The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to (nie) najlepsza gra tego roku [FELIETON]

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to (nie) najlepsza gra tego roku [FELIETON]
Łukasz "Moraś" Morawski
Jak ja się cieszę, że nie musiałem recenzować najnowszej odsłony The Legend of Zelda. Produkcja Nintendo jest pełna skrajności – z jednej strony wyznacza kierunek dla innych twórców gier, z drugiej wstyd ją zestawić z wieloma konkurencyjnymi tytułami.

Przy The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom spędziłem ok. 60 godzin, a w przyszłości z pewnością ten wynik podbiję. Choć bawiłem się fantastycznie i nie mogłem przestać myśleć o grze, to jednak momentami miałem jej dosyć – z wielu powodów. Zacząłem się wręcz zastanawiać, czy nie przerwać przygody.

Dlatego doskonale rozumiem burzliwą debatę pomiędzy graczami, którzy usilnie próbowali przekonać przeciwny obóz, że mamy do czynienia z arcydziełem/paździerzem. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, czasami wnioski wyciągane były od czapy, ale innym razem kiwałem głową z uznaniem dla uargumentowanych opinii obu stron „konfliktu”. Dyskusja, jaka rozgorzała po premierze Tears of the Kingdom, bardzo dobrze pokazuje, jak mocno potrzeby ludzi się różnią, oraz udowadnia, że dzieła popkultury nie powinny być poddawane jednej słusznej analizie.

Zabawmy się więc trochę i zastanówmy (zapraszam was do sekcji komentarzy), dlaczego nowa część The Legend of Zelda jest tak dobra. Chyba że nie jest? Hm…

Czy rozgrywka w Tears of the Kingdom jest nudna? Tak

Nowa część The Legend of Zelda ma całkiem ciekawy początek na dużej podniebnej wyspie, na której poznajemy podstawowe mechanizmy rozgrywki. Potem jednak trafiamy do królestwa Hyrule i tylko od nas zależy, w jakiej kolejności zaliczymy poszczególne zadania. Świat jest kolosalny, a kółko wytrzymałości głównego bohatera kończy się w zawrotnym tempie. Podróż dokądkolwiek w pierwszych godzinach zabawy okazuje się zwyczajnie nudna i odpychająca. Zwłaszcza jeśli akurat wybierzemy ścieżkę, która – jak się później przekonamy – wymaga od nas większej liczby przydatnych przedmiotów czy konkretnego stroju chroniącego Linka przed mrozem lub gorącem. To dobry moment, aby przerwać przygodę i odpuścić sobie katusze.

W kontynuacji Breath of the Wild powrócił też kłopotliwy system niszczejącej broni, lecz został delikatnie poprawiony dzięki możliwości łączenia przedmiotów, a tym samym wydłużania ich żywotności. Mimo wszystko cały czas z tyłu głowy miałem to, że muszę męczyć się ze słabszymi mieczami, aby nie stracić potężniejszych (spoiler: z większości nigdy nawet nie skorzystałem…), z których zrobiłbym użytek w trakcie starć z bossami. Na dobrą sprawę pojedynki z nimi były jedynymi momentami, kiedy miałem ochotę sięgać po broń. W grze nie awansujemy na wyższe poziomy, więc nie musimy zdobywać doświadczenia poprzez zabijanie wrogów – za wygraną walkę dostajemy wyłącznie surowce i nowy sprzęt.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Niestety system walki w Tears of the Kingdom okazuje się mało angażujący i nieresponsywny. Nie ma tutaj takiej płynności jak w grach FromSoftware czy nawet sandboksach pokroju ostatnich odsłon serii Assassin’s Creed. Link porusza się w ślamazarny sposób, a układ przycisków nie jest zbyt intuicyjny. Co z tego, że mogłem podpinać dowolne przedmioty pod grot strzały, gdy szyłem z łuku, skoro musiałem stosować w tym celu dziwną kombinację klawiszy, a następnie przeskakiwać pomiędzy dziesiątkami różnych surowców, coby odnaleźć ten, którego w danym momencie potrzebowałem.

Ponadto w sequelu znajdziemy niewiele opcji modyfikacji klawiszologii (raptem zamienimy przyciski odpowiedzialne za skok i szybkie bieganie), dlatego najlepszym sposobem jest granie przy użyciu padów z dodatkowymi spustami, żeby zaprogramować je sobie poza grą. Współczuję osobom niemającym dostępu do takiego sprzętu.

Czy rozgrywka w Tears of the Kingdom jest nudna? Nie

Kiedy już przebrnie się przez mozolny początek i posiedzi przy grze przynajmniej te trzy-cztery godziny dziennie, to wtedy można dopiero docenić potencjał dzieła Nintendo. Nadal nie jestem przekonany do sterowania i nigdy nie zostanę fanem walki w nowym The Legend of Zelda, ale to, jakie możliwości gameplayowe zapewnia ten tytuł, przechodzi ludzkie pojęcie. Twórcy wyrzucili do kosza zdolności z poprzedniej odsłony i zastąpili je zupełnie nowymi mocami, dzięki którym tak naprawdę to gracze ustalają, jak będzie wyglądała ich dalsza przygoda.

Jeżeli lubicie długą i wymagającą wspinaczkę, nic nie stoi na przeszkodzie, abyście powolutku wdrapywali się na kolejne wystające gzymsy, gdzie zrobicie przerwę z myślą o odnowieniu się paska wytrzymałości. Gdybyście jednak chcieli jak najszybciej dotrzeć do celu, to w wielu miejscach możecie wspomóc się zdolnością Ascend, która w kilka sekund przeniesie was na sam szczyt. Z kolei osoby kolekcjonujące jak najwięcej przedmiotów stworzą sobie konstrukcje latające, jak balon napędzany ciepłym powietrzem czy platforma z przytwierdzonymi do niej rakietami Zonai. Niesamowite jest to, że w Tears of the Kingdom nie ma czegoś takiego jak „głupie pomysły”. Tutaj nawet najbardziej absurdalne koncepcje da się wprowadzić w życie i z powodzeniem wykorzystać do swoich celów.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Ogromną zaletą Tears of the Kingdom jest też swoboda, jaką twórcy dają graczom. Zapomnijcie o obecnym w konkurencyjnych wysokobudżetowych sandboksach odhaczaniu kolejnych znaków zapytania. Tutaj sami ustalamy trasę do przebycia, a i tak z pewnością kilka razy z niej zboczymy, bo natrafimy na ciekawą miejscówkę czy osobliwe zjawisko. Nic dziwnego, że wielu graczy spędziło w TotK już jakieś 100 godzin, a nie zaliczyło nawet połowy misji fabularnych – w najnowszej odsłonie The Legend of Zelda nie liczy się wygrana, tylko droga, która dla każdego będzie zupełnie inna.

Czy Tears of the Kingdom wygląda dobrze? Nie

Kompletnie nie kupuję argumentu, że Tears of the Kingdom działa na Switchu niezbyt dobrze ze względu na mocno ograniczone technologicznie podzespoły konsoli. Nie zapominajmy, iż producentem gry jest Nintendo i to w interesie tej firmy powinno leżeć to, aby TotK działało jak najlepiej na jej sprzęcie. Wyobraźcie sobie sytuację, że Sony Interactive Entertainment wydaje na PlayStation 4 Horizon Forbidden West, które nie dość, że prezentuje się fatalnie, to na dodatek działa jeszcze gorzej. Dzieło Guerrilla Games radziło sobie naprawdę nieźle na podstawowym modelu dziewięcioletniego PS4, a priorytetem była przecież przepiękna wersja na PS5.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom może nie jest takim potworkiem jak starsze o kilka miesięcy Pokémon Violet/Scarlet, ale w dalszym ciągu prezentuje się po prostu źle. Sytuację ratuje po części fakt, że Nintendo Switch to konsola hybrydowa – w trybie handheldowym grafika aż tak bardzo nie razi, lecz na próbę podłączyłem sprzęt do telewizora i przeraziłem się tym, co zobaczyłem. Tak nie powinny wyglądać wysokobudżetowe gry w 2023 roku, za które płacimy prawie 300 złotych. Produkcja odrzuca wyblakłą paletą barw (to samo było w Breath of the Wild), rozmazanymi teksturami otoczenia, doczytującymi się na naszych oczach obiektami i średnim wykonaniem roślinności.

Czy Tears of the Kingdom wygląda dobrze? Tak

Pomimo mojego narzekania na grafikę muszę przyznać, że i tak zakochałem się w królestwie Hyrule – a właściwie w tym, jak się prezentuje. W jego stylistyce. Co prawda jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia, ale za to Nintendo zdecydowanie nadrobiło kreatywnością w konstrukcji mapy. Nie mamy już do czynienia ze stosunkowo płaskim terenem, jak w Breath of the Wild.

Nowa odsłona zaoferowała sporo podniebnych wysepek oraz rozległe podziemia. Każda z nowo odkrytych miejscówek zachwyca unikatowym stylem i klimatem, co jest oczywiście zasługą wielkiej kreatywności producenta. Zupełnie inaczej grało mi się, gdy walczyłem o przetrwanie podczas burzy piaskowej na pustyni, a inaczej, kiedy próbowałem odnaleźć drogę w mrocznych dungeonach, odwiedzałem kolejną podniebną świątynię lub tajemniczą kulę zawieszoną w powietrzu.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Dzięki ciekawym lokacjom po pewnym czasie przestałem zwracać uwagę na niedostatki graficzne, jak to, że jakieś tekstury były rozmazane i niedopracowane. W Tears of the Kingdom liczyła się dla mnie pomysłowość projektów miejscówek i bijąca z nich aura tajemniczości. Nie dajcie sobie też wmówić, że ta część jest kopią poprzedniczki czy dodatkiem do niej. Nawet jeśli odwiedzamy tę samą osadę lub obszar, to i tak zostały one zmodyfikowane do tego stopnia, aby funkcjonowały na innych zasadach.

Czy fabuła w Tears of the Kingdom jest mało ciekawa? Nie

Podoba mi się to, że po raz kolejny mieliśmy do czynienia z dziełem, które faktycznie opowiadało tytułową legendę o Zeldzie. To ona jest w centrum wydarzeń, Link zaś pozostaje zaledwie archetypem dzielnego rycerza rzucającego się w coraz to większy syf, aby uratować swoją księżniczkę i jej królestwo. W interesujący sposób został również przedstawiony główny antagonista – twórcy zbudowali wokół niego tak mroczną atmosferę, że autentycznie miałem obawy przed przystąpieniem do walki z nim. Nie jest to co prawda fabuła, którą zapamiętam na długo, ale okazała się na tyle ciekawa, że coś na pewno zostanie mi w głowie.

Czy fabuła w Tears of the Kingdom jest mało ciekawa? Tak

Szkoda tylko, że Link po raz kolejny jest postacią, która w trakcie rozgrywki nie wypowiada ani jednego słowa. Zwłaszcza że w dialogach protagonista ewidentnie tłumaczy coś swoim rozmówcom, lecz zazwyczaj sprowadza się to do gestykulacji lub wyciemnienia obrazu. Z tego względu dzielny rycerzyk to dla mnie w dalszym ciągu bohater nijaki, ktoś, z kim trudno się utożsamiać w bardziej emocjonujących momentach.

W ogóle produkcja ma problem, żeby zaangażować graczy fabułą, co wynika m.in. z bardzo otwartej struktury gry. Główny wątek nie jest przesadnie zawiły, ale nie zabrakło w nim elementów, z których dałoby się przygotować chwytającą za serce opowieść. Niekiedy widać, że Nintendo chciało pójść w tym kierunku, ale nawet przez moment nie byłem w stanie poczuć dramatyzmu poszczególnych sytuacji – może jedynie trochę we wspomnieniach aktywowanych po znalezieniu łez smoka.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

W zaangażowaniu się w historię przeszkadza także znikoma liczba dialogów z nagranymi głosami. Rozumiem, gdy tego typu zabiegi stosowane są stricte przy dodatkowych aktywnościach (jak w serii Yakuza), ale kiedy brakuje ich w rozmowach istotnych dla fabuły, to już po prostu lenistwo ze strony twórców – a przypominam, że gra nie należy do najtańszych. Przeszkadzało mi też to, że muzyka nie zawsze pasowała do sytuacji przedstawionej na ekranie – czasami sprowadzało się to do tego, że bohaterowie poruszali jakieś ważne wątki, emocjonując się nimi, a w tle przygrywał wesoły i skoczny utwór przypisany do danej lokacji. Absurd.

Czy Tears of the Kingdom to gra na 10? Nie

Zdecydowanie nie! Najnowsza odsłona The Legend of Zelda nie dość, że wygląda brzydko, to jeszcze ma niezbyt intuicyjne sterowanie, pojawiają się problemy z kamerą, a rozgrywka przez długi czas bywa zbyt monotonna, aby czerpać z niej przyjemność. Z obiektywnego punktu widzenia gry w takim stanie jak Tears of the Kingdom nie powinny otrzymywać „dziesiątek”…

Czy Tears of the Kingdom to gra na 10? Tak

…lecz jak wszyscy wiemy, recenzje z założenia są subiektywne i nie ma co patrzeć na to, że jeden tytuł z podobnymi problemami otrzymał 7/10, a drugiemu wystawiono maksymalną notę. Kontynuacja Breath of the Wild boryka się z licznymi problemami, ale za to oferuje wiele bardzo dopracowanych i oryginalnych mechanizmów rozgrywki, które wciągają jak diabli – oczywiście pod warunkiem, że interesuje was tego typu produkcja. A jeśli jesteście fanami sandboksów, to cóż… możecie pożegnać się z rodziną, bo przepadliście na kilka tygodni.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Tears of the Kingdom to jak najbardziej gra 10/10, ale dla mnie tytułem na „dziesiątkę” jest też Uncharted 4: Kres złodzieja, z czym z pewnością nie zgodziliby się niektórzy fani The Legend of Zelda, bo zanudziłby ich mało rozbudowany gameplay w dziele Naughty Dog. Kto w tej sytuacji miałby rację: ja czy oni? Poprawna odpowiedź brzmi: wszyscy i nikt.

***

Na premierę rozpętała się taka burza, że aż odłączyłem komputer od listwy w trosce o to, aby się nie spalił, gdy walnie największy piorun. Ten jednak nigdy nie strzelił – bo w tym sporze nikt nie będzie miał racji i nie da rady zrzucić na drugą stronę bomby z na tyle mocnymi argumentami, że ostatecznie zakończyłyby dyskusję. A przynajmniej jeśli chodzi o dwie skrajne grupy – w końcu media społecznościowe płonęły głównie od komentarzy zatwardziałych fanboyów Nintendo, szarpiących się z osobami, które nigdy nawet nie widziały na oczy żadnej odsłony The Legend of Zelda, a miały na jej temat najwięcej do powiedzenia.

Jak widać po tym tekście, można kochać grę i jednocześnie jej nie lubić. Czy jest w tym coś dziwnego? Oczywiście, że nie! Każdy z nas odbiera popkulturę w indywidualny sposób, więc nie róbmy z siebie wszechwiedzących bytów narzucających innym swoje racje. Czy nie lepiej po prostu pogadać o Tears of the Kingdom i podzielić się spostrzeżeniami? Dzięki temu może się okazać, że – o zgrozo – nieco inaczej spojrzymy na daną sprawę i będziemy musieli… zmienić zdanie. Najgorzej, prawda?

23 odpowiedzi do “The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to (nie) najlepsza gra tego roku [FELIETON]”

  1. W sensie, że to jednak nie „gra o klasę lepsza od doskonałej”? Być nie może. Otton, interweniuj.

    • Widząc że są tu już jakieś komentarze zajrzałem z czystej ciekawości zobaczyć czy, jak mówi przysłowie, nożyce już się odezwały :). No i tak, odezwały się.

      Ale zostawmy Zeldę, bo już sobie ustaliliśmy, że jestem marnym recenzentem gier, powiedz mi lepiej czy „Oppenheimer”, dobrze sklasyfikowany gatunkowo, bo od wczoraj się martwię :).

    • Jeśli naprawdę sądzisz, że mam cię za „marnego” recenzenta, to najwyraźniej kompletnie nic nie wyciągnąłeś z naszych dyskusji. W istocie mam cię bowiem jedynie za recenzenta niedojrzałego, takiego, który nie potrafi ważyć słów, a tym bardziej wyjść ze skóry fanboja. I tak, recenzja „Oppenheimera” poniekąd też wpisuje się w ten obraz, ale nie miałem ochoty się nad tobą pastwić.
      Być może kiedyś z tego wyrośniesz, a być może podzielisz los niezapomnianego (ze wszystkich złych powodów) redaktora Crossa – czas pokaże.

    • Arbiter Elegantiarum Forum Actionum, myly państwo <3.

  2. Wierzę, że ta gra pod wieloma względami jest lepsza niż Botw, jednak nie wybaczę jej jak źle chodzi na Switch’u. Powtarzam się, bo mogłem to już kiedyś pisać, ale jestem z tego powodu ogromnie zawiedziony i patrząc na oceny 10/10, czuję, że to jest zwyczajnie modne by tak wysoko ocenić ten tytuł. Po cichu liczę na wsteczną kompatybilność nowego Switch’a i dobry performance TotK i mogę w końcu to ograć. Choć znając Nintendo, będą kazali sobie zapłacić za nową wersję.

    • AmberMozart 26 lipca 2023 o 12:22

      to ciekawe skąd znasz to Nintendo, skoro zawsze słynęło z wstecznej kompatybilności, kiedy konkurencje pukała się w głowę. Gry z DS działały na 3DS, gry z Wii działały na WiiU, gry z Gameboya działały na GBA. Brak wstecznej kompatybilności był tylko wtedy, kiedy zmieniał się rodzaj nośnika.

    • z drugiej strony absolutnie żadna kompatybilność wsteczna nintendo nie oferowała upgrade’u wydajności. Gra działała na nowym sprzęcie tak jak działała, więc nie wiem czy jest się tu czym jarać. Tak – będą sobie kazać płacić za poprawione wizualia.

    • Skończyłem, nabiłem ponad 160 godzin… i pamiętam ze 2-3 momenty w deszczu, gdzie mi trochę klatki spadły. Jak to jest działanie tak złe, że nie do wybaczenia, to ja w coś innego grałem.

  3. totk nawet nie będzie w najlepszej dziesiątce tytułów, które grałem w tym roku. Rozciągnięta, dziecinna, brzydka, na wielu obszarach zwyczajnie płytka. Tak nudna, że jest to na razie jedyna tegoroczna gierka, której nie dałem rady ukończyć, a nie mam zwyczaju tego robić. Z nintendoidami nie ma co się kłócić, bo dla nich płacenie 70 euro za coś co jeszcze 15 lat temu byłoby uznane za zwyczajny dodatek do gry (sprzedawany za ułamek ceny podstawki) to świetna oferta i okazja.

    …swoją drogą, czy ty na serio znalazłeś coś pozytywnego w fabule zeldy? 😀 Ta mentalna gimnastyka w artykule chyba pochłonęła więcej czasu i energii niż proces tworzenia historii w totk.

    • Nie każda gra musi mieć jakąś super fabułę, zelda zdecydowanie nie potrzebuje jakiejś super. Jednak na tak długą grę dzieje się kurde no po prostu mało, a postacie gadają za dużo głupot.
      Główna fabuła to ta sama historia co zawsze, gra nie sili się chyba nawet na żaden zwrot akcji (co jest nawet fajnie zrobione w takim głupiutkim ALBW a także w innych starszych częściach). Fabuła botw/totk/nesowej zeldy jest chyba na tym samym poziomie dna tej serii i nie rozumiem prób ukrywania/zbywania tego. Większość gier opowiada fajną bajeczkę, w fajnym klimacie.

  4. No cóż, nadal zalatuje fanbojstwem ale przynajmniej w końcu jakiś tekst na cda który wytyka wady gry;p TAK, gra jest mocną kopią poprzedniczki, wy już po prostu zapomnieliście BOTW – mapa jest zdecydowanie zbyt podobna. Jak Far cry Primal postanowił zrobić tę samą mapę w czasach prehistorycznych to jakoś było aj waj, a jak nintendo robi prawie tę samą mapę to „w sumie dużo się pozmieniało”. Serio?
    Podziemia są mega słabe, prawie nic w nich nie ma, w porównaniu do zwykłego overworldu jest jakieś 20% contentu – nie ma zupełnie miast, nie ma lochów, nie ma zagadek, jest raptem kilka niespodzianek. A wysepki w niebie zupełnie nie pasują do ustalonego gameplay-u – są mega liniowe i rzadkie. Fajny bajer, ale tylko bajer.
    Gra jest bardzo spoko, mi się podoba, ale kurde 10/10 to taka gra w którą musi zagrać każdy, a ta zdecydowania taka nie jest i sami powtarzacie to w każdej recenzji, włącznie z tą wydrukowaną.

    • „Zalatuje fanbojstem”? No nie wiem, zdecydowanie daleko mi do bycia fanbojem Zeldy 😛 Gdyby mi przypadło napisanie recenzji, to najpewniej wystawiłbym 8/10 albo może i jeszcze pół punktu mniej.

    • No cóż, no jednak zalatuje, bo nawet teraz jest brak odpowiedzi na żaden mój zarzut do gameplayu:P

    • KapitanŻbik 27 lipca 2023 o 17:25

      „W grę 10/10 musi zagrać każdy” – no nie wiem. Jeśli samochodówka A sprawdza się jako zaawansowany rajdowy symulator z mnóstwem opcji customizacji silnika i skrzyni biegów dla nerdów, zaawansowaną fizyką i modelem jazdy oraz tysiącem szczegółowo oddanych modeli aut to zasługuje na 10/10; jeżeli samochodówka B jest świetną arcade-ową zręcznościówką pozwalającą na wykręcanie spektalularnych akcji rodem z „Szybkich i Wściekłych”, ma prostą, ale porywającą fabułę i do tego ocieka graficznymi wodotryskami, to też może zasługiwać na „dyszkę” w oczach fana takich tytułów. Ale wtedy pojawiam się taki ja, dla którego samochodówki skończyły się na Test Drive Unlimited i równie dobrze nic wcześniej ani później mogłoby nie istnieć. Albo po prostu nie lubię samochodówek, i żadna Forza, żadne Gran Turismo, Assetto Corsa, Need for Speed, GRID ani The Crew nie przyciągną mnie do ekranu na dłużej niż godzina. Może nowa Zelda wypada wystarczająco dobrze w oczach fana Zeld, albo chociaż przygodowych zręcznościówek z łamigłówkami, żeby zasłużyć na dychę?

    • Tzn ogólnie masz rację. Ale wyścigówka to szczególny przypadek i najpewniej nie przeczytasz recenzji nerdowej gry na cdaction. Zelda to dość typowa zwykła gierka action-puzzle-adventure – imo jeśli lubisz wiedźmina, akceptujesz formułę zagadek zamiast fabuły, oraz zgadzasz się na dziecięcy bajkowy klimat to jesteś targetem. Czy to jest wtedy gra 10/10?… Ja osobiście stare zeldy zawsze porównuję do serii batman arkham – batman dostaje powerupy, narzędzia, rozwiązuje pseudo-zagadki i łazi od shrine’a do shrine’a (jakieś budynki, bazy, etc.). Fakt więcej w tej grze skradania i tej klikanej siekaniny ale bliższego porównania nie znam. Ciekawe czy dla fana batmana gra to 10/10.
      Jako fan zeldy widzę w tej grze masę rzeczy do poprawy, olanych, bądź mega kompromisowych i to jest dla mnie zdecydowane nie dla 10/10.

    • Najwyraźniej Pan Recenzent lubi Wiedźmina i dziecinne klimaty w grach.

  5. Zgadzam się, nie jest najpiękniejsza, fabuła do zapomnienia, walka słaba… a mimo to skoro mnie wciągnęła na tyle godzin i dała więcej swobody niż niemal cokolwiek innego w podobnych grach, to dla mnie to jest 10/10 – nie ma gry bez wad, ale są takie, gdzie się na nie po prostu nie zwraca uwagi w trakcie. Tyle zabawy, że się nie chce marudzić na drobnostki. A że teraz, długo po skończeniu, jestem w stanie wytknąć może ciut więcej… Jakie to ma teraz znaczenie? Jedni marudzili w necie, że łooo, to nie może być dobre, buuu, powtórka, łeee, coś jeszcze – a ja ten sam czas poświęciłem, dobrze się bawiąc 🙂

    • A gdyby ta gra była taka jak jest, ale do tego była piękna, miała genialną fabułę i znakomity system walki, to jaką by miała ocenę? 20/10?

    • KapitanŻbik 27 lipca 2023 o 07:41

      Gdyby ciocia miała wąsy cośtam cośtam

    • Eee to tu nie pasuje.

    • KapitanŻbik 27 lipca 2023 o 14:06

      Ano, trochę racja.

      A ocena w postaci numerka to jakaś sieka z mózgu, powinna odejść do lamusa lata temu. To jak sugerowanie, że jest jakaś skala o wspólnych kryteriach dla wszystkich gatunków gier. Man of culture czyta tekst, a nie ciska się o jakiś numerek i rzuca się do recenzenta, bo panu recenzentu, człowiekowi, którego życiową pasją są gry, a jego pracą opisywanie swoich wrażeń z obcowania z nimi gra się bardzo podoba, może nawet najbardziej z setki gier w jakie w swoim życiu zagrał, a jemu, człowiekowi, którego zajęciem są próby udowodnienia innym, że nie mają racji i ich wrażenia z rozgrywki powinny być inne, wcale się nie podoba. Swoją drogą, do dziś pamiętam ból dupska u niektórych, że któryś Puzzle Quest dostał dychę, a Jakaś Duża Gra 8+.

    • Było kiedyś takie czasopismo, które nie wystawiało ocen 🙂 #PDK

  6. Napiszę coś z perspektywy wielkiego fana BOTW, czekającego jeszcze na ogranie TOTK

    BOTW było moim pierwszym prawdziwym spotkaniem nie tylko z Zeldą, ale i ze sprzętem Nintendo w ogóle (nie liczę GBA którego miałem chwilowo w dzieciństwie) – mówiąc krótko, ta gra całkowicie mnie pochłonęła na grubo ponad 200 godzin. Jej skala, swoboda jaką oferowała, melancholijna atmosfera i piękny styl kompletnie zniwelowały wady, jakich można się było doszukać. Do samego końca tej długiej przygody czerpałem z grania w BOTW wielką przyjemność i nie odczuwałem nudy ani przymusu, by jak najszybciej przebić się do finału – właściwie ostatnią aktywnością którą mógłbym się jeszcze zająć, to poszukiwania wszystkich Koroków.

    Jedyną inną grą, która wessała mnie równie mocno i nie znudziła nawet na minutę był Wiedżmin 3 – wszystkie inne gry na setki godzin, jak Skyrim, Fallout, nowe Assassyny w końcu nużyły swoją powtarzalnością i rutyną.

    Nie mogę się doczekać ponownego zanużenia w świecie Hyrule, tym razem z zupełnie nowymi mocami i możliwościami

Dodaj komentarz