Sony, wróć! Gdzie się podziały dawne, kreatywne gry na PlayStation?
Sony, cóżeś najlepszego zrobiło? Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski. Mój przyjacielu, wiesz, że byłeś mi jak brat. Dałem ci wiarę, dałem ci szansę. Dałem pochwałę, dałem pieniądze. Wspomnień nie dałem, wspomnień… nie odbierzesz mi, choćbyś chciał.
Bo co właściwie zostało fanom gier ekskluzywnych na PlayStation, którzy są z tymi konsolami od ich początków? Oczywiście w dalszym ciągu co roku do sprzedaży trafia przynajmniej jeden gorący tytuł wydawany przez Sony Interactive Entertainment, ale chyba wszyscy zdążyliśmy zauważyć, że magia dawnych lat wyparowała. Uświadomiła nam to nie tylko premiera świetnego Astro Bota, będącego po części epitafium dla starych hitów, lecz także bolesny upadek Concorda – wysokobudżetowej produkcji, przy której pracowano kilka lat nadaremno. Jest to tym bardziej bolesne, że na to „dzieło” wydano ok. 200 mln dolarów, a przecież za taką kosmiczną kasę spokojnie dałoby się zrobić przynajmniej parę mniejszych tytułów. Tytułów kreatywniejszych, oferujących coś nowego, jakieś unikatowe spojrzenie na wirtualną rozrywkę. A nie kolejnego hero shootera, w chwili gdy ten segment rynku jest już dawno zdominowany przez konkurencję, a i gigant Overwatch nie cieszy się taką estymą jak kiedyś.
Być jak wszyscy
Czasami próbuję zrozumieć logikę dużych wydawców operujących zawrotnymi sumami. Niby logiczne wydaje się inwestowanie w sprawdzone rozwiązania i podążanie za trendami. Jeśli firmy mają władować ogromną kasę w jakiś projekt, to lepiej niech to będzie coś pewnego. Brzmi sensownie? Tak, ale też nie… Suicide Squad: Kill the Justice League, Marvel’s Avengers, Skull and Bones czy właśnie Concord pokazują, że pójście w kierunku gier-usług niekoniecznie jest dobrych ruchem z punktu widzenia wizerunkowego i biznesowego. Choć teoretycznie na takich produkcjach powinno się zarabiać łatwo i przyjemnie. Najwyraźniej panowie w garniturach nadal tak uważają, bo Warner Bros. Games dalej chce podążać w tym kierunku, a i ponoć Sony liczy na to, że zapowiedziane rok temu Fairgame$ odniesie finansowy sukces. Pierwsze słyszycie o tym tytule? Witajcie w klubie!
Aktualny prezes SIE stwierdził w jednym z wywiadów, że firma nie zadbała odpowiednio o bogactwo własności intelektualnych, co na pierwszy rzut oka wydaje się dalekie od prawdy. Niemniej Hiroki Totoki nie miał na myśli tylko gier wideo, ale też filmy oraz anime. Jeśli weźmiemy pod uwagę tę perspektywę, to faktycznie można zrozumieć jego punkt widzenia. Wszakże Sony albo przespało okres przerzucenia swoich kultowych marek do kina (albo robiło to źle, serwując nam nijakie „Uncharted”), albo bazuje wyłącznie na zewnętrznych licencjach jak w przypadku Spider-Mana, żyłując uniwersum Marvela do cna. Skupmy się jednak na naszym ukochanym medium, które – jak wynika z zapowiedzi CEO – będzie jeszcze bardziej rozwijane przez zewnętrznych developerów. Mieliśmy już Stellar Blade, mieliśmy Rise of the Ronin czy Final Fantasy VII Rebirth, a w przyszłości dołączą do nich kolejne dzieła.
I niby spoko, lecz w dalszym ciągu sprawia to wrażenie przyklejenia plastra na przeciętą tętnicę. Jasne, dzięki takiemu rozwiązaniu w ogóle możemy mówić o jakichkolwiek exclusive’ach na PlayStation 5, ale nie oszukujmy się – nie na to liczymy. Zwłaszcza mając w pamięci to, jakie Japończycy potrafili serwować nam gry studiów first-party. Złą sytuację Sony uwidacznia również Nintendo, które równomiernie na Switchu raczy nas remasterami swoich starszych hitów obok zupełnie nowych produkcji. I nawet jeśli też kręcą się głównie wokół sprawdzonych marek, to jednak o The Legend of Zelda: Breath of the Wild, Super Mario Bros. Wonder czy Kirby and the Forgotten Land nie powiemy przecież, że są odgrzewanymi kotletami. Każdy z tych tytułów oferuje zupełnie inne doznania i bawi się motywami niespotykanymi w poprzednich odsłonach danych serii.
Czy to jest tego warte?
Skłamałbym, pisząc, że nie bawiłem się dobrze przy God of War Ragnarök, Horizon Forbidden West, The Last of Us Part II, Marvel’s Spider-Man 2, Death Stranding czy Ghost of Tsushima. Do każdego z tych tytułów mam jakieś zastrzeżenia, ale każdy też dostarczył mi masę wrażeń – czy to przepiękną, realistyczną grafiką, dopracowanym gameplayem, czy poruszającą historią. I choć w większości są to hity zarabiające kolosalne sumy, to są to też gry, które postawiły SIE w trudnej pozycji. Sony przyzwyczaiło nas, że wydawane exclusive’y cechują się diabelnie wysoką jakością produkcyjną, niemożliwą do osiągnięcia przez lwią część twórców na całym świecie. Wiąże się to oczywiście z horrendalnie dużymi kosztami, więc firma może mieć większe opory przed podejmowaniem ryzykownych decyzji(*). Takich molochów nie robi się też w tydzień, tylko potrzeba na to kilku lat, przez co powstają większe dziury w terminach. Teraz powinniśmy postawić pytanie: Czy jest to w ogóle tego warte?
Naturalnie zachwycałem się, gdy modele postaci w Uncharted 4: Kresie złodzieja były do tego stopnia dopracowane, że widzieliśmy pojedyncze włókna na ich ubraniach. Ale czy naprawdę potrzebowałem takich atrakcji? Nie… I myślę, że wielu graczy uważa podobnie. Astro Bot, choć wygląda ładnie, to jednak nie zwala z nóg oprawą wizualną, a mimo to oszaleliśmy na jego punkcie. A czemu? Bo obronił się gameplay. Pomysłowość twórców. Unikatowe podejścia do zabawy, nawet jeśli zamknięte w konkretnych ramach gatunkowych. I tutaj pojawia się kolejny problem współczesnego Sony. Właściwie większość obecnie wydawanych przez firmę tytułów to przygodowe gry akcji – najlepiej z otwartym światem i utrzymane w realistycznej stylistyce. Bo tak samo robi Ubisoft i inne firmy. Tylko czemu, do licha, SIE musi oglądać się na konkurencję, zamiast samemu wyznaczać standardy, jak to robiło przed laty? Bez względu na to, czy z pomocą własnych studiów, czy zewnętrznych zespołów.
(*) Produkcja Concorda nie była ryzykownym, tylko po prostu głupim ruchem.
Bogactwo urodzaju (kiedyś, nie dziś)
Dawniej na konsolach PlayStation królowała różnorodność, zarówno gatunkowa, jak i tematyczna. Sony Interactive Entertainment dbało o to, aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie bez względu na to, jaki rodzaj gier lubił. Wręcz przebieraliśmy w tytułach ekskluzywnych i wybieraliśmy co lepsze kąski odpowiadające naszym preferencjom. Uwielbialiście ścigałki? Nic nie stało na przeszkodzie, abyście odpalili którąś z odsłon Gran Turismo i wzięli udział w zawodach kładących większy nacisk na realizm.
Preferowaliście jednak bardziej odpałowe produkcje? W takim razie na pewno świetnie bawiliście się przy dwóch odsłonach Destruction Derby, w których tak samo ważne co dotarcie do mety było zniszczenie pojazdów rywali. A przecież mieliśmy jeszcze szalenie dynamicznego, kosmicznego WipeOuta, mocno wciągającego DriveCluba czy MotorStorma. To dopiero gierka! Nic wybitnego, ale takich równie ekstremalnych wyścigów próżno szukać u konkurencji. A dalej mówię tylko o jednym – i to względnie niszowym – gatunku!
Nie wiem jak wy, lecz ja z pocałowaniem ręki przywitałbym jeszcze więcej platformówek. I mam nadzieję, że do tego dojdzie, bo przecież zainteresowanie Astro Botem udowodniło, iż nadal jest ogromne zapotrzebowanie na wesołe, nieco bardziej infantylne produkcje. Zdaję sobie sprawę, że SIE nie odpowiada już za takie marki jak Crash Bandicoot czy Spyro the Dragon, ale za to ma w zanadrzu inne serie, które warto by odgrzebać – nie mówiąc o wykreowaniu czegoś nowego. Myślę, że nie pogniewalibyśmy się, gdyby Sly Cooper powrócił, tak samo jak z otwartymi ramionami przyjęlibyśmy Jaka i Daxtera czy kolejne Ape Escape. A pamiętacie urocze Tearaway Unfolded i cykl LittleBigPlanet? To dopiero były kreatywne platformery, których wyjątkowa forma w ogóle nie przyćmiła ciekawego gameplayu.
Żałuję też, że zapominano o Knacku. Niby obie odsłony wypadły „tak sobie”, ale w tej marce drzemie taki potencjał, że spokojnie dałoby się coś jeszcze z niej wykrzesać. A co stało się z horrorami? Przecież popularność serii Resident Evil i innych tego typu gier pokazuje, że nadal jest miejsce na rynku dla Forbidden Siren. Z kolei The Legend of Dragoon czy Dark Cloud przypominają, że Sony miało własne ciekawe pomysły na japońskie erpegi.
Najsmutniejsze jest to, iż SIE sukcesywnie wybijało kolejne platformówkowe marki (i nie tylko), zaganiając ich twórców do robienia bardziej „dorosłych” produkcji. Naughty Dog z Crasha oraz Jaka i Daxtera przerzuciło się na Uncharted i The Last of Us, Sucker Punch Productions zrezygnowało ze Sly’a na rzecz inFamous i Ghost of Tsushima, a Insomniac Games straciło prawa do przygód smoka Spyro. Choć akurat sytuacja tego developera jest trochę inna, bo udało się mu jeszcze przez lata walczyć o Ratcheta i Clanka. Niemniej ostatnia odsłona zadebiutowała w 2021 roku i nie wiadomo, kiedy seria powróci (czy w ogóle do tego dojdzie). Oby nie skończyło się jak z ciekawym cyklem Resistance, który także musiał ustąpić miejsca rozbuchanym grom z otwartym światem. Odpowiedzialna za niego ekipa miała jednak więcej szczęścia, bo trafiła na Spider-Mana, Bend Studio natomiast zostało odciągnięte od dalszego rozwijania Syphon Filtera na rzecz sandboksowego Days Gone. Tytuł się nie przyjął, a firma wpadła w jakieś limbo i nie bardzo wiadomo, co się z nią teraz dzieje.
Pora obniżyć poprzeczkę
Na tym wyliczanka wcale się nie kończy, ale raczej wiecie już, o co mi chodzi(**). Sony Interactive Entertainment ma tak wiele asów w rękawie, że równie dobrze co chwilę mogłoby zalewać nas produkcjami, za które chciałoby się zapłacić. Nie oczekuję, że wszystkie gry będą wybitne. Nie wszystkie muszą być niesamowicie rozbudowane. Nie wszystkie muszą zwalać z nóg oprawą wizualną. Niech po prostu będą… interesujące. Niech wyróżniają się ciekawymi pomysłami albo niech korzystają na potęgę z możliwości technologicznych kontrolera DualSense. Nie muszą to być przecież wyłącznie nowe marki (choć takie bym wolał).
Czemu SIE nie próbuje swoich sił z mniejszymi, bardziej liniowymi tytułami? Spin-offami do „dużych” dzieł? Takie Uncharted: Złota otchłań, God of War: Chains of Olympus, Resistance: Retribution, Killzone: Liberation, Secret Agent Clank czy Daxter nie były molochami, tylko skromnymi gierkami, przy których niezwykle miło spędzało się czas. Oczekuję od tego wydawcy więcej tytułów pokroju Patapona, LocoRoco, Resoguna czy flOw. Więcej odwagi. Gry wideo to poważny biznes, a w biznesie niekiedy trzeba ryzykować, bo inaczej można utknąć na mieliźnie. Taki Ubisoft ostatnio spróbował z Prince of Persia: The Lost Crown i wyszło mu to na dobre. The Rogue Prince of Persia nie powtórzyło już tego sukcesu i świat się nie zawalił. W obu przypadkach mówimy wszakże o niskobudżetowych grach, które raczej nie obciążają zbyt mocno portfela tak dużej korporacji, a przynajmniej zawsze jest jakaś szansa, że na siebie zarobią.
Nie pracuję w gamedevie, ale gdyby tak było, to pewnie wolałbym dłubać przy mniejszym Astro Bocie, gdzie mógłbym dać popis swoich umiejętności i upust kreatywności, niż ślęczeć latami przy bezbarwnym Concordzie. Na zmianie podejścia do wydawania gier przez SIE nie skorzystalibyśmy więc tylko my – odbiorcy – lecz także developerzy. Dajmy twórcom tworzyć. Wszyscy na tym zyskamy.
(**) A jeśli chcecie poczytać o pierwszoosobowych strzelankach wydawanych niegdyś przez SIE, to odsyłam was do tekstu „Killzone, Resistance, Haze. Gdzie są TE gry?”.
Czytaj dalej
O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.