Teardown – recenzja. Wybuchowy kandydat na grę roku
Teardown to gra, w której będziemy robić to, co lubimy najbardziej. Niszczyć, rozwalać, kruszyć, rujnować, roztrzaskiwać, burzyć, gruchotać, druzgotać, rozsadzać, obracać w perzynę, tłuc, uszkadzać, pustoszyć, rujnować, rozbijać i dewastować.
Każde dziecko wie, że budowanie jest przyjemne, ale niszczenie – jeszcze przyjemniejsze. A w kwestii destrukcji nic nie dorównuje najnowszej produkcji szwedzkiego studia Tuxedo Labs. Cały chaos serii Just Cause czy starannie wyreżyserowane, pełne rozmachu sekwencje z Call of Duty i Battlefielda nie przygotowały was na to, co zobaczycie w tej prostej grze o świecie z klocków. Bo jeszcze żaden tytuł nie miał tak niesamowitego engine’u.
Prawdziwe 3D
Na czym polega jego innowacyjność? Otóż silnik gry działa w oparciu o wolumetryczne piksele nazywane wokselami. Oznacza to, że cały świat zbudowany jest nie z siatki pokrytych teksturami wielokątów, jak w większości gier 3D, ale z maleńkich sześciennych klocków. Samo w sobie ma to pewien urok, a otaczający gracza krajobraz wygląda niczym rezultat wielogodzinnej zabawy zestawami Lego. Ale Tuxedo Labs nie sięgnęło po woksele wyłącznie ze względów estetycznych. Istotniejsze były inne możliwości, jakie otwierała przed studiem ta technologia.
Otóż gdy w produkcji korzystającej z siatki wielokątów chcemy zniszczyć dowolny obiekt, gra musi mieć przygotowane kolejne jego modele reprezentujące poszczególne fazy destrukcji. Dla przykładu, jeśli jakiś tytuł umożliwia nam zrobienie w ścianie dziury, producent zmuszony jest posiadać w zanadrzu odpowiedni model ściany z wielką dziurą i pasujące do tego tekstury. Tym samym zakres dewastacji, na jaki twórcy pozwalają graczowi, jest ograniczony.
W sytuacji, gdy otoczenie zbudowane jest z wokseli, do symulowania rozwałki wystarczy fizyka gry. To sam silnik obliczy, jakie klocki odłamią się po uderzeniu młotem, jakie stopią się pod wpływem ognia, a jakie skruszą się od pocisków z shotguna. Dlatego zburzyć możemy wszystko.
Minecraft à rebours
Zakładam, że zaraz zapytacie, czy nie przesadzam, używając słowa „wszystko”. A ja, odgrywając Gary’ego Oldmana z „Leona zawodowca”, wezmę głęboki wdech i powtórzę donośnym głosem: „WSZYSTKO!”. Wyjąwszy skałę macierzystą pod powierzchnią gleby, cały świat Teardown możemy zdemolować. Każdy budynek da się zburzyć, każdy pojazd rozmontować, każdy las spalić, każdą deskę porąbać na kawałki. Sposób działania zależy wyłącznie od dostępnych narzędzi. A tych mamy bez liku: od młota, którym rozbijemy drewniane ściany, przez palnik acetylenowy, karabin czy pojemnik z nitrogliceryną, aż po dźwigi, buldożery i ważące setki ton statki. Tylko wyobraźnia ogranicza skalę dewastacji.
Gdyby Teardown był zwykłym sandboksem, prostą demonstracją możliwości silnika, i tak rekomendowałbym go z całych sił. W twierdzeniu, że samo niszczenie potrafi wciągnąć na długie godziny, nie ma bowiem ani grama przesady. W silniku gry zaklęto uzależniający charakter Minecrafta oraz szaleństwo takich produkcji jak Garry’s Mod. We wzniecaniu i gaszeniu pożarów, wywoływaniu eksplozji czy obserwowaniu, jak kruszą się i upadają wielkie konstrukcje, jest po prostu coś hipnotyzującego. Chce się na to patrzeć, tym bardziej że Teardown pod wieloma względami jawi się jako niezwykle atrakcyjny wizualnie tytuł. Ma doskonały model fizyczny zachowania cząsteczek i używa ray tracingu nawet na kartach graficznych, które go sprzętowo nie wspierają.
Oczywiście ma to swoją cenę. Na pozór Teardown chodzi płynnie na średniej klasy komputerach gamingowych poprzedniej generacji (mowa tu o sprzęcie wyposażonym w GTX 1660 Ti czy RTX 2060). Kiedy jednak eksploduje jednocześnie kilkanaście bomb, a kilkupiętrowy budynek w ogniu i obłokach dymu przewraca się na ziemię, liczbę klatek na sekundę można policzyć na palcach jednej dłoni niefortunnego drwala. Na szczęście przez 99% czasu gry nie będziemy doświadczać przypadków tak ekstremalnych. No, chyba że zaczniemy je nieustannie aranżować.
Nie tylko burzenie
Teardown to oczywiście coś więcej niż sandbox. To także rewelacyjna kampania. Jej fabuła nie jest skomplikowana, ale służy za niezłą odskocznię z okazjonalnym humorem (o ile ktoś ma ochotę wczytać się w maile, jakie otrzymuje bohater gry). Wszystko sprowadza się do tego, że jako ekspert od nie do końca legalnej roboty jesteśmy nieustannie najmowani przez ludzi o niezbyt czystych sumieniach. I w ramach takich chałtur wykorzystujemy zdolność demolowania cudzego mienia na bardzo innowacyjne sposoby.
Czasem nasze robótki sprowadzają się po prostu do destrukcji. Ot, dla przykładu w pierwszej misji otrzymujemy zlecenie zrównania z ziemią małego domu. Najczęściej jednak przyjdzie nam zniszczyć albo ukraść konkretne przedmioty w strzeżonym obiekcie, a tu w grę wchodzić będzie ograniczenie czasowe. Realizacja jednego z celów uruchamia alarm, co znaczy, że musimy się spieszyć, aby zgarnąć/zepsuć wszystko, co mamy na liście, i jeszcze zwiać przed policją. Na szczęście umiejętnie burząc ściany, wybijając okna, przecinając ogrodzenia, przestawiając pojazdy czy niszcząc całe budynki, jesteśmy w stanie na spokojnie przygotować sobie optymalną ścieżkę. Doprawdy tego rodzaju misje to prawdziwe marzenie speedrunnerów.
A gra ma w zanadrzu jeszcze inne sztuczki. W czasie burzy nasze złodziejskie zapędy mogą pokrzyżować błyskawice, które podpalając domy, włączą alarm przeciwpożarowy (o ile sami nie uporamy się z ugaszeniem ognia). Nieubłagana przyroda może też rzucić przeciw nam trąbę powietrzną. Trafią się nawet misje skradankowe: w nich będziemy musieli niszczyć okolicę w ukryciu przed straszliwymi robotami strażnikami. Engine sprawdza się bez zarzutu przy każdym modelu rozgrywki.
Najlepiej zrozumieli to zresztą moderzy, którzy tłumnie rzucili się, by eksperymentować z silnikiem Teardown. W chwili, gdy piszę te słowa, w Warsztacie Steam znajduje się 1191 różnych modyfikacji: od map, przez nowe narzędzia do burzenia, aż po mody zmieniające zasady gry. Chcecie ścigać się maluchami wokół domu państwa Dursley z uniwersum Harry’ego Pottera? Wkroczyć z mieczem świetlnym do wioski z Minecrafta? A może jako Superman podpalać wzrokiem polskie blokowisko? Niezliczone kombinacje modów zamienią to w rzeczywistość.
Kiedy półtora roku temu po raz pierwszy uruchomiłem Teardown – wówczas był dostępny w ramach wczesnego dostępu i składał się zaledwie z kilku poziomów – wiedziałem, że Szwedzi pracują nad wyjątkową produkcją. Ostateczny efekt ich pracy i tak mnie jednak zaskoczył – to tytuł po prostu oszałamiający. Teardown jest grą, która po prostu się nie znudzi. I gorąco polecam ją każdemu, kto jako dziecko choć raz uśmiechnął się na myśl o przetrąceniu łba bałwanowi albo podeptaniu zamku z piasku.
Ocena
Ocena
Przełomowy silnik oparty na wokselach sprawia, że burzenie i niszczenie dostarcza więcej frajdy, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. A niesamowita liczba modów czyni Teardown prawdziwie wybuchową propozycją dla każdego, kto lubi destrukcję.
Plusy
- innowacyjny silnik
- nieskrępowana destrukcja
- trzymająca w napięciu rozgrywka
- oszałamiająca jakością efektów cząsteczkowych grafika
- ogromna liczba fanowskich modyfikacji
Minusy
- gubi klatki podczas dużych eksplozji
Czytaj dalej
Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.