4
6.03.2022, 14:00Lektura na 7 minut

Recenzja PowerSlave Exhumed. Remake FPS-a sprzed ćwierćwiecza

Pierwsze skojarzenie ze słowem „powerslave” to dla mnie płyta Iron Maiden z 1984 roku, której okładka mocno zapadła mi w pamięć w czasach, gdy zachodnie albumy kupowało się na giełdach. Dla posiadaczy PSX-a i Segi Saturn to natomiast jeden z kultowych FPS-ów lat 90.


Jerzy „Mac Abra” Poprawa

Możecie zresztą pograć w pecetową wersję tej gry, wydaną w 1996 – jest dostępna na Steamie i GOG-u. A jeśli nie jesteście aż tak hardkorowym fanami produkcji retro, by męczyć się z pierwowzorem, możecie zmierzyć się z remasterem Powerslave’a. Ma on tę zaletę, że łączy elementy pierwotnych wersji gry z wszystkich trzech platform. 

PowerSlave Exhumed

Jedna gra z trzech

Każda z tych wersji była zaś trochę inną grą. Na PC nie było to nic szczególnie ciekawego. Ot, kolejny, bardzo liniowy FPS, troszkę w klimatach Dooma i Hexena, ale słabszy od obu. Nie dziwi mnie, że przeszedł bez echa. Wersje konsolowe to jednak zupełnie inna sprawa. Proponowały one nieco inną niż na PC, nieliniową rozgrywkę, przywodzącą na myśl... metroidvanię w FPP. Gracz musiał bowiem wielokrotnie cofać się do wcześniejsze poziomów. Dopiero dzięki rozmaitym przedmiotom, które znalazł w kolejnych etapach, był w stanie w pełni spenetrować niedostępne wcześniej obszary zaliczonego już teoretycznie levelu.

PowerSlave Exhumed

PowerSlave Exhumed nie tylko łączy te wszystkie wersje w jedną, ale dorzuca też nieco od siebie – więcej poziomów trudności, obsługę monitorów panoramicznych i pada, wyższe rozdzielczości i sporo klatek na sekundę, emulację monitora CRT, rozmaite efekty graficzne, możliwość zmiany FOV, achievementy itd. Gra działa na najnowszej wersji autorskiego silnika KEX. To engine, na którym zremasterowano Quake’a, System Shocka, oba Turoki, Blooda, Forsaken, Dooma 64 i Shadow Mana. Autorzy skoncentrowali się na wiernym oddaniu klimatu rozpikselowanych FPS-ów sprzed ćwierćwiecza i ówczesnych mechanizmów rozgrywki (włącznie z konturową i rysowaną na bieżąco mapą, którą możemy nałożyć na ekran).


Where is my mummy?!

„Fabuła w grze ma rolę podobną jak w filmie porno. Ludzie oczekują, że jakaś będzie, ale nie ma ona wielkiego znaczenia” – rzekł kiedyś John Carmack. Twórcy Powerslave’a też chyba tak uważali, więc może włączmy szybkie przewijanie tej taśmy VHS znalezionej w szafie w sypialni rodziców, żeby szybko przebrnąć przez wstępne ględzenie o „zapchanym zlewie” do miejsca, w którym coś się zaczyna dziać... Bzzzt! 

PowerSlave Exhumed

W maksymalnym skrócie: mamy tu obcą cywilizację, która z bliżej niejasnych powodów opanowała Egipt, wskrzeszając mumie, klonując egipskich bogów (Anubisa i ubraną w bikini Bastet) oraz dorzucając do tego nieco innego tałatajstwa. Ty zaś jesteś jedynym ocalałym z oddziału specjalnego, który wysłano, aby skopał przybyszom tyłki. Ale bez obaw, duch faraona Ramzesa, któremu się to panoszenie Obcych też nie podoba, będzie od czasu do czasu wspierał cię dobrą radą. Maczeta w dłoń i do dzieła, żołnierzu! 


Nie tylko strzelanie

Jeśli nastawiasz się tylko na strzelanie/haratanie, możesz poczuć się rozczarowany. To zupełnie nie jest Serious Sam, choć w sumie miejsce akcji się zgadza. Jasne, zadym nie braknie, ale mam wrażenie, że nie są tu najważniejsze. Ta gra to także platformówka, a gracz bardziej skupia się na poszukiwaniu rozmaitych przedmiotów niż na unicestwianiu maszkar, bo do wyzbierania jest tu masa rzeczy. Zacznijmy od broni – tej jest siedem odmian, z czego poza maczetą wszystkie trzeba sobie znaleźć. Najbardziej lubię M60 i miotacz ognia, ale mamy też pistolet, rodzaj „świętego granatu ręcznego” (możemy nim robić coś na wzór rocket jumpów) i kilka broni magicznych, które jak dla mnie są średnio przydatne, bo szybko zużywają amunicję, a nie są zbyt skuteczne.

PowerSlave Exhumed

Musisz też znaleźć aż cztery rodzaje kluczy odblokowujących zamknięte przejścia. Szukamy również uzupełnień amunicji, wypadających z ubitych wrogów i ukrytych w przeróżnych dzbanach i wazach. Zbieramy apteczki, bonusy do zdrowia i podkręcające na chwilę siłę rażenia broni oraz dynksy dezaktywujące rozmaite niefajne rzeczy na naszej drodze. Oldskul na maksa. Ale to nie koniec! Trzeba też znaleźć artefakty (w sumie sześć), bez których nie da się PowerSlave’a ukończyć, bowiem umożliwiają np. oddychanie pod wodą, lewitację czy neutralizację pól siłowych blokujących drogę. Ci, którzy lubią szperać, natrafią też na masę znajdziek opcjonalnych.


Którędy do Karnaku?

Etapów jest sporo (zaliczenie Exhumed zajmuje ok. 12 godzin), a każdy jest – jak to w staroszkolnych strzelankach – wielopoziomowym labiryntem, w którym bardzo łatwo zagubić się nawet pomimo obecności automapy. (Tę zresztą też trzeba wcześniej znaleźć na planszy). Sporo tam skakania po rozmaitych, często ruchomych platformach, za czym nie przepadam (bo zwykle mi to nie wychodzi). A checkpointy nie są rozmieszczone zbyt gęsto, niestety, i do tego mamy tylko jeden slot na sejwa.


Przyzwoita gra, solidny remaster – ale niczego nie urywa.


Jak wspomniałem, nierzadko trzeba cofać się do wcześniejszych lokacji, by zdobyć coś, co pozwoli przejść dalej. Jest to trochę męczące, bo nie dość, że wrogowie na tych zaliczonych już etapach respawnują się, to jeszcze często nie bardzo wiadomo, co zrobić dalej i gdzie szukać niezbędnego przedmiotu. Zawsze można wrócić do grobowca Ramzesa i poprosić jego ducha o dalsze wskazówki, nie są one jednak zbyt konkretne.

Wrogów jest sporo odmian – pająki, większe pająki, skorpiony, piranie (w Egipcie?!), jastrzębie, ogromne osy, nieco stworów mitologicznych, obowiązkowe mumie, jakieś żyjące w lawie smoki oraz nieco pozaziemskich kreatur pod koniec. Ale nowe stwory pojawiają się niezbyt często i przez parę pierwszych godzin strzelamy głównie do pająków i skorpionów. Niemilcy są upierdliwi i często atakują grupowo, więc łatwo nie jest. Trzeba kręcić iście wiedźmińskie piruety, łapiąc po drodze amunicję. Dobrą taktyką jest doprowadzenie do tego, by paskudy walczyły między sobą, co jest dość łatwe, bo inteligencją nie grzeszą. Pewnym wyzwaniem są minibossowie, ale tylko dlatego, że są dużo odporniejsi niż reszta tałatajstwa. Krąży się dookoła takiego i faszeruje ołowiem do skutku.


Niepotrzebna ekshumacja?

Oprawa wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Generalnie jest ładnie, choć ciemno, kanciaście, pikselowato i sprajtowato, ale tak ma przecież być. Problem w tym, że niektóre etapy wyglądają wręcz urzekająco, a inne tak paskudnie, jakby wrzucono je prosto z wersji z 1996 roku, podbijając tylko rozdzielczość. Nie bardzo rozumiem, czym takie wizualne różnice tłumaczyć. Muzyka przypomina mi jakością plik midi i choć jest przyjemna, to zupełnie nie pozostaje w głowie. Kiedyś na YT widziałem żartobliwy filmik kompozytora pokazującego, jak się robi szablonową muzykę – jeśli mamy etap „wodny”, to melodia powinna falować i jakby bulgotać, jak Arktyka i śnieg, to świąteczne dzwoneczki i „szklane” brzmienia. Bliski Wschód to koniecznie zawodzący smętnie flet i bębenki w tle. Muzyka w PowerSlavie to właśnie tego rodzaju sztampa. Ech, daliby zamiast tego Iron Maiden...

Iron Maiden – „Powerslave”
Iron Maiden – „Powerslave”

Siadając do FPS-a retro, oczekuję głównie akcji, krwawej i bezmyślnej rozwałki, a nie metroidvanii czy platformówki. PowerSlave Exhumed nie wprawił mnie więc w euforię. OK, jasne, to przyzwoita gra, solidny remaster – ale niczego nie urywa. A że nie grałem w to ćwierć wieku temu, to teraz remaster nie wywołuje we mnie żadnych sentymentalnych westchnień i wspomnień. Według mnie lepiej sięgnąć po inne klasyczne shootery w podobnych klimatach – od Dooma, Blooda i Hexena po pierwszego Serious Sama. Ale dla dawnych posiadaczy PSX-a czy Saturna to może być dobra okazja, by przypomnieć sobie hit z dzieciństwa i uronić łezkę nad czasem, gdy największym życiowym problemem była klasówka z matematyki albo szlaban na konsolę.

Ocena

Solidny remaster, który ładnie oddaje styl i klimat FPS-ów z lat 90., ale sama gra nie jest porywająca. To, co w klasycznej strzelance powinno być najważniejsze, czyli akcja, schodzi tu na dalszy plan, ustępując miejsca elementom platformowym i konieczności zbierania masy rzeczy niezbędnych do ukończenia gry.

6+
Ocena końcowa

Plusy

  • dobrze zrobiony remaster
  • trzy wersje gry w jednej
  • niskie wymagania sprzętowe
  • niektóre etapy urzekają klimatem i oprawą

Minusy

  • to nie tyle FPS, co metroidvania w FPP
  • zbyt rzadko rozmieszczone checkpointy
  • trochę za dużo tu zbieractwa i platformówki
  • niektóre etapy są wręcz szkaradne
  • sztampowa muzyka


Czytaj dalej

Redaktor
Jerzy „Mac Abra” Poprawa

W CDA od numeru 02/1996, a formalnie od 01/1997. Nawet sam już nie bardzo się orientuję, ile razy byłem w tym czasie naczelnym lub jego zastępcą. Od zawsze lubię strategie, a także wszelkie gry, w których fabuła odgrywa rolę pierwszoplanową. Ostatnimi czasy najchętniej grywam – dla własnej przyjemności – w produkcje pokroju XCOM.

Profil
Wpisów17

Obserwujących13

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze