Marvel’s Avengers – już graliśmy
Dzielni herosi, okrutni złoczyńcy, spektakularne supermoce oraz ważące się losy światy (a przynajmniej Ameryki). Avengersi od Square Enix mają to wszystko, a nawet więcej, bo w pakiecie dostajemy też niemałe pokłady nudy.
Naprawdę wierzyłem, że pierwsze, nieciekawe prezentacje Avengersów są po prostu błędem w sztuce. Drętwa walka na Golden Bridge przywodziła na myśl produkowane na szybko przeciętne gry na podstawie filmów, a oprawa graficzna jakoś nie licowała z powagą sztandarowej produkcji jednego z największych wydawców naszej branży. Paradoksalnie słabe pierwsze wrażenie sprawiło, że kolejne publikowane materiały wzbudzały moje coraz większe zaciekawienie. Do udostępnionej ponad dwa tygodnie temu bety siadałem wciąż z nieśmiałą nadzieją, że dostanę growy odpowiednika „Iron Mana” – przyzwoitego rozpoczęcia dłuższej serii, które przekona do siebie także osoby na co dzień superbohaterami niezainteresowane.
Od zera do...
Niestety, weterani z Crystal Dynamics postanowili przywitać nas raczej czymś na miarę drugiego „Thora”(*). Twórcom udała się ta sztuka i fragment na Golden Bridge w rzeczywistości jest jeszcze nudniejszy niż na pokazywanych gameplayach. Choć w warstwie fabularnej dzieją się rzeczy całkiem istotne („śmierć” Kapitana Ameryki, zniszczenie sporej części San Francisco, medialny upadek Avengersów), rozgrywka aż boli. Zdaję sobie sprawę, że to jedynie tutorial i prezentacja możliwości poszczególnych herosów, ale korytarzowość starć oraz zadziwiająco mała skala wydarzeń budzą skojarzenia z produkcjami niskobudżetowymi. Nikt nawet nie uznał za stosowne, żebyśmy chociaż mogli w tym momencie poczuć faktyczną moc prowadzonych przez nas postaci. Przez to nawet bijąc się z najpośledniejszymi wrogami, musimy się swoje namachać i naskakać, by oponenta powalić. W, przypomnę, GRZE O SUPERBOHATERACH.
Pamiętacie, jaką satysfakcję dawały walki w Batmanach autorstwa Rocksteady lub Spider-Manie Insomniaca? To poczucie potęgi idealnie równoważone przez wymóg stosowania uników we właściwych momentach i odpowiedniego doboru narzędzi do napotykanych przeciwników? Cóż, tutaj teoretycznie mamy podobne rozwiązanie, ale nie zrealizowano ich nawet w połowie tak dobrze jak u konkurencji. W potyczkach dominuje chaos, z 1/3 ciosów nie sięga celu, a wszelkiego rodzaju uskoki tracą na znaczeniu, gdy w naszą stronę leci grad pocisków. W drugiej z fabularnych misji czułem się bardziej jak cosplayer Hulka, obserwując powoli kurczące się paski życia wrogów. Kontrolę nad Kamalą Khan przejmowałem więc zrezygnowany, całkowicie straciwszy wiarę w ten tytuł.
...bohatera?
Choć wielkim fanem Ms. Marvel nie jestem, to właśnie dzięki niej zacząłem patrzeć na grę życzliwszym okiem. Jej młodzieńczy entuzjazm i naiwność (sztampowe, bo sztampowe) tchnęły nowe życie w fabułę, ale największym szokiem był skok jakościowy w samej rozgrywce. Wspomniane problemy co prawda nie znikły, jednak dające większy zasięg gumowe kończyny, możliwość podciągania się na przeszkody czy równie efektowne, co efektywne powiększenie sprawiły, że bitwy z agentami i robotami AIM stały się całkiem przyjemne – a to słowo, którego po pierwszych kilkudziesięciu minutach z Avengersami nie spodziewałem się użyć w tym tekście.
Po odblokowaniu właściwej treści bety – tj. ponad 10 krótszych i jeszcze krótszych misji oraz dwóch innych herosów (do Iron Mana nie byłem w stanie przekonać się do samego końca, ale już Czarną Wdową grało mi się bardzo przyjemnie) – zabawa... się zdarzała. Na wszystkie wyprawy udawałem się w kompanii trzech pozostałych postaci, jednak z powodu nieustannych problemów z serwerami na ogół zadania musiałem wykonywać w towarzystwie botów. W walce radziły sobie zaskakująco dobrze, ale gdy przychodziło do wypełniania stawianych przed nami celów, pozwalały mi poczuć się prawdziwym superbohaterem i radośnie je ignorowały. Ponieważ w jednym przypadku warunkiem zwycięstwa jest utrzymanie kontroli nad trzema punktami oddalonymi od siebie o kilkadziesiąt metrów, wyobraźcie sobie, z jakim entuzjazmem powtarzałem misję raz za razem, próbując być w kilku miejscach jednocześnie.
Z kolei wypad w grupie złożonej z samych graczy daje więcej frajdy, ale jednocześnie jest znacznie łatwiejszy. Do tego mało co wymusza na uczestnikach współpracę – na większych mapach zdarzało się nawet, że cała gromada rozbiegała się ochoczo po okolicy w poszukiwaniu celów pobocznych (skrzynek ze sprzętem, minibossów etc.) i radziła sobie z nimi w pojedynkę. Trochę więcej kooperacji doświadczyłem w skupionych na walce wyzwaniach HARM, ale wynikało to zapewne z ograniczonej przestrzeni. Nawet bitwa z ogromnym mechanicznym pająkiem – swego rodzaju zwieńczenie przygody z betą – nie uczyniła z nas drużyny. Co gorsza, nie przegoniła też wkradającej się od czasu do czasu nudy, wynikającej z robienia nieustannie tych samych rzeczy, tym samym wrogom, w (prawie) tych samych miejscach.
Niewiele w odbiorze gry zmienia rozwój postaci. Kolejne talenty wzmacniają nasze umiejętności bojowe, ale rzadko wprowadzają nowe zdolności. Do tego w czasie bety byłem w stanie odblokować je wszystkie – pytanie brzmi, czy i o ile będzie ich więcej w pełnej wersji. Znajdowane przedmioty wspomagały zaś produkcję dopaminy tak długo, jak długo odczuwałem ich wpływ na siłę postaci – czyli ani przez chwilę.
Osobną kwestią jest to, jak Square Enix mogło uznać, że obecny stan gry na miesiąc przed premierą jest w jakimkolwiek stopniu zadowalający. Problemy z serwerami to jedno, a sterowanych przez konsolę sojuszników zacinających się z rzadka w ścianach da się przeżyć. Ciut gorzej, gdy nasza postać wypadnie poza planszę (co zdarzyło mi się raz) – niby jesteśmy w takim przypadku teleportowani na początek danej lokacji, ale do trwającego starcia już nie dołączymy. Prawdziwym utrapieniem są jednak znikający pod podłogą lub ścianą przeciwnicy będący celami misji – w takiej sytuacji pozostaje tylko załadować ostatni punkt kontrolny. Pal sześć, kiedy coś takiego przytrafiło mi się podczas jednej z większych misji – wtedy powtarzać musieliśmy tylko ostatnią walkę. Podobny wypadek podczas wyzwania HARM oznaczał już dla mojej drużyny konieczność rozpoczęcia całości od nowa. Na szczęście społeczność Avengersów to prawdziwi stoicy, dlatego wszyscy zaakceptowaliśmy to bez mruknięcia.
Nadzieja umiera ostatnia
Nie będę ukrywał: dwa weekendy z betą były dla mnie w przeważającej części sporym rozczarowaniem. Paradoksalnie jednak nie straciłem do końca wiary w ten tytuł. Podstawy rozgrywki sprawdzają się bowiem całkiem, całkiem, a jeżeli konkretny bohater przypadnie nam do gustu, możemy nawet wytrzymać kilka misji bez zgrzytania zębami. Gdyby do premiery pozostawało jeszcze pół roku, byłbym w stanie zobaczyć w Marvel's Avengers dobry tytuł. Niestety, dzieli nas od niej tylko pół miesiąca – gra trafi na PC, PS4 i XBO 4 września.
(*) Czy jaki tam film z MCU uważacie za najgorszy.
Czytaj dalej
Czytelnik CD-Action od prawie 25 lat, redaktor od 2018. Kocham Soulsy i zrobię wszystko, by inni też je pokochali. Szef działów zapowiedzi i recenzji.