Commandos: Origins – recenzja gry. To mogło być nowe otwarcie, ale skończyło się na powtórce sprzed ponad 20 lat
Tworzenie kontynuacji kultowych produkcji po długiej przerwie zawsze jest wyzwaniem. Trzeba znaleźć sposób na zainteresowanie nowych graczy, nieodczuwających – w przeciwieństwie do weteranów danej serii – podszytego nostalgią uwielbienia na samo brzmienie tytułu. Sztuka odświeżenia zastałej formuły udała się choćby autorom Baldur’s Gate 3, ale za Larian Studios stała popularna marka Dungeons & Dragons i mający wierne grono fanów gatunek komputerowych erpegów.
Na froncie gier taktycznych czasu rzeczywistego nie jest natomiast tak różowo. Przez ostatnią dekadę tego wzgórza samodzielnie broniło Mimimi, dając nam m.in. ciepło przyjęte Shadow Tactics i Shadow Gambit, ale pod koniec 2023 roku nawet wspomniane studio złożyło broń i podjęło decyzję o zamknięciu firmy.
Gdy wydawało się, że możemy na grach tego typu postawić krzyżyk, Claymore Game Studios dostało zadanie powrotu do korzeni serii Commandos. Niestety podeszło do jego realizacji za mało odważnie i efektem pracy jest gra, w której ze świecą szukać rozpaczliwie potrzebnego gatunkowi zastrzyku energii.

Alle Mann, Achtung!
Commandos: Origins stanowi prequel „jedynki” i opowiada o początkach tytułowej jednostki alianckich komandosów w trakcie II wojny światowej: ich pierwszych wspólnych akcjach oraz przemianie ze zbieraniny indywidualistów w oddział z prawdziwego zdarzenia. W tym celu gra przeprowadza nas przez 14 misji (dziejących się w różnych zakątkach Afryki i Europy), z którymi możemy się zmierzyć samodzielnie lub w trybie kooperacji.
Każdy z poziomów stawia przed nami pozornie niemożliwe wyzwanie. Dysponując garstką podkomendnych, musimy przedrzeć się przez pozycje bronione przez wielokrotnie przewyższające nas liczebnie niemieckie wojska – w jednym momencie na mapie potrafią być nawet setki przeciwników. Choć w niejednej grze taka dysproporcja sił to dla bohaterów pikuś, tutaj frontalny atak odpada – wystarczy kilka pocisków, aby posłać któregoś z komandosów do piachu, co zawsze wiąże się z niepowodzeniem misji.

Musimy wobec tego obrać skrytszą strategię. Z pomocą przychodzą nam zdolności naszych protagonistów oraz taktyczny ogląd sytuacji. Każdy niemiecki żołdak odznacza się swoją rutyną działania i polem widzenia, wokół których należy planować działania bohaterów. Na początku mamy do dyspozycji Zielonego Bereta i Sapera, lecz z czasem dołącza do nich reszta obsady pierwszej odsłony serii.
Każdy komandos specjalizuje się w czymś innym, np. Szpieg może przebrać się w niemiecki mundur i paradować na widoku bez wszczynania alarmu, z kolei Marine jako jedyny potrafi pływać i nurkować, a także jest ekspertem od eliminacji wrogów przy użyciu harpuna. By poradzić sobie ze stawianymi przez grę wyzwaniami, musimy umiejętnie żonglować możliwościami żołnierzy, którymi dysponujemy.

F5, F9, F5, F9…
Poszczególne misje prezentują wysoką jakość level designu. Odwiedzamy zróżnicowane, rozległe lokacje – od norweskiej wioski rybackiej, przez fort na egipskiej pustyni, po stację kolejową w Polsce – które oferują wiele ścieżek oraz sposobów na osiągnięcie celu. Najczęściej jest nim wysadzenie jakiegoś kluczowego obiektu, kradzież dokumentów lub załatwienie konkretnego oficera.
Każdy posterunek, patrol czy wypełnione przeciwnikami pomieszczenie to zagadka logiczna, którą będziemy rozwiązywać metodą prób i błędów. To nie jest gra dla ludzi o słabych nerwach. Przyjdzie wam testować różne podejścia, złorzeczyć, zapisywać i wczytywać w kółko stan gry, aż od tego wszystkiego przegrzeje się procesor nie tylko waszego komputera, ale też wasz – organiczny. Zresztą szybki zapis i wczytywanie stanowią tak istotną część mechaniki, że przyciski pozwalające na nie są zawsze dostępne u góry ekranu. Możemy nawet ustawić licznik przypominający, ile czasu minęło od ostatniego sejwa!
Byłoby to bardzo fajne rozwiązanie, gdyby nie kilka niedoróbek. Po pierwsze gra nie zapisuje się dokładnie w momencie wciśnięcia przez nas klawisza, tylko parę sekund później. Odstęp niby niewielki, ale często stanowi różnicę między przeciwnikiem akurat patrzącym w drugą stronę a odwracającym się, by ujrzeć komandosa i podnieść alarm.

Po drugie gra przechowuje tylko trzy ostatnie szybkie zapisy. Dowiedziałem się o tym, gdy po godzinie przebijania się przez niemiecki port zdałem sobie sprawę, że nieopatrznie zużyłem za dużo ładunków wybuchowych i nie jestem w stanie ukończyć misji. Spróbowałem więc wczytać wcześniejszego sejwa i moim oczom ukazały się trzy zapisy wykonane na przestrzeni ostatniej minuty. Możecie sobie wyobrazić moją „radość” z powtarzania poziomu od początku.
Ale głupi ci Germanie!
Niestety problem niedoróbek dotyczy wielu elementów rozgrywki. Rozgryzanie poszczególnych etapów potrafi dawać dziką satysfakcję, ale co z tego, skoro Commandos: Origins co i rusz wybija nas z immersji niedociągnięciami i bugami, boleśnie przypominając, że jest tylko grą.
Weźmy taki tryb aktywnej pauzy. Mechanizm pojawia się w serii po raz pierwszy i pozwala na zatrzymanie gry i wydanie jednego rozkazu każdemu z naszych wojaków. Dzięki temu możemy zaplanować brawurowe akcje, które nie miałyby szansy się udać, gdybyśmy próbowali wyklikać wszystkie komendy na bieżąco. W teorii brzmi to super, ale co z tego, skoro komandosi nie zawsze radzą sobie z interpretacją poleceń. A to któryś zapomni wstać czy pobiec albo zupełnie mu się wszystko pomiesza i zamiast cisnąć granat we wskazane miejsce, zacznie wycofywać się tyłem piętro niżej.
Podobnie jest z niedomagającą AI przeciwników. Żołnierze Wehrmachtu wydają się czujni – zauważają takie rzeczy jak ślady na miękkim podłożu, zareagują też, gdy zniknie towarzysz, z którym akurat toczyli rozmowę. Wystarczy jednak wywołać alarm i nagle rozumiemy, dlaczego III Rzesza przegrała wojnę. Niemcy zaczynają wtedy biegać jak kot z pęcherzem, kompletnie nie zwracając uwagi na kolejne straty we własnych szeregach. Gdy po kilku chwilach panika się kończy, wracają na pozycje jak gdyby nigdy nic, choćby mieli brodzić po kostki w ciałach kolegów.

Nic nie przebije jednak dostępnych w niektórych misjach samochodów. Fizyka jazdy jest okropna, zdobyczne kübelwageny przewracają się na bok przy zbyt ostrym wejściu w zakręt i podskakują na nierównościach terenu jak resoraki, a do tego efektownie eksplodują po trzech nawet najlżejszych kolizjach z otoczeniem.
Jakby tego było mało, Niemcy kompletnie się gubią na widok auta. Mają problem z zauważeniem komandosów za kółkiem i nie łączą kropek, nawet jeśli kogoś potrącimy. Tym sposobem niektóre misje można sobie znacznie skrócić, zwyczajnie przejeżdżając przez środek obozu wroga, a przeciwnicy tylko wzruszą ramionami na widok kilku typów w dziwnych mundurach przebijających się furą przez strzeżony posterunek. W sekwencji rozgrywającej się na znajdującym się na pustyni lotnisku Luftwaffe potrąciłem tak dużo niemieckich żołnierzy, że zacząłem się zastanawiać, czy gram w reboot serii Commandos, czy Carmageddon.
Too little, too late
Podobnie niedogotowana jest fabuła. Choć ma zadatki na przyjemną historię w klimatach wojennego kina akcji, a bohaterowie często przerzucają się kąśliwymi replikami, otrzymaliśmy zaledwie szkielet czegoś dobrego. Misje rzucają nas w różne miejsca bez ładu i składu, brakuje między nimi cutscenek, a kolejni komandosi wprowadzani są tak, jakby każdy gracz miał wiedzieć o nich już wszystko.

Jeśli dodamy do tego nie najlepszy stan techniczny gry (bugi pokroju spontanicznej teleportacji komandosa na środek mapy i znikających elementów ekwipunku), to na usta zacznie cisnąć się nam jedno określenie: zmarnowana szansa. To mogło być nowe otwarcie dla serii Commandos, a zamiast tego dostaliśmy produkcję co najwyżej poprawną, odtwarzającą schematy sprzed ponad 20 lat, wprowadzającą innowacje zbyt nieśmiało lub za mało umiejętnie. Choć u podstawy rozgrywka potrafi dać dużo satysfakcji, a fani poczują się tu jak w domu, to może nie wystarczyć, by przyciągnąć nowych graczy i zapewnić podupadającemu gatunkowi zbawienny powiew świeżego powietrza.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
24 odpowiedzi do “Commandos: Origins – recenzja gry. To mogło być nowe otwarcie, ale skończyło się na powtórce sprzed ponad 20 lat”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Poczekam, aż troszkę połatają i spadnie cena i lecę w Coop 🙂
O tak!
Szkoda, że nie do końca wyszło. Za jakiś czas, po łatkach itp. pewnie zagram.
Czyli standardowo: czekamy na patcha i jeśli naprawią, może być nieźle, ale na razie nie ma co podchodzić.
Brzydkie to, np. taka dwójka odpalona w wyższej rozdzielczości ma bardziej przyjemny styl graficzny.
Czyli adekwatnym było wrażenie, jakie sprawiały przedpremierowe materiały promocyjne. Gra wyglądała na nich – jak dla mnie – dosyć, ekhm, „clunky” i – zgodnie z tym, co napisał poniżej jeden z komentujących – uderzała mnie brzydota grafiki. Wypada gorzej od odświeżonej wersji dwójki (pomimo straszących tam paskudnych facjat bohaterów) i mam wrażenie, że to nie tylko kwestia nostalgii. Choć przyznaję, że jestem chyba również nieuleczalnym z sentymentu, zrzędzącym starym dziadem, bo nieobecność kompozytora z poprzednich odsłon (Mateo Pascual) jest – jak dla mnie – niewybaczalna. Zbrodnia podobna do pozbawienia serii Hitman obecności Jespera Kyda.
Szkoda, że Minimi już nie istnieje, oni zrobiliby z tego petardę.
Bardzo szkoda takiej marki. Jedna z moich ulubionych gier. Dla wszystkich którzy uważają Dark Soulsy za trudne gry to sobie zagrajcie w pierwszą część. Niektóre misje to było piekło.
Prawdziwa jazda zaczynała się, gdy gracz próbował – wbrew ograniczeniom technicznym – symulować sterowanie np. dwoma wojakami jednocześnie. A dało się, np. poprzez skoordynowane w czasie wysyłanie ich z wyprzedzeniem w odpowiedniej kolejności 😀
Tam była możliwość podziału ekranu na osobne kamery, żeby pewne akcje ogarnąć. Przy 2ce którą też uwielbiam już konieczne nie było bo była bardzo prosta.
Jedynka trudna? To co powiesz na dodatek behind the enemy lines? Ja sie zesralem i nie dałem rady ukonczyc dodatku.
Za to dwójka byla cudowna i idealnie zrobiona.
No jedynkę to mi chodzi o podstawkę i dodatek. Ukończyłem oba na premierę, ale wtedy po prostu się grało w to co było, bo gier jakoś dużo nie wychodziło. Pamiętam jeszcze jak pytałem starszych kumpli jak zacząć mapę, a też parę podpowiedzi znalazłem w cd-action.
Też lubie w 2ke ale to jest już takie współczesne doświadczenie bez frustracji i wyzwanie jest na przeciętnym poziomie. Na pewno jakbym miał komuś polecać Commandosów to właśnie 2ke bo jest najbardziej dopracowana i to jest takie pełne doświadczenie. Jedynka toporna i dla hardkorów. Trójki nie lubię, a ten Origins wygląda gorzej niż trójka.
Ja jedynkę nawet całkiem niedawno ogrywałem po raz pierwszy i powiem szczerze, że już na 4 misji dałem sobie spokój xd
Gra całkiem spoko, ale dla mnie to już było jak cięcie kartonu nożyczkami do paznokci.
Za to dwójka świetna, znacznie ładniejsza, rozbudowana i w sumie ciekawsza.
Jedynka była spoko. Przez większość czasu było wyzwanie, ale nie takie, żeby człowiek ze złości mysz gryzł. Za to dodatek to człowiek nieraz miał ochotę rzucić monitor za okno.Moim zdaniem przesadzili tam z trudnością.
@mistrzupl2 Behind enemy lines to podtytuł „jedynki”. Dodatek nazywa się Beyond the Call of Duty.
Zobaczyłem właśnie premierową cenę – 219 zł za grę pełną bugów i jednocześnie wyglądającą gorzej nic Commandos z modem HD… Masakra
„gier taktycznych czasu rzeczywistego”— trochę czasu minęło, od kiedy ostatni raz grałem, ale to nie były (podobnie jak XCOM-y) gry turowe?
Jeśli mówisz o Commandos to zawsze byli w czasie rzeczywistym.
Ba! Był nawet jeden fps, gówniany, ale był.
Bodzio nie. Akurat Commandos Strike Force było naprawdę ciekawą i fajną grą. Owszem to był gówniany Commandos ale OGÓLNIE gra była naprawdę spoko. Choć miała kilka irytujących i źle zaprojektowanych misji. W sumie? Chętnie ją przejdę jeszcze raz po tym jak ukończę Origins. Dzięki za przypomnienie o Strike Force!
Ukonczylem i bardzo mi sie podobalo, bardziej niz ten nowy nudny commandos
straszna lipa za 219 dostajemy regres w stosunku do 2, pełno irytujących bugów, brak systemu ekwipunku co skutkuje zmniejszeniem uniwersalności commandosów, brak przeszukiwania szaf, skrytek. Muzyka strasznie nie w klimacie. Szkoda… Trzeba będzie znowu ograć 2
Jak dla mnie bardzo udany powrót do korzeni serii. Czuć jak by się grało w jedynkę tylko z nowymi misjami i lepszą grafiką.
Brak zbędnego zwiedzania każdej szafki i ciała, które zaczęło się w 2 części. Mogłoby być nieco trudniej ale jestem dopiero w trzeciej misji więc pewnie jeszcze się naklnę.
Fajna opcja z wykorzystaniem w kilku miejscach otoczenia aby spowodować „wypadek”.
Dodany obszar zasięgu broni oraz rozchodzenia się dźwięku.
Nie dajcie się zwieść niskim ocenom. Kto zaczynał grę od jedynki i woli grę bez zbędnych udziwnień z 2 i 3 części niech sobie śmiało doda +2 pkt.
Zaczalem w to grac i nie daje zasnej przyjemnosci z grania.
Poza tym jest malo czytelna, grafika 2D w oryginalne byla lepsza.
W mojej ocenie mogli bardziej sfabularyzowac gre i na wzir dwojki pozwalac na wiecej mozliwosci przejścia danej planszy.
Brak przebierania sie to dodatkowy problem.
Z commandosoe najbardziej lubiłem dwójkę, dawala tyle mozliwosci rozwiazywania zadan, ze ta czesc wydaje sie ogromnym regresem.