145
19.09.2024, 15:00Lektura na 13 minut

Jestem w szoku po 6 godzinach z Dragon Age: The Veilguard. To nie tylko wielkie RPG, ale też kandydat na grę roku

Po latach produkcyjnego piekiełka – oto w końcu nadchodzi. Jakość Dragon Age: The Veilguard mogła budzić więcej niż uzasadnione obawy, ale podczas długiej sesji zamiast obrazu nędzy i rozpaczy zobaczyłem jedną z najlepszych gier RPG ostatnich lat.

NASZA PEŁNA RECENZJA DRAGON AGE: THE VEILGUARD JEST DOSTĘPNA. ZNAJDZIESZ JĄ POD TYM LINKIEM.

Na specjalnym pokazie Dragon Age: The Veilguard w siedzibie Electronic Arts w Redwood City nie było ani wycieczki do lunaparku, ani krótkiej sesji przed komputerem zwieńczonej pijarowym mydleniem oczu. W przystrojonej sali kilkudziesięciu dziennikarzy z całego świata (w tym trzech z Polski) po prostu siadło do klawiatur i padów, aby przez ładnych parę godzin tłuc i tłuc, ile się dało.

To ja, w tle pod sceną Corine Busche, game director Dragon Age: The Veilguard
To ja, w tle pod sceną Corine Busche, game director Dragon Age: The Veilguard

Tego typu wydarzenia to nie codzienność. Często czas, jaki możemy spędzić przedpremierowo z grą, jest po prostu bardzo krótki – jedna misja i koniec. A przecież aż by się chciało i zobaczyć ciut większy wycinek, i mieć możliwość poszperania po świecie, skrzyniach, ekwipunku, opcjach dialogowych. Wszystko to dostałem do rąk własnych w kilku satysfakcjonujących długością segmentach.


Epicka przygoda

Aż trudno się zdecydować, co omówić najpierw. Testowa wersja gry miała pokazywać nam spory przekrój Dragon Age: The Veilguard, więc po skończeniu jednej części skakałem do kolejnej, przy okazji zmieniając bohatera, aby zobaczyć jak najwięcej. Wrażeń i informacji dostałem naprawdę dużo, więc tak jak każda przygoda zaczyna się w karczmie, tak ja zacznę od początku. Na start wita nas oczywiście rozbudowany kreator postaci, w którym da się przepaść na dobre pół godziny. W kwestii bohaterów DA trzyma się tradycji: do wyboru elf, qunari, człowiek i krasnolud, a każdy z nich może wejść w buty wojownika, łotrzyka lub maga.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Do tego dobieramy jedną z sześciu frakcji, z której się wywodzimy. To zarówno pozwala określić historię postaci, jak i daje nam trzy realne wzmocnienia: wzrost reputacji w oczach konkretnego stronnictwa, większe obrażenia zadawane określonemu typowi wrogów (np. darkspawnom) oraz podbicie jakichś statystyk, np. ataków krytycznych czy podstawowego poziomu zdrowia. Oczywiście nie zapomniano o możliwości ustalenia przebiegu kluczowych wydarzeń z Dragon Age: Inkwizycja – rzecz mająca niewielki wpływ na przebieg rozgrywki, ale wiadomo, że istotna dla wszystkich fanów serii.

Dalej mamy wiele rozbudowanych opcji personalizacji protagonisty: od wybierania interesujących presetów po modelowanie całej twarzy, dopasowywanie włosów, zarostu czy tatuaży. Oczywiście gra pozwala też na wskazanie płci bohatera lub pozostawienie tego parametru jako nieokreślonego, a także dobór typowo męskiego lub kobiecego tonu głosu. W międzyczasie ustalamy jeszcze imię postaci (choć i tak wszyscy będą wołać na nas Rook) i poziom trudności gry. Generalnie wątpię, żeby ktokolwiek opuścił tak bogaty kreator rozczarowany.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Od karczmy do kataklizmu

Trochę na siłę gra rozpoczyna się od wizyty w tawernie, gdzie próbujemy zdobyć informacje o czarodziejce Neve Gallus. Po krótkiej rozmowie, która sprawia wrażenie samouczka (tzn. ma pokazać graczom, że różne opcje dialogowe prowadzą do różnych efektów), dołącza do nas Varric. Tyle z karczemnej sielanki, bo wchodzimy wprost w oko cyklonu, a konkretnie tam, gdzie zaczynał się poniższy filmik prezentujący gameplay:

Podróż po Neve i do odprawiającego tajemniczy rytuał Solasa utkana jest starciami z demonami – to czas na ćwiczenie walki. Nie zamierzam ukrywać, że moje odczucia okazały się tylko trochę lepsze niż w trakcie oglądania wspomnianego wideo. Obwiniałbym za to przeładowanie akcji rozmaitymi wydarzeniami: tu z nieba lecą potwory, tam pojawia się stary znajomy, gdzie indziej coś się wali czy płonie, a do tego grafika samego miasta momentami wygląda słabiutko. Na pewno jednak walka jest wyśmienita. Ale o niej za chwilę.

Co się dzieje po rytuale? I czemu w ogóle służył? Mówiąc możliwie oględnie (choć dla niektórych z pewnością będzie to spoiler, więc wrażliwych na informacje o fabule zapraszamy do pominięcia tego akapitu), Solas planował przywrócić do świata dawną magię, a także wypuścić uwięzionych przez niego elfich bogów, by zwabić ich w nową pułapkę. A przynajmniej tak twierdzi. Nasz udział oraz niepożądane działanie magii krwi sprawiają jednak, że wszystko idzie nie tak, jak powinno, a prastare istoty uciekają, by siać zniszczenie. Zatem zbieramy się, żeby ruszyć w drogę i ratować świat.

Dragon Age: The Veilguard. Czy będą smoki? Oczywiście!
Dragon Age: The Veilguard

Polany i miasta

No właśnie, jak wygląda ten świat? Zaliczenie pierwszej lokacji pozostawiło we mnie wrażenie niedosytu i raczej chłodne emocje. Na szczęście szybko puściłem to intro w niepamięć, bo dosłownie chwilę po nim zaczyna się prawdziwa magia. Weźmy na początek Lighthouse, minilokację i bezpieczną przystani dla Rooka i jego ekipy. To skromne miejsce, w którym możemy pogadać więcej z kompanami, po lekkim węszeniu odkryć dodatkowe informacje fabularne, wybrać questy i w końcu ruszyć w świat.

Pierwszym przystankiem był las Arlathan, w którym poznajemy zaangażowane w walkę z monstrami i dobrze zaznajomione w temacie antycznej magii elfy. Zaczyna się powolne odkrywanie tego, jak zmienił się świat po nieudanym rytuale, i poszukiwania magicznych artefaktów. Tu wreszcie mogłem też odetchnąć powietrzem, jakie daje nam Dragon Age: The Veilguard. Krótka przebieżka po polanach, gajach i ruinach szybko pokazała mi podejście twórców do przestrzeni. Możemy zdecydowanie mówić o półotwartym świecie – miałem poczucie, że z jednej strony gra jest wyraźnie korytarzowa, a z drugiej, że daje mi fajną iluzję swobody. Tu i tam znajdziemy surowce lub skrzynie, na późniejszych etapach pojawiły się też zagadki z ukrytymi skarbami, rozwidlenia czy czające się gdzieś misje poboczne.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Lokacje z mojej rozgrywki prezentowały jednak stosunkowo ciasną przestrzeń, ani razu nie miałem okazji przebywać w naprawdę przestronnym plenerze: dominowały ograniczające mnie skalne ściany, przepaści lub jasno wytyczone korytarze jaskiń i zamków. Być może to celowy dobór ze strony twórców, abyśmy zobaczyli jak najwięcej fabuły, a nie błąkali się między drzewami.

Inaczej wygląda sytuacja z miastem. Podczas sesji miałem okazję pokrążyć trochę po Treviso, lecz mniej widziałem tu okazji do zwiedzania, a bardziej uganiałem się za questami, co i rusz odkrywając nowe dzielnice, wnętrza domów czy pałaców. I chociaż preferuję, gdy gra RPG daje mi więcej swobody w eksplorowaniu (jak Wiedźmin 3), co chwila dziwiłem się, że wraz z kolejnymi zadaniami docieram w nieznane wcześniej rejony. Nudy zdecydowanie nie będzie.

4
zdjęć

Łotrzykiem być

Szczególnie że regularnie wdajemy się w walkę z demonami czy kultystami. I to pewnie element, który najmocniej elektryzuje wszystkich fanów Dragon Age’a. Zgodnie z tym, co prezentowano na gameplay trailerze, starcia przeszły potężną zmianę. Pożegnajmy sterowanie innymi kompanami czy bardziej strategiczne planowanie potyczki, przywitajmy styl rodem z gry akcji polegający na bezustannym nawalaniu i odpalaniu kolejnych umiejek. Ekran aktywnej pauzy nadal istnieje, ale możemy w nim wyłącznie wydać polecenie, by bohater lub towarzysze użyli jednego ataku czy wzmocnienia.

Czy to źle? Ja nie będę ukrywał, że nigdy nie należałem do fanów ani turowej walki, ani takiej, w której dużo czasu spędzamy na wymyślaniu wszystkim zadań. Dlatego z wielką ulgą przyjąłem nowy system. Jak radzą sobie w nim poszczególne typy bohaterów? Zacznijmy od łotrzyka, najlepszej moim zdaniem klasy. Naprzemiennie korzystamy z podwójnych sztyletów (zwykłe cięcia oraz silny atak z doskoku) oraz łuku (szybko wypuszczane strzały lub mocny ładowany pocisk), ale szybko wzbogacamy arsenał naszych ruchów o kolejne poprzez drzewko rozwoju.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Drzewko zostało w ogóle świetnie zrobione – przypomina trójkąt, a każdy róg reprezentuje inną specjalizację. Ścieżka prowadząca do danej specjalizacji nie przebiega jednak prosto. Zmierzając w stronę np. stania się mistrzem ostrzy, i tak będziemy zahaczali o punkty, które wspomogą nasze dystansowe umiejętności. A w rozgałęzieniach znajdziemy i klasyczne wzmocnienie różnych parametrów, i nowe typy ciosów związane z podstawową bronią, i potężne aktywne skille.

Łotrzyk ma świetny balans czasu walki na odległość i w zwarciu. Łączenie tych dwóch stylów dawało mi sporą satysfakcję i nie czułem, żeby gra wyraźnie wskazywała, że jeden sposób jest lepszy. Oczywiście najwięcej ciachałem mieczykami, bo wrogowie szybko skracają dystans, ale ładowane strzały sieją niezłe spustoszenie i używałem ich, gdy tylko naszła mnie ochota. Z kolei wirujący atak zatrutymi nożami albo nakładająca obrażenia od prądu strzała nie tylko odbierały wrogom kawał zdrowia z paska życia, ale też po prostu fenomenalnie wyglądały.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Magią lub mieczem

Trochę mieszane uczucia mam w związku z magiem. Ten operuje naprzemiennie kosturem i sztyletem (oraz mistyczną kulą w drugiej ręce), lecz oba narzędzia przez mniej więcej dwie godziny rozgrywki były dla mnie lekko rozczarowujące. Atakowanie spektralnymi pociskami miało tyle mocy, co rzucanie papierową kulką. Dopiero kombinacje ciosów w zwarciu i na odległość aktywowały dodatkowe obrażenia, ale to proces na dłuższą metę żmudny i niezbyt przyjemny.Na szczęście totalnym przeciwieństwem okazało się korzystanie z czarów – te nie tylko są potężne, lecz także towarzyszą im kapitalne animacje. W buildzie postaci, który zastałem podczas grania w dalszej części wersji testowej, miałem do dyspozycji magię związaną z lodem. Mrożenie, chłodzenie czy potężne ataki kierunkowe świetnie działały, ale przy silniejszych wrogach zawsze dbałem o to, aby jednak moje akcje wspierali sojusznicy. Aż szkoda, że w Dragon Age: The Veilguard nie zobaczymy trybu kooperacji z innymi graczami, taki czarodziej świetnie sprawdziłby się jako klasa supportowa.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Najmniej czasu spędziłem jako wojownik – ale jednocześnie wskoczyłem nim w najintensywniejszy fragment gry, gdy biegałem po płonącym i walącym się zamku, w którym roiło się od demonów, w tym takich robiących za minibossów. Sterowanie i walka tą klasą są piekielnie satysfakcjonujące: mogłem wezwać deszcz strzał z nieba, wykonać fantastycznego kopniaka z wyskoku powalającego i otumaniającego nawet dużych wrogów, a w końcu udane parowanie nakładało na przeciwników wokół ogniową aurę. Nie będę jednak ukrywał, że numerem jeden pozostaje dla mnie łotrzyk i to na pewno jego wybiorę, gdy siądę do „pełniaka”.


Klawa ferajna

Zmiana całego systemu walki może prowadzić do rozważań w temacie tego, czy i warstwa stricte fabularna nie zostanie uproszczona. Jeśli liczycie na dialogi, na dużo dialogów, na dyskusje z kompanami, zdobywanie i utratę sympatii, wybór odpowiedzi w zależności od tego, jaką chcemy być postacią, to… poczujecie się jak w domu.

Generalnie największą zaletę Dragon Age: The Veilguard stanowi dla mnie niesamowicie udany balans pomiędzy „dzianiem się” a „gadaniem”. Nie wpadłem w pułapkę latania za znacznikami. Nie czułem również, że liczba rzucanych pod nogi starć mnie przytłacza ani że jest ich zbyt mało. Nie zostałem zawalony toną niepotrzebnych dialogów, ale i nie brakowało mi ich. Proporcje okazały się naprawdę idealnie wyważone.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Pierwsze dwa etapy zabawy pozwoliły mi w miarę dobrze poznać moich towarzyszy i zżyć się z nimi (oraz, nie ukrywam, obstawić typy pod ewentualne romanse). Gra stawia przed nami całą plejadę ciekawych postaci, a ja totalnie nie czułem, żeby były to kopiuj-wklejki z typowych erpegów albo jakieś nieudane, tokenowe zabiegi, aby produkcja nikogo nie uraziła. Wszyscy wydawali mi się interesujący i żałowałem, że czas mnie goni i nie mogę wgryźć się we wszystkie niuanse.

A niuansów znajdzie się prawdopodobnie sporo, bo nie brakuje w The Veilguard różnych stronnictw i bieżącej polityki, która nakłada się na mroczne wydarzenia spowodowane przez elfich bogów. Najwięcej czasu spędziłem z frakcją Crows, siatką szpiegów i asasynów, wyraźnie inspirowaną hiszpańską kulturą. Nie planowałem zaliczać misji pobocznych, ale cóż, jakoś tak wyszło, że jedną przyjąłem i ta pozornie drobna sprawa zajęła mi przynajmniej kilkadziesiąt minut. I bardzo dobrze, bo dzięki temu zobaczyłem, że nowy Dragon Age nie rzuca mi pod nogi tanich fetch questów – wszystko, co widziałem, było naprawdę porządne rozpisane, pogłębiające wiedzę o świecie oraz trwającej wojnie.

5
zdjęć

Jest na co czekać

Zabrakło mi możliwości przyjrzenia się na większą skalę rozwojowi akcji uwzględniającemu moje wybory. Skakanie między różnymi etapami pozwoliło mi zobaczyć las elfów, hub dla protagonisty i jego towarzyszy, wioskę zaatakowaną przez elfich bogów, miasto Treviso, mroczne podziemia i w końcu olbrzymią twierdzę – ale z odpalaniem każdego sejwa witałem nowego bohatera (z już ustalonym tłem fabularnym i specjalizacją) oraz zestaw kompanów.

Piszę o tym dlatego, że nie potrafię powiedzieć, jak nasz styl gry będzie przekładał się na rozwój akcji. Tylko w jednym miejscu dostałem pewien wybór, który mocniej wpływał na przebieg fabuły. Czy takich momentów pojawi się dużo więcej? I jak konkretnie mogą splatać się z rozgrywką nasze zacieśniające się lub słabnące relacje z kompanami? Tego sam nie doświadczyłem. Patrząc co prawda na niezwykły pietyzm, z jakim wykonano Dragon Age: The Veilguard, niespecjalnie widzę powody do niepokoju, ale wolałbym jednak sam przekonać się o tym, jak moje gniewne albo sprytne wypowiedzi oddziałują na otoczenie.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Pietyzm, no właśnie. To słowo najbardziej mi weszło w głowę. Podczas całej sesji miałem poczucie, że obcuję z kapitalną oldskulową grą RPG. Taką, w której wszystko jest ręcznie rzeźbione, my uganiamy się za akcją, zamiast łazić bez celu, a produkcja na przemian syci nas fajnymi rozmowami (do tego świetna mimika!) i po prostu przynoszącą niezwykłą przyjemność walką. Po niespecjalnie imponującym intrze gra rzucała mnie w coraz ciekawsze rejony, a ja byłem ciekaw, co się znajdzie za zakrętem.

Ten pietyzm widać też w obranym kierunku artystycznym. Gdzieś w sieci padały obawy czy oskarżenia, że gra skręca w stronę Fortnite’a. Bzdura. Wszystko, co zobaczyłem, wyglądało jak baśniowe fantasy ze snów. Co prawda Frostbite to nie Unreal Engine 6, tu i tam zdarzą się tekstury trącące poprzednią generacją, ale dobór bardziej pastelowych kolorów, ich specyficzne nasycenie, ciekawe operowanie światłem w połączeniu z fantastycznymi animacjami podczas walki oraz niezwykle płynną rozgrywką(*) prezentuje się po prostu pięknie. Może trochę skromnie, ale jednak pięknie.

(*) W Dragon Age: The Veilguard grałem na PC o prawdopodobnie mocno wypasionej konfiguracji. Nie znam konkretnych podzespołów, ale na pewno PC miał kartą GeForce serii 4000. Nie wiem za to, jak produkcja poradzi sobie na konsolach i jak na nich będzie wyglądać.

Dragon Age: The Veilguard
Dragon Age: The Veilguard

Jestem w lekkim szoku, że po tak długim czasie produkcji, resecie całości, zwolnieniach i ogólnie mało sprzyjającej aurze dostałem do zabawy tak niezwykle sprawnie działający tytuł. Swoje wątpliwości wyraziłem, nie będę ręczył za całokształt gry, ale na ten moment… Dragon Age: The Veilguard wygląda jak kandydat na GOTY. Bardzo liczę na to, że dostaniemy dzieło, które wywoła powszechny entuzjazm, a nie kolejną wojnę między graczami, graczami i gamedevem.

Cieszy

  • nowy system walki jest wspaniały
  • satysfakcjonujące umiejętności
  • dobrze pomyślane drzewko rozwoju
  • świetne proporcje „akcji” i „gadania”
  • interesujący kompani
  • dobrze napisane dialogi
  • jest ładnie i baśniowo

Niepokoi

  • nie wiem, czy nasze wybory będą miały większy wpływ na rozgrywkę
  • mimo wszystko graficznie trochę odstaje – Horizon Forbidden West to to nie jest



Redaktor
Barnaba „b-side” Siegel

Jestem szefem działów online w CD-Action. O gierkach piszę od 20 lat od gazetki szkolnej i fansite'ów, przez Playa, Komputer Świat Gry, Gamezillę, Gamikaze, Rzeczpospolitą, Gazeta.pl, Pixel, gry.wp.pl, po bycie redaktorem naczelnym Polygamii. Poza grami pielęgnuję kolekcję kilku tysięcy CD, winyli i kaset, piszę recenzje do magazynu Jazz Forum i prowadzę muzycznego peja The Seventies.

Profil
Wpisów153

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze