Recenzja Halo Infinite. Najlepsza strzelanka, w jaką grałem od dawna
Od lat zachodzę w głowę, dlaczego polscy gracze, generalnie lubiący space opery, jakoś nie wykazują wielkiego entuzjazmu wobec Halo. A to przecież obok KotOR-a i Mass Effecta znakomity cykl gier s.f., z niesamowicie rozbudowanym i kompletnym uniwersum, w którym dzieje się naprawdę wiele ciekawych rzeczy.
Postanowiłem więc przy okazji recenzji tej gry zareklamować ją tym, którzy dotąd nie mieli z Halo styczności. O fabule nie będę się rozpisywał – jest dobra i zaskakuje nas regularnie zwrotami akcji, których nie zamierzam spoilować. Fanom powiem tyle, że Halo Infinite stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń znanych z „piątki” – z tą różnicą, że koncentruje się na kultowym dla tej serii weteranie UNSC, Master Chiefie. Ale to, czego będziemy świadkami, korzeniami tkwi dobrych 100 tysięcy lat w przeszłości…
Produkcji z serii Halo jest multum. Główny cykl to sześć opowieści, składających się na dwie trylogie, a jest jeszcze sześć gier pobocznych. Potencjalni nowi gracze będą więc pewnie zastanawiać się, czy jest sens zaczynać przygodę od najnowszej odsłony i czy nieznajomość poprzednich tytułów nie będzie tu problemem. Otóż – nie będzie. W czasie gry dowiecie się wszystkiego, co konieczne, by zrozumieć wydarzenia, które przedstawia, oraz poznacie historię głównych bohaterów. To jak z Wiedźminem 3 – można się nim cieszyć, nie przeczytawszy powieści Sapkowskiego, acz ich znajomość pozwala wychwytywać w grze masę smaczków. Zresztą na wszelki wypadek zrobiłem krótką ściągę bez spoilerów.
Nie cierpię poniedziałków…
Każdy ma czasem zły dzień. Albo bardzo kiepskie pół roku. Tyle mniej więcej spędził w przestrzeni kosmicznej Master Chief po tym, gdy statek, na pokładzie którego się znajdował, został zaatakowany przez Wygnańców. Z grubo ponad 5000 ludzi na pokładzie ocalał tylko on. A i to jedynie dlatego, że ten, który go pokonał w bezpośredniej walce, chciał go dodatkowo upokorzyć – wyrzucając z pogardą, niczym śmiecia, w kosmos. Lecz nie tak łatwo jest zabić Spartanina w jego wyspecjalizowanym pancerzu bojowym. Jakieś pół roku później na pogrążonego w hibernacji żołnierza natrafił pilot uszkodzonego promu transportowego, również dryfującego w okolicach Zeta Halo.
Gdy Chief wrócił pomiędzy żywych, przekonał się, że sytuacja jest jeszcze gorsza, niż mu się wydawało. Wygnańcy zaatakowali ludzi na szerokim froncie, zdobywając Zeta Halo, eksterminując obrońców i przejmując stworzone przez nich struktury. Na razie sytuacja wygląda tak, że siły UNSC w tym rejonie składają się z Master Chiefa uzbrojonego w znaleziony na pokładzie promu pistolet… z jednym nabojem. Dla Spartanina to nie problem.
Jeśli kochacie Mass Effecta – Halo Infinite skopie wam tyłki.
Ale że bez broni ani rusz, Master Chief zaczyna się za nią rozglądać. I znajduje Broń. Tak ma na imię sztuczna inteligencja, która staje się nieodłącznym kompanem bohatera, służąc radą, hakując wrażą elektronikę i prowadząc z nim rozmowy nieco wykraczające poza służbowe ramy. Fani Halo wiedzą, że kiedyś taką towarzyszką Master Chiefa była AI o nazwie Cortana. Bronia (tak ją sobie nazwałem, bo „Broń” brzmi mi jakoś sucho) godnie ją zastępuje. Ba, w sumie nawet podejrzanie przypomina Cortanę z wyglądu i charakteru.
Władcy Pierścieni
Halo Infinite to zasadniczo sandboksowy FPS – choć są tu też sekwencje TPP, gdy zasiadamy za sterami rozmaitych maszyn albo prowadzimy ogień z ciężkiej broni. Znajdziecie tu również delikatne smaczki rodem z erpegów, a nawet… strategii. Uruchamiając grę, przygotujcie się na dłuższe posiedzenie. Gdy po kilkunastu godzinach zdawało mi się, że dotarłem do finału, okazało się, że tak naprawdę jest to… półmetek! Krótko mówiąc, nastawcie się na ponad 20 godzin grania (czyli głównie nieustannego „tańca” w unikach przed atakami hord wrogów), a kto wie, może i ponad 30, jeśli będziecie się angażować w misje poboczne i wybierzecie niekoniecznie najłatwiejszy poziom trudności.
Ogromny świat Halo Infinite tętni życiem – powierzchnia Pierścienia jest dziwnym miksem sztucznych geometrycznych struktur i różnych pieczołowicie odtworzonych biomów. Są tu pustynie, skaliste formacje, a nawet sielskie krajobrazy, gdzie w lepszych czasach badano rozmaite, przewiezione z innych planet formy życia. Być może pamiętacie, że pierwsze prezentacje tej gry, w teorii mającej pokazać moc konsol nowej generacji, spotkały się z ogromną krytyką graczy. Zarzucano, że wygląda raczej tak, jakby stworzono ją na PS3. Twórcy uspokajali, że to tylko wczesna alfa. Wersja finalna na pewno wygląda znacznie lepiej i nie mam powodu, by krytykować ją za oprawę. O muzyce powiem krótko – motyw przewodni jak zawsze brzmi niesamowicie, a cała reszta niewiele odstaje.
Spartanin na motocyklu
Pomówmy chwilkę o samym Master Chiefie. Pancerz, w którym tkwi, daje mu spore możliwości bojowe, szczególnie po tym, gdy w miarę postępów w kampanii rozbudujemy go o rozmaite dodatki – skaner zagrożeń, wzmocnienia tarcz, plecak rakietowy itd. Na początku dysponujemy tylko linką z hakiem, dzięki której możemy się wspinać oraz przeskakiwać przez pozornie nieprzebyte przepaści, a także wykorzystywać ją do robienia szybkich uników. Ale można też używać tego sprzętu w charakterze broni – np. by przyciągnąć wroga do siebie i zaatakować go wręcz albo by wyrwać mu z ręki energetyczną tarczę, którą się osłania. A gdy jeszcze ulepszycie to ustrojstwo tak, by przy trafieniu w nieprzyjaciela raziło go prądem…
Długa, dobra space opera!
Skoro o broni mowa, to przez całą grę możemy dźwigać tylko dwie naraz. Ale za to wybór oręża jest naprawdę wielki – bo jak najbardziej można wykorzystywać to wszystko, co znajdziemy przy pokonanych wrogach. Broń kinetyczna, plazmowa, energetyczna, igłownica wystrzeliwująca samonaprowadzające się pociski, potężna snajperka wyrzucająca wolframowe dziryty (bo trudno nazwać je pociskami). A także granatniki i granaty, bazooki, masa karabinów szturmowych, miecze energetyczne, młoty grawitacyjne… jest w czym wybierać. Do tego w miarę postępów da się odblokowywać nowe rodzaje uzbrojenia.
Jak wspomniałem, są też w Halo Infinite środki transportu. Przyznam, że nie jestem wielkim fanem tych naziemnych, bo ich model jazdy jest dla mnie pokraczny. Są chybotliwe i dość wywrotne – ale za to bez problemu można sobie skoczyć jeepem w trzystumetrową przepaść i wylądować bez szwanku… Podoba mi się za to fakt, że wiele maszyn jest wieloosobowych, więc możemy zabrać ze sobą marine obsługującego broń pokładową. Bardziej jednak cenię te latające.
W kupie siła
Mimo że Master Chief jest zasadniczo jednoosobową armią, gra pozwala nam korzystać ze wsparcia żołnierzy UNSC. Okazuje się bowiem, że choć ludzkość poniosła klęskę na Zeta Halo, to nie był to całkowity pogrom. Utracono wszystkie bazy, ale na Pierścieniu pozostały izolowane grupy marines, prowadzące wojnę partyzancką. A w samych bazach przetrzymywani są jeńcy. Zatem bardzo wskazane jest, by po dotarciu na powierzchnię Pierścienia poświęcić sporo godzin na odbijanie zajętych budynków z rąk wroga i uwalnianie jeńców, a także odszukanie partyzanckich grup oporu. Nie tylko dlatego, że marines dołączają (na czas jakiś) do Master Chiefa.
Nie możemy im wprawdzie wydawać żadnych rozkazów, ale po prostu robią swoje, czyli strzelają do wrogów i odciągają ich od naszej postaci. Tu muszę powiedzieć, że cholernie podoba mi się AI, które steruje enpecami. Nie pamiętam, bym od czasów pierwszego F.E.A.R. widział równie inteligentnie zachowującego się wroga!
Odbijanie baz daje nam dużo więcej. Po pierwsze – ma to pewne przełożenie na wydarzenia, jakie spotykają nas w misjach fabularnych. Jeśli np. dokonacie sabotażu Kuźni, czyli kompleksu naprawczego Przymierza, przełoży się to na mniejszą liczbę pojazdów, jakimi będą dysponować potem nasi przeciwnicy. Zdobyte bazy umożliwiają też szybką podróż pomiędzy nimi, co ma znaczenie, bo teren, na którym rozgrywa się akcja Halo Infinite, jest rozległy.
Do tego za zdobywane w kolejnych misjach „punkty waleczności” możemy odblokowywać nowe rodzaje uzbrojenia i maszyn – a także pobierać je w bazach. Tamże da się też wezwać żołnierza, który będzie nam towarzyszył w pojeździe, wybierając do tego jego specjalizację – snajper, szturmowiec itd. A wsparcie się przyda, bo wrogów jest wielu, a tropem Master Chiefa podążają członkowie elitarnej jednostki Wygnańców, zwanej Zabójcami Spartan…
…Haaalo, słyszysz mnie?!
Jest parę rzeczy, które mi się w Halo Infinite nie podobają. Irytowały mnie choćby przesadne elementy... platformowe. Są w grze miejsca, gdzie musimy za pomocą linki z hakiem skakać po rozmaitych pomostach nad przepaściami – a jeden nieprecyzyjny skok sprawia, że trzeba zaczynać od ostatniego autosejwa, co czasem oznacza z 10 minut w plecy. Mam dziwne wrażenie, że więcej razy zginąłem w ten sposób niż w walce z przeciwnikiem.
Zresztą system sejwów jest do bani! Zapisy są automatyczne i do tego niezbyt częste, więc zwykle ich wczytywanie oznacza utratę 10-15 minut zabawy. Poczujcie taką sytuację – wypadłem poza mapę. A konkretniej – spadłem w przepaść... i nie zginąłem, choć powinienem. Wyleźć stamtąd nie mogłem, więc załadowałem sejwa. I tu zonk! Z niejasnych przyczyn stan gry zapisał się... na dnie tej przepaści. A teraz najlepsze – każdy sejw nadpisuje poprzedni. Musiałem więc zacząć tę misję od początku, co oznaczało prawie dwie godziny grania w plecy! A są też wieloetapowe questy fabularne liczące po trzy-cztery godziny każdy… Nieco rozczarowuje również otwarte zakończenie, z którego tylko jedno wynika jasno – będzie ciąg dalszy.
Master Chief rządzi!
Pomimo tych niedoróbek Halo Infinite to doskonała gra i najlepsza strzelanka, w jaką grałem od bardzo, bardzo dawna, nawet jeśli nie ma w niej nic naprawdę oryginalnego. A że trafiła do Xbox Game Passa (także na PC) – tym bardziej dajcie jej szansę. Jeśli kochacie shootery, space operę i Mass Effecta – Master Chief skopie wam tyłki. Rzekłem!
PS Czasem jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów, więc obejrzyjcie poniższy teledysk Malukah poświęcony Halo (bez obaw, wszystkie sceny pochodzą z „czwórki”, więc nie będzie spoilerów z Infinite). Ciary!
Ocena
Ocena
Bardzo długi, bardzo dobry i wciągający FPS. Dla miłośników space oper, dla maniaków Mass Effecta, dla fanów cyklu Halo – jazda obowiązkowa. Nie bez wad, ale grywalność wynagradza rozmaite niedoróbki. To chyba najlepszy futurystyczny FPS, w jaki grałem od kilku lat.
Plusy
- oprawa
- fabuła
- długa kampania
- klimat
- AI wroga
Minusy
- system autosejwów ssie!
- rozmaite niedoróbki
- cenzura – brak krwi
- otwarte zakończenie
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.