10
17.11.2022, 17:45Lektura na 11 minut

Sonic Frontiers – recenzja. Najlepsza i najgorsza odsłona w serii

Sonic miał nie po drodze z 3D, bla, bla, bla, przez lata nie mógł znaleźć swojego miejsca, ble, ble, ble. Każdy o tym słyszał, nie każdy zaś wie, czy Frontiers coś z tym robi. Odpowiedź jest prosta: pomidor.

Eggman nie byłby sobą, gdyby z żądzy zyskania wielkiej potęgi nie zaczął grzebać przy tej jeszcze większej – chcąc odkryć sekrety niejakich Starożytnych, odpala na Wyspach Starfall tajemniczy portal, a ten wsysa go do Cyberprzestrzeni. Sonic, Tails i Amy natomiast, poszukując źródła sygnału dochodzącego od Szmaragdów Chaosu, trafiają na wspomniane Wyspy i… także zostają wciągnięci w sferę wirtualną. Z tą różnicą, że Sonica opętała dziwna moc, dzięki której jako jedyny może przeskakiwać między światami cyfrowym i realnym, podczas gdy jego przyjaciele utknęli w formie hologramów.

Cel jest prosty: uwolnić zdigitalizowanych kumpli, pokonać Eggmana, a przy okazji dociec, dlaczego Wyspy są tak opustoszałe. Czemu wszędzie panoszą się mechy, a poza naszą ferajną wokoło nie ma nikogo z mięsa? I kim lub czym jest ta latająca dziewczynka rodem z anime, której każda próba przeanalizowania działań Jeża kończy się na odkryciu, iż wiedza o świecie wykracza poza chłodną kalkulację?

Sonic Frontiers
Sonic Frontiers

The Necessity of Change

Twórcy mają odpowiedzi na te pytania i – dla każdego, kto choć trochę zna tę serię, będzie to tyleż szokujące, ile wcale – serwują je z powagą godną Sonica z 2006 roku. Frontiers traktuje się śmiertelnie poważnie, wręcz melancholijnie. Nawet Amy, która od miniserii Adventure opiera cały swój charakter na podkochiwaniu się w niebieskim koledze, pod wpływem spotykanych stworków Koko zaczyna... zastanawiać się nad istotą miłości jako takiej. Jedynym grubszym żartem, jaki tu uświadczyłom, był ten Knucklesa o tym, że Sonic nie ma po co pływać na potrzeby jednej misji, bo w wodzie jest przecież bezużyteczny.

Sonic Frontiers
Sonic Frontiers

Mimo zasuwania z prędkością, o której nie śniło się nawet Clarksonowi (cytując pewnego łodzianina), kreskówkowych odgłosów i ogółem platformowego szaleństwa – skoczni, szyn, trampolin – nowej produkcji Sonic Teamu bliżej do takiego Breath of the Wi… STOP, STOP Z WIDŁAMI, nie chodzi mi o otwarty świat! Mowa o klimacie, o opieraniu muzyki na pojedynczych brzdęknięciach, o atmosferze, jaka towarzyszy zwiedzaniu pozostałości po dawnej cywilizacji.

Pod względem stylu to najbardziej stonowana odsłona w serii: projekty mechów i Starożytnych są minimalistyczne, postacie lubią niespiesznie wspominać wydarzenia z poprzednich części i dywagować na temat odwiedzanych ruin, a Sonic, dotąd wulkan energii i charyzmy, zachowuje werwę na działania, nie dialogi. A zatem – zostawia ją graczowi.

Sonic Frontiers
Sonic Frontiers

Highway to the open zone

Twórcy nazywają Frontiers grą nie z otwartym światem, a ze strefami. Fakt faktem, archipelag nie jest szczególnie okazały, do tego nie możemy między wyspami przeskakiwać – od fabuły zależy, gdzie akurat hasamy. Niemniej mimo że nie są one połączone, to po każdej biega się w miarę swobodnie. I to jak!

Schemat postępowania na każdej wyspie jest taki sam. Sonic nie może pokonać Tytana, gigamecha „broniącego” danego lądu. Znajduje uwięzioną osobę koleżeńską. Zbiera po niej „pamiątki” – klucze Tailsa, serca Amy, medale Knucklesa – żeby móc wchodzić z nią w interakcję. Z wrogów zaś wyciąga zębatki potrzebne do odpalenia portali do Cyberprzestrzeni, w której zdobywane klucze otwierają skarbce ze Szmaragdami Chaosu, aby te pomogły nam w walce z Tytanem. Ufff, trochę tego jest, ale kolejność działania szybko wchodzi do głowy.

Sonic Frontiers
Sonic Frontiers

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE


Czytaj dalej

Redaktor
Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.

Profil
Wpisów348

Obserwujących17

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze