1
10.11.2022, 17:00Lektura na 6 minut

Dying Light 2: Bloody Ties – recenzja. Trochę więcej niż zwykła „arenówka”

Zawsze uważałem tzw. arenówki za najbardziej bezsensowny i leniwy rodzaj fabularnych DLC. Tutaj na szczęście nie jest aż tak źle.


Paweł „Cursian” Raban

Serio, kto wpadł w ogóle na ten poroniony pomysł, by wsadzać do gier kilka kolejnych walk, opatrzyć to trzema zdaniami wstępu i sprzedawać później jako fabularne rozszerzenie? Ja wiem, że sklecić parę niewielkich, zamkniętych lokacji jest znacznie łatwiej – i taniej – niż przygotować coś ambitniejszego, tylko… po cholerę to komu? Techlandowi trzeba jednak oddać, że przynajmniej próbował obejść ograniczenia tej absurdalnej formuły. Częściowo nawet mu się udało.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

Tytułem wstępu

Zanim zajmę się Cholernymi Krawatami(*), nakreślę kilka słów o podstawce, bo nie ja recenzowałem ją w CDA, a siłą rzeczy opinia o „gołym” Dying Light 2 przekłada się również na dodatek. Mówiąc krótko, była to dla mnie gra kontrastów: wiele aspektów wypadło dobrze, inne przyprawiały natomiast o stan przedzawałowy. Jako że nie miałem kontaktu z „jedynką”, problemem okazała się nie zmiana klimatu, ale raczej niedopracowanie wybranych mechanizmów i niespójność świata przedstawionego. No bo jak to jest: niby apokalipsa, zaraza, bandziory, zombie i bogowie wiedzą co jeszcze, a ludzie zajmują się robieniem perfum ze złomu albo nagrywaniem ptasich treli (to nie żart…). Jeśli chodzi o rozgrywkę, po ulepszeniu zdolności Aidena bieganie i skakanie po dachach to sama radość, ale już wspinaczka po gzymsach nie zawsze działa, jak powinna. Z kolei walki są wprawdzie świetnie animowane, lecz podobnie jak w większości tytułów stawiających na broń białą w FPP niezbyt ciekawe mechanicznie. Podsumowując, takie tam 6+.

(*) Możliwe, że w moje amatorskie tłumaczenie tytułu wkradł się niewielki, przypadkowy i absolutnie nic nieznaczący błąd.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

Król na kupie śmieci

Skoro powrót do przeszłości mamy już za sobą, czas na konkrety. Najważniejsza wiadomość jest taka, że Bloody Ties oferuje znacznie bardziej urozmaiconą rozgrywkę, niż można się było spodziewać po „arenówce”. Choć ogółem przygotowano kilkanaście wyzwań bitewnych, do zaliczenia fabuły wystarczy odbębnić połowę. Reszta wątku głównego to typowa dla gry Techlandu mieszanka parkouru i okładania zombiaków. Akcję dodatku podzielono pomiędzy mieścinę z „podstawki” a nową lokację – Carnage Hall. Ta ostatnia nie powala rozmiarami i obok stanowiącego jej centralny punkt postapokaliptycznego koloseum zawiera ogród, stację metra i parę innych przyległości. Zgubić się tu nie sposób, ale to i tak więcej, niż oczekiwałem.

To samo można zresztą powiedzieć o historii. Nie żeby okazała się jakoś szczególnie wciągająca, brońcie bogowie, to przecież wciąż tylko Dying Light 2. Po prostu byłem niemal pewien, że fabuła sprowadzi się do smęcania pomiędzy kolejnymi walkami, tymczasem udało się zachować jakąś podstawową godność. Nie brakuje zatem filmików, fabularyzowanych wątków pobocznych czy nawet biednych, bo biednych, ale jednak wyborów moralnych. To trochę jak spodziewać się wpadnięcia w szambo po uszy, a upaskudzić sobie tylko buty. Wciąż się człowiek krzywi, lecz mogło być gorzej.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

Ah (beep), here we go again…

W co wplątał się tym razem nasz szybkonogi oberwaniec? Otóż z jakiegoś powodu zamarzył o udziale w lokalnym turnieju walk. Plwać na apokalipsę, jechał sęk chylącą się ku upadkowi ludzkość: sława i pieniądze czekają. Ku absolutnie niczyjemu zaskoczeniu pięć minut po dotarciu bohatera na miejsce sytuacja się komplikuje, a na scenie pojawia się niejaki Czacha, który jednocześnie jest także mięśniakiem. Takim z małej litery niestety(**). Możliwe jednak, że to właśnie z tego ostatniego powodu po chwili robi się krwawo, choć niedorzecznie wciąż oczywiście bywa.

Z Bloody Ties mam ten sam problem, co z podstawką: nie potrafi się jednoznacznie określić i oscyluje od makabry do kabaretu. Z jednej strony momentami robi się paskudnie, z drugiej założę się, że nowy kompan głównego bohatera niejednego z was doprowadzi do szału. To taki „młody” z filmów wojennych, tyle że po współczesnemu „fajny” i wyluzowany, choć na szczęście ociupinkę mniej irytujący niż jego odpowiednicy z ostatnich Saintsów czy New Tales from the Borderlands. Tak czy owak na klimat grozy ponownie nie macie co liczyć.

(**) Jeśli załapaliście dowcip, możecie sobie obalić piwo. Ale tylko jedno – w tym wieku trzeba już się zacząć oszczędzać.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

Postapokaliptyczny gladiator

Fabuła fabułą, ale sporą część dodatku poświęcono arenie, zatem wypadałoby w końcu wspomnieć i o niej. Jako się rzekło, twórcy przygotowali kilkanaście różnych wyzwań i nie wszystkie sprowadzają się do prostego wyżynania wrogów. Techland włożył odrobinę trudu w to, by nieco urozmaicić Aidenowi dzień, więc raz bohater musi przebiegać przez punkty kontrolne w wyznaczonym czasie, opędzając się od goniących go zgniłków, kiedy indziej powalić bossa czy wyłuskać ze stada wrogów ściśle określone zombie i ukatrupić je, nim zabrzmi końcowa syrena.

Trafiają się też bardziej złożone pokazy specjalne, ale od razu chciałbym rozwiać wszelkie nadzieje: reklamowana tu i ówdzie misja z powrotem do znanego z „jedynki” Harran to tak ordynarna ściema, że słów brak. Jeśli coś o tym usłyszeliście i szybciej zabiły wam serca, dajcie sobie spokój. Nawet ja poczułem się zażenowany, a nigdy w poprzednie Dying Light nie grałem.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

Przynajmniej nie jest drogo

Stałym elementem moich wypocin jest ostatnio psioczenie na ceny, lecz tym razem was zaskoczę – jak na dzisiejsze czasy, Techland oczekuje za Bloody Ties całkiem rozsądnych pieniędzy, bo raptem 40 złotych. Ukończenie wątku głównego i części zadań pobocznych zajęło mi jakieś sześć godzin, a gdyby chcieć zaliczyć wszystko, co dodatek ma do zaoferowania, trzeba by poświęcić w sumie jakieś 10. Wziąwszy pod uwagę, co wyprawia konkurencja (pamiętam o tobie, Worldslayerze), nie ma powodu do narzekania.

Dying Light 2: Bloody Ties
Dying Light 2: Bloody Ties

No to kupować wreszcie to Bloody Ties czy nie? Co z tego, że tanie, jeśli potencjalnie badziewne, pomyślicie, nie bez cienia racji zresztą. Ujmę to tak: jeśli podobało się wam Dying Light 2, prawdopodobnie będziecie zadowoleni. Problem w tym, że we mnie gra Techlandu od początku wzbudzała mieszane uczucia i z tym DLC wyszło identycznie – bawiłem się znośnie, ale żyć bym bez niego jak najbardziej potrafił. Po prostu wciąż nijak nie potrafię dostrzec w tej produkcji nic wyjątkowego. Bieganie jest świetne, walka od biedy obleci, z kolei fabuła… taaak. No to ja się może w tym miejscu pożegnam.

PS Do „podstawki” trafiła też niedawno darmowa aktualizacja wprowadzająca m.in. prześwietlenia ciał wrogów po zadaniu im niektórych ciosów. Efekt możecie zobaczyć na jednym ze screenów. W przyszłości funkcja będzie jeszcze rozwijana.

W Dying Light 2: Bloody Ties graliśmy na PC.

Ocena

Bloody Ties nie jest na szczęście typowym DLC „arenowym” i oprócz prania się po gębach proponuje szereg innych misji oraz całkiem rozbudowaną fabułę. Nie żeby tą ostatnią warto było sobie szczególnie zawracać głowę, bo to przecież wciąż tylko Dying Light 2. Na dobre i złe.

6
Ocena końcowa

Plusy

  • oferuje więcej niż same walki na arenie
  • jak na dzisiejsze czasy, dobra cena (40 zł)

Minusy

  • fabuła jest w miarę rozbudowana, ale nie porywa
  • misja z powrotem do miasta „z jedynki” to ściema 
  • jeśli ktoś liczył na bardziej jednolity, mroczny klimat, to nic z tego


Czytaj dalej

Redaktor
Paweł „Cursian” Raban

Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.

Profil
Wpisów3206

Obserwujących6

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze