„Załoga rozbitków” to najlepszy serial w świecie Gwiezdnych Wojen zaraz po „Andorze” [RECENZJA]
![„Załoga rozbitków” to najlepszy serial w świecie Gwiezdnych Wojen zaraz po „Andorze” [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2025/01/23/e39b6d7a-d11d-4ccf-8851-3c78d9cd0e28.jpeg)
Seriale spod szyldu Gwiezdnych Wojen, poza paroma wyjątkami, raczej nie mogą pochwalić się zbyt wysokim poziomem. Jasne, pierwszy sezon „The Mandalorian” oferował odświeżające doznanie, a „Andor” okazał się prawdziwą perełką, jednak pozostałe produkcje dość mocno odstawały jakością i powielały te same błędy, co wyraźnie uwidoczniło się w przypadku „Akolity”. Nie dziwi zatem, że część fanów (w tym niżej podpisany) nie miała zbyt dużych oczekiwań względem „Załogi rozbitków”.
Gdzieś z tyłu głowy tliła mi się jednak iskierka nadziei szepcząca, że może odmienność tego projektu od reszty i postawienie na nieco lżejszy, bardziej przygodowy ton staną się jego największymi atutami. Co nie zmienia faktu, że był to niezwykle cichy głos i do serialu, za który odpowiadają Jon Watts oraz Christopher Ford, podchodziłem pełen obaw, iż po raz kolejny ciekawy na papierze pomysł zniknie gdzieś w procesie realizacyjnym. Z wielką radością zatem mogę ogłosić, że tak się nie stało, a „Załoga rozbitków” jest najlepszym po „Andorze” serialem ze świata Gwiezdnych Wojen.

Zagubienie w kosmosie
Produkcja skupia się na historii czwórki dzieciaków z tajemniczej planety At Attin, która wydaje się zupełnie odizolowana od reszty wszechświata. Jej mieszkańcy nie wiedzą o powstaniu i upadku Imperium, cały czas żyjąc w przekonaniu, że podlegają władzom Starej Republiki. W trakcie zabawy nasi bohaterowie odkrywają jednak stary piracki statek zagrzebany w ziemi, a po kilku niefortunnych kliknięciach w konsolę sterującą startują i przenoszą się gdzieś w nieznany im bezkres kosmosu. Oprócz czwórki młodocianych protagonistów na pokładzie znajduje się także SM-33, czyli droid należący do pierwotnego kapitana Czarnego Onyksu. Po pewnych perturbacjach do załogi dołącza również grany przez Jude’a Lawa Jod Na Nawood – tajemniczy rzezimieszek podający się za Jedi, chcący odnaleźć znaną z legend planetę, gdyż ponoć kryje ona wielki skarb. Załoga rozbitków obiera zatem kurs powrotny na At Attin, podczas którego czeka ją przygoda życia.
No właśnie, to „przygoda” jest tutaj słowem kluczowym. Klimat klasycznych produkcji pokroju „Goonies” czy „E.T.” aż wylewa się z ekranu i widać, że twórcy obrali sobie za cel opowiedzenie luźniejszej historii sięgającej do korzeni gwiezdnej sagi, wchodzącej przecież w nurt Kina Nowej Przygody. Niezwykle cieszy też fakt, że Disney chyba w końcu zrozumiał, iż „serial” nie oznacza „pocięty na kawałki film”. Prawie każdy odcinek przedstawia nową planetę oraz dziejącą się tam minihistorię, stanowiącą kolejny element całej narracji. Początkowe epizody są po prostu niezłe, jednak od trzeciego zaczyna robić się już tylko lepiej. Akcja płynie wartko, żarty śmieszą, a tajemnice (szczególnie ta związana z powodem ukrycia At Attin) przykuwają do ekranu. Niemniej prawdziwym sercem „Załogi rozbitków” okazuje się tytułowa zbieranina, której kibicujemy od pierwszej do ostatniej minuty serialu.

Cztery dzieciaki i pirat
Młodociana część ekipy, w postaci Wima (Ravi Cabot-Conyers), Neela (Robert Timothy Smith), Fern (Ryan Kiera Armstrong) oraz KB (Kyriana Kratter), wypada naprawdę solidnie pod kątem zarówno scenariuszowym, jak i aktorskim. Nietrudno znaleźć produkcje, gdzie dziecięca obsada okazywała się przesadnie irytująca i niełatwa do oglądania, a zatem tym bardziej cieszy, gdy aktorzy są dobrze prowadzeni przez twórców. Między postaciami czuć chemię, ich relacje wydają się naturalne i zwyczajnie na tyle urocze, że młodociani bohaterowie z przypadku od razu zaskarbiają sobie sympatię widza. Doceniam też fakt, że każdy z protagonistów dostaje poświęcony jego rozwojowi wątek albo i cały odcinek. Jasne, zwykle są to proste lekcje o wartości przyjaźni czy zaufania, ale idealnie pasują do klimatu serialu.
Muszę pochwalić też aktorski występ Lawa, stanowiącego dobrze dobraną przeciwwagę dla młodzików. Jod Na Nawood jest znacznie bardziej opanowany niż reszta załogi i twardo stąpa po ziemi, jednak ciągnie się za nim piracka przeszłość, notorycznie wciągająca ekipę w kłopoty. Aktorowi świetnie udaje się uchwycić wizerunek tajemniczego, delikatnie wrażliwego na Moc rzezimieszka, stającego się później przewodnikiem i kimś na kształt mentora dla pozostałych bohaterów. Moim zdaniem Jod wypadłby jednak ciekawiej, gdyby oszczędzono mu specyficznego tła fabularnego, które śmierdzi kliszą, a którego przez wzgląd na spoilery nie wspomnę. Niemniej wciąż jest to kradnąca uwagę postać – jej poczynania ogląda się z zainteresowaniem.

Przygodę widać i słychać
Od strony wizualnej „Załoga rozbitków” przez większość czasu prezentuje poziom nieodbiegający od pozostałych produkcji z Odległej Galaktyki. Trzeba jednak przyznać, że część ujęć czy projektów lokacji szczególnie cieszy oko, jak choćby scena z marszem po księżycu z trzeciego odcinka czy pojawiająca się wcześniej kryjówka piratów. Na olbrzymią pochwałę zasługuje też ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Micka Giacchino („Pingwin”), dodająca całej akcji polotu i prawdziwego klimatu przygodowych „Gwiezdnych wojen”.
Warto wspomnieć też o piosence „Major Tom” Petera Schilinga, która po przetłumaczeniu na huttański pojawiła się w zwiastunie serialu. Nie wykorzystano jej co prawda w samej „Załodze Rozbitków”, ale fakt przełożenia naszej ziemskiej muzyki na gwiezdnowojenny język (swoją drogą, po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z jakąkolwiek formą włączenia istniejącego już kawałka w produkcję z tego świata) zdecydowanie zasługuje na uznanie. Aha, i chyba nie muszę wspominać, że oryginalny utwór opowiada o astronaucie zagubionym w kosmosie, prawda?
Mniejsza stawka, a większa frajda
Gdy moim oczom ukazały się napisy końcowe ostatniego odcinka „Załogi rozbitków”, byłem naprawdę zadowolony. Wreszcie dostałem bowiem nieco luźniejszy serial, pozbawiony międzygalaktycznej stawki, skupiający się na przedstawieniu nam nowych lokacji i postaci, co zdecydowanie odświeża „Gwiezdne wojny”, które ostatnio zbyt mocno opierały się na fanserwisie i znanych twarzach. Nie jest to produkcja wybitna, co udowadniają najsłabsze ze wszystkich pierwsze dwa odcinki, jednak to, na czym „Załoga…” się skupia, czyli utrzymanie przygodowego klimatu oraz przedstawienie lekkiej historii o mniejszej skali, wychodzi jej wyśmienicie.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
-
Co czeka Dextera Morgana? Stacja podjęła decyzję o przyszłości serialu „Dexter:...
-
To nie koniec Kanga Zdobywcy? Aktor nie wyklucza powrotu: „Multiwersum daje wiele...
6 odpowiedzi do “„Załoga rozbitków” to najlepszy serial w świecie Gwiezdnych Wojen zaraz po „Andorze” [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Problem w tym, że teraz to może być nawet ósmy cud świata i wątpię, żeby zrobił wielką różnicę. Ludzie mają dość miernych seriali z tego uniwersum i większość nie będzie ryzykowała sięgnięcia po kolejny.
Niestety tak, serial jest fajny, ale ten mało kto oglądał, bo poprzedni wyrządził dużą szkodę temu uniwersum.
Serial niezły, ale do poziomu Andora i Mandalorianina trochę mu brakuję.
Obejrzane. Nieudolne The Goonies. Mimo naprawdę niezłej jakości technicznej, cała reszta to pomyłka. Przezroczyści bohaterowie, którym nie kibicujesz. Absurdalne zachowania, byle tylko popchnąć fabułkę do przodu. Naprawdę złe aktorstwo. Specjalnie zrobiłem sobie przerwę od starwarsowych rzeczy wypluwanych przez Disneya i po wg mnie kiepskich (Mandalorianin) albo wręcz fatalnych serialach (Obi-Wan) nie miałem ochoty na Gwiezdne Wojny. Jeden znakomity Andor wiosny nie czyni. To wręcz wygląda na akt autosabotażu. To niebywałe, jak duży bałagan i problemy ze scenarzystami muszą panować na blockbusterowym rynku, że nawet takiego samograja jak SW udało się nie tylko zarżnąć, ale jeszcze spalić truchło i posypać wapnem.
Musze sie pod tym podpisac choc nie jestem az tak surowy. Nieudane goonies, infantylne do przesady, absurdalne i oklepane pomysly na rozwoj fabuly. Z czworki bohaterow dwoje (slonik i „kejbi”) to tylko tlo dla glownej pary, rozczarowujacy final. Obejrzalem ale szalu nie ma. Mialo przeblyski (ten droid pokladowy, pare scen, Jude Law miejscami) ale to wszystko.
Powiedzmy 6+/10 gora.
Tak dobry ze az po pierwszym sezonie anulowali xD
Z ciekawosci obejrzalem za darmo i bylo kilka ciekawych/fajnych watkow ale nigdzie to nie poszlo. Ostatni odcinek, a szczegolnie koncowka chyba najbardziej rozczarowujaca.
Ewidentnie nie mogli sie namyslic czym ten serial ma byc, bylo albo zrobic w pelni serial dla dzieciakow albo dla starszych odbiorcow, ta przeplatanka miedzy watkami i ich tonem nie zachecala. Nie mniej jednak mysle ze serial sam w sobie dla samych dzieci naprawde mega fajny.