W Contrze: Operation Galuga poczułem się jak za dawnych lat [RECENZJA]
Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się wiele po Contrze: Operation Galuga. Wystarczył jednak jeden poziom, by dopadła mnie nostalgia.
Pewnie nie wszyscy pamiętają, ale Contra to hit, który w Polsce zdobył bardzo dużą popularność za sprawą sprzedawanego u nas w latach 90. Pegasusa, czyli klona japońskiego Famicoma/NES-a. Produkcja była jednym ze sztandarowych tytułów na kultowym kartridżu „168 in 1” i szczęśliwcy, którym udało się namówić rodziców na zakup wspomnianego sprzętu, grali w nią jak opętani. Teraz zaś dostajemy jej remake.
Contra: Operation Galuga – klasyka na nowo
To gra shoot ’em up, precyzując zaś – run and gun. Innymi słowy, prowadząc postać komandosa, śmigamy po kolejnych lokacjach z zawieszonymi platformami i grzejemy ile sił w różnorakie tałatajstwo. Uzasadnieniem dla tego zacnego procederu jest zaś sytuacja kryzysowa na położonej niedaleko Nowej Zelandii wyspie Galuga. Archipelag został opanowany przez terrorystyczne ugrupowanie Red Falcon, szybko jednak się okazuje, że mierzyć musimy się tam nie tylko z siłami militarnymi, ale też paskudami o zgoła odmiennym pochodzeniu.
Gdzieś wyżej padło słowo „remake” – tę kwestię wypadałoby doprecyzować. Contra: Operation Galuga jest bardziej grą na motywach pierwowzoru niż odświeżonym tytułem z lat minionych przeniesionym jeden do jednego do czasów współczesnych. Oznacza to tyle, że elementy i motywy z grubsza się zgadzają, lecz twórcy nie trzymają się ich z nabożną czcią, często pozwalając sobie na dość daleko idące modyfikacje. Grając, od razu zobaczycie, że to produkcja, która ma bardzo dużo wspólnego z tym, co zostało pokazane te 30 lat temu, równocześnie jednak całość zyskała nowocześniejszy charakter, tak pod względem grafiki, jak i rozgrywki.
Gra nie należy do najdłuższych. Zależnie od poziomu trudności zaliczenie wszystkich ośmiu plansz zajmie wam pewnie ze dwie-trzy godziny, choć możliwe jest również przejście Contry w 60 minut – o czym zresztą świadczy jedno z trofeów do zdobycia. Tyle że to tak naprawdę początek przygody. Oprócz fabuły mamy tu bowiem do dyspozycji tryb arcade (do czterech osób lokalnie) oraz całą długaśną sekcję wyzwań, których poziom trudności sprawi, że będziecie rwać włosy z głowy. Warto zajrzeć także do sekcji perków – tam za walutę gromadzoną podczas zabawy możemy sobie m.in. wykupić różnorakie modyfikatory sprawiające, że maksowanie nowej Contry stanie się łatwiejsze. A skoro już o stopniu trudności mowa…
Na wiele sposobów
Pierwowzór przechodziliśmy, mając do dyspozycji określoną liczbę żyć i… nic poza tym. Ale że czasy inne, to i twórcy nie poskąpili dodatkowych opcji. Możemy wybrać poziom trudności, na początku też decydujemy, czy gramy w sposób klasyczny, gdzie każdy kontakt z przeciwnikiem lub jego pociskiem oznacza śmierć, czy raczej korzystamy ze składającego się z kilku segmentów paska życia – w tym przypadku giniemy dopiero po jego wyzerowaniu. Wskazując trudniejszy wariant, dostajemy bonus do punktów, za które potem możemy sobie kupić coś we wspomnianym wyżej sklepiku z perkami. Ortodoksi ucieszą się zapewne również z możliwości włączenia strzelania ośmiokierunkowego, zastępującego kręcenie grzybkiem we wszystkie strony.
Tak czy inaczej, zabawa jest przednia i bardziej rozbudowana niż w latach 90. Na początku mamy do dyspozycji dwóch bohaterów znanych z Pegasusa – Billa i Lance’a, czyli „niebieskiego” i „czerwonego”. To jednak nie koniec: z biegiem czasu dostajemy piątkę dodatkowych wojowników, w tym Probotectorów znanych z Contry z regionu PAL. Następną trójkę zaś można sobie odblokować w sekcji perków.
Tym samym w grze znajdziemy 10 postaci różniących się od siebie niuansami, np. sposobem przemieszczania się (dash jest zastępowany choćby linką z hakiem) czy działania uzbrojenia (niektóre pukawki strzelają nieco inaczej). Innymi słowy, mamy w czym wybierać, a do tego wszystkiego naszych wojowników „uzupełnimy” dwoma spośród wykupionych wcześniej perków. Tu zresztą też jest trochę zabawy: wspomniane bonusy mogą sprawić, że np. wystartujemy z wybraną bronią, grzejąc huraganowym ogniem już od pierwszych sekund starcia.
Nowe szaty starej gry
Gnaty w swej podstawowej formie działają tu dość podobnie jak przed laty. Zestaw ten jest oczywiście zróżnicowany i możemy przebierać w dość tradycyjnie wyglądających pociskach, laserach, granatach, rakietach itd. Na tym zabawa się jednak nie kończy. W nowym wcieleniu Contry dźwigamy dwie sztuki uzbrojenia, każdą zaś da się raz ulepszyć, podnosząc zauważalnie siłę ognia. Są też „supermoce”: kosztem zniszczenia broni odpalamy sobie, zależnie od prowadzonego bohatera, albo potężne uderzenie, albo talent defensywny w postaci chociażby tarczy. Działa to wszystko bardzo fajnie: wystarczy moment, żeby wróciły miłe wspomnienia sprzed lat, ale jednocześnie gra nie pozostawia wrażenia obcowania ze starociem. Irytuje tu tak naprawdę tylko jedna rzecz: w ogniu walki niezwykle łatwo o przypadkowe podniesienie gnata, który nas nie interesuje, i nierzadko nie da się już tego odkręcić.
Lokacje są całkiem zróżnicowane, przede wszystkim wizualnie, ale i na gameplay nie można narzekać. Niektóre pokonujemy wertykalnie, śmigamy na futurystycznym motocyklu, jest tu też trochę zwisania nad przepaściami, wspinaczki i zabawy na równoważniach czy zapadniach. Element zręcznościowy dotyczy więc nie tylko strzelania oraz unikania ognia przeciwników, lecz także pokonywania samych map, całość zaś dobrze zbalansowano. Nie zabrakło również bossów – i w tym aspekcie nowa Contra chyba najbardziej różni się od pierwowzoru.
Na ogół jeden poziom to dwa tego rodzaju starcia, co siłą rzeczy dzieli daną mapę na połówki, oddzielone zresztą od siebie automatycznym zapisem gry. Potyczki te często są również wieloetapowe i dość ciekawie pomyślane – twórcy niekiedy sprytnie maskują fakt, że całość w istocie sprowadza się do zwykłego skakania i strzelania. Innymi słowy, nie ma sztampy, a na wyższych poziomach trudności z ograniczoną liczbą żyć „zaliczenie” kolejnych złoli może sprawić naprawdę dużo problemów. Nie oczekujcie jednak nie wiadomo czego – nowa Contra jest tytułem prostym w założeniach i dającym też taki rodzaj radochy z grania.
Oprawa wizualna raczej was nie zachwyci, ale nie znaczy to, że jest zła. Operation Galuga może i nie wyciska z konsoli ostatnich soków, zasadniczo jednak śmigamy tutaj w przyzwoitym środowisku 2,5D i gra nawet czasem robi z tej konwencji niezły użytek, np. nieoczekiwanie zmieniając perspektywę. Gdybym miał wskazać najsłabszą stronę grafiki, padłoby na dość grubo ciosane modele niektórych postaci – tyle że w praktyce ma to naprawdę niewielkie znaczenie.
Bardzo fajne, ale chyba nie dla każdego
Bawiłem się bardzo dobrze, nie mam jednak złudzeń, że przemawia przeze mnie nostalgia, która działa niczym szpachla na pokrytą bruzdami ścianę, wygładzając odbiór całości. Contra: Operation Galuga jest przede wszystkim tytułem dla weteranów chcących zaliczyć sentymentalną podróż w przeszłość – i tutaj sprawdzi się wyśmienicie. To, co dostajemy, sprawia, że japa cieszy się sama, a my wspominamy godziny z padem Pegasusa w dłoni i… niemalże znów, tak jak kiedyś, siedzimy przed telewizorem kineskopowym.
A co, jeśli kogoś to wszystko ominęło? Dla takich ludzi recenzowany tu tytuł może okazać się ciekawostką i pozycją, która pozwoli posmakować pięknej, aczkolwiek trochę już archaicznej na tle współczesnych gier prostoty gameplayu. Krótko, szybko, treściwie i z mnóstwem opcji, żeby pozostać na długie godziny, gdy ktoś będzie miał ochotę. Jeżeli lubicie tego rodzaju rozrywkę – bierzcie śmiało.
W Contrę: Operation Galuga graliśmy na PS5.
Ocena
Ocena
To takie odkrywanie świata starej Contry na nowo. Twórcy pozostawiają założenia gameplayowe i motywy znane z pierwowzoru, całość jednak opowiadana jest trochę inaczej i wzbogacona zostaje sporą liczbą miłych dodatków. Dla weteranów – gratka. Dla młodzieży – ciekawostka i oryginalna wycieczka w przeszłość w nawet znośnej, współczesnej formie.
Plusy
- miły powrót do gry sprzed lat
- dobrze działające, zróżnicowane uzbrojenie
- duża liczba postaci, a każda jest trochę inna
- jak ktoś zna oryginalną Contrę, to nostalgia uderzy całkiem mocno
- wiele fajnych rzeczy do odblokowania w sklepie z perkami, i to nie tylko związanych z gameplayem
- ogólny klimat zróżnicowanych wizualnie lokacji
- Konami Code działa! ;)
Minusy
- w ogniu walki łatwo tu przypadkiem utracić broń, którą lubicie
- dla ludzi, którzy nie lubią maksowania, wyzwań i wielokrotnego przechodzenia: bardzo krótka kampania
- grafika miejscami jest trochę kiczowata
- gameplay Ameryki tu nie odkrywa – ale w sumie chyba właśnie o to w tym chodzi… :)
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.