Ten serial to „Goonies” w świecie „Gwiezdnych wojen”. Widzowie są zachwyceni „Załogą rozbitków”
I ode mnie kilka słów.
Na Disney+ zadebiutowały dwa pierwsze odcinki serialu „Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków”, które widzowie przyjęli z dużym entuzjazmem. Produkcja zbiera bardzo pozytywne recenzje – w serwisie Rotten Tomatoes cieszy się uznaniem 95% krytyków i 87% widzów. Z kolei na Metacritic tytuł zdobył 71 punktów. Co tak spodobało się widzom?
Przede wszystkim doceniają oni serię za wprowadzenie nowego, świeżego spojrzenia na uniwersum, jednocześnie oddając hołd produkcjom takim jak „Goonies” czy „E.T.”. W swoich opiniach podkreślają, że „Załoga rozbitków” z pewnością przypadnie do gustu fanom przygodowych filmów z lat 80., szczególnie tych z okresu świetności Amblin Entertainment.
Monkey Island inspiracją dla twórców
Co ciekawe, podobny zamysł miał współtwórca serialu Christopher Ford, tyle że on bazował na zupełnie innych dziełach. A mianowicie największą inspirację stanowiła dla niego seria gier przygodowych LucasArts, czyli Monkey Island. Jak to się łączy z „Załogą rozbitków”?
Serial osadzony jest w tym samym okresie po wydarzeniach z „Powrotu Jedi”, co „The Mandalorian”, „Księga Boby Fetty” i „Ahsoka”, co nie wydaje się przypadkowe. W czasie, gdy Nowa Republika stara się zarządzać galaktyką, ignorując jednocześnie narastające zagrożenie ze strony uporczywych pozostałości Imperium, powstaje specyficzne, quasi-anarchiczne środowisko wyrzutków i piratów, w którym „Gwiezdne wojny” mają tendencję do rozkwitu. Jak tłumaczy Ford w rozmowie z SFX magazine:
Powodem, dla którego zdecydowaliśmy się osadzić akcję w tym okresie, było to, że nie ma tam potężnego rządu, takiego jak Stara Republika czy Imperium, który mógłby „zgarnąć” ludzi, gdy się zagubią. To bardziej bezprawny czas, w którym pojawiają się elementy Dzikiego Zachodu – i myślę, że właśnie to przyciągnęło [twórców „The Mandalorian” i „Ahsoki”] Jona Favreau i Dave’a Filoniego do tego okresu jako tła dla „The Mandalorian”. Ponadto piraci rozkwitają tam, gdzie są otwarte morza. To zabawna paralela tematyczna między naszą grupą dzieciaków a piracką załogą.
Gdzie tutaj połączenie z serią Monkey Island?
W wielu aspektach piraci to dorośli, którzy wciąż myślą jak dzieci – nie chcą przestrzegać zasad, pragną działać na własnych warunkach, a jednocześnie spierają się o to, kto zostanie kapitanem. Fantastycznie było wrócić do starych pirackich seriali i czerpać inspirację z przygodowych klasyków, takich jak „Sokół Morski” (1940) czy „Kapitan Blood” (1935). Dodatkowo moją wielką fascynacją związaną z Lucasfilmem są gry z serii Monkey Island. Uwielbiałem w nich wszystko, co związane z piratami, i czułem, że możemy wprowadzić do „Załogi rozbitków” subtelne nawiązania do tego klimatu.
„Goonies w kosmosie” – kilka słów ode mnie
Osobiście podeszłam do tego serialu z dużym dystansem. Nic dziwnego – ostatni serial z uniwersum, czyli „Akolita”, był rozczarowujący. Natomiast „Załoga rozbitków” zaskoczyła mnie już w pierwszych minutach – strzelanina, statek, szybka akcja! Na początku miałam wrażenie, że oglądam początek „Nowej Nadziei”. Później bawiłam się równie dobrze. „Goonies w kosmosie” ma całkiem nieźle napisanych bohaterów, z których każdy wyróżnia się czymś innym. Co prawda można być złośliwym i powiedzieć, że są to kalki z typowego kina z dzieciakami w roli głównej (ta mądra, ten naiwny, ten głodny przygód i ta wygadana), ale są oni na tyle dobrze zagrani, że zupełnie mi to nie przeszkadza. Powiem więcej – nawet darzę ich sympatią, a w szczególności Neela, który swoim urokiem i nieporadnością skradł moje serce! Do tego dochodzi znakomity piracki droid, który urzekł mnie elokwencją oraz oddaniem swojej kapitan.
Pozytywnie zaskoczyła mnie także warstwa wizualna – na ekranie przewija się sporo kosmitów, którzy wyglądają przecudownie. Ich twarze są naturalne (jak na obcych), a ja wciąż próbuję zgadnąć, czy w danej scenie widzę CGI, lateksowe maski, czy świetne połączenie jednego i drugiego. Lokacje także mają swój klimat – czy to planeta, na której rozpoczyna się przygoda, czy port kosmiczny w drugim odcinku.
Jeżeli chodzi o fabułę, to w końcu dostajemy z „Gwiezdnych wojen” coś lekkiego, niewymuszonego i niesilącego się na bycie „filozoficznym bełkotem”, jak to miało miejsce w przypadku „Akolity”. Ta historia jest prosta i ma bawić – w tym aspekcie „Załoga rozbitków” sprawdza się wyśmienicie. Mamy delikatne wstawki humorystyczne, a na ekranie przewija się masa easter eggów, które fani wyłapią bez problemu. Podsumowując – chcę więcej Wima i jego przyjaciół. Już nie mogę się doczekać, jakie przygody jeszcze ich spotkają. A także jestem ciekawa, jakie sekrety skrywa postać grana przez Jude'a Lawa.
A wy już obejrzeliście dwa pierwsze odcinki? Czekam na wasze wrażenia!
Czytaj dalej
Burzowa kobieta i buntownik z wyboru. Pasjonatka czarnej kawy i białej czekolady. Tworzę słowa przy dźwiękach ulubionych soundtracków. Poza tym podróżuję rowerem i jestem zapaloną serialoholiczką amerykańskich produkcji.