Marvel’s Spider-Man: Miles Morales – recenzja. Pająków dwóch, a siary jednak nie ma
Wybaczcie to karkołomne nawiązanie filmowe, ale pomijając brakującą wielką literę przy pseudonimie najsłynniejszego poligloty lat 90., nagłówek nieźle pasuje do sytuacji, bo przykuwa oko i dotyka jednocześnie istoty rzeczy.
O ile wplątywanie w to wszystko biednego pana Siarzewskiego może jeszcze budzić uzasadnione wątpliwości, o tyle reszta wydaje się w miarę bezsporna. W samodzielnym dodatku do Marvel’s Spider-Man faktycznie pojawia się drugi Pajęczak, a że prezentuje się całkiem nieźle, to i obyło się bez wstydu. Sęk w tym, że już w to graliście. Nie tylko dlatego, że mówimy o porcie konsolowego wydania z 2020 roku.
Kim są ci goście?
Kilka lat przed recenzją pecetowej „podstawki” miałem okazję zagrać w „dużego” Spider-Mana na PS4, więc wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Nie przeszkodziło mi to jednak bawić się bardzo dobrze. Z Milesem kontaktu wcześniej nie miałem, więc teoretycznie wszystko powinno być dla mnie nowe i fascynujące, lecz tak się nie stało. Wyjątek – a i to tylko częściowo – stanowiła fabuła, zatem zacznijmy od niej. Samodzielny dodatek jest ściśle powiązany z główną odnogą pajęczej opowieści, to w zasadzie jej kontynuacja. Kto zatem w „gołego” Spider-Mana nie grał, powinien jak najszybciej nadrobić zaległość, bo inaczej niewiele z tego wszystkiego zrozumie i narazi się na dość paskudne spoilery. W związku z powyższym sugeruję też, by najbardziej wrażliwi odpuścili sobie kolejny akapit, ponieważ przybliżając rys fabularny Moralesa, nie sposób pominąć dotychczasowych wydarzeń.
Akcja rozgrywa się mniej więcej rok po historii przedstawionej w „podstawce”. Nowy Jork powoli wraca do normy po ówczesnym chaosie, na ulicach panuje względny spokój. Peter Parker postanawia zatem skorzystać z okazji i wyjechać wreszcie na zasłużone wakacje. Jak to zwykle bywa, kiedy szef baluje, cała robota spada na jego młodego i niedoświadczonego zastępcę. W tym przypadku Milesa Moralesa, który swe nadnaturalne moce odkrył dopiero niedawno. Wyobraźcie sobie, że gdy tylko za „starym” Pajęczakiem zatrzaskują się drzwi samolotu, wszystko wokół ponownie szlag trafia. Tak, też ledwie przeżyłem to zaskoczenie, ale hej – przecież w grach ze Spider-Manem chodzi o okładanie złoczyńców, więc czegóż można było się spodziewać?
Mój problem z fabułą Moralesa polega nie tyle na oklepanym zawiązaniu akcji, ile na braku wyraźnie zarysowanego arcyłotra. „Podstawka” też nie oferowała przecież opowieści godnej wyrycia w kamieniu, ale obecność znanych facjat – czasem w dość niecodziennym wydaniu – nadawała grze smaczku. Ot, typowe kino superbohaterskie. Tutaj jest niestety trochę… mdło. Nie chcę wchodzić w zbędne szczegóły, ale mam wrażenie, że dobierając Pajączkowi czarne charaktery, Insomniac skrobał chochlą po dnie. Rozumiem, że nie mógł zmarnować na dodatek kogoś naprawdę wielkiego kalibru i chciał wprowadzić na scenę nowe postacie, ale – na bogów – nie w tym stylu. Scenarzyści robili, co mogli, starali się nadać konfliktowi osobiste tło, lecz efekt jest dość letni. Nie żebym jakoś bardzo narzekał, bo trafiają się i niezłe momenty – po prostu spodziewałem się czegoś więcej.
Powrót Spider-Sprzątacza
Jako że Miles Morales to bardziej część „1,5” – a może i „1,25” – niż pełnoprawna kontynuacja, było dość oczywistym, że nie należy spodziewać się rewolucji. Mimo to stosunkowo niewielka skala zmian negatywnie mnie zaskoczyła. Fakt, że ponownie trafiłem do Nowego Jorku, ze względu na rozmiary projektu mogę jeszcze zrozumieć, tym bardziej że to ikoniczne dla tego bohatera środowisko. Dodano śnieżek i świąteczne dekoracje, więc przynajmniej estetycznie jest to jakaś odskocznia. W ten sposób nie da się jednak usprawiedliwić wtórności w pozostałych aspektach.
Jednym z najczęściej powtarzanych zarzutów wobec „podstawki” była obecność nudnych, ubisoftowych aktywności pobocznych. Jako że złe wieści najlepiej przekazywać krótko, napiszę to bez owijania w bawełnę: nic się nie zmieniło. Pająk wciąż zatrzymuje uciekające auta, rozbija grupki bandziorów, przejmuje bazy, zalicza wyzwania i zbiera całe tony rozmaitych dupereli. Z odwiecznej listy przebojów skreślono w zasadzie tylko hakowanie policyjnych wież komunikacyjnych. W zamian bohater może przyjmować za pośrednictwem specjalnej aplikacji pomniejsze zlecenia od zwykłych mieszkańców. Komuś uciekł kot, ktoś inny stracił auto itd. Wbrew pozorom to akurat wyszło całkiem nieźle, bo minimisje są fabularyzowane, dość zróżnicowane i pasują do Spider-Mana, który na tle reszty superbohaterów wyróżniał się przecież tym, że obok oklepywania Wielkich Złych dbał też o maluczkich.
Barman, jeszcze raz to samo, ale z prądem
Do tej pory nie byłem dla gry łaskawy, bo logicznie rzecz biorąc, nie ma ku temu zbyt wielu powodów, ale nie mogę zaprzeczyć, że sam rdzeń rozgrywki wciąż sprawiał mi nielichą przyjemność. Śmiganie na pajęczynie jest niezmiennie fenomenalne – choć miałem od tego zajęcia tylko kilkumiesięczną przerwę, wróciłem do niego z autentyczną radością. Walka też sprawdza się całkiem dobrze, ale szkoda, iż nie bardzo czuć, że to jednak inny Spider-Man. Owszem, potrafi wyprowadzić kilka ciosów bazujących na elektryczności i na chwilę stać się niewidzialny, ale to tylko smaczek, bo 90% pozostałych ruchów wygląda identycznie jak u Parkera. Żałuję, że nie pociągnięto tego trochę dalej, ale kto wie – może w „dwójce”.
Część z was zastanawia się pewnie, czemu u licha nie piszę o stronie technicznej, skoro mamy do czynienia z portem. Cóż, wygląda to niemal tak samo, jak w „podstawce”, więc zamiast zanudzać od nowa szczegółami, odeślę was do stosownego akapitu w poświęconym jej tekście. Tutaj wspomnę tylko, że na RTX-ie 3080 w rozdzielczości 3440 × 1440 i przy maksymalnych ustawieniach wszystko działało bez większych problemów. W zamkniętych lokacjach wyciągałem ponad 100 klatek na sekundę, a „na mieście” – 60. W tym ostatnim przypadku zdarzały się jednak lekkie zaciachy, zwłaszcza w czasie kilkuminutowej sekwencji ze śnieżycą.
Bardziej niż płynność doskwierają jednak pomniejsze niedoróbki techniczne. Raz wylądowałem na pulpicie, zdarzyło się, że strój bohatera wczytał się tylko w połowie, pozostawiając część jego ciała przezroczystą – takie tam drobnostki. Najpoważniejszą wtopą było chyba polegające na pomocy drobnym handlarzom zadanie poboczne, w trakcie którego częściowy zgon zaliczyła polonizacja. Wybrane postacie straciły głos i kłapały tylko ustami „na pusto”, a co gorsza, wcięło też napisy. Na szczęście wszystko wróciło do normy po załadowaniu stanu gry. Swoją drogą, sam dubbing wyszedł gorzej niż w „podstawce” – wyjątkowo często bije z niego drewnem, choć nie uważam się za osobę przewrażliwioną na tym punkcie i zwykle w tytuły Sony grywam „z naszymi aktorami”. Cóż, ważne, że sam Miles z reguły wypada akceptowalnie.
Marvel’s Spider-Man: Miles Morales spodoba się tylko tym, którzy pokochali „podstawkę”. To całkiem przyjemna rzecz, ale nowości w niej tyle, co kot napłakał, w dodatku 219 złotych to zbyt wygórowana cena za dwuletnią grę, którą na 100% można ukończyć w około 15 godzin, z czego sama fabuła zajmuje najwyżej połowę. Po obniżce o jakąś stówkę nie zastanawiałbym się jednak długo.
W Marvel’s Spider-Man: Miles Morales graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Spider-Man: Miles Morales to wciąż bardzo dobra gra, ale głównie dlatego, że taka właśnie była „podstawka”. Samodzielny dodatek nie wnosi do formuły nic nowego, bezwstydnie kopiując sprawdzone rozwiązania. Mówiąc krótko, kto ma ochotę na więcej tego samego, raczej się nie zawiedzie.
Plusy
- śmiganie na sieci i walka nadal bawią
- na mocnym pececie wygląda przepięknie
Minusy
- fabuła jest okej, ale brak w niej arcyłotra z prawdziwego zdarzenia
- aktywności poboczne ponownie nudzą
- drobne błędy techniczne, niedoróbki w polskiej wersji językowej
- wysoka cena, jak na wiek gry i jej długość
Czytaj dalej
Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.