Commandos: Origins – recenzja gry. To mogło być nowe otwarcie, ale skończyło się na powtórce sprzed ponad 20 lat
Nie sądziłem, że po 22 latach od premiery ostatniej części seria Commandos jeszcze powróci. Czy Origins jest nowym rozdaniem, czy może requiem dla gatunku gier taktycznych czasu rzeczywistego?
Tworzenie kontynuacji kultowych produkcji po długiej przerwie zawsze jest wyzwaniem. Trzeba znaleźć sposób na zainteresowanie nowych graczy, nieodczuwających – w przeciwieństwie do weteranów danej serii – podszytego nostalgią uwielbienia na samo brzmienie tytułu. Sztuka odświeżenia zastałej formuły udała się choćby autorom Baldur’s Gate 3, ale za Larian Studios stała popularna marka Dungeons & Dragons i mający wierne grono fanów gatunek komputerowych erpegów.
Na froncie gier taktycznych czasu rzeczywistego nie jest natomiast tak różowo. Przez ostatnią dekadę tego wzgórza samodzielnie broniło Mimimi, dając nam m.in. ciepło przyjęte Shadow Tactics i Shadow Gambit, ale pod koniec 2023 roku nawet wspomniane studio złożyło broń i podjęło decyzję o zamknięciu firmy.
Gdy wydawało się, że możemy na grach tego typu postawić krzyżyk, Claymore Game Studios dostało zadanie powrotu do korzeni serii Commandos. Niestety podeszło do jego realizacji za mało odważnie i efektem pracy jest gra, w której ze świecą szukać rozpaczliwie potrzebnego gatunkowi zastrzyku energii.

Alle Mann, Achtung!
Commandos: Origins stanowi prequel „jedynki” i opowiada o początkach tytułowej jednostki alianckich komandosów w trakcie II wojny światowej: ich pierwszych wspólnych akcjach oraz przemianie ze zbieraniny indywidualistów w oddział z prawdziwego zdarzenia. W tym celu gra przeprowadza nas przez 14 misji (dziejących się w różnych zakątkach Afryki i Europy), z którymi możemy się zmierzyć samodzielnie lub w trybie kooperacji.
Każdy z poziomów stawia przed nami pozornie niemożliwe wyzwanie. Dysponując garstką podkomendnych, musimy przedrzeć się przez pozycje bronione przez wielokrotnie przewyższające nas liczebnie niemieckie wojska – w jednym momencie na mapie potrafią być nawet setki przeciwników. Choć w niejednej grze taka dysproporcja sił to dla bohaterów pikuś, tutaj frontalny atak odpada – wystarczy kilka pocisków, aby posłać któregoś z komandosów do piachu, co zawsze wiąże się z niepowodzeniem misji.

Musimy wobec tego obrać skrytszą strategię. Z pomocą przychodzą nam zdolności naszych protagonistów oraz taktyczny ogląd sytuacji. Każdy niemiecki żołdak odznacza się swoją rutyną działania i polem widzenia, wokół których należy planować działania bohaterów. Na początku mamy do dyspozycji Zielonego Bereta i Sapera, lecz z czasem dołącza do nich reszta obsady pierwszej odsłony serii.
Każdy komandos specjalizuje się w czymś innym, np. Szpieg może przebrać się w niemiecki mundur i paradować na widoku bez wszczynania alarmu, z kolei Marine jako jedyny potrafi pływać i nurkować, a także jest ekspertem od eliminacji wrogów przy użyciu harpuna. By poradzić sobie ze stawianymi przez grę wyzwaniami, musimy umiejętnie żonglować możliwościami żołnierzy, którymi dysponujemy.

F5, F9, F5, F9…
Poszczególne misje prezentują wysoką jakość level designu. Odwiedzamy zróżnicowane, rozległe lokacje – od norweskiej wioski rybackiej, przez fort na egipskiej pustyni, po stację kolejową w Polsce – które oferują wiele ścieżek oraz sposobów na osiągnięcie celu. Najczęściej jest nim wysadzenie jakiegoś kluczowego obiektu, kradzież dokumentów lub załatwienie konkretnego oficera.
Każdy posterunek, patrol czy wypełnione przeciwnikami pomieszczenie to zagadka logiczna, którą będziemy rozwiązywać metodą prób i błędów. To nie jest gra dla ludzi o słabych nerwach. Przyjdzie wam testować różne podejścia, złorzeczyć, zapisywać i wczytywać w kółko stan gry, aż od tego wszystkiego przegrzeje się procesor nie tylko waszego komputera, ale też wasz – organiczny. Zresztą szybki zapis i wczytywanie stanowią tak istotną część mechaniki, że przyciski pozwalające na nie są zawsze dostępne u góry ekranu. Możemy nawet ustawić licznik przypominający, ile czasu minęło od ostatniego sejwa!
Byłoby to bardzo fajne rozwiązanie, gdyby nie kilka niedoróbek. Po pierwsze gra nie zapisuje się dokładnie w momencie wciśnięcia przez nas klawisza, tylko parę sekund później. Odstęp niby niewielki, ale często stanowi różnicę między przeciwnikiem akurat patrzącym w drugą stronę a odwracającym się, by ujrzeć komandosa i podnieść alarm.

Po drugie gra przechowuje tylko trzy ostatnie szybkie zapisy. Dowiedziałem się o tym, gdy po godzinie przebijania się przez niemiecki port zdałem sobie sprawę, że nieopatrznie zużyłem za dużo ładunków wybuchowych i nie jestem w stanie ukończyć misji. Spróbowałem więc wczytać wcześniejszego sejwa i moim oczom ukazały się trzy zapisy wykonane na przestrzeni ostatniej minuty. Możecie sobie wyobrazić moją „radość” z powtarzania poziomu od początku.
Ale głupi ci Germanie!
Niestety problem niedoróbek dotyczy wielu elementów rozgrywki. Rozgryzanie poszczególnych etapów potrafi dawać dziką satysfakcję, ale co z tego, skoro Commandos: Origins co i rusz wybija nas z immersji niedociągnięciami i bugami, boleśnie przypominając, że jest tylko grą.
Weźmy taki tryb aktywnej pauzy. Mechanizm pojawia się w serii po raz pierwszy i pozwala na zatrzymanie gry i wydanie jednego rozkazu każdemu z naszych wojaków. Dzięki temu możemy zaplanować brawurowe akcje, które nie miałyby szansy się udać, gdybyśmy próbowali wyklikać wszystkie komendy na bieżąco. W teorii brzmi to super, ale co z tego, skoro komandosi nie zawsze radzą sobie z interpretacją poleceń. A to któryś zapomni wstać czy pobiec albo zupełnie mu się wszystko pomiesza i zamiast cisnąć granat we wskazane miejsce, zacznie wycofywać się tyłem piętro niżej.
Podobnie jest z niedomagającą AI przeciwników. Żołnierze Wehrmachtu wydają się czujni – zauważają takie rzeczy jak ślady na miękkim podłożu, zareagują też, gdy zniknie towarzysz, z którym akurat toczyli rozmowę. Wystarczy jednak wywołać alarm i nagle rozumiemy, dlaczego III Rzesza przegrała wojnę. Niemcy zaczynają wtedy biegać jak kot z pęcherzem, kompletnie nie zwracając uwagi na kolejne straty we własnych szeregach. Gdy po kilku chwilach panika się kończy, wracają na pozycje jak gdyby nigdy nic, choćby mieli brodzić po kostki w ciałach kolegów.

Nic nie przebije jednak dostępnych w niektórych misjach samochodów. Fizyka jazdy jest okropna, zdobyczne kübelwageny przewracają się na bok przy zbyt ostrym wejściu w zakręt i podskakują na nierównościach terenu jak resoraki, a do tego efektownie eksplodują po trzech nawet najlżejszych kolizjach z otoczeniem.
Jakby tego było mało, Niemcy kompletnie się gubią na widok auta. Mają problem z zauważeniem komandosów za kółkiem i nie łączą kropek, nawet jeśli kogoś potrącimy. Tym sposobem niektóre misje można sobie znacznie skrócić, zwyczajnie przejeżdżając przez środek obozu wroga, a przeciwnicy tylko wzruszą ramionami na widok kilku typów w dziwnych mundurach przebijających się furą przez strzeżony posterunek. W sekwencji rozgrywającej się na znajdującym się na pustyni lotnisku Luftwaffe potrąciłem tak dużo niemieckich żołnierzy, że zacząłem się zastanawiać, czy gram w reboot serii Commandos, czy Carmageddon.
Too little, too late
Podobnie niedogotowana jest fabuła. Choć ma zadatki na przyjemną historię w klimatach wojennego kina akcji, a bohaterowie często przerzucają się kąśliwymi replikami, otrzymaliśmy zaledwie szkielet czegoś dobrego. Misje rzucają nas w różne miejsca bez ładu i składu, brakuje między nimi cutscenek, a kolejni komandosi wprowadzani są tak, jakby każdy gracz miał wiedzieć o nich już wszystko.

Jeśli dodamy do tego nie najlepszy stan techniczny gry (bugi pokroju spontanicznej teleportacji komandosa na środek mapy i znikających elementów ekwipunku), to na usta zacznie cisnąć się nam jedno określenie: zmarnowana szansa. To mogło być nowe otwarcie dla serii Commandos, a zamiast tego dostaliśmy produkcję co najwyżej poprawną, odtwarzającą schematy sprzed ponad 20 lat, wprowadzającą innowacje zbyt nieśmiało lub za mało umiejętnie. Choć u podstawy rozgrywka potrafi dać dużo satysfakcji, a fani poczują się tu jak w domu, to może nie wystarczyć, by przyciągnąć nowych graczy i zapewnić podupadającemu gatunkowi zbawienny powiew świeżego powietrza.
Ocena
Ocena
Origins potrafi sprawić sporo frajdy, ale grze brakuje świeżości i odwagi. Mechanika jest niedopracowana i razi licznymi bugami. Fani Commandos znajdą tu coś dla siebie, ale nie jest to tchnienie świeżości, którego potrzebował gatunek.
Plusy
- satysfakcjonujący gameplay
- rozległe i dobrze zaprojektowane poziomy
- gra daje dużo swobody w rozwiązywaniu problemów
- licznik czasu od ostatniego sejwa potrafi uratować życie
Minusy
- średni stan techniczny
- niezbyt sprytna AI
- pretekstowa i niedopracowana fabuła
- fatalny model jazdy i reakcje przeciwników na samochody
- nie robi nic odkrywczego w porównaniu ze starymi częściami Commandos
Czytaj dalej
W mojej dłoni równie często znajdziecie myszkę, co garść kości. Chciałbym, żeby więcej gier traktowało gracza w ten sposób, jak robi to Dark Souls. Poza tym jestem koneserem gier starszych ode mnie. Bycie kibicem Tottenhamu Hotspur przyzwyczaiło mnie w życiu do wielkich nadziei i wielkich rozczarowań. W wolnych chwilach udowadniam, że tłumacz też autor.