały się we wcześniejszych częściach serii. Uzupełnieniem tradycyjnego podziału na questy głównie i poboczne są dwa kolejne rodzaje misji: „dostawcze” (polegają na dostarczeniu pewnych przedmiotów zleceniodawcom, nie wymagają nawet rozpoczęcia rozmowy, po prostu przechadzając się po Cytadeli Shepard usłyszy, że ktoś potrzebuje np. jakiegoś artefaktu) oraz takie, w których na zlecenie dowództwa Przymierza odbijamy z rąk Cerberusa konkretne planetarne bazy (te questy są o tyle ważne, że dzięki nim odblokowujemy mapy do co-opa).
Shepard i spółka
Jedną z największych zalet cyklu Mass Effect od początku była konstrukcja postaci – zapadających w pamięć, wyposażonych w bogatą osobowość. W Mass Effect 3 scenarzyści postanowili jeszcze bardziej przybliżyć nam znanych już, wydawałoby się, że dość dobrze, bohaterów. W trójce widzimy jednak, jakie piętno odcisnęła na nich wojna ze Żniwiarzami. Niektórzy nie wytrzymują ciążącej na nich presji albo świadomości tego, iż towarzyszą Shepardowi, podczas gdy ich rodzinne światy są niszczone i – na przykład – sięgają po alkohol. BioWare nie boi się też – co zresztą nie jest chyba zaskoczeniem – uśmiercać postaci, do których na przestrzeni dwóch poprzednich odsłon gracze zdążyli się przywiązać. Wojna wymaga ofiar i nie oszczędza nikogo…
W sumie na ekranie przewiną się niemal wszyscy bohaterowie z poprzednich części (zarówno pierwszo, drugo, jak i trzecioplanowe), a część z nich zasili szeregi ekipy Sheparda. Sama drużyna zmniejszyła się do sześciu osób, a jednym z nowych jej członków jest James Vega – pewny siebie i arogancki facet, początkowo niechętny komandorowi. Szkoda jednak, że ograniczono interakcje z towarzyszami: teraz przypomina to trochę sytuację z Zaedem i Kasumi z „dwójki” (postaciami z DLC), a więc rozmawiać z nimi możemy tylko w wybranych przez twórców momentach. Podobnie jest z większością NPC-ów w grze – zapomnijcie o pierwszej części, gdzie chodząc po Cytadeli można było porozmawiać z niemal każdą napotkaną postacią dowiadując się od niej czegoś ciekawego (gwoli uczciwości trzeba jednak dodać, że NPC dużo mówią „na głos” po prostu gdy obok nich przechodzimy). Tutaj rozmawiać można tylko z ważnymi dla fabuły bohaterami.
Jeśli już jesteśmy przy dialogach – wiadomo, że nad scenariuszem gry pracował cały zespół osób, ale zdaje się, że było w nim jakieś „najsłabsze ogniwo”, bowiem autora kilku rozmów powinno się oddać Żniwiarzom na mielonkę. Rozumiem, że Shepard, jako jedyna nadzieja galaktyki, ma prawo czuć się jak Bruce Willis w początkach swojej kariery, ale nie usprawiedliwia to niektórych jego odzywek, niezwykle kiczowatych i tandetnych. Jak chociażby rzucony w pewnym momencie przez komandora żart, że „Żniwiarze nie będą czekać i nie zrobią sobie przerwy na kawkę” (cytat niedosłowny). Facepalm. Na szczęście tego typu kwestie pojawiają się na tyle rzadko, że gubią się wśród innych, wyraźnie lepiej napisanych linii dialogowych.
Brzemię wyborów
Podczas gry Shepard musi często podejmować dwuznacznie moralne decyzje, od których zależy życie nie tylko towarzyszy komandora, ale także większych grup, nawet całych ras. Od tego, jak będziemy postępować, zależeć będzie nasza moralność, wahająca się między postawami „idealisty” lub „renegata”. Do znanego z poprzednich części schematu BioWare dorzuciło jednak coś jeszcze – neutralny pasek reputacji.
Jego punkty zdobywamy prowadząc rozmowy z mieszkańcami galaktyki i pomagając potrzebującym. Im jest on wyższy, tym większym szacunkiem darzą Sheparda napotkane postaci, co odblokowuje dodatkowe linie dialogowe. Nie trzeba więc być aniołkiem lub totalnym badassem, żeby uzyskać dostęp do dobrych i złych odpowiedzi, choć bycie skrajnym idealistą lub renegatem nagradzane jest pewnymi bonusami. Działa to bardzo sprawnie, aczkolwiek moim zdaniem jest nieco za bardzo „ukryte” – dopiero po kilku godzinach gry zauważyłem, że taki system rzeczywiście w grze funkcjonuje. Z drugiej strony twórcy mogli pewnie uznać, że w grach „role playing” powinno się rzeczywiście „wczuwać w rolę”, a nie sprawdzać co chwilę, jak zmienia się ten czy inny wskaźnik.
Na ostateczny kształt fabuły mają jednak wpływy nie tylko bieżące wybory, ważne są bowiem także decyzje z poprzednich części. A także – romanse. Może nawet za bardzo: w pewnych momentach można odnieść wrażenie, że gramy nie w grę action-RPG, a oglądamy jakiś kosmiczny melodramat. Przy okazji dodam, że rozwiązanie jednego z tego typu wątków może was bardzo, ale to bardzo zaskoczyć…
Żeby ogarnąć wszystkie możliwe warianty i wpływ podejmowanych decyzji, trzeba oczywiście przejść wszystkie (nie tylko trzecią) części serii kilkukrotnie, co jest świetną motywacją, by powrócić do przygód Sheparda jeszcze raz za jakiś czas – tym bardziej, że wiele wątków zdaje się mieć naprawdę interesujące, dobrze przemyślane alternatywy.
Galaktyka na barykady
Żeby wygrać ze Żniwiarzami potrzebne są nie tylko celne oko i zgrana drużyna towarzyszy – tym razem wyzwanie jest tak wielkie, że Shepard i jego ekipa potrzebuje wsparcia całej galaktyki. Stan tego wsparcia reprezentuje ilość tzw, zasobów wojennych. W ich skład wchodzą m.in. dane wywiadowcze, ludzie pracujący przy Tyglu (broni protean) oraz – najważniejsze – floty innych ras. Gromadzimy je wykonując zadania główne i poboczne, skanując planety w poszukiwaniu materiałów, grając w co-opie oraz zbierając dane w grze Mass Effect: Infiltrator (niestety w wersji, którą dostałem do recenzji dwie ostatnie opcje były zablokowane). Cały system bardzo fajnie wpisuje się w pomysł wielkiej galaktycznej wojny, a dzięki niezłemu zobrazowaniu ilości posiadanych aktualnie zasobów (podgląda się je w jednym z pomieszczeń Normandii) od razu wiemy, jakie mamy szanse w ostatecznym starciu. No i najważniejsze – do zebrania odpowiedniej siły militarnej wystarczy grać tylko w „singlu”. Nie ma więc mowy o takiej sytuacji, w której nie powstrzymamy Żniwiarzy, bo nie graliśmy w co-opa lub na iUrządzeniu. Będą to tylko alternatywne drogi do pozyskania odpowiednich środków, jeśli nie chcemy wykonywać questów pobocznych.
Również „w klimacie” zmieniono jedną z najbardziej irytujących rzeczy z „dwójki”, czyli mini-grę polegającą na skanowaniu planet. W Mass Effect 3 ta aktywność powraca, ale w znacznie przyjemniejszej dla gracza formie. Tym razem nie trzeba odwiedzać każdej planety w nadziei na pozyskanie przydatnych surowców, zamiast tego wysyłamy po prostu sygnał, który wykrywa, czy na danym świecie jest coś ciekawego. Jeśli tak – wysyłamy na niego sondę. Trzeba tylko uważać – naszą wzmożoną aktywność mogą wykryć Żniwiarze, a wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak uciekać przed nimi, manewrując odpowiednio Normandią w oddzielnej mini-grze. A skoro już mowa o mini-grach- zrezygnowano z hakowania, łamania zabezpieczeń i otwierania zamków – teraz dzieje się to automatycznie. Trochę szkoda, bo było to miłe urozmaicenie rozgrywki.
Strzelaj… RPG-owo
Wielu graczy zarzucało BioWare, że jeśli chodzi o serię Mass Effect w nazwie gatunku „action-RPG” większy nacisk stawia na „action” niż RPG. W „trójce” miało być inaczej i rzeczywiście jest.
Powraca oczywiście znany już podział na klasy – Shepard (i jego towarzysze) może należeć do jednej z sześciu profesji (m.in. żołnierz, czy biotyk). Ponownie każdy z bohaterów posiada kilka umiejętności, które może rozwinąć do maksymalnie szóstego poziomu. Na czwartym musimy zdecydować się na jeden z dwóch wariantów danej mocy, znacząco się od siebie różniących. Najważniejsze jednak, że różnice pomiędzy kolejnymi levelami rozwijanych skilli są rzeczywiście widoczne i mają spory wpływ na przebieg starć.
W walkach nie wystarczy przeć przed siebie – tutaj metoda „na Rambo” skończy się natychmiastową śmiercią. By przetrwać, Shepard musi chować się za osłonami, a także robić uniki przed rzucanymi przez wrogów granatami (może się turlać). Kluczowe jest też korzystanie z mocy towarzyszy – np. przeciwnika z tarczą Liara musi potraktować odkształceniem, co wystawi go na atak z broni palnej. Nowością w serii jest „wielopiętrowość” lokacji. Mapy złożone są z kilku poziomów, po których Shepard może się przemieszczać (np. po schodach lub drabince) – idealnym przykładem jest tutaj Akademia Grissoma. To także wpływa na bardziej taktyczny przebieg starć.
W grze Shepard i jego ekipa zmierzą się z dwoma grupami wrogów. Pierwszą są siły Żniwiarzy złożone głównie z „zombie” przedstawicieli różnych ras (m.in. turian i asari). Na drodze komandora staną też żołnierze Cerberusa, czasem pod celownik nawiną się też gethy. Wrogowie potrafią być bardzo sprytni – zachodzić od tyłu, flankować, rzucać granatami. Szkoda, że jednocześnie kuleje AI naszych sojuszników – czasem potrafią strzelać na ślepo lub nie reagować na obecność wroga. Mam też wrażenie, że developerzy kiepsko zbalansowali poziom trudności – czasem było zbyt łatwo, a po chwili „męczyłem się” z inną walką przez kilkanaście minut.
Przeciwników można likwidować kilkunastoma rodzajami broni, które można dodatkowo modyfikować w specjalnych terminalach porozmieszczanych w różnych punktach na mapach, a także na Normandii. Jest to jednak „ficzer”, który nie wpływa znacząco na rozgrywkę – ulepszanie posiadanych „zabawek” nie wpływa bowiem mocno na ich skuteczność. Równie dobrze można też zignorować walkę wręcz. W grze można wyprowadzać dwa ciosy – słabsze oraz mocniejsze za pomocą omni-ostrza (przytrzymując klawisz F). Tak naprawdę jednak do niczego ona się nie przydaje, poza sytuacjami, gdy jesteśmy otoczeni przez zombie – silniejsi przeciwnicy mają zazwyczaj tarcze, które trzeba przebić dwoma atakami, a do tego posiadają broń palną, z którą kontakt na bliski dystans jest zabójczy.
Piękna wojna
Pod względem graficznym po Mass Effect 3 nie spodziewałem się cudów – i nie zostałem zaskoczony. Gra hula na silniku Unreal Engine 3 i wizualnie nie różni się zbytnio od „dwójki”. Modele postaci są ładne i dosyć szczegółowe, szwankuje jednak trochę ich animacja (zwłaszcza w rozmowach, w których nie dodano żadnych nowych gestów). Można mieć też trochę uwag do niskiej rozdzielczości tekstur (szczególnie tekstury podłoży na niektórych planetach). Zdarzają się jednak czasem niczym nieuzasadnione spadki płynności (np. w Cytadeli). W grze są też pewne błędy czysto techniczne (kilka razy interfejs wybierania mocy nie odpowiadał, raz zdarzyło się, że Shepard wyleciał poza mapę…), ale zrzucę je na karb wersji, którą dostałem do testów – najprawdopodobniej zostaną one szybko naprawione.
Za soundtrack trzeciej części nie odpowiadał kompozytor poprzednich dwóch odsłon serii, Jack Wall. Jego miejsce zajął Clint Mansell, autor muzyki do takich filmów, jak „Czarny łabędź” i „Wróg publiczny”, który nadzorował prace nad ścieżką dźwiękową. Z tą zmianą wiązały się dość spore obawy fanów, ale uspokajam – tak naprawdę Mansell skomponował tylko dwa utwory, a nad resztą soundtracku czuwali Sam Hulick, Christopher Lennertz, Cris Velasco i Sascha Dikiciyan, którzy maczali palce w oprawie muzycznej poprzednich części. Muzyka trzyma więc poziom poprzedniczek i świetnie wpisuje się w „epickość” gry. Tam gdzie trzeba jest podniosła, zastosowano też kilka sprytnych chwytów, które powodują, że pokazywane sceny w połączeniu z muzyką chwytają za serce. Nieco inaczej jest z obsadą aktorską. Należę do tej nielicznej grupy graczy, którym pełna polonizacja drugiej części się podobała. Jako że Mass Effect 3 został spolszczony tylko kinowo, musiałem przerzucić się na oryginalne głosy. Są one oczywiście lepsze niż polski dubbing, aczkolwiek dość słabo wypada Mark Meer, aktor wcielający się w „męskiego” Sheparda.
Wojna wzywa
Mass Effect 3 to na pewno najbardziej widowiskowa część kosmicznej serii od BioWare – prawdziwe 'wielkie łupnięcie”, które naprawdę godnie kończy całą trylogię. Fabuła wgniata w fotel epickim charakterem i widowiskowymi scenami, w jakich bierzemy udział – a przy tym odpowiada na większość postawionych wcześniej pytań. Pokazuje również bohaterów z nieco innej strony, co jest wspaniałym ukłonem w stronę najwierniejszych fanów. Może nie udało się przebić fantastycznego Mass Effecta 2, ale na pewno poziom nie został zaniżony. Jeśli, zgodnie z ambicjami studia BioWare, Mass Effect ma być Gwiezdnymi Wojnami dla pokolenia graczy, Mass Effect 3 jest dokładnie „Powrotem Jedi” – nie lepszy, niż Mass Effect 2 (czyli tutejsze: „Imperium Kontratakuje”), ale nakręcony z większym rozmachem, przez ekipę która dokładnie wie, jak zrobić na fanach kosmiczne wrażenie. Nie pozostaje mi nic innego, jak wezwać was pod broń – Ziemia czeka: obrońmy ją przed Żniwiarzami!
Ocena: 9,0
—-
Plusy:
Minusy:
—-
P.S. Proszę o nie spoilerowanie fabuły w komentarzach. Nie psujmy zabawy tym, którzy jeszcze nie grali!
Czytaj dalej
449 odpowiedzi do “Mass Effect 3 – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Powinni Mass Effecta 3 zrobić jeszcze raz, bo trochę im nie wyszedł :/ Tym razem bez kiczowatych i naiwnych głupot w stylu niezniszczalnego pajacowatego ninja, absurdalnie idiotycznych akcji, ekstremalnie wkurzającego momentu, w którym opcje dialogowe nie są dostępne, i przede wszystkim, bez żenująco beznadziejnego i porąbanego zakończenia. Oczywiście powinna się wziąć za to nowa ekipa, bo stara najwyraźniej kompletnie ześwirowała 🙁
Mam pomysł niech zrobią DLC z nowym zakończeniem!
@steelin-daj już spokój.Ja nie mam ochoty z tobą dyskutować a co do mojej wrażliwości to chyba nie tobie ją oceniać.A zresztą,co ja się będę wdawał w dyskusje które absolutnie do niczego nie zmierzają.
A co do importu twarzy,pogadaj z osobą która ma taki sam problem jak ty.
Nie rozumiem fenomenu tej gry i serii z niej związanej. Mam dość wtórności, uważam, że głównym grzechem jej twórców, jest tworzenie kolejnych części. Przeszedłem I i II i uważam, że są kiczowate. Fabuła, ponoć i tu zacytuje „E-P-I-C-K-A” jest moim zdaniem kiepska. To tylko moje zdanie, szanuje to, że ktoś myśli inaczej niż ja. Assasin’s Creed, oraz CoD też jeżdżą po schematach i właśnie to najbardziej mnie mierzy. Już nie robi się prawdziwych gier. Panowie i panie, wracajmy do klasyki|Pozdrawiam Psychofanów
Zapraszam na mój blog. opisałem tam dokładnie co mnie boli
zakonczenie to EPICKA PORAŻKA
O tak zakończenie to zdecydowany epic fail…
Jezeli Bioware tak potrafilo zepsuc serie ME, to co zrobia z Command and Conquer – co prawda inne studio, ale mimo wszystko nagle mnie strach oblecial…
„zakonczenie to EPICKA PORAŻKA”|”O tak zakończenie to zdecydowany epic fail..”|Skoro jesteście tacy mądrzy i pomysłowi to podzielcie sie z nami informacjami w jaki sposób to wy byście zakończyli serie skoro wam się tak nie podoba.
@werx – http:social.bioware.com/poll.php?user=1183972&poll_id=29101 proszę. Ja podpisuję się pod tym zakończeniem ^^ Dawno nie dostałem takiego dołka jak po ukończeniu ME3
2WerxGamer: chociażby coś takiego: http:www.youtube.com/watch?v=DibJL1F6S5k moim zdaniem najlepiej wykonane zakończenie ostatnich lat.
Wy macie jeden jedyny problem. Oczekujecie niewiadomo czego, a później krytykujecie grę. Ja wolę oczekiwać najgorszego, później mam sposobność miło się rozczarować. Niestety… takiemu nigdy nie dochodzisz.
@Shepard37a – nie przedstawiles zadnych powaznych argumentow, a jedyce co probujesz udowodnic to to, ze inni czepiaja sie gry bezpodstawnie. Jesli komus nie pasuje zakonczenie gry to ma prawo o tym mowic bez glupich komentarzy w stylu (oczekiwales niewiadomo czego’, jak ten Twoj. Chociaz ten komentarz, biorac pod uwage sam nick obok avatara wiele mowi na temat 'obiektywnego’ podejscia do gry. Natomiast innej recenzji sie nie spodziewalem. Dobrze chociaz, ze do recki gry nie dostal Allor, bo pamietam ME2…
@Shepard37a: Oczekiwalem ME1, dostalem Gears of War (zwlaszcza wlaczajac tryb AKCJA). Podstawowa roznica miedzy ME1 a Gears of War – rozwoj umiejetnosci bojowych postaci – im wyzszy level, tym mozna celniej i skuteczniej ostrzeliwac wroga. W Gears of War zarowno na poczatku, jak i na koncu strzelasz z broni dokladnie tak samo.
Tłaśnie skończyłem trzecią część jednej z moich ulubionych serii gier. I jestem zawiedziony. Pierwsza część – pomimo wtórności misji pobocznych była cholernie grywalna. Druga jeszcze lepsza, świetny zarówno początek, jak i zakończenie. Trzecia część świetnie się zaczynała, jednak im dalej, tym gorzej. ciągle miałem wrażenie, że moje decyzje i podejście (prawość i renegat) są ot tak, dla picu. W dodatku w prawie każdej misji głównej coś wybucha, Shepard spada i się obija. Ale to jeszcze spoko [cd up]
Najgorsze są (czy raczej jest, bo w sumie różnic wielkich nie ma) zakończenia. Chyba jeszcze żadne zakończenie mnie tak nie zawiodło.|@Shepard37a – wcale nie oczekiwałem nie wiadomo czego, chciałem jakiegoś sensownego i godnego poprzednich części zakończenia, niestety końcówka gry BioWare niezbyt wyszła. Liczę na DLC z innymi zakończeniami, bo inaczej nie będzie mi się chciało wracać do tej – bądź co bądź – świetnej gry.
@Shepard37a – po zapoznaniu się z jednym z dzieci BioWare – Dragon Age 2, nie oczekuje od nich niczego wielkiego, a jedynie produktu, w który da się pograć. A całą serię ME lubię, trójka do ostatnich minut też mi się podobała, ale nie oszukujmy takie zakończenie to można sobie o kant [beeep] rozbić i nikt mnie nie przekona, że nie dało się zrobić lepiej. Zakończenie jest niemal identyczne jak w DA2 – cokolwiek nie zrobisz sprowadza się do jednego finiszu, a czegoś takiego w grach nie zniosę.
Jezeli ten filmik jest prawdziwy, to kolejny dowod na to, jak EA r*cha graczy bez wazeliny http:www.youtube.com/watch?v=zRRpGlmtws8&feature=youtu.be&a
Nie znam żadnej innej gry która skopała by zakończenie gry…|Mam nadzieje że to zmienią.
To jest z koncertami. Jak mawia mój nauczyciel, nie ważne jak dobrze zagrasz, choćbyś skiepścił choć jeden raz na występie to i tak to się wryje w pamięć publiczność i będą wypominać. Moim zdaniem te wszystkie zakończenia (widziałem 3) posysają i to bardzo. Taka epicka seria, a tu takie coś na koniec. Słabo, nie wrócę do ME3, nie ma bata.
Wiecie, że we wrocławiu jest już problem z kupieniem gry pudełkowej ? Tak tylko powiem wam ciekawostkę…
Szkoda, że recenzent nie wspomina o długości gry, która wynosi zaledwie 20 góra 30 godzin. To jest jakaś kpina! Poza tym zakończenie, które sprawia, że większość naszych decyzji nie ma znaczenia. Najgorsze jest to, że zakończenie nic nie wyjaśnia, a to przecież ostatnia część trylogii i powinna zapienić pewne podsumowanie i zakończenie historii. W tym przypadku musimy sami wymyślić sobie co się stało z całą galaktyką.
cała ta recenzja jakaś taka hmm.. epicka ?
@Aureli – dziwne, jakoś ja przeszedłem w niecałe 42h, a zostało mi jeszcze parę pobocznych. Jak ktoś gra z umiarem 3-4h dziennie to sobie ciekawie poprzechodzi, a jak ktoś gra po 10-15h dziennie to niech się nie dziwi, że taka krótka. Co do zakończenia to prawdopodobnie nie jest tak jak wam się większości wydaje. Dla mnie satysfakcjonujące, ot co.
@Desert – widzę, że nie jestem osamotniony w kwestii zakończenia. @Aureli – mi gra „pękła” po blisko 40 godzinach. To sporo, z tego co pamiętam przejście ME2 tyle samo zajmowało. 🙂
Ja zazwyczaj potrzebuje dużo czasu na ukończenie gry. Tym razem mimo tego że dużo czasu marnowałem na skanowanie i włóczenie się po cytadeli, przed finałem licznik pokazywał 30 godzin. Ludzie którzy grali na najniższym poziomie trudności dochodzili do finału w niecałe 20 godzin. Pierwszą i druga część kończyłem w około 40-50 godzin. W finale najgorsze jest to, że żadne nasze decyzje nie mają na niego wpływu, liczą się tylko głupie punkty.
Gra jest o połowę krótsza niż poprzednia część. W dwójkę grałam całymi dniami i zajęło mi to prawie tydzień (na liczniku było 60h). A teraz? 30h grania tylko wieczorami… Smutne. Nie mówiąc już o innych jej wadach. Jak dla mnie jedynie 7/10 i to tylko dlatego, że mam do niej sentyment.
Ea zawiodła całą kolekcjonerke przeszłem w niecałe 29 godzin z wszystkimi dodatkami i sprawdzeniem galaktyki to smuci ze tak opuścili się w wykonaniu .
@Hummer666 – EA już od dawna produkuje jedynie gry dla kasy, a nie dla graczy samych w sobie i nie przejmuje się tym, co z produkcją dalej się dzieje… a nie sorry, potrafią wydać raz na jakiś czas patch, który kompletnie rozwali Ci grę, a ich pirackie wersje często działają lepiej niż oryginały…
ja tak trochę z innej beczki – wiem że trzeba było się postarać żeby Shep zszedł w 2 ale co w takim wyapdku w 3 jak się zaczyna wie ktoś ????
@jacator – nie zaczyna się. Nie można importować save’ów.
Heh – trochę dali ciała a marzył mi się uznany za zmarłego – brat bliźniak Shepa XD ogólnie ci co jadą Bioware – to było do przewidzenia – EA słynie z tego zę niszczy ekipy które przejmuje – i właśnie jesteśmy tego świadkami DA 2 i teraz to – cóż terminy gonią a EA nie uznaje filozfii że gra jest gotowa wtedy kiedy jest gotowa …. wtopa z importem własnej gęby Shepa o tym świadczy – heh ja z łysej Shepardzicy dostałem blondie z grzywką 😛 aż boję sie wczytać murzynkę 🙂
Fabularnie jedynka była najlepsza. Side questy nie sprowadzały się tam do „Powiedz kroganinowi, że w jeziorze nie ma ryb”, jak w dwóch następnych częściach. Nie wspomnę już o zmniejszeniu liczby uzbrojenia względem niedościgłej jedynki na rzecz DLC, które w Polsce wypadają dość drogo. 20 zł za zbroję? „Bycz, plis”.
Nie wiem jak Wy to liczycie.. ja przeszedłem dwójkę w niecałe dwa dni. Zacząłem jednego dnia, skończyłem pod wieczór następnego. Wliczając sen. Trójka zajęła mi trzy dni. Fakt, w ME2 nie robiłem wszystkich side questów cytadelowych(nie chciało mi się), ale i tak zrobiłem kawał gry, jakieś 90-95% i dopiero DLCki dodały mi ten jeden dzień.Tylko dwie rzeczy mnie trochę zniesmaczyły – za długie walki(niektóre) i to, że stopień gotowości do wojny i zebrane siły nie miały wpływu na końcową część gry u mnie. >.>
@Piotrek66 – poprosiłeś, żeby nie spoilerować, a sam nie uniknąłeś tego błędu. Z Twojej recenzji dowiedziałem się O Tyglu, oraz o misjach na Tuchance i Pavalenie. Zwłaszcza za to pierwsze należy ci sie prztyczek w ucho 😉
@Nyrath Side questy w jedynce były dokładnie tak samo biedne jak w poprzednich częściach, eksploracja planet była kompletną katorgą. W ME3 uzbrojenia masz więcej zdążysz przetestować podczas dwóch całkowitych przejść gry. Po prostu wywalony kretyński ekwipunek, którego większą część zo pare godzin i tak przerabiałeś na medi-żel klikając w nieskończoność. Niektórzy lubią chwalić jedynkę i wymieniać wady innych części jednocześnie nie widząc gigantycznych mankamentów tej części.
A ja wam powiem że mi się Mass Effect 3 podoba. Jest to najlepsza część z serii. Już sam początek jest zawalist a potem gra rozkręca się jeszcze bardziej. Mam ogromne nadzieje że wyjdzie parę patchy gdyż Bioware nie ustrzegło się kilku błedów.|Czekam na kontynuacje(oby była)
@mrfe niby tak, parę lat temu taka grafika by nie przeszkadzała, ale mnie na przykład pustostan w jedynce (Cytadela- stolica galaktyki, a na kilometr kwadratowy przypada jakieś pół osoby…) czy dwójce dość mocno przeszkadzał (podobnie powtarzające się lokacje w side questach- jedna czy dwie wariacje pomieszczenia bandytów na 20 misji na różnych planetach…).
@Peter_mage – W dwojce miejsca z misji pobocznych byly naprawde zroznicowane…
Ja mam wątpliwości tylko co do zakończenia, reszta jest doskonała i zasluguje na 10/10. http:www.youtube.com/watch?v=4h_a7seawu4 ten film wyraża wszystkie moje „ale” odnośnie zakończenia ME3. BW proszę posłuchajcie tego Pana. 🙂
gra zajefajna ale zakończenie mnie dobiło nie tego się spodziewałem tak zepsuć zakończenie 🙁
Zgadzam się z kosmatym co do zakończenia. I powiem tak gra może i jest Epicka ale zakończenie rozczarowuje i pozostawia ogromny niedosyt mam nadzieję że te informacje na temat DLC są prawdziwe a ostatni z DLC bedzie tym samym co Arrival do ME2. Czyli bedzie wprowadzeniem do nowej części. 🙂 miejmy taką nadzieję.
Mam jakieś 20h gry i czekam aby zobaczyć to osławione koszmarne zakończenie.a tak na marginesie:SPOILER-jedna z misji związana z gethami była naprawdę doskonała-chodzi o wyłączenie serwera gethów na ojczystej planecie quarian KONIEC SPOILERA.
Zobaczyłem na YT good end (bo sam dopiero do niego dążę),zakończenie może być dobre więc w czym problem ???
Epickie zakończenie? Wolne żarty.
[spoilerY]~~~~~~jest jedno jedyne dobre zakończenie, pozostałe to po prostu indoktrynacja, wizje które dostajemy od Harbringera. Tak na prawdę, my tkwimy nieprzytomni w gruzie, a to Anderson włącza Tygiel i niszczy żniwiarzy. Sama scena na szczycie Cytadeli – jesteśmy w kosmosie, a oddychamy, żyjemy. jest to nierealne. Tak samo Wybory Synteza i Kontrola – Syntezy pragnął Saren, to nam podpowiada Zwiastun za opcję idealną, kontroli pragnął Illusive Man – też jest to niby dobry wybór – oboje jednak byli…
[spoilerY]~~~~~ …byli zindoktrynowani. Jedynym naszym celem od początku jest zniszczenie Żniwiarzy, a jeśli się zawahamy wygra Harbringer. Indoktrynacja się powiedzie, jeśli zwątpimy w swój cel. A wtedy dostajemy bajkę o zgodnym życiu ludzi i maszyn w jednym ciele, lub świecie bez zagrożenia od syntetyków… Wierzcie lub nie, ale Anderson sam dostał się do Cytadeli. Był tam przed naszym wejściem,a nikogo nie widzieliśmy w drodze do Kanału. Tak samo, jak przeżylibyśmy zniszczenie Cytadeli? Shepard przeżył!
Hej, mam pytanie(dot. związków w ME3): otóż czy mogę zacząć romans z Tali jeśli wcześniej miałem zażyłości z Mirandą i Liarą(co ważne żadnej nie odrzuciłem)?
Wystarczy porównać średnie oceny z metacritic’a |8.4/10 Część Pierwsza|8.6/10 Część Druga|3.6/10 Część TrzeciaNie pamiętam czy wszystkie trzy części dostały dyszki od CDA, ale widać ciekawy proces dewaluacji ocen z CDA.