115
3.09.2024, 11:30Lektura na 7 minut

To miał być kolejny tekst o Star Wars: Outlaws, ale znowu się wszyscy pokłóciliśmy

Według Słownika Języka Polskiego rozmowa to „wzajemna wymiana myśli za pomocą słów”. Z kolei myśli wyjaśnione zostały jako „wytwór pracy umysłu”. Człowiek myślący to natomiast „taki, który samodzielnie (...) analizuje”. Odnoszę jednak wrażenie, że w ostatnich latach wszystkie te pojęcia są skutecznie wypierane, a my zamiast się ogarnąć, toniemy w kłótniach i aferach. Premiera Star Wars: Outlaws dobitnie mi to uświadomiła.


Łukasz Morawski

Jestem autentycznie zmęczony mediami społecznościowymi i tym, jak wyglądają w nich relacje międzyludzkie. Ostatnie lata nie należały do łatwych, co do tego raczej nikt nie ma żadnych wątpliwości. Pandemia i polityka zrobiły swoje, a i światowe konflikty zbrojne nieustannie dolewają oliwy do ognia. Podzieliliśmy się na dwa fronty. Niemalże w każdym aspekcie. Nie ma już miejsca na dyskusję czy analizę, na roztrząsanie problemów i zastanawianie się nad tym, jak racjonalnie podejść do danych tematów. Albo jesteśmy „tacy”, albo „śmacy”. Albo się zgadzamy, albo mamy „wypierdalać”. A jeśli spróbujemy wyrazić bardziej zrównoważoną opinię, to zostaniemy okrzyknięci mianem „symetrystów” i wykluczeni z obu grup.

Kiedy ktoś zbyt mocno pogrążą się w nienawiści do popkultury i innych ludzi.
Kiedy ktoś zbyt mocno pogrążą się w nienawiści do popkultury i innych ludzi.

Napawamy się wojenkami, aferami, ciągłym jadem wylewającym się z ekranu. Zawładnęła nami agresja, człowiek myślący odszedł w zapomnienie – nastała era człowieka skonfliktowanego, wiecznie zdenerwowanego, działającego tylko pod wpływem impulsów. Powtarzamy jak mantrę słowa polityków czy „internetowych bogów” grających na naszych negatywnych emocjach, wykorzystujących nasze słabości, docierających do najbardziej pierwotnych odruchów. I żeby nie było, nie chcę mówić, że zgłupieliśmy. Nie ośmieliłbym się, to nie w moim stylu. Bardziej niż głupotą nazwałbym to zagubieniem, dodatkowo spotęgowanym popularnością social mediów.


Świetna gra, taka 5/10

Premiera Star Wars: Outlaws aktywowała w nas wszystko, co najgorsze (swoje zrobiły też seriale „Gwiezdne wojny: Akolita” oraz „Władca Pierścienie: Pierścienie Władzy”). Dziennikarzy oskarżono o przekupione recenzje, brak profesjonalizmu i podlizywanie się dużym wydawcom „w obawie przed zepsuciem relacji i straceniem dostępu do przedpremierowych kopii gier”. Z kolei w stronę odbiorców strzelano jak z karabinu frazesami typu „skoro nie grałeś, to się nie wypowiadaj”, nawet jeśli ktoś próbował racjonalnie i analitycznie podejść do tematu. A najgorsze, że zrzucamy na siebie bomby, a taki Ubisoft i tak ma to gdzieś. Marka Gwiezdnych Wojen na pewno na siebie zarobi. My się kłócimy, a w tle działają korporacyjne maszyny, z którymi nic nie da się zrobić.

A Jabba słucha i się przygląda.
A Jabba słucha i się przygląda.

I wiecie co – w tym przypadku to bez znaczenia, czy Outlaws ostro skrytykujemy, czy mocno pochwalimy. Ten tytuł był skazany na sukces, czy tego chcieliśmy, czy nie(*). Niemniej nie wypadł tak tragicznie, jak usilnie przekonują niektórzy. I piszę to jako recenzent najnowszego dzieła studia Massive Entertainment. Mój tekst – zwieńczony oceną 6+/10 – znajdziecie w najświeższym wydaniu kwartalnika (CD-Action 04/2024). Miałem też „przyjemność” testowania gry Avatar: Frontiers of Pandora, produkcji tego samego developera, której wystawiłem „szóstkę”. I choć noty są do siebie bardzo zbliżone, to nie zestawiłbym ze sobą owych tytułów. Do Star Warsów z przyjemnością jeszcze wrócę, bo bawiłem się doskonale (mimo licznych zarzutów i ogólnej bylejakości gameplayu), z kolei Avatar niemiłosiernie mnie wymęczył.

(*) Społeczność Star Wars – choć trudna i od dawna skonfliktowana – dalej jest skłonna rzucać pieniędzmi w tę markę. Ogromna kampania marketingowa też się do sukcesu Outlaws przyczyniła.


To kto jest wrogiem kogo?

Czy w takim razie najnowsze dzieło Massive Entertainment powinno dostać ode mnie przynajmniej „ósemkę”? Jasne, mogłoby i nie miałbym z tym większego problemu. A wiecie dlaczego? Bo bez wcześniejszej lektury tekstu oceny końcowe znaczą tyle co nic. Oczywiście zakładając, że został on dobrze napisany, a autor sprawnie przedstawił swoje wrażenia. A to też nie zawsze takie oczywiste. Ja nie zamierzam teraz powtarzać własnych argumentów, nie widzę w tym większego sensu – odsyłam was do obszernego tekstu w magazynie. Bo recenzje to zaledwie jeden z elementów, z powodu których rozdzieramy szaty o Outlaws. Zawirowań jest tak dużo, że najłatwiej będzie je po prostu wyliczyć. No to tak: zbytnia pobłażliwość dziennikarzy, „obiektywne” opinie, rzekoma korupcja, Star Wars tylko z Jedi, woke agenda, Disney niszczy markę Gwiezdnych Wojen, Ubisoft psuje branżę, problematyczność ocen końcowych, stosunek ceny do jakości i wiele więcej.

Recenzenci wymuszający od Ubisoftu kasę za dobre oceny Outlaws.
Recenzenci wymuszający od Ubisoftu kasę za dobre oceny Outlaws.

Wątki te regularnie przewijają się przez media społecznościowe (bez względu na tytuł, jakiego dotyczą) i prowadzą do powstawania jeszcze większych rozłamów wśród graczy. Tego rodzaju zarzuty sprawiają, że nie do końca wiem, w jaki sposób powinniśmy rozmawiać o jakości Star Wars: Outlaws. Bo skoro ktoś z góry spisuje ten tytuł na straty ze względu na wygląd głównej bohaterki (albo w ogóle z racji jej płci) bądź niebinarność pobocznej postaci niemającej jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek, to jak z nim rzetelnie dyskutować? Albo jak przekonać osobę do wartości swojej opinii, gdy ona wychodzi z założenia, że dziennikarze to przekupne świnie, a wystawiona przez nich wysoka ocena wynika tylko z zażyłych relacji z wydawcą.

Tymczasem recenzenci zarobią na tej medialnej machinie najmniej, choć w oczach niektórych śpią na materacach wypełnionych dolarami (nawet jeśli zarobionymi uczciwie, na bazie umów o dzieło bądź o pracę, a nie krzywych układów z wydawcami). Nasze zarobki nijak się mają do tego, ile hajsu na krytykowanym przez siebie dziele zarobią youtuberzy wrzucający całą masę agresywnych materiałów na swój kanał (oczywiście nie piszę o wszystkich twórcach!).

Niektórzy zachowują się niczym rozwścieczony rancor. A jak wiadomo z „Księgi Boby Fetta", te stwory też mogą być miłe.
Niektórzy zachowują się niczym rozwścieczony rancor. A jak wiadomo z „Księgi Boby Fetta", te stwory też mogą być miłe.

Jasne, też mógłbym napisać tekst „Star Wars: Outlaws to paździerz” i klikalność wybiłaby ponad normę, ale do czego by to doprowadziło? Do plucia jadem w komentarzach, a nie sensownej dyskusji. Wracając do tematu finansów – pomijając wynagrodzenie recenzentów od pracodawcy, jedynym „bonusem”, na jaki możemy liczyć, jest kopia gry do testów. Gdy produkcja faktycznie okazuje się dobra, to wtedy możemy mówić o wartości dodanej naszego zawodu. A co, jeśli testowany przez nas tytuł to istna padaka? No właśnie... Wersje recenzenckie są tylko i wyłącznie materiałem do pracy – niczym więcej. Nie dokładajmy do tego zbędnej filozofii. Nie otrzymujemy żadnych dodatkowych wpływów na konto, bo z biznesowego punktu widzenia producentów i wydawców nie niosłoby to żadnych korzyści. Co im po tym, że jakiś portal w Polsce wystawi ocenę 9/10? Przecież przekupstwo prędzej czy później wyszłoby na jaw, a wtedy obie strony miałyby przekichane. W tym przypadku zysk z kupionej oceny nie rekompensuje konsekwencji takiego czynu. To zwyczajnie się nie klei...


Porozmawiajmy

Popkultura stanowi szalenie ważny aspekt naszego życia. Często właśnie ona kreuje nasze charaktery i spojrzenia na świat. Ale możemy ją przefiltrować przez siebie. Nie dajmy się wciągać we wszystkie internetowe dramy. Nie pozwalajmy tym, którzy najgłośniej krzyczą, wypełniać przestrzeni w naszych głowach. Dyskutujmy, unikając antagonizowania. Tylko w ten sposób będziemy mogli coś zmienić.

Nie trzeba się zgadzać. Nie lubisz grać kobiecą bohaterką? Spoko, nie mam z tym problemu. Ale nie musisz z tego powodu wyzywać wszystkich wokół. Twoim zdaniem najważniejszymi elementami Gwiezdnych Wojen są miecze świetlne i Jedi? No i super, też bardzo lubię te motywy. Cieszę się jednak, że w Outlaws odrzucono je na bok i skupiono się na czymś innym. Kto z nas ma rację? Każdy i nikt. W równej mierze.

Kiedy chcesz dyskutować zamiast się kłócić.
Kiedy chcesz dyskutować zamiast się kłócić.

Dajmy popkulturze żyć, pozwalajmy jej popełniać błędy, ale też zauważajmy je. Jeśli chcemy być poważnie traktowani, to nauczmy się wyrażać własne poglądy. I to dotyczy obu stron, bo nikomu dobrze nie zrobi ani wulgarna krytyka najnowszego dzieła Massive Entertainment, ani nadmierne wychwalanie tej produkcji bez uwzględniania jej rażących wad. W pierwszym przypadku Ubisoft i tak nie posłucha głosu krzykaczy, tylko prychnie na nich z góry i wróci do swoich spraw. W drugim natomiast chętnie weźmie do serca nadmierną pobłażliwość wobec ich gier i zbierze dochody z przesadnie drogich edycji specjalnych. Jeśli chcemy coś zmienić, zróbmy to razem. Albo chociaż bądźmy w tym razem. Korporacje będą nas gnoić bez względu na to, czy mamy poglądy prawicowe czy lewicowe, czy wolimy miecze świetlne czy blastery, czy stawiamy na pierwszym miejscu fabułę czy gameplay. W tym wypadku postawmy na ludzkie odruchy. To naprawdę nie takie trudne...


Czytaj dalej

Redaktor
Łukasz Morawski

O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.

Profil
Wpisów65

Obserwujących2

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze