Sleeping Dogs ? recenzja cdaction.pl

Dostępne na: PC, PS3, X360
Testowano na: X360
Saga True Crime: Hong Kong/Sleeping Dogs dotarła wreszcie do szczęśliwego końca – gra powstawała w bólach (jeszcze pod pierwotnym tytułem), przez dłuższą chwilę wydawało się, że nie ma już szans na jej ukazanie się, wreszcie niczym rycerz na białym rumaku do akcji wkroczył japoński Square Enix i wciągnął dzieło studia United Front Games (a wraz z nim także tę ekipę) z zamrażarki. Czy cała ta zabawa była warta przysłowiowej świeczki?
Fabuła
Akcja Sleeping Dogs toczy się we współczesnym Hongkongu – a raczej w jego bardzo uproszczonej wirtualnej wersji, trudno bowiem odczuć w grze, że to jeden z najgęściej zamieszkanych obszarów kuli ziemskiej, potężna azjatycka metropolia zamieszkana przez siedem milinów ludzi. Bohaterem jest Wei Shen, zabijaka wychowany w jednej z najgorszych dzielnic miasta, który wyemigrował do USA, a teraz wraca na stare śmieci. Nie robi tego jednak wyłącznie w celach wspominkowych – choć jak się okazuje osobiste wątki również pojawiają się w scenariuszu – Wei jest policjantem specjalizującym się w walce ze zorganizowaną przestępczością, a w Sleeping Dogs przypada mu w udziale rola tajniaka, który wykorzystując znajomości ze swojej młodości próbuje rozpracować lokalną triadę.
Pomysł na podwójną tożsamość bohatera jest oczywiście przez twórców intensywnie eksploatowany, ale dzieje się to na poziomie serialu TV/komiksu – ciekawe dylematy psychologiczne potraktowane są dość błaho, wiarygodność pryska, gdy zaraz na początku Shen trafia do aresztu, by wyjść z niego po interwencji wysoko postawionego oficjela policji, który bez specjalnych środków ostrożności głośno tłumaczy, że Wei nie może siedzieć, bo jest przecież „jednym z nas” (czyli – jest policjantem). Jego nowopoznanych kolegów z gangu też specjalnie nie dziwi, że facet aresztowany za brutalną napaść w miejscu bardzo publicznym wraca po kilku godzinach na ulicę. O ile jednak zmrużymy nieco oczy, by nie traktować historii opowiadanej przez Sleeping Dogs z przesadną powagą, okaże się że jest ona całkiem zjadliwa, podtrzymując ciekawość gracza co do tego, co wydarzy się gdy Shen zostanie wreszcie zdekonspirowany. I jaki będzie ten wielki zwrot akcji, który przecież w produkcjach tego typu jest obowiązkowy.
Mechanizmy rozgrywki
Pod względem gameplayowym Sleeping Dogs to – mówiąc najoględniej – klon Grand Theft Auto IV, wykorzystujący system walki podpatrzony w Batman: Arkham Asylum i wzbogacony o kilka pomysłów zaczerpniętych m.in. z serii Yakuza (widać to głównie w mini gierkach, ale też w sekwencjach pościgów „na nogach”).
Najważniejszy w grze jest jednak system walki, pożyczony z Batmana. Wei potrafi wykonywać słabe i silne uderzenia (tym samym przyciskiem – albo jednokrotnie wciśniętym albo wciśniętym i dłużej przytrzymanym), a także wyprowadzać kontry (gdy przeciwnik zaświeci na czerwono wciskamy [Y]/[trójkąt]). [B]/[kółko] służy do chwytów, które można potem zakończyć na kilka różnych sposobów – np. powalając wroga na ziemię, uderzając nim o jakiś element otoczenia (a niektóre z nich są zaznaczone jako szczególnie zabójcze – aktywowanie ich uruchamia krótką animację krwawego finshera). Przeciwnicy podzieleni są na kilka klas, które różnią się zachowaniem – jedni np. chętnie korzystają z chwytów, ale są powolni, inni cały czas przemieszczają się w trakcie bitki i umiejętnie kontrują, ale jeden dobrze wymierzony kopniak posyła ich na łopatki. Bronie pojawiają się rzadko (szczególnie te palne, bóg mi świadkiem, że pierwsze pięć-sześć godzin przeszedłem nawet nie widząc jednej pukawki – później jest oczywiście bardziej wystrzałowo), a kiedy już je znajdziemy, nie można ich schować do kieszeni – służą więc tylko przy konkretnej bijatyce. Mimo tego dość dziwnego pomysłu, cały system sprawdza się w akcji całkiem nieźle, choć brakuje mu szlifu, precyzji i płynności znanej z Batmana (a na nieszczęście Sleeping Dogs przesiadłem się na ten tytuł z dopiero co ukończonego Arkham City) – jeśli uznamy, że Batman ma najlepszy system walki w grach tego typu i ocenimy go na dziesięć w dziesięciopunktowej skali, ten ze Sleeping Dogs to mocna siódemka.
To samo dotyczy zresztą wszystkich innych mechanizmów rozgrywki – dla każdego można wskazać jego odpowiednik z innej, już wydanej produkcji, w której wykonano go nieco, ale wyraźnie lepiej.
Model jazdy? Jeśli za wzór przyjmiemy GTA IV, ten ze Sleeping Dogs gorzej oddaje wagę pojazdów, za to dodaje ciekawy pomysł na „ramming” – jeśli blisko innego auta wciśniemy [X]/[kwadrat] nasz wóz uderzy weń z większą siłą. Świetnie udało się zrealizować jazdę na motocyklach, na których można nawet kręcić bączki, ale nikt nie pomyślał, by zrobić z tego mini gierkę. Drogę do celu można też skrócić sobie taksówkami, ale każdy transport przy ich udziale wiąże się z przejściem na ekran ładowania, a przynajmniej na Xboksie loadingi trwają na tyle długo, że częściej opłaca się jednak ukraść jakąś furę z chodnika.
Free running? Sleeping Dogs to zupełnie nie ta liga, co Assassin’s Creed, tu bowiem wspiąć się można tylko na niektóre obiekty, ale kto grał w serię Yakuza od trzeciej części w górę, ten ma mniej więcej może wyobrazić sobie jaką jakość prezentują sekwencje pościgów/ucieczek na nogach – bohater sprintuje gdy trzymamy [A]/[krzyżyk], a gdy w ten sposób wbiegniemy na przeszkodę Wei niezgrabnie się przez nią przewali, jeśli jednak w odpowiednim momencie wspomniany przycisk stukniemy (co jest mało wygodne, bo trzeba go najpierw puścić, wcisnąć, a potem wcisnąć jeszcze raz i przytrzymać), bohater pokona ją z gracją Rémiego Gaillarda.
Rozwój postaci? Jest ciekawy: pozwala oddzielnie rozwijać umiejętności policyjne (np. możliwość otwierania aut bez wybijania szyby) i „triadzie” (np. większą odporność na uderzenia) – za dostęp do nich odpowiadają punkty doświadczenia zdobywane w każdej misji, ich ilość zależy zaś od tego, jak ją wykonaliśmy (np. gdy po drodze przejechaliśmy trzech cywili pula „policyjna” praktycznie się nie powiększa). Dostęp do nowych ciosów i ich kombinacji uzyskuje się odnajdując porozrzucane po mieście statuetki wykradzione mistrzowi szkoły kung fu – każda z nich daje jeden punkt, który można użyć do odblokowania nowego combosa (to… dość dziwny koncept).
Tryb dla jednego gracza
Konstrukcja rozgrywki bazuje na klasycznym schemacie z GTA – na mapie miasta widocznych jest kilku „rozdawaczy misji”, do których trzeba podjechać, by poznać treść zadania, oglądając fabularną cut-scenkę, poza nimi obecnych jest też sporo różnych zadań pobocznych, uczciwie rozrzuconych po wszystkich czterech dystryktach tworzących całość świata gry. Misje złożone są w kółko z tych samych klocków – jazdy samochodem, bijatyki lub strzelaniny (z wyraźną przewagą tych pierwszych), ewentualnie prostej sekwencji parkourowej –przestawianych i remiksowanych na różne sposoby, by wywołać (w większości przypadków nawet skutecznie) wrażenie, że rozgrywka jest zróżnicowana.
Szczególnie ciekawe są zadania „policyjne” – Wei chce odwdzięczyć się funkcjonariuszce, która zatrzymała go w opisanej wyżej scenie aresztowania i pomaga jej walczyć z narkotykowym podziemiem Hongkongu (nie przejmując się tym, że dodatkowe ryzyko może go zdekonspirować…) i np. śledzi podejrzanych, hakuje kamery przemysłowe śledzące miejsca spotkań dilerów itd. Głównej fabule towarzyszą też różnorakie, zwykle niezbyt rozwinięte wątki poboczne, głównie w postaci tzw. „przysług”, które można wyświadczać mieszkańcom miasta: część z nich oparta jest na całkiem zabawnych pomysłach, dzięki czemu stanowią ciekawy „dosmaczacz” do głównego scenariusza. Są też różne minigierki i aktywności dodatkowe – np. zabawa w karaoke – trochę czasu poświęcić można również przebierankom (choć trudno znaleźć dla Wei ciuszki, które nie kojarzyły by się natychmiastowo z modą o wyraźnie dresiarskim charakterze). Niestety całej tej zawartości jest w Sleeping Dogs dużo mniej niż w GTA IV, Just Cause 2 czy Red Dead Redemption.
Tryb dla wielu graczy
Sleeping Dogs nie pozwala na zabawę wielu graczom jednocześnie, jedyne co umożliwia to porównywanie różnego rodzaju statystyk (wyników punktowych w poszczególnych misjach, czasu spędzonego w pościgu policyjnym, najdłuższych skoków na motocyklu) na leaderboardach, dostępnych z poziomu menu w zakładce o nazwie Social Hub. Trochę mało…
Oprawa audiowideo
Hongkong a’la United Front Games prezentuję się… nierówno. Łatwo wskazać elementy, które reprezentują poziom typowy dla produkcji nawet z czasów PlayStation 2 (głównie mowa tu o animacjach postaci niezależnych, statystów przechadzających się po ulicach), ale duże wrażenie robi np. wysycenie świata gry detalami, różnymi tablicami, plakatami i najróżniejszymi innymi smaczkami.
To może się podobać, generalnie jednak gra dużo lepiej brzmi, niż wygląda. Zwróciłem na to uwagę szczególnie w momencie, w którym pojawia się bohaterka „udźwiękawiana” przez Emmę Stone – gdy zamknąłem oczy słyszałem zmysłowego, intrygującego rudzielca, z którym chciałbym przegadać całą noc; gdy je otworzyłem zobaczyłem blondynkę z banalną, szpetną urodą trójwymiarowego obiektu złożonego z niewielkiej liczby wielokątów, nieudolnie próbującą nadążyć animacją ust do wypowiadanych słów (lip sync to zresztą jeden z największych minusów oprawy graficznej). Doskonały jest również soundtrack gry, zawierający dziesiątki kompozycji stylistycznie rozrzucone między muzyką klasyczną a hip-hopem – Sleeping Dogs wykorzystuje je w stacjach, czasem także dobierając odpowiedni kawałek to adekwatnej sceny (tu polecam głównie scenę bijatyki w klubie nocnym, gdzie z głośników „napiera” numer „Klack or Get Klacked” Strong Arm Steady… Łojej, ależ tam adrenalina pulsuje…).
Podsumowanie
Sleeping Dogs to jedna z nielicznych gier, których całościowy odbiór jakimś cudem jest lepszy, niż racjonalna ocena poszczególnych części składowych. Właściwie niemal wszystko wykonane jest tu na „siedem” (ale uwaga – w skali prawdziwie dziesięciopunktowej), jednak satysfakcja płynąca z rozgrywki plasuje się na nieco wyższych poziomach.
Paradoksalnie atutem gry jest też to, że w przeciwieństwie do innych gier a’la GTA, Sleeping Dogs w najmniejszym stopniu odbiega od oryginału – nie fisiuje jak Saints Row, nie ucieka w kaskaderstwo jak Just Cause (choć jest też przeskakiwanie między samochodami), nie odchodzi od realiów gangsterskiej sagi jak The Saboteur czy Red Dead Redemption, nie gubi otwartości świata, co zdarzyło się Mafii II. Ci, którzy czekają na GTA V znajdą w Sleeping Dogs całkiem znośny kąsek, który pozwoli im dotrwać choćby do kolejnego trailera produkcji Rockstara. No a kto z nas nie czeka na GTA V, prawda?
Ocena: 7.5
—-
Plusy:
Minusy:
Czytaj dalej
65 odpowiedzi do “Sleeping Dogs ? recenzja cdaction.pl”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Po zagraniu i pałętaniu się po mieście i wypełnieniu 3 misji gra jest dla mnie minimalnie gorsza od GTA IV ale zaledwie o 0.01%. Najgorszy bug dla mnie to ten gdy wpada się pod mape z byle jakiej przyczyny i trzeba wyłączać i włączać grę ponownie. Też macie ten bug?
@ZTEos ja przeszedłem całą grę. Zwiechy w misjach (tylko wczytanie pomaga), przenikanie przez ulice i spadanie przez planszę, Jak walniesz w ścianę autem to szybciej weźmiesz nowy wóz niż starym wycofasz, nie raz zablokowałem się między meblami, model jazdy tragiczny, walki jak nie ogarniesz to walić możesz 15 minut bo przeciwnicy za dobrze blokują i prawie zawsze blokują. Najlepiej autem ich rozjechać. Dla mnie ta gra to jest porażka. Jedynie dobra grafika to ratuje moim zdaniem.
@Nekomimi Przeszedłem całą grę i ani razu nie doświadczyłem zwiechy podczas misji, przenikania, spadania pod planszę. Nie miałem też problemu z wyjeżdżaniem samochodem po zderzeniu ze ścianą. Nie wiem od czego to zależy, ale serio przez całą grę nie doświadczyłem ani jednego bugu, który zmusiłby mnie do wczytania od nowa misji lub czegoś w tym stylu. A co do walki, to faktycznie, na każdy rodzaj przeciwnika jest sposób (jednego trzeba chwytać, drugiego walić z całej siły, albo kontrować) i trzeba to poznać.
@odin O.O Ty tak na serio ? xD Bo ja bugi odczuwałem dosłownie non stop. Ja odczuwałem to jako bardziej „Saint Row 3: Hong Kong” w wersji beta, lekko niedorobione z podrasowaną grafiką.
Mówię całkowicie poważnie, bez żadnych złośliwości. Grę przeszedłem gładziutko bez żadnych widocznych problemów technicznych, pomimo tego, że często używałem alt+tab, kiedy rozmawiałem na czacie. Jedyne co mi się nie podoba, to sterowanie kamerą podczas jazdy pojazdem. Poza tym, grafika jest bardzo ładna, a dla mnie – osoby, którą kręcą te klimaty, przyjemność z gry była niezwykle wysoka. Sądzę nawet, że są to lepiej wydane pieniądze niż Arkham City, które po 4-5 godzinach totalnie mnie znudziło.
@odin Fakt grafika jest piękna tego nie zaprzeczę, ja uwielbiam gry w stylu GTA. Pograć warto, ale nie mam pojęcia dlaczego inni mają bugi a inni nie :/
Właśnie dowiedziałem się że Triady co są w grze istnieją na prawdę:|Sun Yee On i 14K istnieją naprawdę 😀
Sun Yee On: W latach osiemdziesiątych organizacja została bardzo osłabiona po skazaniu kilku z jej przywódców po zeznaniach Anthony’ego Chunga, byłego policjanta, który został członkiem organizacji, ale później odwrócił się od niej.To dane z wikipedii. 🙂
@Down O LoL
Mam od wczoraj i mimo tych wszystkich minusów gra się bardzo przyjemnie. Niby system walki kradziony z Batmana – nie wiem, nie doświadczyłem… gościu z majtkami na spodniach nigdy nie był moim ulubieńcem, ale mimo to jest świetny 🙂 Po prostu w grze jest co robić i tego nikt jej nie odmówi.
Klocuch12 zrobił lepszą recenzje.
ehh… gra na 2 dni, szkoda ;/ (w moim wypadku dzień=10h i więcej)
Krótko mówiąć:|”Szału nie ma, [beeep] nie urywa”
bije na głowę serie gta we wszystkim. rockstar ucz się jak tworzyc porządne gry.
Chyba zostałem fanbojem drzemiących psów 😀