„Need for Speed zawsze wyprzedzał swoje czasy”. Kultowa seria ścigałek obchodzi 30-lecie, a twórcy wspominają sekcje QTE z The Run
Pierwszy Need for Speed trafił do europejskich sklepów 12 grudnia 1994 roku. Lada moment kultowa seria skończy 30 lat, co sprzyja podsumowaniom.
Seria Need for Speed obchodzi w tym roku 30-lecie, a okrągłe rocznice są idealnym pretekstem do podsumowań. Zręcznościowe wyścigi Electronic Arts na przestrzeni lat przeżywały swoje wzloty i upadki, o których wypowiedzieli się developerzy odpowiedzialni za serię. Według współtwórcy najnowszych odsłon, Patricka Honnoraty’ego, gracze raczej nie doceniają najnowszych części NFS-a, ale po latach zmieniają zdanie na ich temat.
Need for Speed zawsze wyprzedzał swoje czasy. Za każdym razem, gdy wydajemy nową grę z tej serii, fani narzekają, a później mija kilka lat i wspominają ją dobrze.
Nie mnie oceniać, czy twórca ma rację, bo ostatnim NFS-em, jakiego ukończyłem, jest Most Wanted z 2005 roku – trudno mi zatem określać się jako aktywny fan serii. Pewne jest natomiast, że przez 30 lat Need for Speed eksperymentował z różnymi pomysłami, do czego nawiązał twórca Shifta i The Run, Justin Wiebe. Developer ujawnił, że podczas produkcji kontrowersyjnej odsłony z 2011 roku studio Black Box chwilowo chciało, żeby Need for Speed: The Run oferował możliwość wysiadania z samochodu.
Staraliśmy się wyjść poza pewien schemat, biorąc pod uwagę implementację możliwości wysiadania z samochodu. Chcieliśmy, żeby The Run oferowało coś więcej niż wyścigi, ale nie wiedzieliśmy, jak się za to zabrać – ostatecznie stanęło na sekwencjach QTE.
Kamień z serca, że moda na szybkie wciskanie przycisków w najmniej spodziewanych momentach minęła, ale zobaczmy jak słowa twórców mają się do korzeni marki. Odsłony z lat 90. imponowały drogimi wozami, egzotycznymi trasami, emocjonującymi pościgami z policją i zapierającą dech w piersiach oprawą, a Need for Speed: Porsche 2000 (szczytowe osiągnięcie cyklu) jest przecudownym, a także nadal piekielnie grywalnym listem miłosnym do aut niemieckiego producenta. Pierwsze dziesięciolecie XXI wieku to z kolei czas fascynacji kinową serią „Szybcy i wściekli”, której owocami są wciąż kochane przez fanów Undergroundy i Most Wanted. Wracając do słów Honnoraty’ego, trudno mi jednoznacznie ocenić, czy gry te wyprzedzały swoje czasy, ale raczej na pewno nie spotykały się ze zmasowanym narzekaniem fanów.
Później przyszedł czas na skok w bok z oficjalnymi dyscyplinami motoryzacyjnymi w Need for Speed ProStreet i Shift. Ciężko nie odnieść wrażenia, że niedługo po nich marka zatraciła pomysł na siebie – Criterion próbował powracać do udanej przeszłości w NFS Hot Pursuit (2010) oraz Most Wanted (2012), podobnie jak Ghost Games w NFS Rivals (2013) czy odsłonie zatytułowanej po prostu Need for Speed z 2015 roku nieudolnie kopiującej Undergroundy. Po drugiej stronie spektrum mamy natomiast (przytoczone przez Wiebe’a) nieudane eksperymenty z formułą w The Run i radykalną ucieczkę w realizm za sprawą Shift 2 Unleashed (autorstwa Slightly Mad Studios). Niezły bałagan, ale co dalej? Kreskówkowy Unbound lada dzień skończy dwa lata, a EA milczy na temat ewentualnego następcy.
W jakim kierunku powinna zatem pójść seria Need for Speed? W moim odczuciu kultowa marka zasługuje na to, by stać się pełnoprawnym rywalem dla bezkonkurencyjnej (na poletku arcade’owych wyścigów) Forzy Horizon, co z pewnością nie byłoby łatwym zadaniem. Cykl The Crew próbował zdetronizować Forzę, ale jak mu poszło, sami wiecie. Jak się bowiem okazuje, ogromna mapa, zróżnicowane aktywności, pseudo młodzieżowy vibe, pierdyliard modeli aut i rozgrywka online nie są w zręcznościowych wyścigach najważniejsze. Najbardziej istotny jest natomiast model jazdy, a ten w The Crew jest po prostu słaby, zaś w najnowszych NFS-ach dosłownie tragiczny.
Czytaj dalej
Posiadam Game & Watcha wydanego z okazji 35-lecia serii The Legend of Zelda. Bardzo dobrze pokazuje godzinę. Polecam.