około 11 godzin temuLektura na 7 minut

Last Epoch wygląda gorzej od Diablo 4 i Path of Exile 2, ale nie wiem, czy istnieje na rynku bardziej zbalansowane RPG akcji

Diablo 4 i Path of Exile 2 wyglądają obłędnie i dostają nową zawartość, ale z ich mechanizmami oraz balansem wciąż jest coś nie tak i gracze narzekają. Z Last Epoch sprawa ma się inaczej. Hack’n’slash Eleventh Hour Games wyrasta na gameplayową perełkę.

Oprawa artystyczna ma ogromne znaczenie, ta graficzna też. Nie zawsze chodzi o liczbę poligonów, raczej o harmonijną całość. Pod tym względem Diablo 4 i Path of Exile 2 to dwaj różni, lecz spójni, mroczni tytani pośród RPG akcji. Powstali za dużą kasę, opowiadają ciekawe historie, budują niesamowitą atmosferę, oferują sporo zawartości, walka w nich to responsywne widowisko, ale… ciągle jest coś z nimi nie tak. Bo choć uwielbiam zarówno D4, jak i PoE 2, daleko im do doskonałości na poziomie mechanicznym.

Blizzard wciąż szuka sposobu, jak zrównoważyć poziom trudności, i nie zapewnił graczom ostatecznego wyzwania endgame’owego jak Atlas w Path of Exile. PoE 2 z kolei cierpi na bolączki early accessu, a Grinding Gear Games chyba jednak ma problem z oddelegowywaniem ludzi i rozdysponowywaniem zasobów między swoimi tytułami. Tymczasem obok napieprzających się gigantów i ich plemion stanęło sobie spokojnie Last Epoch. Brzydsze, nieco pozbawione charakteru i wyrazistości, ale odrabiające lekcje. Eleventh Hour Games stworzyło grę mniej imponującą audiowizualnie, lecz niezwykle spójną pod względem gameplayu i pracujących w tle cyferek. Systemy tego hack’n’slasha łączą zrozumiałość z głębią i złożonością.

Last Epoch
Last Epoch

Brzydki Last Epoch

Zacznijmy od narzekań czy raczej od wymienienia, co w Last Epoch jest do ewidentnej poprawy (z większości rzeczy twórcy zdają sobie zresztą sprawę). To, co zwykle by mnie od hack’n’slasha odrzucało, tutaj po chwili przestało mi przeszkadzać. Niestety pod względem graficznym i muzycznym RPG akcji Eleventh Hour Games wypada sztampowo. Motyw przewodni zapamiętujemy jedynie dlatego, że powtarza się w kółko, tylko w różnych aranżacjach. Odgłosy walk, interakcji z ekwipunkiem i innymi „okienkami” mogłyby być dźwięczniejsze – wszystkie te brzęki, szelesty, plumkania stanowiły część „ukrytej nagrody”, którą obdarowywały nas Diablo i Diablo 2, byśmy dostali więcej dopaminki.

Paleta kolorów ma sprawiać wrażenie intensywnej, ale ostatecznie wypada bardzo niewyraźnie. Nadmiar fioletu, reprezentującego pustkę i rozpad, a przy tym stanowiącego próbę odcięcia się od aury Diablo i Path of Exile, pcha Last Epoch w objęcia neonowego, fantastycznego kiczu. Niestety projekty graficzne lokacji, pancerzy, postaci, wielu potworów i broni też trącą zwyczajnością. To jest absolutna średnia fantasy, nieco tylko ubarwiona niewyraźnym body horrorem. Gra wygląda tak, jakby artyści nie mogli się zdecydować, czy tworzą oprawę baśniową, mroczną i realistyczną, czy jednak high fantasy. Nie zrozumcie mnie źle, czasem trafiamy tu na widoczki wyjątkowe, ale to rzadkość. I wiecie, tu nie chodzi o liczbę wielokątów – po prostu Last Epoch blednie pod względem projektowym nawet w obliczu stareńkiego Grim Dawn.

Last Epoch
Last Epoch

Bez wyrazu, ale…

Nieco irytująca bywa eksploracja – bo niestety nawet przestrzenie „otwarte” są tak naprawdę rozwidlającymi się korytarzami, a nie dużymi polami, które moglibyśmy przecinać pod dowolnym kątem (Diablo 2 znowu się kłania – i trochę Grim Dawn oraz Diablo 4), więc backtracking potrafi męczyć. Warstwa narracyjna zaś okazuje się dość przeciętna. Ostatecznie trafiamy na kilku ciekawych enpeców i parę intrygujących wątków, ale przedstawiono je w niezbyt wciągający sposób, a przyznam się też, że motyw podróży w czasie nie należy do moich ulubionych – nawet jeśli twórcy podpatrzyli to i owo z Chrono Triggera.

To już nawet Wolcen, który ledwo uniknął katastrofy, wypadał pod tym względem lepiej, bo bawił się edgelordową, żartobliwą aurą. A leciwy Grim Dawn zjada otoczką i spójnością Last Epoch na śniadanie (choć, co ciekawe, fabuła LE dostarcza trochę paliwa do spekulacji i teoretyzowania, tylko jeszcze nie jest to tak popularny sport jak przy PoE – ono zgromadziło rzeszę zatwardziałych rozkminiaczy i lore diggerów).

Last Epoch
Last Epoch

Niemniej większość z tego da się wybaczyć i zwyczajnie możemy poczekać, aż twórcy zaczną poprawiać błędy, rozbudowywać fabułę i uatrakcyjniać silnik oraz oprawę artystyczną – zresztą i tak nie jest tak źle, jak w przypadku niedawno opisywanego przeze mnie Dragonkina. Ludzie z Eleventh Hour Games zdają sobie sprawę, gdzie czeka ich jeszcze wiele pracy, a jednocześnie doskonale wiedzą, w czym tkwi siła ich produkcji.


Potęga trybików

Na Last Epoch pracuje tak spójny zestaw mechanizmów i rozwiązań gameplayowych, że wielu graczy jest w stanie wybaczyć temu action RPG różne ułomności. W LE po prostu się gra. Niezwykle przyjemnie się gra. Sama walka, choć dałoby się ją uczynić nieco bardziej widowiskową, dostarcza satysfakcji już na poziomie zmysłowym (a może to tylko mój build typu „spin to win” robi robotę). Czystki potworów dokonuje się z pewną staroszkolną lekkością i niefrasobliwością, potwory padają ku naszej radości.

Bossowie zaś to kawał dobrej designerskiej roboty. Studio nie próbowało tu wymyślać koła na nowo, ale podeszło do tematu bardzo porządnie. Starcia z „big badsami” są widowiskowe, wymagają odrobiny uwagi, odpowiedniego pozycjonowania się, unikania ataków specjalnych, czasem dostosowania się do mechanik planszy – generalnie standard, lecz świetnie przyrządzony, nigdy nie odniosłem wrażenia, że gra mnie kantuje czy przesadnie głaszcze po główce. Wszystko to zrealizowano z mistrzowską precyzją i dobrym wyczuciem tego, co, jak i kiedy powinno działać – i, no właśnie, działa.

Last Epoch
Last Epoch

Rozwój bohaterów to z kolei jakaś bajka. Co prawda aktywnych skilli przypadających na postać nie znajdziemy tu wyjątkowo dużo, ale każda ma osobne, rozbudowane drzewko (jednocześnie możemy specjalizować się w pięciu umiejętnościach, którym przydzielamy dodatkowe punkciki) i wiele premii potrafi ciekawie odmieniać działanie zdolności. Do tego dochodzą pasywki na drzewku podstawowym i mistrzostwa (wybieramy jedno główne, lecz da się też korzystać z pozostałych drzewek, tylko z pewnymi ograniczeniami). A jakby tego było mało, dostajemy Weaver Tree, pomagające premiować endgame’owe aktywności, na jakich nam najbardziej zależy.


Mechaniczne serce Last Epoch we właściwym miejscu

Tomb of Erased, czyli najnowsza aktualizacja, uzbroiło Last Epoch w tyle zawartości, że – choć kampanii jeszcze trochę brakuje, a tłumaczenie na polski mogłoby zostać dopracowane – to już pełnowartościowy hack’n’slash, w który da się wtopić długie godziny i się nie znudzić. System monolitów wypchano nowymi możliwościami gameplayowymi i teraz naprawdę jest co robić w służbie Tkacza. Wyzwania czekające na kolejnych planszach danego monolitu (w tym dodane cmentarzyska i tytułowe grobowce) stały się różnorodniejsze i zapewniają rozrywkę na wiele godzin.

Last Epoch
Last Epoch

Do tego dochodzi znakomita itemizacja, czyli jeden z najważniejszych aspektów w hack’n’slashach. Serio, zwłaszcza teraz, po łatkach (to nie jest moje pierwsze podejście do Last Epoch), zbieractwo daje mnóstwo frajdy, artefakty, te legendarne, unikatowe czy z zestawów, potrafią zaskoczyć i zachęcić do budowania postaci wokół nich, napędzają „munchkinową” kreatywność. Wszystko to przyjemnie uzupełnia się itemami „żółtymi”, które dodatkowo obrabiamy craftingiem i dostosowujemy tak, by wypełniały braki postaci i podkreślały jej siłę. Statystyki, przeliczniki i właściwości przedmiotów są logiczne i dosyć precyzyjnie wyjaśnione.


Ta mysz ryknie

Eleventh Hour Games coraz śmielej bawi się też z pobocznymi mechanikami (podoba mi się „Nemesis”, polegające na tym, że przywołujemy przeciwnika do trzech razy, by po ostatnim starciu otrzymać kilka losowych, mocno dopakowanych przedmiotów). Zmierzam do tego, że Last Epoch w pierwszej kolejności zadbało o to, co najważniejsze w tym gatunku – o systemowe podstawy gry.

Są zrównoważone, przyjazne, sprawiają, że chcemy wracać do tego hack’n’slasha, bo mamy świadomość, iż zaserwuje nam satysfakcję i nagrody w zbalansowany sposób. Na moje oko to podstawa trwałej relacji na linii dzieło-odbiorca. Dzięki takiemu planowi na rozwój Eleventh Hour Games w końcu pozwoli sobie na większe bajery i dopieszczenie swojej produkcji. Konkurencja pozazdrości.


Czytaj dalej

Redaktor
Hubert Sosnowski

Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.

Profil
Wpisów22

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze