Recenzja – niedaleko pada „Matrix: Zmartwychwstania” od „Gwiezdnych wojen”

Kolejna wizyta w tym uniwersum zaczyna się od tego, że znów widzimy Neo zamkniętego w wyimaginowanej rzeczywistości. Do tego przekonanego, że jest słynnym twórcą gier. Jego najważniejszym dziełem jest oczywiście uwielbiana przez graczy seria Matrix. Tym razem szef studia zleca mu prace nad nowym projektem, powiązanym z szykowanym przez Warner Bros. kolejnym filmem z cyklu. Jedna z postaci mówi bohaterowi, że obraz i tak powstanie, niezależnie od woli twórców marki. Bo Matrix jest popularnym fenomenem, trzeba więc kuć żelazo, póki gorące.
Nie rozstrzygając, czy to wyłącznie ironia, czy może już megalomania Lany Wachowskiej, tak właśnie zaczyna się nowa opowieść. A chwilę później w życiu zamkniętego w trybikach złowrogiej maszyny Thomasa raz jeszcze pojawia się Morfeusz i podtyka mu czerwoną pigułkę. Później, będąc z powrotem po właściwej stronie rzeczywistości, protagonista musi jeszcze odnaleźć Trinity… Niestety kilka chwil po zażyciu tabletki rozpada się nie tylko otaczająca bohatera iluzja świata, ale również wrażenie, że czeka nas dobry film.

Gdy czar w końcu pryska, w zniszczonym umyśle Neo przewijają się chaotyczne wspomnienia (w postaci urywków poprzednich filmów), a ciało nieskłonne jest już, by poderwać się do lotu. Zamiast tego postać umie wytworzyć odbijające ciosy pole siłowe, które sprawiło, że reżyseria walk jest leniwa i monotonna. Bohater zwyczajnie zdziadział i, nie licząc kilku scen (takich jak pościg z końcówki), fragmenty z jego udziałem nie są tak efektowne, jak mogliśmy oczekiwać.
Gdy natomiast wyjmie się z filmu te żywsze momenty, zostaje już tylko romansidło, doprawione lekko trywialną dyskusją (wystarczy wspomnieć tyradę pewnego podchmielonego pana wymierzoną w Facebook czy Netflix) o wpływie cudów techniki na naszą wolność. Dlatego też „Zmartwychwstania” są jednowymiarowym filmem miłosnym, w którym relacji Neo i Trinity nie towarzyszy jakiekolwiek załamanie. Obie strony muszą jedynie pokonać przeszkody nie większe niż częstujący bohatera niebieskimi pigułkami terapeuta czy wyjątkowo nudny tym razem agent Smith. Pod względem aktorstwa zresztą nie ma tu kogo wyróżnić, nawet Keanu jest mocno przeciętny.

Oglądając „Zmartwychwstania”, można pomyśleć, że Lana wcale nie chciała zrobić tego filmu. Może z początku trudno zrozumieć, dlaczego to dzieło zbiera aż takie cięgi. Rewelacji brak, ale w sumie odnosimy wrażenie, że cała ta autoironia z produkcją gier i sequeli to niezła próba dyskusji z panującymi we współczesnym kinie trendami i usilnym powielaniem tego, co pompuje słupki w Excelu.
Po napisach końcowych cały motyw brzmi już jednak bardziej jak przeprosiny za to, co w końcu w rozwinięciu musi się wydarzyć. Pośmialiśmy się, ale ostatecznie wytwórnia musi mieć swój sequel, trzeba trochę poskakać i postrzelać, z ekranu musi wylać się morze fanserwisu, a opowieść trzeba pospinać choćby agrafkami, by jakkolwiek trzymała się kupy. Nowy „Matrix” niestety tylko udaje, że różni się czymkolwiek od zalewającej nas popkulturowej papki.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
20 odpowiedzi do “Recenzja – niedaleko pada „Matrix: Zmartwychwstania” od „Gwiezdnych wojen””
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
5+ to i tak za dużo. To jest znowu ten sam film zrecyklingowany i w każdym aspekcie gorszy od pierwszego Matrixa. Skok na kasę i nic więcej. Unikać.
Drobny błąd się zdarzył, ja wystawiłem 4+, naprawione już jest
Poszedłem na film bez żadnych oczekiwań – po prostu cieszyłem się, że wychodzi kolejny „Matrix” – ot, niespodziewany prezent od ciotki z Ameryki.
Trudno oceniać ten twór – na pewno nie jest to dobry film. Prawdopodobnie nie jest nawet przeciętny. Z drugiej strony jednak, wydaje mi się, że przez cały seans siedziałem uśmiechnięty – film nie dłużył się a z kina wyszedłem zadowolony – po prostu mi się podobał mimo, że byłem w pełni świadom jego wielu wad. Polecam zobaczyć każdemu.
Mam podobne odczucia i również jestem koniec końców zadowolony. Pierwsza połowa mi się autentycznie podobała, i te auto-ironiczne wstawki fajnie zatrybiły, ale potem niestety faktycznie już popłynęli i poza akcją/romansidłem wiele już z filmu wyciągnąć się nie dało.
Obawiam się, że kontynuacja będzie już tylko gorsza, bo zabraknie tego punktu zaczepienia w postaci dobrej pierwszej połowy filmu.
Strasznie ciężki film w oglądaniu. Kiepska gra aktorska, słaba muzyka, końcówka filmu jak w Marvel, generalnie wiesz co się wydarzy, cały film generalnie wyglądał jakby był robiony z niskim budżetem. Nie polecam, pomysł może był gdzieś w ziarenku dobry ale się ostro posypało
gra aktorska była bardzo dobra, podobnie jak muzyka lol.
No nie, lol.
no tak, recenzenci bardzo chwalili ten element a oni się na tym bardziej znają niż randomy z internetu nie mające zielonego pojęcia o grze aktorskiej.
W sumie największym minusem filmu był powrót do standardowej formuły KNP po fenomenalnym pierwszym akcie.
Zupełnie się nie zgadzam. Lepszej kontynuacji Matrixa być nie mogło – samoświadomej i przede wszystkim autoironicznej. Ja tam jestem bardzo na tak, choć przyznam, że sceny akcji są po prostu bardzo dobre, a nie rewolucyjne, ale ileż można wymagać rewolucji od jednych autorów.
Podpisuję się pod tą opinią.
Od wszystkich znajomych słyszałem że straszna kupa… Czego spodziewałem się po obejrzeniu zwiastuna.
Dla mnie wadą były te wstawki humorystyczne. Oraz to że widać było że nie dostali dużego budżetu co widać po efektach specjalnych. Reszta była super, meta komentarz zajebisty.
Pod względem fabularnym film nie odstaje jakoś bardzo od trylogii. Oczywiście nie skupia się już na ratowaniu ludzkości, a jedynie pary głównych bohaterów. Film jednak leży, jeśli chodzi o sceny akcji. Z informacji na necie można dowiedzieć się, że w poprzednich brali udział specjaliści, reżyserka tylko od akcji, a tutaj Lana robiła wszystko sama. Dlatego też jest dosyć płytko. Brakuje też pewnego magicznego pierwiastka, ale to można zrzucić na nostalgię i upływ czasu. Burzenie czwartej ściany jest zabawne i dobrze obrazuje walkę twórców o „to coś”, które zrewolucjonizuje na nowo kinematografię jak niegdyś bullet time. Niestety na naśmiewaniu się kończy, bo widać, iż ewidentnie tego pomysłu nie mieli. Smuci też nieco zniszczenie postaci Neo, który nie potrafi tutaj nic. Być może tak miało być, jeśli w zamyśle mieli kontynuację. Tylko czy naprawdę tego potrzebujemy? Co jeszcze mogą nam opowiedzieć? (sam mam kilka pomysłów, ale Matrix zasługuje na to co najlepsze)
„Oglądając „Zmartwychwstania”, można pomyśleć, że Lana wcale nie chciała zrobić tego filmu.”
Bo nie chciała.
Zarówno z wywiadów, jak i z całego pierwszego aktu filmu można wywnioskować, że studio postawiło rodzeństwo Wachowskich przed wyborem typu „Robimy to z wami, lub bez was”. Lilly odmówiła, Lana zgodziła się i zrobiła film po swojemu, tj. trochę jako taki środkowy palec wobec WB i oczekiwań. Wystarczy podmienić „grę komputerową”, którą Neo się zajmuje na „film”(ten film), a wszystko staje się jasne.
Dla mnie ta pierwsza część była właśnie najciekawsza, i żałuję że nie film nie poszedł dalej w te klimaty. Jak dla mnie niestety, im dalej w las, tym słabiej. Ale i tak bawiłem się lepiej, niż na „Rewolucjach”.
Dla mnie to co najmniej 6 jak nie 7. Film może wybitny nie był, ale też źle się go nie oglądało. Wyraźnie widać, że twórcy zostali „zmuszeni” przez producentów, do wykonania kontynuacji. No niby mogli się nie zgodzić, ale wtedy kto inny by się za to wziął. A tak to chociaż z lekkim przymrużeniem oka postarali się pożegnać. Niby można kontynuować i robić kolejne matrixy, ale jak WB się nie połapie po tym filmie, że nie tędy droga, no to cóż. Przy następnym już to na pewno się na nich finansowo odbije. Teraz podejrzewam, dużo ludzi, jak i ja poszło z ciekawości zobaczyć co to wymyślili, mimo niezbyt pochlebnych recenzji. No i kasa może się zgadzać.