Serious Sam: The Random Encounter - recenzja
No i stało się! Oto pierwsza od dawien dawna naprawdę dobra gra z Poważnym Samem. Double D było podwójnie do D, ale Random Encounter jest lepszy od Might & Magic: Heroes VI, a nawet jeśli nie, to od Pokemonów na pewno. Czy na pewno? Odpowiada Berlin. Recenzja cdaction.pl!
Jako, że nowe Modern Warfare interesuje mnie średnio, a Battlefield chyba nawet trochę mniej, czekam niecierpliwie na trzeciego Serious Sama. Oczekiwanie staje się powoli nieznośne, ale na szczęście ludzie z Devolver Digital przy bezczelnym odsuwaniu premiery mieli na tyle przyzwoitości, by jakoś mi ten czas umilić. Wynajęli więc trzy indie-ekipy, które zajęły się opracowywaniem małych, szybkich gier z Poważnym Samem w roli głównej. Niestety iUrządzenia nie mam, więc Kamikaze Attack! sprawdzić mi się nie udało, Double D było tak żenujące, że lepiej je przemilczeć, ostatnia nadzieja leżała więc w najnowszym The Random Encounter.
I jestem zadowolony. Naprawdę zadowolony.
Serious Sam: The Random Encounter to coś, w co ciężko uwierzyć. Wygląda jak klasyczne 16-bitowe RPG z czasów SNES-a, w którym bohatera na mapie świata obserwujemy z góry, a w czasie turowych walk nasze jednostki widzimy na nowym ekranie po prawej z wrogami po lewej. W jaki sposób pasuje to do dynamicznej i bezmyślnej rzeźni, do której seria nas przyzwyczaiła? Paradoksalnie - w każdy możliwy!
Jeżeli graliście kiedyś w stare jRPG, albo chociaż Pokemony, to doskonale wiecie, że przeciwnicy wyskakują tam z reguły znikąd, a walki toczone są na osobnych tłach w systemie turowym. Tak samo jest w Serious Sam: The Random Encounter, ale o ile jednak w starych Final Fantasy i Dragon Questach miejsca niebezpieczne były z reguły jasno oznaczone - tutaj każde pole może okazać się potencjalnym starciem. Starciem widowiskowym, bo w przeciwieństwie do klasyki gatunku, nie bijemy się z trzema jednostkami na krzyż, a setkami. Setkami pędzących na nas stworów, które musimy wyeliminować w odpowiedni - najszybszy - sposób.
Walka opiera się na prostym schemacie - mamy maksymalnie trzech bohaterów po naszej stronie, a po drugiej hordę paskud. Cały czas biegniemy do tyłu i co pięć sekund wybieramy każdemu z herosów jedną z trzech możliwości: atak, zmianę broni, albo wykorzystanie znalezionego przedmiotu. Zmiana broni trwa sekundę (zawsze bardzo ważną!), więc co pauzę musimy ocenić sytuację i zastanowić się nad kolejnym ruchem - czy lepiej przesiąść się na wyrzutnię rakiet, czy zaryzykować shotgunem na krótki dystans? czy lepiej odepchnąć wrogów karabinem laserowym, czy raczej puścić jeden zabójczy strzał ze snajperki w linii prostej? Po kilku minutach z grą decyzje podejmuje się jednak błyskawicznie i turowość rozgrywki nie powinna przeszkadzać nawet największym wrogom gatunku - jest cholernie dynamiczna.
Te kilka niewielkich map i widowiskowość walk jest dobrym argumentem za tym, że starożytna estetyka graficzna umrze nieprędko. Serious Sam: The Random Encounter wygląda ślicznie i tylko człowiek z potężną alergią na pixel-arty mógłby mieć pretensje, że to przypomina produkcję sprzed dwudziestu lat. Dzięki perfekcyjnie odwzorowanym przeciwnikom znanym z “dużych” części serii, doskonałej muzyce imitującej stareńkie melodie z dwudziestoletnich konsol jest to gra piękna i słodziutka... czyli dokładnie taka, jak oficjalne Serious Samy.
Jest też bezpretensjonalnie przygłupia, czyli pełna topornego humoru prosto z jakiegoś filmu akcji ze Stallone, albo Schwarzeneggerem, które cieszą pokolenie naszych rodziców w sobotnie wieczory w telewizji. Ciężko powiedzieć, że osiągnięto tu wyżyny dobrego humoru, ale równie ciężko jest oprzeć się magii przerysowanego Poważnego Sama nieustannie narzekającego na “zagadki”.
Jedynym minusem Serious Sam: The Random Encounter jest długość rozgrywki. Kampanię można przejść w godzinę, albo dwie - w zależności od tego, jak często ma się zamiar umierać. I nie chodzi mi nawet o poziom trudności - to prosta gra, w której po prostu często zaczyna się od nowa. Na szczęście nie irytuje to tak bardzo, jak w The Binding of Isaac, bo po game over wraca się po prostu do początku poziomu, co równa się ledwie kilku walkom, a nie do startu gry. Te dwie godziny jednak też nie są przesadnie irytującym problemem - po przejściu całości odblokowuje się tryb “endless”, czyli nieskończona ilość starć rozgrywanych co krok na maluteńkiej mapie. Bardzo miły dodatek znacznie przedłużający żywotność tej małej gierki. Dodatek, który w ostatecznym rozrachunku sprawia też, że warta jest tego 3,5 Euro, które kosztuje na Steamie. Z drugiej strony... jeżeli jedynym minusem gry jest to, że dostajemy jej za mało, to chyba nie jest źle, prawda?
A teraz wybaczcie, idę mordować.
Ocena: 8/10
Plusy:
+ Oldskulowa estetyka
+ Serious Sam mini
+ Dynamika rozgrywki
Minusy:
- Trochę więcej muzyki by się przydało
- Króóóótkie!
Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!