Disney Dreamlight Valley – już graliśmy. Drżyjcie, Nintendo i Animal Crossing
Okazuje się, że Dreamlight Valley to nie tylko komercyjna utopia Disneya, ale i jeden z najbardziej grywalnych „symulatorów życia” ostatnich lat.
Wszystko zaczęło się, gdy postanowiłem wyjechać z wielkiego miasta i odwiedzić działkę dziadków. Dotarłszy na miejsce i rozłożywszy koc za domkiem, usnąłem w otoczeniu zabawek z dzieciństwa. Ponieważ naoglądałem się ostatnio produkcji z Disney+ za 6,99 zł, mój nasiąknięty komercją umysł wyśnił podróż do magicznej wioski spod znaku Myszki Miki. Minęło kilkadziesiąt godzin, a ja jeszcze się nie obudziłem – WALL-E pomaga mi za to w ogrodzie zbierać jabłka dla Goofy’ego. Ale bez obaw: znając naturę snów, wszystko zapewne dzieje się podczas jednej, 15-minutowej fazy REM.
…Tak można opisać w skrócie fabułę Disney Dreamlight Valley ukazywaną nam na początku gry. To tytuł, który rzuca rękawicę odnoszącym wielkie sukcesy „symulatorom życia wszelakiego”. Tylko czy specjalna wyprawa do wioski Disneya ma w ogóle sens, skoro na rynku są już Animal Crossing i Stardew Valley?
Wszystko gra
Od razu zaznaczę: Disney Dreamlight Valley tak mocno inspiruje się Animal Crossing, że nie ma tu ucieczki od porównań. Rozgrywka opiera się na rozwijaniu wioski pełnej mieszkańców, w tym przypadku znanych z Disneyowskich marek („Miki i przyjaciele”, „Kraina lodu” itd.). W programie znajdziemy wszystko, czym stoi ten gatunek: łowienie ryb, urządzanie domu i okolicy, ulepszanie budynków, prowadzenie niekończących się pogawędek z sąsiadami, ściąganie na miejsce nowych obywateli (bardzo pomysłowe, bo odwiedzamy ich w filmowych światach i przekonujemy do przeprowadzki) oraz wykonywanie questów.
Nikt nie kryje się z tym, że ze wspomnianej serii Nintendo radośnie skopiowano większość założeń. Ekonomia opiera się na obecności lokalnego szczwanego lisa (zamiast Toma Nooka to Sknerus McKwacz), cykl dnia i nocy powiązany jest z tym rzeczywistym, mieszkańcom można dawać prezenty i rozmawiać z nimi… Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z ordynarną podróbką autorstwa znanego z mobilek Gameloftu?
zdjęć
Otóż nie. Twórcy ewidentnie bardzo się starają, aby nie powtórzyć błędów konkurencji. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że Animal Crossing: New Horizons potrafi być… nieco toporne. Długie animacje, irytujące poruszanie się po świecie, niezrozumiałe ograniczenia np. w craftingu – tutaj tego nie ma. Kiedy moim oczom ukazała się możliwość urządzenia mapy z lotu ptaka, zaparło mi dech w piersiach. Mogę bez biegania stawiać meble, sadzić tyle drzew, ile chcę, przestawiać domy natychmiast?! Niemożliwe!
A poza tym, zaprawdę, Disney Dreamlight Valley jest wykonane ze starannością dorównującą tytułom dużych studiów. Wielogodzinne sesje to czysta przyjemność, a interfejs inspirowany Simsami oraz poprawne udźwiękowienie okraszone aranżacjami motywów znanych z filmów m.in. Pixara tylko wzmacniają pozytywne odczucia.
Prawie wszystko ma tu sens… Wciągający system gotowania jedzenia, który pozwala zarówno na używanie przepisów, jak i wrzucanie składników do gara na oślep. Liczne interakcje z mieszkańcami przekładające się na poziom relacji i darmowe przedmioty. Angażujące i relaksujące questy działające na początku gry jak tutoriale. Zbalansowana ekonomia z dość ograniczonym grindem… Ach, i narzędzia się nigdy nie psują. Magia, synu i córko! Gdyby tylko zmodyfikować cykl dnia i nocy, który przy reszcie usprawnień wygląda jak dziwna próba naśladowania konkurencji, byłoby idealnie.
Gra jest długa. Questów tu od groma, obszarów do odblokowania zaś siedem, nie wspominając już o dziesiątkach rzeczy i miejsc do ulepszenia czy też rozbudowy. A ma być tego jeszcze więcej.
„Disneyoza”
Disneyowskie motywy w tej grze są rzecz jasna bardzo silne, przygotujcie się na to. To prawdziwa komercyjna utopia, gdzie nawet meble startowe zostały naznaczone mysimi uszami. I niestety dla niektórych może to przekreślić Dreamlight Valley. Niejedna dorosła osoba poczuje się, jakby jadła gofra z lukrem i nutellą, zapijając wszystko szejkiem. Zachwyceni będą na pewno fani Disneya…
…oraz dzieci. Swoich się nie doczekałem, ale opierając się na własnych wspomnieniach, mogę stwierdzić, że Disney Dreamlight Valley wygląda na produkcję idealną dla młodszego odbiorcy. Gra jest baśniowa, pozbawiona przemocy, lekka i przyjemna, a przy tym nie robi z nikogo idioty. Jaki cwany sześciolatek nie chciałby powiedzieć Sknerusowi, że nie da się pływać w monetach?
Z tej racji Nintendo powinno zacząć się obawiać, bo gra ma dużą szansę na to, by osłabić pozycję New Horizons. Nie jest to jednak jego całkowite zastępstwo. Animal Crossing oferuje wieczne, spokojne wakacje, gdzie wiele wspomnianych przeze mnie bolączek to decyzje projektowe „wyciszające” grę. Dreamlight Valley proponuje nam z kolei energiczną i pełną błyskotek wyprawę do świata baśni, w którym wszystko staje się możliwe. To nie to samo.
Czy warto?
Jeśli jednak to was nie odstraszy, jeśli lubicie się relaksować także w ten sposób – wsiąkniecie w Dreamlight Valley po uszy Mikiego. A teraz, dopóki całość nie jest zmonetyzowana przez wprowadzenie systemu free-to-play, zdecydowanie warto grę wypróbować. Tylko polecam najpierw zrobić to np. za pomocą Game Passa. Dema brak, a nie musi to być wasza bajka – dosłownie i w przenośni.
W Disney Dreamlight Valley graliśmy na PC.
Cieszy
- rozbudowana (jak na gatunek) rozgrywka
- pomysłowe mechanizmy
- zbalansowana ekonomia
- duży świat i możliwości
- questy i relacje z mieszkańcami
- super dla dzieciaków
Niepokoi
- nadchodzący model free-to-play może zmienić całość w festiwal grindu
- cykl dnia i nocy jest prawie zbyteczny
- niektóre zapożyczenia od konkurencji zakrawają na plagiat
- optymalizacja
Czytaj dalej
Wielki entuzjasta gier z custom contentem. Setki godzin nabite w Cities: Skylines, Minecrafcie i Animal Crossing: New Horizons mówią same za siebie. Do tego rasowy Nintendron, który kupuje 10-letnie gry za pełną cenę i jeszcze się cieszy. Prywatnie lubi pływanie, sztukę i prowadzenie amatorskich sesji D&D.