[WEEKEND Z WOLFENSTEINEM II] Historia serii Wolfenstein
Najnowsza część Wolfensteina idealnie wstrzeliła się z premierą w 25-lecie serii. A może jednak 36-lecie?
Oczywiście znany wszystkim doskonale Wolfenstein 3D to rok 1992. Wtedy też rozpoczęła się historia B.J. Blazkowicza, jednakże id Software wcale nie okazało się tak kreatywne, jak mogłoby się wydawać. Carmack do spółki z Romero i Tomem Hallem (oraz drugim Carmackiem – niespokrewnionym z Johnem grafikiem Anthonym) mocno inspirowali się skradanką powstałą w 1981 na komputer Apple II. Już sam tytuł pozostawia niewiele złudzeń – Castle Wolfenstein rozgrywa się, a jakże, w Wilczym Kamieniu.
Wilczy Kamień w trójwymiarze
Panowie z id Software w 1992 roku mieli już ugruntowaną pozycję na rynku gier i będąc fanami filmu "Coś", chcieli stworzyć FPS-a w 3D, w którym walczylibyśmy z zielonymi i wkurzonymi kosmitami – roboczy tytuł naprawdę brzmiał It’s Green and Pissed! Wtedy jednak Romero rzucił dwa słowa: Castle Wolfenstein. Nowy kierunek został przyjęty przez aklamację, gorzej było z wyborem tytułu. Po kilkunastu (a może i kilkudziesięciu) pomysłach, wśród których można wymienić choćby The Fourth Reich czy Luger Me Now, ponownie z pomocą przyszedł wydawca pierwowzoru. Tym razem zbawienne okazało się... jego bankructwo, dzięki któremu wolna stała się nazwa Wolfenstein. Reszta (nie bójmy się banałów!) jest już historią.
Tak powstał Wolfenstein 3D – gra szokująca niespotykaną nigdy wcześniej brutalnością i niezapomnianym, opancerzonym Adolfem Hitlerem w roli finałowego bossa. Już ćwierćwiecze temu uciekając z Wilczego Kamienia, Blazkowicz jednocześnie próbował pokrzyżować plany nazistów, którzy projektowali w twierdzy bronie mające pomóc im wygrać wojnę i zawładnąć światem. Bo wiecie, hitlerowcy zawsze chcą tego samego. Fani gry już we wrześniu 1992 roku otrzymali prequel do niej – Spear of Destiny – w którym amerykański komandos polskiego pochodzenia otrzymał rozkaz odzyskania tytułowej Włóczni Przeznaczenia, której naziści chcieli użyć do przechylenia szali na swoją stronę.
Powrót po niemal dekadzie
Wydany w 2001 roku Return to Castle Wolfenstein to już zdecydowanie mniej zamierzchła, ale wciąż odległa przeszłość. Znowu wcielamy się w pana Blazkowicza i ponownie próbujemy pokrzyżować plany nazistom. Ci – a dokładniej Heinrich Himmler – planują wskrzesić zmarłego tysiąc lat wcześniej saskiego księcia Heinricha, który posiadał podobno nadludzkie zdolności (i którego Himmler uważa za swojego przodka).
Kampania singlowa została powszechnie uznana za dobrą, ale nie wybitną (narzekano choćby na to, że opowieść kończyła się po 10-12 godzinach, a więc na ówczesne standardy była króka). Tym, co sprawiło, że RTCW jest legendą po dziś dzień, nie była nawet grafika, nad którą rozpływał się gem (a właściwie wówczas jeszcze gem.ini) w swojej recenzji w 2002 roku. O ponadczasowości tytułu zdecydował tryb multi, który sparaliżował swego czasu pracę ekipy CD-Action. Doszło nawet do tego, że Enemy Territory (wydana w 2003 roku darmowa gra sieciowa, która pierwotnie miała być komercyjnym dodatkiem do RTCW) zostało oficjalnie zakazane w redakcji. Proste zasady i zadania do wykonania, maksymalnie 32 graczy podzielonych na dwie drużyny i świetnie zbalansowane klasy postaci, z których każda miała istotną rolę na polu bitwy. Leczyć potrafi tylko medyk, po dodatkową amunicje można zgłaszać się jedynie do oficera. Szpieg przedrze się na tyły przeciwnika przebrany we wrogi mundur, ale bez inżyniera nie uda się akcja wysadzenia ważnych instalacji aliantów. Bez współpracy nie ma kołaczy. Warto dodać, że Enemy Territory odarte było z okultystycznej otoczki singla z RTCW. To wybitna strzelanka na solidnych fundamentach historycznych, która wciąż jest zresztą piekielnie grywalna.
Czasy nowsze i najnowsze
Następny rozdział historii Wolfensteina rozpoczyna się na niemieckim okręcie SS Tirpitz. Blazkowicz odkrywa na jego pokładzie medalion, w którym znajdują się kryształy podchodzące, jak się okazuje po analizie w Biurze Tajnych Operacji, z miasta Isenstadt. Komandos nie ma innego wyjścia, jak udać się tam i zbadać sprawę. Okazuje się, że minerały te są niezbędne, by otworzyć portal do wymiaru Czarnego Słońca. Wszystko w celu, a jakże, odwrócenia losów wojny i zawładnięcia światem. Z nadprzyrodzonych mocy mógł korzystać również Blazkowicz, co zdaniem wielu przesadnie ułatwiło rozgrywkę. Narzekano także na przeciwników respawnujących się za plecami gracza, jednak był to wciąż solidny shooter. Poza tym nie można Wolfensteinowi z 2009 roku odebrać jednego: bez niego... naziści nie wygraliby wojny. O tym jednak za chwilę.
Od wydarzeń opowiedzianych w Wolfensteinie mijają trzy lata. W 1946 roku wojna wciąż trwa, a Blazkowicz bierze udział w nieudanym szturmie na twierdzę-laboratorium generała Wilhelma "Trupiej Główki" Strassego. Po tym główny bohater trafia do szpitala psychiatrycznego na terenie Polski, gdzie 14 lat znajduje się w stanie wegetatywnym. Budzi się w 1960 roku, gdy Niemcy postanawiają zamknąć zakład. Jak sie okazuje, naziści wygrali II wojnę światową, zmuszając Amerykanów do kapitulacji bombą atomową zrzuconą na Manhattan. W trakcie kampanii Blazkowicz trafia zarówno na pokład hitlerowskiego U-Boota, jak i na... Księżyc. Nie brakuje też mocy nadprzyrodzonych, a wszystko sprowadza się do dokończenia tego, co nie udało się 14 lat wcześniej.
Tak w sporym uproszczeniu przedstawia się fabuła wydanej w 2014 roku gry Wolfenstein: The New Order. Była to pierwsza od czasów Wolfensteina 3D gra w cyklu, w której zabrakło trybu multiplayer. Postanowiono jednocześnie sprawić, by Blazkowicz był czymś więcej niż tylko postacią kierowaną przez gracza, tchnąć w komandosa więcej życia, by dało się z nim utożsamiać. Tytuł został ciepło przyjęty przez recenzentów (choć Berlina, autora recenzji w CDA, nie przekonał), a co najważniejsze – zręcznie zrestartował serię, dając jej zastrzyk nowej energii.
Po The New Order MachineGames poszło za ciosem i wydało samodzielny dodatek uzupełniający historię z podstawki. The Old Blood gameplayowo było wierne swojemu prekurosorowi i nie wprowadziło do serii nowej jakości. Tę obiecuje zbliżający się wielkimi krokami Wolfenstein II: The New Colossus, w którym przyjdzie nam (już 27 października) zapisać kolejną kartę historii Blazkowicza, tym razem walcząc w ruchu oporu na terenie Stanów Zjednoczonych. Do broni, żołnierzu i... ku chwale ojczyzny!
Czytaj dalej
W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.