13
7.09.2022, 07:00Lektura na 10 minut

Steelrising – recenzja. XVIII-wieczne Soulsy na każde nerwy

Spodziewaliście się następnego GreedFalla czy The Technomancera? Nie dziwię się, wszak mowa o dziele studia Spiders. Steelrising ma jednak z tymi grami niewiele wspólnego i jest kolejną próbą podpięcia się pod sukces Dark Soulsów. Z kołem ratunkowym dla opornych, na szczęście.


Paweł „Cursian” Raban

Mimo oczywistych niedostatków naprawdę lubiłem poprzednie gry Pająków i miałem szczerą nadzieję, że dostanę więcej tego samego. Moją pierwszą reakcją na to, co zobaczyłem na ekranie, odpalając Steelrising, było więc: „Znowu Soulsy?! Ja tu w erpega przyszedłem grać!”. Dość już jednak o tym, bo nie można przecież zabronić twórcom poszukiwania nowych ścieżek. Pytanie, czy przeciętny miłośnik GreedFalla, a więc niekoniecznie gatunkowy wyjadacz(*), ma tu w ogóle czego szukać. Powiem tak: paradoksalnie w tym przypadku to chyba najlepszy możliwy „stan ducha”.

(*) Sam również się za takowego nie uważam, choć spędziłem sporo czasu m.in. z Demon’s Souls, pierwszym Dark Souls, Lords of the Fallen i The Surge.

Steelrising
Steelrising

Ludwik XVI się nakręcił

Cokolwiek by o Spiders nie mówić, studio zawsze wybierało ciekawe, idące wbrew obecnie obowiązującej modzie realia. Tym razem nie jest inaczej. Steelrising zabiera nas do Francji za rządów Ludwika XVI. Jakby panującego tam wówczas bałaganu było za mało, scenarzyści wymyślili sobie, że król kompletnie oszalał i zastąpił swoich żołnierzy pokracznymi, acz zabójczo skutecznymi robotami. Gdyby władca użył ich wyłącznie do stłumienia rewolucji, najpewniej nie byłoby dziś o czym robić gry. Na własne nieszczęście postanowił jednak uprzykrzyć życie swojej żonie, przy czym najwyraźniej zapomniał, że Maria Antonina nie należy do kobiet pozwalających sobie w omelette du fromage dmuchać. Jako że osobiste chwycenie za broń nie było możliwe, zmyślna królowa z misją ogarnięcia tego całego bajzlu wysłała Aegis, swą mechaniczną przyboczną.

Troszkę sobie śmieszkuję, ale Spiders podeszło do tematu ze śmiertelną powagą, całkiem udatnie kreując mroczny, niepokojący klimat. Wybrana stylistyka jest zresztą jedną z największych zalet gry. Graficy popisali się niemałym kunsztem(**), odtwarzając osobliwe stroje z epoki, a przede wszystkim projektując wygląd przeciwników i bossów. Wspomniane roboty – a właściwie ogromne i śmiertelnie niebezpieczne automatony – wzorowano na nakręcanych zabawkach. Maszyny sprawiają wrażenie skleconych z przypadkowo dobranych, niedokładnie złożonych części i poruszają się z pewną „skokową” nieporadnością, do czego trzeba przywyknąć, zwłaszcza że cechuje ona również główną bohaterkę. Najbardziej zaskakujące są jednak niecodzienne formy blaszaków. Co powiecie na chodzący gramofon albo mechanicznego odźwiernego, który w trakcie walki wbija sobie w trzewia ogromny klucz służący mu do tej pory za broń i przekręca go, uruchamiając tym samym zdolność specjalną? Jest też dwunożna gilotyna, metalowi muszkieterowie i inne osobliwości. A mimo tych wszystkich dziwactw udało się zachować ponury nastrój.

(**) Mówię o kierunku artystycznym, nie jakości czy stabilności – o tym później.

Steelrising
Steelrising

Para w gwizdek

Biorąc pod uwagę powyższe peany, tym bardziej żałuję, że sama fabuła to niestety wydmuszka. Rozumiem, iż mamy tu do czynienia z krewniakiem Soulsów, nie tradycyjnym erpegiem akcji jak dotychczas, ale Pająki zdobyły w przeszłości moje serce m.in. rzadką umiejętnością wplatania w opowieść całkiem zaskakujących zwrotów akcji – zakończenia The Technomancera i GreedFalla pamietam do dziś, a minęło przecież już tyle lat. Scenariusz Steelrising natomiast wyleci mi z głowy za tydzień.

Doceniam, że autorzy – zamiast porozrzucać tu i ówdzie strzępy informacji i kazać ludziom samemu coś z nich złożyć – zdecydowali się na tradycyjną opowieść. Są więc dialogi, filmiki i cała reszta – problem w tym, iż strasznie to wszystko mdłe. Kocham erpegi i lubię zagłębiać się w rozmaitych historiach, ale po jakimś czasie na widok kolejnej scenki przewracałem już tylko oczami i modliłem się, by jak najszybciej skończyli wreszcie kłapać gębami. „O łi, madam, khól to tyhan!”, „Wsthętny hobot pohwał naszego kumpla! Ukathup go, mon ami!” – i tak dalej, i tak dalej. Jak na mój gust, szkoda czasu i można to wszystko ze spokojnym sumieniem przeklikać. Kompas i tak pokaże, gdzie należy się udać.

Steelrising
Steelrising

Lekko nie będzie… a może jednak?

Jako się rzekło, z dawnego dorobku Pająków pozostało tu niewiele, więc kiedy tylko Aegis opuści skromniutki edytor, czeka ją typowa przeprawa w stylu Dark Soulsów, ze wszystkimi jej charakterystycznymi elementami. Są tu zatem półotwarte, usiane ukrytymi skrótami lokacje, wyskakujący zza rogu skrytobójcy, intensywne dźwięki przy podnoszeniu przedmiotów itd. Nie zabrakło też oczywiście odpowiedników słynnych ognisk, przy których można odnowić zapas leczniczych napojów i rozwinąć postać. Po każdej śmierci wrogowie się odradzają, trzeba biec do własnego trupa, by odzyskać niewydane „dusze”… Jak wspomniałem: pełen serwis.

Steelrising
Steelrising

Zanim zaczniecie uciekać, potykając się w panice o własne nogi (doskonale was rozumiem, bo i mnie szkoda już na wszystko nerwów), wiedzcie, że jest dla nas, wstrętnych mięczaków, nadzieja. Chętni mogą rzecz jasna bawić się, jak należy, i przezwyciężać własne słabości, ale ci obdarzeni mniejszą dozą samozaparcia mają do dyspozycji „tryb wspomagany”. Na jego odpalenie można zdecydować się wyłącznie na początku zabawy i blokuje on zdobywanie osiągnięć, ale w zamian pozwala na elastyczne kontrolowanie poziomu trudności. Za pomocą specjalnych suwaczków da się m.in. zwiększyć tempo regeneracji wytrzymałości, a tym samym zamiast kontrolować jej zużycie i starać się przeżyć do czasu, aż postać złapie oddech, bez końca tarzać się po ziemi w unikach i machać mieczem jak cepem. Można także zmniejszyć procent otrzymywanych obrażeń aż do całkowitej nieśmiertelności włącznie. Pozwala to np. bezstresowo nauczyć się zachowania bossa i pokonać go później w uczciwej walce.

CZYTAJ DALEJ NA DRUGIEJ STRONIE


Czytaj dalej

Redaktor
Paweł „Cursian” Raban

Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.

Profil
Wpisów3207

Obserwujących6

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze