60
23.02.2022, 15:00Lektura na 16 minut

Recenzja Elden Ring. To nie jest Dark Souls IV, to coś znacznie więcej

Lata oczekiwania i skąpo dawkowane informacje sprawiły, że Elden Ring wzbudza wśród fanów FromSoftware emocje większe niż jakakolwiek wcześniejsza produkcja Japończyków. Czy Hidetaka Miyazaki i spółka sprostali ogromnym oczekiwaniom graczy?


Witold Tłuchowski

FromSoftware nie jest na pewno studiem kojarzącym się z fundamentalnymi zmianami wprowadzanymi w kolejnych tytułach. Zespół Miyazakiego stawia raczej na rozwój koncepcji znanych jeszcze z Demon’s Souls, 13-letniej już produkcji, od której zaczęła się współczesna historia firmy. Choć Sekiro odchodziło od dobrze znanego fanom schematu, prawdziwą rewolucję miał przynieść dopiero Elden Ring – pierwsza gra studia z otwartym światem. I uwierzcie, naprawdę chciałbym po prostu napisać, że po ponad dekadzie doczekaliśmy się czegoś zupełnie świeżego, ale... odpowiedź jest dużo bardziej złożona. 

Elden Ring

Ale to już było

Tak naprawdę różnice między Elden Ringiem a Dark Souls są dużo mniejsze niż np. w przypadku Assassin’s Creeda przed i po Origins. Ba, jestem przekonany, że laik w wielu momentach nie byłby w stanie stwierdzić, na co właściwie patrzy. From po raz kolejny zbudowało grę na tych samych podstawach, które towarzyszą nam od pierwszych Soulsów i sprawiają, że nie można pomylić tej serii z żadną inną. Czy to poruszanie się, czy to walka, czy interfejs, czy interakcja ze światem i enpecami – wszystko przywołuje znajome skojarzenia. Wrogowie odradzają się po każdej śmierci lub odpoczynku, zgon niesie ryzyko utraty wszystkich run (czyli tutejszego odpowiednika dusz), a niektóre pojedynki z bossami będziecie powtarzać w najgorszym przypadku nawet kilkadziesiąt razy. Stąd prosty wniosek: jeżeli czujecie niechęć do dzieł From, Elden Ring was do siebie nie przekona. Fani Sekiro z kolei muszą patrzeć na powrót do soulsowych ograniczeń (np. w postaci paska staminy czy mniejszej mobilności postaci) jak na krok wstecz.

Jak byśmy nie próbowali, nie uciekniemy od porównań z Dark Souls. Możemy starać się mówić o runach, miejscach łaski czy inkantacjach, ale i tak czasem wyrwą się nam „dusze”, „ogniska” czy inne „cuda”. Japończycy znowu zapraszają nas bowiem do melancholijnego świata fantasy – i choć to niezaprzeczalnie zupełnie nowe uniwersum, znajomych elementów jest po prostu zbyt wiele, by nie myśleć o Elden Ringu jak o kolejnych Soulsach. Oczywiście pojawienie się znanych przedmiotów czy nawet postaci (unikam spoilowania, ale i tak wiecie, o kogo chodzi) nie jest żadną wadą, ale siłą rzeczy każe traktować grę jako oczywistego następcę słynnej serii. 

Elden Ring

Nie spodziewajcie się też, że szumnie zapowiadana współpraca z George’em R.R. Martinem zmieniła coś w podejściu studia do narracji. Ekspozycja właściwie nie istnieje, a fragmenty tła fabularnego układamy z opisów przedmiotów czy krótkich, nie zawsze klarownych dialogów. Nie znaczy to, że opowieść jest nieciekawa czy nieistotna – po prostu... łatwo ją przeoczyć. Ot, by zostać Eldeńskim Władcą, walczymy z kolejnymi posiadaczami Wielkich Run, czyli odłamków Eldeńskiego Kręgu. Części graczy to na pewno wystarczy, niektórzy zaczną jednak zastanawiać się nad motywacjami stronnictwa Dwóch Palców i kwestionować zbawienny wpływ Łaski wszechogarniającej Ziemie Pomiędzy. Dla spragnionych wiedzy nie zabraknie jej okruchów – pod warunkiem, że nie mają alergii na wielkie litery, bo w tym świecie nie da się od nich uciec. 


Nie, to nie jest Dark Souls IV

Tak, wiem, że w świetle poprzednich akapitów powyższy śródtytuł może brzmieć mało wiarygodnie, warto więc w tym miejscu zastanowić się, co stoi za tak ogromnym sukcesem Dark Souls, a także Bloodborne’a czy Sekiro. System walki? Choć kocham go całym sercem, bądźmy poważni – gdyby rozgrywka w cyklu ograniczała się do starć na arenach, nigdy byśmy o nim szerzej nie usłyszeli. Historia? Podobnie: najgorliwsi fani lubują się w wiwisekcji kolejnych enigmatycznych opowieści, ale nikt nie uwierzy, że miliony osób kupują gry japońskiego studia wyłącznie po to, by układać fabularne puzzle. W jednej dziedzinie produkcje From wyróżniają się jednak szczególnie: eksploracji świata. Od czasu Demon’s Souls zespół Miyazakiego kojarzymy z genialnie przygotowanymi lokacjami, pełnymi sekretów i zaskakujących skrótów. 

Elden Ring

Projekty lokacji zawsze były sprzężone z wysokim poziomem trudności, charakterystycznym elementem serii. Ponieważ przesadna brawura szybko kończyła się zgonem, nowe obszary przemierzaliśmy ostrożnie, w tempie kojarzącym się raczej z survival horrorami, wypatrując potencjalnych zagrożeń, ukrytych ścieżek i przedmiotów, które mogły dać nam przewagę w nierównej walce z otoczeniem. By jednak działało to zgodnie z założeniami twórców, potrzebne były drobiazgowo zaplanowane poziomy narzucające pewien scenariusz eksploracji – jak wiemy, nie wykluczało to dozy nieliniowości w kontekście całej produkcji, ale poszczególne obszary pozostawały odrębne.

I tutaj Miyazaki wywraca zastany porządek do góry nogami... a potem zbiera z podłogi jego poszczególne elementy i układa w nowej konfiguracji. Otwarty świat zmienia całkowicie zasady gry, czyniąc z Elden Ringa coś szokująco świeżego. Nagle przemierzanie krainy staje się wręcz odprężające, a nacisk zostaje przesunięty z ostrożnej eksploracji na pogoń za przygodą i nieustanne karmienie ciekawości. Widzisz w oddali jakieś ruiny? Po kilkudziesięciu sekundach już w nich myszkujesz. Jadąc do kupca, zauważasz za krzakami wejście do jaskini? Momentalnie zapominasz o pierwotnym celu i zamieniasz się w grotołaza. Napotykasz tajemniczą wieżę, której wejścia strzeże zagadka? Zamiast spać, do drugiej w nocy kręcisz się po okolicy, szukając rozwiązania. Biegniesz sobie spokojnie przez cmentarz i nagle za rogiem wpadasz na bossa? Stajesz z radością do walki... albo po prostu odjeżdżasz w siną dal, bo kto ci zabroni?

Elden Ring

Ku przygodzie!

Należy jednocześnie zaznaczyć, że choć otwarty, nie jest to świat żyjący. Jasne, gdy na drodze spotkałem wraży konwój zmierzający z jednego fortu do drugiego lub natknąłem się na bitwę żołnierzy z goblinami czy innym tałatajstwem, uwierzyłem w tę iluzję. Rozsypała się jednak, gdy ponownie przeniosłem się do tego samego miejsca łaski i sytuacja się powtórzyła. I tak za każdym kolejnym razem. Zasady rozgrywki pozostają więc zgodne z soulsową filozofią, a każde ładowanie gry to jej swego rodzaju reset. 

Inaczej niż do tej pory podchodzimy teraz do bardziej tradycyjnych problemów. Wpadasz przypadkiem na rozbite przy jakimś budynku obozowisko żołnierzy, w środku którego stoi kusząca skrzynia ze skarbem? Możesz tradycyjnie wyciąć wszystkich w pień lub zakraść się po cichu od boku, nie niepokojąc nikogo... lub po prostu zeskoczyć z dachu i bezczelnie zajrzeć do kufra, nim wrogowie zareagują... lub sprowokować przeciwników i wciągnąć ich w zasięg ognia czatującego nieopodal smoka.

CZYTAJ DALEJ NA DRUGIEJ STRONIE




Czytaj dalej

Redaktor
Witold Tłuchowski

Czytelnik CD-Action od prawie 25 lat, redaktor od 2018. Kocham Soulsy i zrobię wszystko, by inni też je pokochali. Szef działów zapowiedzi i recenzji.

Profil
Wpisów5501

Obserwujących13

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze