Saints Row: The Third – recenzja

Saints Row: The Third
wersja testowana: PC
język: polski
Drugie Saints Row wyrzuciłem z dysku po kilkunastu minutach, pierwszemu nie dałem nawet szansy. Kiedy dostałem klucz do trójki potrzebowałem dwóch dni, żeby w ogóle zabrać się do grania. Przez kolejne dwa nie istniałem dla świata.
Mam życiowy problem z sandboxami. Nigdy nie udało mi się jeszcze z własnej woli przejść linii fabularnej w grze z otwartym światem tak, żeby nie bronić się przed nią “ręcyma i nogyma” po pięciu minutach od startu (OK, teraz Skyrim to trochę zdezaktualizowało). W Saints Row: The Third kampania dała mi więcej radochy, niż rozbijanie się furą po wąskich ulicach i przypadkowe potrącanie przechodniów. Głównie dlatego, że od samego początku oferowała o wiele więcej.
W jednym z ostatnich wywiadów szef Volition stwierdził, że nie czuje zagrożenia ze strony GTA V i miał całkowitą rację, bo nie musi. Rockstar tworzy dzieła sztuki: ogromne i skomplikowane gry, które napędzane są przez tragiczne historie ich wyrazistych bohaterów i dopięty na ostatni guzik gameplay ustanawiający zawsze “nową jakość”. Saints Row: The Third to całkowicie inna bajka. W porównaniu z GTA jest jak postawiony dwadzieścia metrów od Luwru cyrk, w którym klauni rozdają cukierki z psylocybiną. I siłą rzeczy ma dzięki temu swoją publikę – w tym, do czego z uśmiechem na ustach się przyznaję, mnie.
W Saints Row: The Third nie powtarza się po raz kolejny typowo amerykańskiego “od pucybuta do milionera” w sposób konwencjonalny. W tej grze nie ma żadnego tajemniczego morderstwa na starcie, ani upadającego biznesu taksówkarskiego – czegoś, co w jasny sposób dałoby graczom do zrozumienia, że są zerem, które może coś w przyszłości osiągnąć. Zamiast tego rozgrywkę rozpoczyna się na szczycie, a później robi wszystko, by z tego szczytu nie spaść.
Całość zaczyna się od rozdawania autografów podczas napadu na bank, co w ciągu paru minut zmienia się w strzelanie do komandosów (trzymając się jedną ręką wyciąganego z budynku przez helikopter sejfu). Kilka kolejnych to wbijanie się z buta przez przednią szybę samolotu do luku bagażowego kradnąc przy okazji spadochron i okradanie wojskowego arsenału strzelając na boku do czołgów naprowadzanymi rakietami. W pierwszych kilkudziesięciu minutach tej gry upchnięto więcej akcji, niż w kilkunastu godzinach paru innych tegorocznych “hitów”.
I – co najważniejsze – Saints Row: The Third to około dwanaście godzin na rollercoasterze, który się nie zatrzymuje, a co najwyżej zwalnia raz na jakiś czas, by dać odetchnąć. Ta gra jest najbardziej ekskluzywnym śmietnikiem w branży – wrzucono do niej wszystko, co tylko się dało i spryskano takimi ilościami odświeżacza powietrza, że nic nawet nie odważa się śmierdzieć. Pod przykrywką wojny gangów-celebrytów Volition wrzuciło do swojej produkcji inspiracje wszystkimi gatunkami gier, a przy okazji ogromną ilością filmów… co rozpisane na papierze brzmieć będzie idiotycznie, a jednak w ich wydaniu wywołuje uśmiech na twarzy. Jakim cudem można połączyć zombie, karabiny laserowe, półtorametrowe dildo, alfonsa gadającego przez mikrofon z wbudowanym auto-tunem i jeżdżenie cybernetycznym motorem żywcem skopiowanym z TRON-a? Jak można sensownie zmieszać bieganie strzelającym wirtualnymi pociskami kiblem, uciekanie przez gangsterami rikszą prowadzoną przez Pokraka z Pulp Fiction, skakanie z dachów na spadochronie i misje w niszczenie miasta czołgiem? Okazuje się, że jak najbardziej: można, a wyjdzie z tego Saints Row: The Third, czyli jedna z najbardziej szalonych gier na rynku.
Rise, Rebel, Resist
Kampania w trzecim Saints Row to luźny zbiór misji zlecanych przez kilku “ziomków”, którzy często nam w ich trakcie zresztą towarzyszą. Każdy z nich zajmuje się czymś innym, więc przez większość czasu możemy wybrać dokładnie to, na co mamy akurat ochotę. Jedni oznaczają zabawę technologiczną: nowoczesne helikoptery, przejmowanie kontroli nad samochodami jakąś bronią z kosmosu, czy hakowanie; inni wolą rozwiązania proste: wchodzenie na imprezę z karabinem pod pachą i granatami w zębach. Wszystkie misje mają jednak swój urok, a każda wykorzystana w nich zabawka ląduje potem w naszym arsenale, albo garażu. Jeżeli więc macie ochotę porozbijać się po mieście latającym skuterem, albo pancerną zbrojownią na kółkach, to droga wolna – wystarczy skończyć odpowiednią misję. Z raz odblokowanym sprzętem nie ma żadnego problemu: do każdego narzędzia mordu można kupić amunicję, a każda fura dostępna jest w garażu nawet wtedy, kiedy ostatnią zniszczyliśmy. Podobnie sprawa ma się z towarem kradzionym – każdy motor i samochód, który umieścimy w naszej “melinie” zostaje tam do końca i nie trzeba się przejmować jego ewentualną utratą.
Przy sobie możemy nosić osiem rodzajów broni, które można do woli podmieniać, a wszystkie mają swój niezaprzeczalny urok. Arsenał w Saints Row: The Third to bardzo długa lista – od pistoletów, shotgunów i przeróżnych szybkostrzałów przechodzi w wyrzutnie rakiet, karabiny laserowe, wspomniane już dildo-miecze, czy zdalnie sterowane pociski zrzucane na ziemię chyba prosto z kosmosu. Na szczęście Volition nie zapomniało o tym, że nieważne jaka jest broń, a ważne jak się jej używa i nie zaprzepaściło potencjału siląc się na “realizm”. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, by wykorzystać dowolnego wroga, czy przechodnia jako żywą tarczę, a jednocześnie strzelać do innych z bazooki jedną ręką.
Mordować trzeba za to przede wszystkim konkurencyjne gangi. Każdy ma jakąś określoną charakterystykę i do każdego można podejść inaczej (ale nie trzeba – strzał z karabinu w głowę jest prawie zawsze tak samo skuteczny). Niektórzy będą polegać głównie na sile swojej głupoty i mięśni, inni na zaawansowanej technologii, a mając ochotę postrzelać do któregoś konkretnego wystarczy pojechać na jedną z czterech dostępnych “wysp” na mapie świata.
I chociaż Saints Row: The Third nie może pochwalić się zróżnicowanymi krajobrazami GTA: San Andreas, czy nawet tak ogromnym miastem, jak GTA IV, to nikt nie powinien czuć się oszukany. Jeżdżenie po Steelport jest bardzo przyjemne, a i model jazdy samochodów od standardu nie odbiega. O wiele łatwiej jedak kieruje się tutaj motorami i pojazdami latającymi, niż w GTA, co zdecydowanie (przynajmniej w przypadku graczy bez wirtualnego prawa jazdy, czyli takich, jak ja) trzeba zaliczyć na plus produkcji – do tej pory moim ulubionym sposobem poruszania się po mapie jest pędzenie pod prąd autostradami na czarnym motocyklu.
Zresztą – nie trzeba tego robić w pojedynkę. Jeżeli ktoś czuje potrzebę, może przejść kampanię w co-opie, co jest całkiem przyjemne. O ile ewentualny znajomy nie będzie głupszy, niż kierowani przez komputer towarzysze, to czeka was sporo świetnej zabawy. Niektóre misje wyglądają bowiem, jakby były robione specjalnie pod grę z kumplem, a i możliwość dostosowania “taktyki”, na którą sztuczna inteligencja by nie wpadła do określonych problemów potrafi dodać całości jeszcze więcej entuzjastycznego chaosu i bałaganu. Nikt nie powinien być multiplayerem w Saints Row: The Third rozczarowany… a jeżeli nie ma ochoty na kampanię, to może na szybko rozegrać kilka misji w trybie Hordy. Zadanie jest proste i standardowe – ubić wszystko, co się rusza na różne sposoby. Nawet tutaj Volition postanowiło jednak poszaleć i dać graczom w ręce trochę beztroskiej zabawy: będziecie więc bić zombie różowym dildo, albo siać zamęt wielkimi czołgami. Nie jest to przesadnie fascynujące, ale można spędzić przy tym trochę czasu.
Arma-goddamn-motherfuckin-geddon
W Falloucie 3 dużo ciekawsze od kampanii było chodzenie po pustkowiach i odkrywanie przeróżnych lokacji, w których mogło wydarzyć się cokolwiek interesującego. Saints Row: The Third to oczywiście trochę inny rodzaj sandboxa, więc na wchodzenie do budynków i tym podobne smaczki nie ma co liczyć. Mapa w tej grze została rozbita na cztery wyspy, a na każdej z nich rozmieszczono widoczne na mapie punkty ewentualnego zainteresowania – sklepy, domy, czy minigierki. Wszystkie budynki można kupić – wtedy generują dodatkowy dochód i przyczyniają się do przejmowania dzielnicy z łap konkurencyjnego gangu, a minigierki odblokowują się razem z postępami w kampanii. Nie jest to jednak świat, który nigdy nie znudzi – mogę wyobrazić sobie jeżdżenie od celu do celu i wykupywanie całej wyspy, ale wątpię, żeby ktoś spędził na samym jeżdżeniu więcej, niż kilka godzin… Chociaż mogę się bardzo mylić, bo sam często wybierałem jak najdłuższe drogi, bo rozbijanie się motorem było zbyt przyjemne, żeby z niego zsiadać. Nie należy jednak traktować tej gry jak wirtualnej żony, z którą spędzi się najbliższe lata, a raczej jako krótką przygodę z piękną nieznajomą.
Kluczową rolę podczas naszego romansu odgrywała z kolei muzyka. Pomijając już to, że każda gra z Mansonem na soundtracku dostanie ode mnie wielkiego plusa, stacje radiowe w Saints Row: The Third są całkiem interesujące. Nie ma w nich niestety “programów radiowych” klasy GTA, ale rekompensuje to komentująca nasze ostatnie wyczyny Tricia Takanawa z Family Guya. W warstwie muzycznej też nie jest tak dobrze, jak w GTA IV z wykupionymi DLC, ale wystarczająco dobrze, żeby mieć czego słuchać. Ciężko mi się mądrzyć na temat hip-hopu i tym podobnych brzmień, ale fani “cięższej muzyki” nie powinni być zawiedzeni: Otep, KMFDM, Manson, Deftones, Amon Amarth, czy Goathwhore to naprawdę doskonałe tło.
Znacznie lepiej z dźwiękiem jest jednak w samej grze – muzyka, którą skomponowano na jej potrzeby jest po prostu świetna i czekam z różańcem w kieszeni na czteropłytowy box z wszystkim, co tam przygrywa. W przeciwieństwie do większości nowoczesnych produkcji, w Saints Row: The Third nie ma “orkiestrowej epickości” ilustrującej te co bardziej pamiętne momenty rozgrywki. Zamiast tego w kluczowych momentach przygrywa ostra elektronika (dubstep, klubówka), albo doskonale dobrany akurat do okazji utwór. W trakcie jednej z misji nie byłem w stanie prosto strzelać, bo Bonnie Tyler z kultowym “Holding out for a Hero” skutecznie doprowadzała mnie do spazmów śmiechu.
I właśnie humor tak płytki, że aż czasami nawet błyskotliwy dodaje Saints Row: The Third mocy. Próbując stworzyć grę poważną z elementami komediowymi można zatonąć szybciej i boleśniej, niż Titanic, ale wydając coś tak niepoważnego wystarczy trzymać się kilku zasad, by odnieść sukces. Piątka dla Volition za powstrzymanie jankeskich zapędów do żenującego śmiania się z pierdzenia, a zastąpienie tego przeróżnymi smaczkami, które – po raz kolejny – wydają się do siebie w ogóle nie pasować. Brak spójności wychodzi jednak tej grze na dobre – dialogi kleją się, jak w dobrym filmie akcji i bazują na punchline’ach z nowoczesnego amerykańskiego serialu pokroju Suits. Zabawne oczywistości – głos zombie zamiast aktora czytającego swoje kwestie, bieganie jako cybernetyczny kibel – przez większość czasu ustępują jednak subtelnym odniesieniom i skojarzeniom… Które niestety dosyć często giną w polskiej wersji językowej.
Tłumaczenie jest dobre, ale wykonane bez polotu. Dialogi nie kleją się tak dobrze, jak w oryginale, a odniesienia kulturowe przełożone dosłownie (“Oko tygrysa”, naprawdę?) wymagają chwili zastanowienia, żeby uderzyć z pełną mocą. Tu i tam zdarzają się literówki, czasami coś jest przełożone źle (pomylona osoba, niewłaściwy kontekst), ale całościowo nie ma raczej na co narzekać. Chyba głównie dlatego, że nikt nie pokusił się o dubbing.
Apocalyptic Havoc
Nie jest to jednak gra bez minusów. Nie są to rzeczy wielkie, ale przynajmniej jeden jest trochę irytujący: czasami brakuje jakiegokolwiek sensownego wprowadzenia do misji. Z reguły schemat wygląda prosto – dzwonimy/odbieramy telefon, idziemy w określone miejsce, oglądamy cut-scenkę i ruszamy do akcji. Czasami jednak po dojechaniu na miejsce od razu lądujemy w środku akcji, a szczegóły tłumaczone są nam przez telefon. Rozbija to ciągłość narracji, wyrzuca z transu i trochę irytuje.
Raz na jakiś czas silnik produkcji nie wyciąga: a to pojawi się motor “utopiony” w chodniku, a to nieśmiertelny przeciwnik. O ile wskakiwanie do samochodów z każdego miejsca bez poszanowania dla fizyki jest całkiem OK i nie drażni (a ułatwia życie bardzo), to jednak dziwaczny ragdoll przy wejściu pod samochód, czy przy skokach potrafi zdziwić. Czasami też – w trakcie pojawiających się raz na jakiś czas misji w stylu singleplayerowej hordy – wystarczy schować się pod dachem budynku i przeczekać, bo gra nie łapie, że należy wysłać kolejnych przeciwników.
Wszystko to można zaliczyć jednak do pierdółek, które na rzeczywisty gameplay nie wpływają. Falloutowi 3 za podobne bugi można by było ocenę ściągnąć do dolnych stanów średnich, ale zacinający się w kamieniach wrogowie nie są aż tak wielką niedogodnością. Poza tym: Saints Row: The Third działa bardzo stabilnie i rzadko kiedy sprawia jakiekolwiek problemy. Uruchamia się błyskawicznie, pozwala przeskoczyć loga producentów na początku, a także wyłączyć wszystkie cutscenki. Po przegranej misji pozwala zacząć ją jeszcze raz z – na przykład – pełnym wyposażeniem potrzebnym do jej ukończenia. To gra, która chce dogodzić graczom i z reguły, w przypadku tego typu produkcji, tak to powinno właśnie wyglądać.
Ocena: 9/10
Plusy:
+ świetna kampania
+ doskonała muzyka
+ masa broni, samochodów, duża mapa
+ liczne ułatwienia i udogodnienia
+ zbyt dużo, zbyt dużo…
Minusy:
– brak wprowadzenia do mniej ważnych misji
– błędy silnika
– tylko „dobre” tłumaczenie
Czytaj dalej
96 odpowiedzi do “Saints Row: The Third – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Zbiore jeszcze troche kasy oraz znajde znajomego który też będzie miał SR i moge zaczynać gre! Uwielbiam gry z coopem
Wow, nie spodziewałem się takiej oceny dla tego tytułu. Narobiliście mi smaczku ;>
Ciekawe czy będzie lepsza od GRA V.
Pełne zaskoczenie, spodziewałem się max 7 a tu aż 9! Hmmm…
Ogólnie gra nie zainteresowała mnie ale po tej recenzji myślę że zagram
Hmmm… Skyrim dostał od Berlina 10, tutaj The Third dostaję 9 – nieźle 🙂 W przypadku skyrima spodziewałem się zobaczyć marne 8, a że nowe Saints Row dostanie aż 9… cóż, na to na pewno nie liczyłem, ale bardzo cieszy mnie ten fakt. Fakt wysokich ocen.
@Kichacz Od GTA V Na pewno lepsze nie będzie bo Saints Row opiera się głównie na zabawie i możliwościach a GTA na bardzo poważnej fabule.
Berlin, coś za często wspominasz w swoich recenzjach o Falloucie 3 😛
„Od GTA V Na pewno lepsze nie będzie bo Saints Row opiera się głównie na zabawie i możliwościach a GTA na bardzo poważnej fabule” – i co w związku z tym?
Recka fajna ale szkoda, że autor nie wymienił na jakim sprzęcie grał i jak tam z optymalizacją, gdyby to nie było Saints Row to bym nic nie gadał ale tak… Mimo wszystko zgaduję, że optymalizacja jest spoko ponieważ Berlin nic się nie skarżył.|Z tego co tu wypisał to ja raczej jego radości podzielać nie będę choć w produkcję na pewno zagram i wtedy będę się zastanawiał czy Berlin przesadził z oceną czy nie.
Czy recenzja ta nie powinna być w dziale „Artykuły” zamiast w „Newsy”?Mnie też ocena mocno zaskoczyła, teraz to będę tę grę musiał kupić 🙂
Jak takie darcie mordy i walenie we wszystko jak podczas ataku padaczki, lub ADHD mozna nazwac swietna muzyka? Berlin wracaj skad przybyles.
@ema Wszystko zależy od gustu…
0:56 na trailerze gość bierze fajkę odpaloną stroną w kierunku ust.
@ema to nie jest takie złe…
Berlin napisał w miare dobrą recke Skyrima, żeby teraz zepsuć wrażenie recką SR3. 😀 |@Mouzess|I to, że GTA 4 a SR są dla innych typów odbiorców, w GTA 4 masz fabułę, w której są poruszane trudne tematy, jak wojna, zdrada i chęć zemsty, a w SR? Tam łazisz i nawalasz ludzi sztucznym penisem. Reszte sam sobie dopowiedz.
GTA 4 ma fabułę, która jest zlepkiem ogranych motywów. Resztę sam sobie dopowiedz. Nie, nie będziecie fajniejsi czy uznawani za szlachtę, gdy będziecie rzucać tekstem „fabuła jest najważniejsza”. Nawet w książkach nie musi być główną zaletą (bo można zachwycić innymi sposobami, np. stylem, nawet gdy fabuła jako taka kuleje), a co dopiero w grach. Różne grygatunki w inny sposób przyciągają i to własnie efekt końcowy – radocha jest najważniejsza.
Nawet „wielkie ikony fabularne” pokroju Maxa Payne’a czy Mafii przyciągały swego czasu głównie oprawą, bo fabularnie to nic innego jak przewidywalne klisze (tylko że wyciągane z kinematografii). A o tak opowiedzianej wojnie, zdradzie i chęci zemsty jest 90% filmów sensacyjnych. Bicz, plis. Panowie od SR nie bawią się w niuanse czy zacietrzewienie, tylko dają pole do nieskrępowanej, absurdalnej zabawy. To oczywiście źle, bo nie ma głębokiej fabuły rodem z kina ze Stathamem :tu emotikonka wyrażająca bekę:.
Z niecierpliwością czekam na „Grand Theft Bergman: Tam gdzie rosną poziomki”, będzie ambitnie o przemijaniu.
Jezus Maria nie wiem kim jest ten cały Berlin bo nei czytam cda od 2008 roku, ale z każdą kolejną jego recenzją coraz bardziej tęsknię za redaktorami z tamtego okresu. I jestem zadowolony, że przestałem czytać, kiedy tylko „stara” ekipa zaczęła się sypać…
Berlin, gdzieś ty był i co z tobą zrobili że przestałeś narzekać na wszystko i wszystkich? I stylem upodobniłeś się go Grega. Jesteś pewien że on tobą nie steruje za pomocą ośmiornic z wyrzutni prof.Genkiego? A może jakiś święty ci się objawił?
Kolejne po TES skyrim zaskooczenie roku
@Mikey57 Moja wina, że jakieś dobre te gry ostatnio?! 😀
Plusy:|+ świetna kampania|+ doskonała muzyka|+ masa broni, samochodów, duża mapa|+ liczne ułatwienia i udogodnienia|+ zbyt dużo, zbyt dużo…|Dodałbym jeszcze z 34 powody dlaczego ta gra jest i bedzie lepsza od niejednego GTA ale mi się nie chce 😀
GTA stara się zrobić świetną fabułę i porwać nią graczy. SR3 bierze tą fabułę zabija nią głównych prezesów Rockstara, wyciska z niej krew zdrajców i czyści nią sobie odbyt. Potem idzie sobie postrzelać do przechodniów lub innych gangów wycierając sobie fabułą GTA pot z twarzy.
Coś czuję, że bedzie mi się podobała ;D
Moze kupie ale napewno do GTA to temu bardzo duzo brakuje.
Berlin ma chyba głęboki uraz do F3, bo wspomina o nim w każdej recenzji 😉
@MantroX dokładnie tak jest, dokładnie tak jest 🙂
po recenzji można wywnioskować iż słuchasz Mansona ,jiżli tak to tylko utrzymuje się w przekonaniu że cda dobrze zrobiło zatrudniając cie 😉
@ema a dudnienie pralki w tle i jakieś jęki to jest muzyka? (chodzi mi o techno) Idź skąd przybyłaś i nie wracaj więcej.
Berlin, jak wygląda sytuacja ze strojami są te co były w Initiation Station czy można kupować inne i czy jak postać biegnie to czy falują włosy, ubrania (ewentualnie cycki 😉 )?
@Vito213 – Nie ogarniałem Initiation Station, więc nie mam pojęcia 🙂 Żeby włosy falowały – tego nie zauważyłem, ale grałem głównie postacią ze spiętymi na różne sposoby i to facetem, więc o biustach się nie wypowiem 🙂 . Ale przynajmnniej w jednym momencie rozczarowany nie będziesz 😉
Ja tam 115 godzin w SR2 (wg steam’a) więc myślę że się nie zawiodę.
@FollF dlaczego przyjelo sie, ze jesli ktos nie lubi metalu to slucha techno i odwrotnie?
Rocksiści (pejoratywnie nacechowane określenie psychofanów muzyki gitarowej) to jeszcze większe zakute łby niż stereotypowy słuchacz wiksy czy ziomalskiego hip-hopu. Słabe te metalki (no i oczywiście gra bez Mastodona czy Ministry już się nie obejdzie), ale miłą perełką jest obecność JG Thirlwella, choć w nieodpowiedniej formie. A szkoda, bo pod szyldem Foetus tworzy kapitalną muzykę, która by pasowała do Saint’s Row.
Moja gra , czekałem na nią 3 lata (może 2) 🙂 Kocham serie SR. Saint’s 3rd Street !!!
@ema czemu się przyjęło że jak ktoś słcuha to jest satanistą i gustuje w kotach 😉 , po twojej wypowiedzi można wywnioskować że słuchasz techno
Ja słucham metali (i to tych z rodzai ciężkich) i jestem normalny. PS: @seba0410598 Koty mają bardzo smaczne mięso 🙂
Hej, Berlin, może mógłbyś pokazać nam swojego Protagonistę/kę? :>
ema nic nie pisała o jedzeniu kotów… Nie wiem kto was uczył czytać… Myślicie że jak ktoś nie lubi tego czegoś to słucha techno?
„O dziwo” uczestnicy odpierania tych niesamowitych zarzutów mają wg profilu 13 lat i jeszcze pozują na hardkorów, bo słuchają Slipgniota i Merlina Chłamsona :_(.
Guys, srsly… Po cholere taki flejm na muzykę? Nie lepiej łaczyć gatunki, niż je rozgraniczać? Nightwish, Korn, The Prodigy, (kilka innych). Słucham wielu gatunków i metalu, i electro a nawet dubstep, ostatnio nawet jazz się spodobał 😀 Ludzie! Ogarnijcie się 😀 Normalnosć człowieka nie określa muzyka której słucha 😛 |.|http:www.youtube.com/watch?v=T3VIJTFS3Nc|.|http:www.youtube.com/watch?v=WbZ5X1sQroE
No no, to ci dopiero eklektyzm.
@RickAVTR: Wreszcie ktoś kto mądrze gada, sam słucham głównie muzyki elektroniczniej ale nie mówię że metal jest do [beeep], jak to robią „metalowcy” w stosunku do muzyki elektronicznej. Sam czasem lubię sobie posłuchać czegoś innego niż tylko muzyki elektronicznej, chociażby Guns’n’Roses czy Jacksona 🙂
@Mouzess Nie mam na ciebie słów. Sam się plujesz o uczestników zarzutów a potem jeszcze przy okazji lejesz po innym sokiem swojej dygresji. Dzięki że obrażasz jednych z wykonawców, których słucham.
Nie będę mógł teraz spać w nocy po tej druzgoczącej krytyce, więcej się nie ośmielę wyrazić zdania sprzecznego z twoim. @na temat: bardzo fajna gra.
Następny numer CD-action zapowiada się super 😉
racja słucham Slipgniota i Merlina Chłamsona 😉 , ale też słucham nicka cave i dead can dance . każdy słucha czego chce , więc nie wiem po grzyba ta gadka z Rocksiści .zacznijmy tolerować inne gusta , ty lubisz gta , ja lubię just cause i sięszanujemy , na tym to polega 😉