rek

W kosmosie nikt nie usłyszy twojego marudzenia. Recenzja Fort Solis

W kosmosie nikt nie usłyszy twojego marudzenia. Recenzja Fort Solis
Fort Solis nie jest kosmicznym horrorem pokroju Dead Space’a czy The Callisto Protocol, bo tematycznie bliżej mu do ciężkiego thrillera science fiction, ale pożycza od wspomnianych kolegów bardzo istotny element – rosnące stopniowo poczucie izolacji i zaszczucia.

Twórcy budują je na dwóch płaszczyznach: pierwszą z nich jest umiejętnie nakreślona fabuła, a drugą samo miejsce akcji, czyli niegościnna planeta, którą przyjdzie nam eksplorować w trakcie potwornej zawieruchy. Tym razem padło na Marsa i znajdującą się na jego powierzchni stację badawczo-wydobywczą Fort Solis.

Fort Solis

Opowieść na pierwszym miejscu

Akurat trwa sezon burzowy, więc większość personelu ewakuowano. Ktoś jednak został i wysłał sygnał alarmowy. Wypadałoby sprawdzić, co jest grane, dlatego na miejsce udaje się pracujący nieopodal inżynier Jack Leary. Nasz bohater wyrusza w pojedynkę, ale pozostaje w nieustannym kontakcie radiowym z partnerką. Głos dobiegający z – w moim przypadku – głośniczka wmontowanego w DualSense’a potrafi podnieść na duchu. Przy wtórze wyjącego wściekle wiatru, ponurego dudnienia dobiegającego z tuneli serwisowych i przygrywającej w tle złowrogiej muzyki każde słowo dziewczyny jest na wagę złota.

Marsjańskie pustkowia i pogarszające się warunki atmosferyczne powodują, że mimowolnie czujemy respekt wobec surowej natury planety. Wnętrza tytułowej bazy wcale nie sprawiają wrażenia bezpieczniejszych, nic z tego. Ekipa zarządzająca obiektem wyparowała, a odsłuchiwane nagrania uświadamiają nas, że dzieje się tu coś niedobrego. Nie mija wiele czasu, gdy znajdujemy pierwsze zwłoki, a klimat gęstnieje z odkryciem każdej kolejnej poszlaki.

Fort Solis

Fort Solis to oparta na narracji gra przygodowa, w której pętla gameplayowa została ograniczona do kilku banalnych czynności, w głównej mierze eksploracji i kolekcjonowania fabularnych puzzli. Największe źródło wiedzy stanowią karty pamięci i komputery z prywatną korespondencją, audiologami, zapisami wideo oraz nagraniami z kamer przemysłowych. Nośnikiem opowieści jest pośrednio również otaczający nas świat. Wystrój kolejnych pomieszczeń bazy, przedmioty codziennego użytku i zostawione w nieładzie sprzęty – za wszystkim stoją fragmenty historii.

Spokojnie, mamy czas

Sporo opcjonalnych pomieszczeń można niechcący przeoczyć, jeśli skupimy się na głównych wytycznych, poruszając się od punktu A do B wedle scenariusza. Ten nigdzie po drodze nie skręca, a gra od początku do końca jest liniowa, tym niemniej warto lizać ściany – w przeciwnym razie wiele informacji rzucających światło na minione zdarzenia prawdopodobnie nam umknie.

Fort Solis

Największym problemem jest ślamazarność postaci, która nie potrafi biegać czy choćby nawet truchtać. Takie szaleństwa zarezerwowano tylko dla wyreżyserowanych przerywników filmowych. Gdy zaś przejmujemy kontrolę nad bohaterem, ten zamienia się w żółwia, bez znaczenia, czy myszkuje w zatęchłych pomieszczeniach bazy, czy walczy z porywistym wiatrem na powierzchni planety.

Wywołuje to ambiwalentne odczucia: z jednej strony leniwe tempo służy narracji i buduje niezły klimat w nowo odwiedzanych miejscówkach, z drugiej strony niemożebnie wkurza, bo wielokrotnie wracamy do znanych już pomieszczeń i chciałoby się podobne wycieczki maksymalnie przyspieszyć. Gra jest krótka, a przez podobne rozwiązania i tak potrafi się niemiłosiernie dłużyć. Można złośliwie dodać, że Fort Solis to trzygodzinny seans filmowy, który po zaimplementowaniu pożądanej opcji skróciłby się o połowę, dzięki czemu gracz zdążyłby kliknąć przycisk „refund” na Steamie, i to nawet po ujrzeniu napisów końcowych.

Fort Solis

Mapa jest, lupy zabrakło

Mapę wyświetla nam naręczny komputer, w nim lądują również wszystkie zdobyte dzienniki wideo. Fajny bajer, który świetnie sprawdza się jako magazyn danych, ale jako pomoc w nawigacji wypada dość marnie. Wszystko dlatego, że w obecnej formie mapa jest mała i kompletnie nieczytelna, a przybliżenie widoku na niewiele się zdaje. Konstrukcja bazy też nie ułatwia zadania – w plątaninie pogrążonych w półmroku podobnych korytarzy połączonych identycznymi śluzami bardzo łatwo stracić orientację. Ta gra aż prosi się o dodatek w postaci kompasu, chociażby na wzór przytoczonego we wstępie Dead Space’a.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Na chodzeniu mija nam lwia część kampanii, ale co produkcja oferuje poza tym? Prawdę mówiąc, niewiele. Zagadki środowiskowe rozwiązują się same, a do ich policzenia wystarczyłyby palce u dłoni nieostrożnego drwala. Dynamiczniejsze sceny akcji ubrano z kolei w szaty sekwencji QTE dość prymitywnie zaszytych w trzewiach kampanii. Są na tyle marginalne i sporadyczne, że gra niczego by nie straciła, gdyby ich zabrakło, szczególnie że nawet ewentualna porażka przy ich zaliczaniu nie wpływa jakoś znacząco na rozwój wydarzeń. Ujrzymy inną animację, ale ta koniec końców i tak zaprowadzi nas do identycznego rozwiązania.

Fort Solis

Seans prawie kinowy

Z uwagi na szczątkowy gameplay i nacisk położony na narrację granie w Fort Solis okazuje się bardzo filmowym doznaniem. Wrażenie to pogłębia również praca kamery. Pokuszono się o rozwiązanie znane z ostatnich odsłon God of War, więc całą historię przedstawiono na jednym ujęciu, bez montażowych cięć. Oznacza to tym samym, że mamy płynne przejścia między przerywnikami filmowymi a właściwą rozgrywką.

Wspomniane cutscenki są zresztą bardzo solidnie wyreżyserowane, animacje i modele postaci również prezentują się świetnie (czego na screenach niestety nie widać – większość zrzuconych kadrów okazała się strasznie rozmazana). Profesjonalnie wypadł także voice acting, co specjalnie nie dziwi, skoro na liście płac znajdziemy m.in. Rogera Clarka (znacie go z roli Arthura Morgana w Red Dead Redemption 2) i Troya Bakera (Joel z The Last of Us czy Sam Drake z ostatnich odsłon Uncharted). To oczywiście nie wszyscy; obsada jest może i skromna, ale każdy z aktorów odegrał swą postać koncertowo.

Fort Solis

Niestety technicznie nie wszystko chce błyszczeć. To kolejna już gra wykorzystująca Unreal Engine 5, która okazała się mieć duże problemy z działaniem na nieco słabszych platformach, również takich spełniających zalecane wymagania sprzętowe. Sam ogrywałem wersję na PlayStation 5 i mimo odpalenia tytułu w trybie wydajności spadki i przycięcia zdarzały się podejrzanie często. Szkoda, bo choć to zaskakująco ładna produkcja (jak na „indyka”), stan optymalizacji tuż po premierze pozostawia wiele do życzenia. Jeśli chcesz dać jej szansę, radziłbym się wstrzymać i poczekać na odpowiednie łatki (a i drobną przeceną bym nie pogardził).

W Fort Solis graliśmy na PlayStation 5.

[Block conversion error: rating]

5 odpowiedzi do “W kosmosie nikt nie usłyszy twojego marudzenia. Recenzja Fort Solis”

  1. genialny tytuł 😀

  2. Fajna recenzja. Na marginesie: na Marsie raczej nie ma pola magnetycznego, więc kompas nie zadziała.

  3. Poddałem się po godzinie grania, bo nie dało się z tymi stutterami grać.

  4. Zwiastun gry wygląda dynamicznie – wydaje się, że jest tam mnóstwo akcji, a sama gra wygląda zupełnie inaczej to symulator chodzenia i błądzenia po pustej stacji. Udany voice acting to za mało, żeby gra była dobra. Bo fajne cutscenki można w ramach seriualu na Netfliksie obejrzeć. W grze liczy się gameplay, a tutaj są fragmenty QTEs, ślamazarne chodzenie i decyzje, które praktycznie nic nowego nie wnoszą do rozgrywki. Nawet gracza nic tutaj nie zaskoczy jak w horrorze, bo jak coś interesującego się dzieje, to 10 sekund wcześniej gracz traci sterowanie i odpala się cutscenka.
    Ocena 6/10 to uważam za dużo, bo to znaczy, że gra jest ponad przeciętną (5/10) i jest delikatnie polecana, a na to nie zasługuje.

  5. W wielkim skrócie… Liczyłem na bardziej klimatyczną i ciekawszą fabułę.. Głos Artura Morgana nie pasował mi do twarzy naszego Bohatera Co do grafiki to trochę się zawiodłem na wielkim rozchwytywanym na YT UE 5 … Calisto Protocol wydawał mi się ładniejszy zwłaszcza pod względem twarzy…. Lokacje fakt są mega ładne szczegółowe lecz oświetlenie jakoś też wydawało mi się lepsze w calisto… Tutaj tylko w etapach gdzie było to Czerwono krwiste oświetlenie i mgiełka wolumetryczna a działanie no cóż Tak samo tragiczne jak w calisto… Bez dlsss w fulHD ledwo 29 fps z DLSS który z kolei robił jakieś takie dziwne śnieżenie to 58 fps ale i tak potrafiło dropnąć do 30 fps na rtx 3070 na plus niska cena bo raptem 114 zł i zaskakująco mała ilość na dysku bo raptem 45 giga a jak na dzisiejsze czasy to bardzo mało. Ode mnie takie naciągane 5 na 10

Dodaj komentarz