2
11.02.2020, 20:30Lektura na 4 minuty

The Division 2: Władcy Nowego Jorku – zapowiedź cdaction.pl

Po wycieczce do siedziby studia Massive i ograniu najnowszego dużego dodatku do The Division 2 wyciągnąłem dwa wnioski. Po pierwsze jak na dłoni widać ogromne zaangażowanie i serce twórców włożone w produkcję. Po drugie – to wciąż to samo The Division 2.


DavyStrange

Nie zrozumcie mnie źle – fakt, iż Władcy Nowego Jorku bardzo niechętnie zabiera się za podmienianie fundamentalnych mechanik podstawki, nie jest wcale jego wadą. Po prostu po szumnych zapowiedziach twórców na prezentacji przed sesją hands-onową spodziewałem się czegoś nieco bardziej orzeźwiającego.

Nowy Nowy Jork

Jednym z najważniejszych ficzerów Władców ma być powrót na stare śmieci. Nie będzie to jednak ten sam Nowy Jork, który poznaliśmy w „jedynce”. Podczas naszej trwającej osiem miesięcy nieobecności śnieg zdążył stopnieć, a przez Wielkie Jabłko przetoczył się potężny huragan. Jakby tego było mało, na ulice miasta powrócił Aaron Keener z nowym szczepem śmiercionośnego wirusa.

Do naszej dyspozycji zostanie oddany Dolny Manhattan podzielony na cztery strefy. Trafimy więc między innymi do dzielnic Chinatown i Two Bridges, a także na samo Wall Street. Niestety nie było mi dane zobaczyć tych miejsc na własne oczy, ale jestem przekonany, że zrobią odpowiednie wrażenie. Już tłumaczę dlaczego – otóż jeden z twórców zdradził mi, że Massive bardzo przyłożyło się do tego, by dobrze odzwierciedlić Nowy Jork. Do tego stopnia, że po wiernym zrekonstruowaniu prawdziwego miasta przeprowadzono szczegółowe symulacje faktycznego huraganu, a efekty tegoż działania naniesiono na wirtualny świat gry.

Naprawdę zaimponowało mi to, jaki nacisk położono na fabułę i narrację. Zamiast przekleić miasto z „jedynki” i pozmieniać parę tekstur zrobiono wszystko od zera, powrót uzasadniając w sposób przemyślany i spójny z całą historią. To trochę tak, jak gdyby Nowy Jork był kolejnym NPC po przejściach i z własną historią do opowiedzenia. Do poziomu szpiegowskich intryg z powieści Toma Clancy’ego (jego nazwisko przecież wciąż widnieje w tytule gry) oczywiście nie ma to podjazdu, ale jak na przedstawiciela gatunku, po którym nikt nie oczekuje niczego więcej poza „ten gość jest zły, zabij go”, jest naprawdę dobrze.

Ah shit, here we go again

Zanim wspólnie rozpuścimy się w zachwytach, muszę was sprowadzić na ziemię. Władcy Nowego Jorku nie są żadną rewolucją. Ba, nawet rzeczy, które wprowadza do gry, wcale nie pachną świeżością. Zacznijmy od samej struktury rozgrywki. Każda z czterech wspomnianych stref Dolnego Manhattanu ma swojego „porucznika”, do którego musimy dotrzeć wykonując szereg misji, by na końcu go pokonać. Kiedy już wykończymy wszystkich (można to zrobić w dowolnej kolejności), możemy zabrać się za finałowego bossa – Keenera. Gdzieś już to widzieliśmy, nie?

Docinki docinkami, ale w praktyce Nowemu Jorkowi i narracji środowiskowej udaje się odwrócić uwagę od schematycznej progresji. Martwe miasto żyje swoim życiem, powracający Cleanersi i Rikersi patrolują ulice w grupkach, a sekrety i tragiczne historie mieszkańców ex-metropolii czekają na odkrycie. W każdym zaułku czeka na nas coś do zrobienia, a ci sumiennie wykonujący wszelkiego rodzaju aktywności poboczne mogą liczyć na – a jakżeby inaczej – loot.

W zaprezentowanej mi misji The Tombs przedzierałem się przez więzienie – pełne klaustrofobicznych korytarzy przeplatanych otwartymi halami. I cóż mogę powiedzieć, strzelaniny wciąż dają masę frajdy.  Przeciwnicy nie wahali się mnie flankować i zarzucać granatami, zmuszając do częstych zmian pozycji. Dynamika gry zachęcała też do żonglowania bronią – to korzystałem ze strzelby by sprowadzić na ziemię krnąbrnego drona, to przełączałem się na snajperkę, by zdjąć chowającego się za filarem żołnierza celnym strzałem w głowę. Na koniec zmierzyłem się z bossem, który namiętnie korzystał z licznych wabików-pułapek z holoprojekcją własnej osoby, by zbić mnie z tropu i zmusić do szukania jego prawdziwego ja, jednocześnie nasyłając na mnie kolejne fale przeciwników. Po jego śmierci zmyślny gadżet permanentnie trafił w moje ręce – takich nagród ma być w finalnej wersji więcej.

Quo vadis?

Po cichu liczyłem na to, że Władcy Nowego Jorku nieco zrewolucjonizują The Division 2, zachęcając do wizyty w Wielkim Jabłku tych graczy, których podstawka nie wciągnęła – mówię to dlatego, że sam jestem jedną z takich osób. Niestety to, co widziałem, nie przekonało mnie do dania produkcji drugiej szansy. To po prostu tylko i aż spory zastrzyk nowej zawartości do gry niezmiennie obracającej się wokół biegania od misji do misji, od osłony do osłony i od bossa do bossa. To oczywiście oznacza też, że starzy wyjadacze i osoby znudzone Waszyngtonem nie mają absolutnie żadnego powodu, by odmówić sobie powrotu w rodzinne strony i spędzenia kolejnych dziesiątek godzin na zbieraniu kolorowych zabawek.

Dobrą wiadomością dla tych osób jest też to, że Massive ani myśli zwalniać tempa. Po przypadającym na 3 marca debiucie Władców Nowego Jorku na horyzoncie rysują się jeszcze przeróżne wydarzenia sezonowe, rankingi, battle passy, rajdy i kolejne kampanie fabularne. Mimo że minął już prawie rok od premiery, The Division 2 dopiero się rozkręca – Ubisoft ewidentnie liczy na powtórkę sukcesu regularnie dopieszczanego Rainbow Six: Siege.


Czytaj dalej

Redaktor
DavyStrange
Wpisów966

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze