Mamy nieoczywistego kandydata na grę roku! The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom – recenzja
Kiedy w 2017 roku zadebiutował Nintendo Switch, branża była pod wrażeniem tego, jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild zredefiniowała nie tylko tę kultową serię, ale i gry z otwartym światem ogółem. Minęło prawie osiem lat, a królewna nie powiedziała ostatniego słowa – Echoes of Wisdom ocieka kreatywnością i unaocznia sztampę większości wysokobudżetowych produkcji.
Księżniczka Zelda w końcu otrzymała pełnoprawną grę, choć sam początek Echoes of Wisdom niczego takiego nie wskazuje. Po uruchomieniu tego tytułu nie ujrzymy żadnych logotypów i menu głównego, pozycja ta bierze nas z zaskoczenia, od razu przechodząc do akcji, a naszym oczom ukazuje się przemierzający podziemia Link. Uzbrojony w miecz, tarczę, łuk i bomby dociera do komnaty, gdzie spotyka Ganona i Zeldę.
Świniak uwięził księżniczkę w ametystowym krysztale, ale to nie pierwszy raz, gdy zostajemy postawieni w takiej sytuacji – krótki pojedynek z czarnoksiężnikiem sprawdza, czy opanowaliśmy sterowanie, a gdy już jesteśmy niemal pewni, że kolejny raz udało nam się pokonać złoczyńcę, demon rozpościera pod nogami bohatera purpurowy wyłom. Heros spada w otchłań – szczęśliwie w ostatnim momencie oddaje strzał z łuku, który uwalnia Zeldę. Od tego momentu wcielamy się w kultową królewnę.
Magiczna szczelina zaczyna się rozszerzać, a dziewczyna zmuszona jest czym prędzej opuścić loch. Chwilę później dostrzega żółtawego duszka, który wskazuje jej drogę do wyjścia. Ostatecznie udaje się jej uciec, ale po dotarciu do zamku Zelda zostaje niesłusznie oskarżona przez własnego ojca (a właściwie jego doppelgangera) o wywołanie śmiercionośnego kataklizmu – w całym Hyrule pojawiły się ezoteryczne pęknięcia (Rifty), z powodu których coraz więcej mieszkańców ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.
Gwardia królewska zamyka dziewczynę w celi, gdzie jej oczom znów ukazuje się Tri. To jemu zawdzięczamy pomoc przy ucieczce z podziemi, ale na tym wsparcie ze strony tajemniczej zjawy się nie kończy – kompan wręcza Zeldzie Tri Rod, czyli czarodziejską różdżkę posiadającą moc przesuwania oraz duplikowania przedmiotów i wrogów. Dzięki owemu artefaktowi wydostajemy się z więzienia, po czym świat staje przed nami otworem. Księżniczka przysięga sobie, że uratuje swoich bliskich i dowie się, jak przeciwstawić się postępującej zagładzie.
Magia i miecz
Podobnie jak inne dwuipółwymiarowe części sagi o władzy, odwadze i mądrości Echoes of Wisdom pełnymi garściami czerpie z wydanego ponad 30 lat temu SNES-owego A Link to the Past, ale klasyczna formuła jest tu uwspółcześniona bardziej niż kiedykolwiek. W grze w końcu mamy dziennik zadań głównych i pobocznych, na mapie możemy zaznaczyć interesujące nas miejsca czy podświetlić odnalezione znajdźki, a punkty szybkiej podróży są rozmieszczone na tyle gęsto, że po skuchach szybko wracamy do akcji (nawet w lochach). Topografia krainy Hyrule prawie niczym nie zaskoczy oddanych fanów, ale sama rozgrywka to już zupełnie inna bajka.
Grywalna czarodziejka wywraca fundamentalne założenia serii do góry nogami, ale żeby była jasność – studio Grezzo nie zrezygnowało z walki mieczem, tarczą i łukiem, tylko sprytnie schowało je w umiejętności specjalnej, z której możemy korzystać przez bardzo ograniczony czas. Dlatego większość potyczek nie przypomina tego, co widzieliśmy w produkcjach z Linkiem w roli głównej – często ma się wrażenie, jakby do typowej Zeldy dodano nową klasę postaci specjalizującą się w przywołaniach.
Ale zestaw zaklęć głównej bohaterki to niejedyna rewolucja, jaką oferuje Echoes of Wisdom. Twórcy najwidoczniej inspirowali się Breath of the Wild i Tears of the Kingdom, bo zrezygnowali z metroidvaniowej struktury gry. Z Hyrule zniknęły bariery gameplayowe, które w przeszłości pokonywaliśmy dopiero po odblokowaniu jakiegoś przedmiotu, co oznacza, że Zelda może np. pływać czy przesuwać skały od samego początku przygody.
Efekt? Eksploracja jest dużo bardziej swobodna niż chociażby w 3DS-owym A Link Between Worlds, a w niedostępnych na pierwszy rzut oka miejscach poukrywane są zazwyczaj znajdźki. Na szczęście zmiana protagonisty nie pozbawiła nas obrotowego ataku, bo tego fani mogliby nie przeżyć – nie ma nic bardziej zeldowego od koszenia łąk mieczem (lub różdżką) w poszukiwaniu rupii.
Każdego szeregowego wroga można skopiować, a następnie posłać na pole bitwy, by walczył po naszej stronie. Większość niemilców ma odmienne zachowania, które przydają się zarówno w walce, jak i zagadkach czy eksploracji. Boarblin z maczugą sprawdzi się podczas pojedynku z bossem, a pajęczyna Strandtuli umożliwi wspinaczkę w niedostępne miejsca. Podobnie wygląda to z przedmiotami – z łóżek możemy budować schody, a za pomocą nawiewów pozbędziemy się nadmiaru piasku. Możliwości jest zatrzęsienie, a radość z ich odkrywania stanowi największą zaletę Echoes of Wisdom.
Niestety, z czasem pasek wyboru opanowanych duplikatów rozrasta się do tego stopnia, że korzystanie z niego staje się męczące. Może nie mówimy o mankamencie rangi ekranu ekwipunku w wersjach konsolowych Baldur’s Gate 3, ale szukanie interesującego nas w danym momencie echa potrafi wywołać odczuwalny dyskomfort. Zwłaszcza w ferworze walki.
Sama wkracza w pustkę
Cykl wielokrotnie korzystał z koncepcji dualizmu świata i nie inaczej jest tym razem – zwiedzanie polan, gór, lasów, mokradeł i pustyni przeplata się z „nurkowaniem” we wspomnianych fioletowych Riftach (we wcześniejszych częściach funkcję tę pełniły m.in. Dark World, Twilight Realm, Lorule czy Depths). Powykręcane poziomy rodem z „Incepcji” Christophera Nolana co rusz udowadniają, że chyba nikt nie dorównuje Nintendo pod względem kreatywności.
Łatwo się o tym przekonać, gdy twórcy oddają w ręce Zeldy np. lewitujące sześciany wypełnione wodą, z których heroina tworzy korytarze umożliwiające dalszą przeprawę wpław przez otchłań (Still World). Podobnych przykładów znalazłoby się multum, ale ich opisywanie mogłoby wam zepsuć zabawę. Ważne, że Echoes of Wisdom dosłownie kipi od pomysłów i za to developerom należą się gromkie brawa!
Przemierzanie pustki to jedno, a klasyczne zeldowe labirynty to drugie – wróciły stare, dobre dungeony z niemal całym dobrodziejstwem inwentarza. Kieszonkowe odsłony zawsze oferowały podziemia prawie w całości oparte na korzystaniu z nowo znalezionych przedmiotów, a Echoes of Wisdom (podobnie jak BotW) rezygnuje ze stopniowego odblokowywania kluczowych gadżetów, co powoduje, że zawsze istnieje co najmniej kilka sposobów pokonania przeszkód. Zelda poszukuje map i kluczy, w niektórych komnatach rozwiązuje krótką łamigłówkę, a w innych musi pokonać grupę przeciwników. Dungeony tradycyjnie odróżniają się od siebie motywem przewodnim, nawiązując do klimatu krainy, w której się znajdują.
Na końcu każdego lochu mierzymy się z bossem, a większość walk da się wygrać na wiele sposobów. Pojedynki są kolejnym dowodem na to, jak fenomenalnie zaprojektowane zostały umiejętności księżniczki – gdy wróg rzuca w naszym kierunku orężem, możemy złapać broń w locie, a następnie skierować ją w stronę adwersarza tak, by zadać mu obrażenia.
Ponadto nic nie stoi na przeszkodzie, żeby skorzystać z pomocy uzbrojonych wojowników, wybuchających ryb czy kopiących prądem meduz. W ostateczności zawsze da się aktywować formę szermierza, a im dalej w las, tym protagonistka staje się potężniejsza – wraz z postępami tradycyjnie odnajdujemy wydłużające pasek zdrowia serduszka, zwiększamy limit możliwych przywołań i ulepszamy zarówno miecz oraz łuk, jak i czas trwania „trybu Linka”.
Sztuczne plastikowe drzewa
Remake Link’s Awakening z 2019 roku (poprzednia gra studia Grezzo) cechował się charakterystyczną szatą graficzną, w którą ubrano i Echoes of Wisdom. Najnowsze przygody Zeldy wyglądają i brzmią uroczo – sprawne uszy wychwycą nawiązania do klasycznych motywów Kojiego Kondo, ale atmosfera epickiej przypowieści to nie wszystko, co czeka uważnie nasłuchujących odbiorców. W purpurowych szczelinach słyszymy niepokojące dźwięki przywodzące na myśl Twilight Princess, a momentami nawet nawiedzone Lavender Town z pierwszych Pokémonów. Do pełni szczęścia brakuje jedynie voice actingu, ale jak widać – nie można mieć wszystkiego.
Obie plastelinowe pozycje dzielą również tego samego demonicznego złoczyńcę, którego pokonać zwyczajnie nie sposób. A na imię mu nie Ganondorf, a Niestabilny Klatkaż – przemierzając Hyrule, często odczuwamy spadek płynności animacji. Może to i nic, co uniemożliwiałoby satysfakcjonującą zabawę, ale nie da się nie zauważyć, że już najwyższa pora, by Nintendo Switch otrzymał mocniejszego następcę. Firma z Kioto słynęła niegdyś z perfekcyjnie wyglądających i działających tytułów ekskluzywnych, jednak wszystko wskazuje na to, że ten czas przeminął – Echoes of Wisdom to nie pierwsza gra z katalogu wielkiego N, która niedomaga technicznie.
Echa, wyciszenie, cierpliwość i wdzięk
The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom w niczym nie ustępuje pionierskiemu A Link to the Past czy udanym poprzednikom z GameBoya, DS-a bądź 3DS-a, a w niektórych aspektach zdecydowanie je przewyższa. Produkcja ta spisuje się idealnie jako przeciwwaga dla natłoku gier-usług, nudnych otwartych światów i zrobionych na odwal się remasterów, a także posiada cudowną moc uświadamiania, za co w dzieciństwie pokochało się gry wideo. Podczas ponad 20 godzin rozgrywki poczujecie się, jakbyście przenieśli się do lat 90., a poznawanie kolejnych sztuczek nieraz wywoła w was reakcję: „Wow, to tak można?”. Japończycy po raz kolejny udowodnili, że potrafią wymyślić koło na nowo; gracze znowu nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebują, a wszystko to na siedmioletnim tablecie, który już w momencie premiery był przestarzały.
Breath of the Wild stanowiło fenomenalny start przygody z hybrydową konsolą Nintendo, Tears of the Kingdom obnażyło pretensjonalność współczesnych sandboksów, a Echoes of Wisdom pokazuje, że niepozorna „gierka dla dzieci” może oferować więcej świeżych pomysłów niż zatrzęsienie gamingowych wydmuszek ze stajni Sony czy Microsoftu. Produkcja studia Grezzo to nie tylko murowany kandydat na grę roku i dobry moment na rozpoczęcie zabawy z dwuwymiarowymi „Zeldami”, ale również pełne wdzięku (i niepozbawione drobnych mankamentów technicznych) pożegnanie ze Switchem.
Doniesienia sugerują, że planowany następca tej konsolki może zadebiutować w przyszłym roku, i aż strach pomyśleć, co zobaczymy w nowym Mario czy Metroidzie, skoro tak niepozorne perypetie blondwłosej księżniczki okazały się prawdziwą perełką. Miejmy nadzieję, że The Legend of Zelda dostanie kiedyś kooperacyjną inkarnację (w stylu The Four Swords Adventures), w której duet graczy mógłby kierować zarówno chłopakiem w zielonej tunice, jak i królewną. To byłoby coś!
Ocena
Ocena
Echoes of Wisdom jest pozycją obowiązkową dla miłośników serii The Legend of Zelda, ale nie tylko dla nich. Wyzbycie się metroidvaniowych korzeni i fenomenalnie zaprojektowane umiejętności przywodzą na myśl Breath of the Wild czy Tears of the Kingdom, a odnajdywanie przywołańców i poznawanie ich zastosowań ma w sobie coś z magii Pokémonów. Fani kombinowania będą zachwyceni.
Plusy
- w końcu gramy Zeldą
- Hyrule bez metroidvaniowych barier
- kopiowanie przedmiotów i wrogów
- urozmaicający rozgrywkę tryb Swordfighter
- kreatywnie pomyślane Rifty
- klasyczne lochy
- dające wiele opcji taktycznych walki z bossami
- urocza oprawa graficzna i dźwiękowa
- dziennik zadań i interaktywna mapa
Minusy
- chaotyczne menu wyboru przywołań
- niestabilny klatkaż
Posiadam Game & Watcha wydanego z okazji 35-lecia serii The Legend of Zelda. Bardzo dobrze pokazuje godzinę. Polecam.