2
21.01.2022, 12:59Lektura na 7 minut

Recenzja Asteroids: Recharged. Nie ma to jak dobry remake klasyki!

Mój stosunek do gier retro pewnie znacie – lubię je, ale tylko jako odskocznię od współczesności. Ot, siąść sobie po ciężkim dniu, odpalić coś „wiecznie żywego” i pograć ze dwa kwadranse, by powspominać „stare, dobre czasy”. I przy takim podejściu Asteroids: Recharged sprawdza się doskonale.


Smuggler

Czym są Asteroidsy dla branży gier wideo, tłumaczyć chyba nie muszę. Ale że zapewne czytają ten tekst nie tylko boomerzy, którzy – jak ja – stracili majątek, wrzucając kolejne dwu-, pięcio- i dziesięciozłotówki (ta inflacja...) w szczelinę automatu w jakimś obskurnym „salonie gier” w okolicach 1982 roku, to krótkie przypomnienie. 

Astreoids: Recharged

Trochę historii

Jak piszą o tym klasyku twórcy remake’u: „Asteroids to bezsprzecznie jedna z najbardziej wpływowych produkcji stworzonych w latach, gdy kształtowała się branża gier wideo. Kiedy wydano ją w 1979 roku, stała się najbardziej dochodowym automatem arcade, a dwa lata później zdobyła tytuł najlepiej sprzedającej się strzelanki na Atari 2600. Znajdziecie ją w pierwszej dziesiątce w niezliczonych zestawieniach najlepszych gier wideo”.

Nic więcej dodawać tu chyba nie muszę, poza tym, że to od 40 lat jedna z moich ulubionych gier. (Jeśli chcecie poznać dokładną historię jej powstania, odsyłam do mojego tekstu w CD-Action 12/2017). Doczekała się sporej liczby rozmaitych klonów i „rimejków” praktycznie na każdą platformę, jaką wypuszczono po 1980 roku. Przy czym akurat pecet nie miał do niej szczęścia, bo ostatnie Asteroids na niego powstały w 1998 i były takie sobie, gdyż twórcy postanowili bardzo „uwspółcześnić” grafikę i zasady. Co tej produkcji, bazującej na minimalistycznej oprawie graficznej i prostych regułach rozgrywki, nie wyszło na dobre. Posiadacze konsol w sumie mieli niewiele lepiej – Asteroids & Deluxe z 2007 to również gra „przefajnowana” pod każdym względem. Obie wersje zgubiły gdzieś specyficzny klimat i grywalność pierwowzoru.

Astreoids: Recharged

Wierny cover

Ale w końcu doczekaliśmy się edycji Asteroids stworzonej przez ludzi, którzy znają tę grę, czują jej klimat, rozumieją, w czym tkwi jej siła, i nie starają się jej za wszelką cenę „ulepszyć”. Trzeba przyznać, że Atari (wydawca) ma dobrą rękę w doborze wykonawców, którzy uwspółcześniają jego klasyczne tytuły. To już trzecia pozycja z cyklu Recharged (po Centipede i Black Widow), a każda z nich trzyma poziom.

Te nowe Asteroids bardzo przypominają wersję z automatów arcade, choć – rzecz jasna – wykorzystują „drobny” postęp, jaki dokonał się w dziedzinie sprzętu przez te ponad 40 lat. Wciąż jednak widzimy minimalistyczną grafikę 2D i charakterystyczny trójkątny stateczek, którym sterujemy, obracając go klawiszami kierunkowymi (pad również się tu dobrze sprawdza) i regulując ciąg silnika. Ba, maszyna nadal dysponuje wyłącznie działkiem zamontowanym na dziobie i „ratunkowym” skokiem w nadprzestrzeń, z wyjściem w losowym miejscu ekranu. Są i wredne latające talerze, ale teraz mamy więcej ich odmian. (Niektóre z nich są uwięzione w asteroidach i atakują nas dopiero wtedy, gdy zniszczymy to, co je blokuje). A, zachowano też klasyczną zasadę, że wszystko, co wychodzi poza ekran, pojawia się przy jego przeciwległej krawędzi – nawet wystrzelone przez nas pociski.

Astreoids: Recharged

Różnice?

Dokonano też pewnych modyfikacji rozgrywki. Asteroidy wyglądają nieco efektowniej niż kiedyś, ponadto do małych, średnich i dużych dorzucono bardzo duże. UFO różnią się kształtem i kolorem, co ma w grze znaczenie, bo zniszczenie niektórych latających spodków daje teraz rozmaite power-upy, przez krótki czas wpływające na nasz statek. Znajdźki zmieniają tryb ognia działka (serie, ogień wachlarzowy, ogień w różnych kierunkach, większa częstotliwość wystrzałów), dodają nowe systemy broni (megalaser palący wszystko, czego dotknie jego promień, eksplodujące pociski, a nawet wyrzutnia... czarnych dziur, zasysających wszystko w okolicy). Inne zwiększają odporność maszyny, otaczając ją np. polem siłowym albo wirującymi po okręgu minami, wybuchającymi przy kontakcie z wrogą jednostką albo asteroidą. Szkoda, że można wykorzystywać tylko jedną znajdźkę naraz. Na ekranie pojawiają się też migrujące po planszy bomby, których trafienie powoduje efektowną demolkę wszystkiego w ich zasięgu (także naszego statku, więc ostrożnie z nimi).

Klasyczny tryb gry został zmodyfikowany i przypomina teraz... roguelite’a. Mamy tylko jedno jedyne życie i zero szans, by zdobyć w czasie gry kolejne, a rozgrywka nie jest podzielona na levele. To po prostu rodzaj areny, gdzie nieustannie atakowani jesteśmy kolejnymi falami asteroid. Nie ma odpoczynku, nie ma litości, nie ma kolejnych plansz, nie ma możliwości zasejwowania. Grasz non stop, póki nie zginiesz. Giniesz – zaczynasz wszystko od samego początku, a nie żadne tam „continue”. Muszę powiedzieć, że początkowo jest to frustrujące, bo już pierwowzór był dość hardkorowy, a teraz jest sporo trudniej. Gra wymaga bowiem nieustannej koncentracji i błyskawicznych reakcji. Czasem zaś na ekranie dzieje się tak wiele, że nie sposób wszystkiego ogarnąć i... game over. Argh! Ale z czasem jakoś można do tego przywyknąć.


Wyzwania

Na szczęście nie jest to jedyny dostępny tryb zabawy. Są też wyzwania (ponad 30), które musimy kolejno odblokowywać. Generalnie można je podzielić na: a) przetrwaj określoną liczbę sekund na arenie, b) nabij wskazaną liczbę punktów, c) zniszcz wymaganą liczbę konkretnego wroga oraz d) ...i zrób to za pomocą wyznaczonej broni (np. megalasera). Przyznam, że ten tryb wciągnął mnie dużo bardziej, nawet pomimo tego, że niektóre z wyzwań są do siebie bardzo podobne (ustrzel 60 małych asteroid, ustrzel 90 średnich asteroid, ustrzel 100 małych asteroid pociskami eksplodującymi itd.), a niektóre są kiepsko zbalansowane (wysoki poziom trudności i kiepskie power-upy) i przez to dużo trudniejsze do zaliczenia niż finalne zadanie.

Ale już samo to, że grafika wygląda nieco inaczej w każdej takiej misji, że zmieniają się nieco reguły (np. wszystkie znajdźki w jakimś wyzwaniu są zawsze z tego samego gatunku), że trzeba tu czasem kombinować zamiast tylko strzelać do wszystkiego, co się rusza, sprawiło, że z satysfakcją zaliczyłem je wszystkie. I miałem potem problem, bo na tym gra się kończy –  poza tym, że można pograć jeszcze z kumplami w co-opie. Aż się prosi o jakieś dodatkowe tryby, tak dla solowego gracza, jak i sieciowe. 


Fajnie jest!

Podoba mi się grafika, nieprzedobrzona i nieprzesadnie kolorowa, acz najbardziej mi odpowiadało, gdy od czasu do czasu przechodziła w tryb czarno-biały (szkoda, że nie ma w opcjach ustawienia takiej palety na stałe albo włączenia jakiegoś „trybu retro”). Soundtrack autorstwa Megan McDuffee wpasowuje się w arcade’owo-ośmiobitową stylistykę lat 80. XX wieku i dobrze współgra z tym, co dzieje się na ekranie. Choć szkoda, że „soundtrack” oznacza tu „po jednym utworze na każdy tryb rozgrywki”, więc po jakimś czasie muzyka robi się nieco nużąca.

Astreoids: Recharged

Ale nie szukajmy na siłę dziury w całym – gra podoba mi się jako całość i tyle. To naprawdę sympatyczna podróż w czasie. Przy rozsądnym dawkowaniu, traktowaniu jej jako tytułu imprezowego czy relaksatora po pracy, da wam sporo radości i wciągnie nie tylko zgredów urodzonych w czasach, „gdy Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Wincyj takich „rimejków” klasyki! Wincyj!

PS A jak ktoś chce pograć w wersję jakby prosto z 1979 roku, to może np. tutaj. Poniżej zapis rozgrywki właśnie z edycji arcade.

Ocena

Dobry remake klasycznej gry, wykonany z szacunkiem i miłością dla oryginału. Pozostawiono w nim wszystko, co było siłą pierwowzoru, a to, co dodano, dobrze wpasowuje się w oryginalny gameplay. Może tylko nieco przegięto z poziomem trudności w trybie „kampanii”... Tym niemniej to bardzo dobry relaksator i sympatyczna podróż w czasie, nie tylko dla ludzi urodzonych w latach 70. XX wieku.

8
Ocena końcowa

Plusy

  • ładna oprawa
  • odświeżone z szacunkiem dla oryginału
  • wyzwania
  • bardzo skromne wymagania sprzętowe
  • co-op

Minusy

  • powtarzalna muzyka
  • sporo podobnych wyzwań
  • mocno hardkorowa w trybie „kampanii”
  • przydałyby się dodatkowe tryby rozgrywki


Redaktor
Smuggler

Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.

Profil
Wpisów253

Obserwujących52

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze