Space Marine 2 dostarczył mi to, czego po nim oczekiwałem – soczystej młócki w starym stylu [RECENZJA]
Dwie godziny po rozpoczęciu Space Marine 2 zajrzałem do listy trofeów i uświadomiłem sobie, że tylko w trzech początkowych misjach kampanii zabiłem ponad 1600 wrogów. „Sporo”, pomyślałem, ale nie powinno mnie to dziwić. Przecież przez cały ten czas tańcowałem z mieczem łańcuchowym w łapie, brodząc po kolana w trupach tyranidów.
Stęskniliście się za kapitanem Titusem? Jeśli tak, to mam dla Was zarówno dobrą, jak i złą wiadomość. Charyzmatyczny Demetrian znów pełni rolę głównego bohatera gry z serii Warhammer 40,000: Space Marine, jednak tym razem w randze porucznika. Skąd ta degradacja? Tego zdradzać już nie będę. Wszystkie odpowiedzi na ważne pytania uzyskacie na samym początku drugiej części, tuż po otwierającym zmagania prologu. Powiem jedynie tyle, że tłumaczy ona, jaki los spotkał naszego śmiałka po wydarzeniach z poprzedniczki i co działo się w jego życiu przez ostatnie 200 lat.
Zrań mnie obficie
Space Marine 2 nie marnuje czasu na owijanie w bawełnę, więc do akcji przechodzimy już chwilę po odpaleniu kampanii. Wczesne rozdziały opowieści rozgrywają się na planecie Kadaku, opanowanej przez tyranidów, którzy swoim zwyczajem zamierzają wyssać z niej wszelkie życie. Zmiana podstawowych przeciwników z orków na robale ma oczywiście swoje przełożenie na rozgrywkę. W sequelu częściej korzystałem z broni białej, bo ta okazuje się nader efektywna w sytuacjach, gdy w naszym kierunku pędzi na złamanie karku wielu przeciwników. Nie oznacza to oczywiście, iż oręż dystansowy został w tej grze zmarginalizowany, ale szybko przekonacie się o tym, że zamiast pruć do nacierających rywali z gnata, lepiej czasem po prostu wbiec w środek tej hałastry i zacząć machać tym, co aktualnie trzymamy w rękach.
Każdą bronią rąbie się inaczej, więc wybór klingi staje się kwestią osobistych preferencji. Na przykład miecz wspomagany pozwala przełączać się pomiędzy dwoma stylami walki i to od nich uzależniane są uderzenia specjalne. Z kolei odmiana łańcuchowa bazuje na krótkich seriach cięć, które mogą zostać wzmocnione różnymi atakami obszarowymi. Bardzo skutecznymi zresztą, bo eliminującymi hurtem mniej wytrzymałe monstra. W Space Marine 2 Titusowi dano również możliwość parowania ciosów i stosowania uników, choć trzeba wyraźnie zaznaczyć, że w pierwszej fazie kampanii nie korzysta się z tych udogodnień tak często jak w innych rąbankach. Docenimy te manewry podczas starć z bossami, których w grze trochę się znajdzie.
Największą zmianą w stosunku do wydanej 13 lat temu poprzedniczki wydaje się usunięcie komendy odpowiedzialnej za ogłuszenie. Była ona niegdyś najszybszą drogą do wykonania finiszera. W sequelu na polach bitew panuje tak duży chaos, że takie rozwiązanie zwyczajnie przestało mieć sens. Nie oznacza to, że brutalnych wykończeń w ogóle tutaj nie ma. Titus może rozrywać na strzępy osłabione większe monstra, a także te mniejsze, z automatu, o ile uda mu się przerwać ich atak. Trzeba przyznać, że taki system sprawdza się w akcji całkiem nieźle, choć gracz musi się do niego przyzwyczaić.
Po kolana w trupach
Oczywiście strzelać też trzeba, nie ma zmiłuj, bo nie wszyscy nieprzyjaciele z uporem maniaka pchają się pod ostrze. Do dyspozycji „ultramarynarza” oddano kilkanaście rodzajów broni palnych, plazmowych, miotaczy ognia oraz innych wynalazków, które wykazują różną skuteczność w zależności od tego, jak daleko znajduje się atakowany wróg. Titus może jednocześnie nosić przy sobie tylko dwie pukawki, więc dokonanie odpowiedniego wyboru nie należy do najłatwiejszych. Arsenał wskazujemy w zbrojowni przed rozpoczęciem każdej dużej misji, ale egzemplarze innych broni rozrzucone są też dość gęsto na mapach, więc nie jesteśmy skazani wyłącznie na to, co dostaniemy na Niezłomnym.
Żeby ta ciągła młócka nie wiała nudą, autorzy starają się od czasu do czasu czymś ją urozmaicić. Tak dzieje się pod koniec pobytu na Kadaku, gdy żołnierze otrzymują do dyspozycji jetpacki, nie tylko pozwalające dostać się na wyżej położone platformy, ale też poszerzające garnitur ataków. Z powietrza da się strzelać do wrogów równie skutecznie co na ziemi, Titus może też zanurkować we wskazane kursorem miejsce, żeby potężnym uderzeniem obszarowym wyłączyć z gry kilku niemilców naraz. Jeśli chodzi o pozostałe atrakcje, to warto jeszcze wspomnieć o kilku typach granatów i odpalanych zdalnie ładunkach wybuchowych, no i o Praworządnej Furii, obecnej już w „jedynce”. To typowy specjal ratujący dupsko w sytuacjach podbramkowych, bo nie tylko zwiększa zadawane obrażenia, ale też przywraca utracone w ferworze walki zdrowie.
Danie główne
Space Marine 2 oferuje kampanię podzieloną na kilka dużych rozdziałów, którą ukończyłem na normalnym poziomie trudności w jedenaście godzin – to czas przejścia zbliżony do „jedynki”. Jeśli uważacie, że to za mało, na lądowisku Thunderhawka znajdziecie też terminal, który pozwoli wziąć udział w dodatkowych Operacjach oraz w jatce PvP, gdzie toczone są starcia maksymalnie sześcioosobowych drużyn z dwóch frakcji. Oba te tryby to typowy multiplayer, ale wart zainteresowania, bo w zasadzie cały ten moduł to osobna gra w grze. Zdobywane w nim doświadczenie, pozwalające rozwijać zarówno naszego wojaka, jak i jego broń, owocuje też możliwością wyboru perków pasujących do naszego stylu rozgrywki. Muszę tu jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie byłem w stanie w pełni sprawdzić tych sieciowych atrakcji, a to ze względu na małą liczbę chętnych. Takie to uroki grania przed premierą.
Co innego kampania. Tutaj takich problemów nie było, bo choć kooperacja w tym trybie również jest dostępna (chciałoby się powiedzieć: „wreszcie”), to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w nowego Warhammera grać jak w singla. Rolę pozostałych graczy przejmują wówczas dwa boty – Gadriel i Chairon – a rozgrywka prezentuje się podobnie do tego, co znamy z „jedynki”. Misje skonstruowane są tak, że każda z nich stanowi w zasadzie odrębny scenariusz i na dodatek można je do woli powtarzać. Progresu można więc dokonywać solo lub w ekipie, a jeśli nagle wykruszy nam się skład, to zawsze istnieje opcja późniejszego powrotu do misji, której nie zaliczyliśmy drużynowo.
Odrodzenie zła
Fabule trzeba poświęcić osobny akapit, bo o ile sama gra to powtarzalna do bólu młócka, o tyle opowieść jest całkiem zajmująca. Space Marine 2 to bezpośredni sequel poprzedniczki, więc cały czas odnosi się do wydarzeń sprzed 200 lat. Oczywiście wielki powrót Titusa do Ultramarines budzi zrozumiałą konsternację w kompanii, co przekłada się na relacje z dwoma wspomnianymi podkomendnymi. Początkowo historyjka kręci się wokół inwazji tyranidów na Kadaku i zażegnania tego zagrożenia, ale w tle dzieją się rzeczy znacznie groźniejsze. Nie będę wam w tym miejscu zdradzał, co takiego się wydarzy, jednak zapewniam, że jeśli lubicie pełne patosu opowieści o zakutych w metalowe zbroje masakratorach, to niejeden raz uśmiechniecie się pod nosem. Z przygotowanych przez scenarzystów zwrotów akcji też będziecie zadowoleni.
Osobną kwestią pozostaje wysoki próg wejścia – i wcale nie chodzi mi tu o poziom trudności tej produkcji. Space Marine 2 nie jest pozycją skierowaną do kogoś, kto „jedynki” nie zna lub nie orientuje się w niuansach tego uniwersum. W zasadzie ten drugi aspekt stwarza nawet większy problem niż ten pierwszy. Gra absolutnie niczego nie tłumaczy, za to z prędkością karabinu maszynowego rzuca w dialogach i cutscenkach nazwami własnymi, które dla kompletnego laika nic nie znaczą. To rzecz stworzona przez fanów dla fanów, więc jeśli nie macie zielonego pojęcia, o co w Warhammerze 40,000 chodzi, to ominie was masa rzeczy, które w innym przypadku byście docenili lub przynajmniej zrozumieli.
Brzegi piekła
Gra wygląda całkiem ładnie, trzeba jej to przyznać, choć nie wszystko mi się w oprawie graficznej podoba. W porównaniu do trzynastoletniego poprzednika lepiej prezentują się przede wszystkim lokacje, które niemal na każdym kroku przypominają nam, że na trzech dostępnych w Space Marine 2 planetach faktycznie trwa wojna. Wraki pojazdów, stosy trupów i wszechobecna krew robią rewelacyjne wrażenie. Z drugiej strony przez to nagromadzenie obiektów nowa odsłona bywa bardzo nieczytelna. Nie jest to jeszcze wielkim problemem, gdy po prostu przebiegamy przez kolejne korytarzowe sekcje mapy, ale gdy wokół pojawiają się wrogowie, czasem trudno połapać się, co się dzieje, kto do nas strzela i gdzie czai się największe zagrożenie. W produkcji, w której o sukcesie nierzadko decyduje to, jak szybko wyłączymy niektórych przeciwników z akcji, bywa to irytujące.
Ważną rolę pełni również tło. Choć koncentrujemy się na naszej drużynie, a w zasadzie jej przywódcy, wokół biegają nie tylko wrogowie, ale też sojusznicy. Na niebie widać chmary gargulców, a w oddali statki kosmiczne i naprawdę robi to wrażenie, szczególnie w późniejszej fazie gry. Z planet najmniej podobało mi się dżunglowe Kadaku, ale to nie kwestia samego settingu, który w innych przypadkach lubię. To właśnie tutaj najmocniej dały mi się we znaki momenty, kiedy horda tyranidów zlewała się z otoczeniem, co wyprowadzało mnie z równowagi. Kiedy dowiedziałem się podczas wizyty na barce, że wreszcie lecimy w inne miejsce, przyjąłem tę wiadomość z ulgą.
Jestem za młody, by umierać
Space Marine 2 nie wytycza jakichś nowych standardów w gatunku, ale dostarcza to, czego po nim oczekiwaliśmy – solidnej dawki młócki w stylu znanym z pierwowzoru. Ponadto stanowi ciekawy dodatek do Warhammerowego uniwersum, co fani zapewne docenią. Nie oznacza to jednak, że wszystko w nim gra i buczy, wręcz przeciwnie.
Mam duże „ale” do inteligencji postaci sterowanych przez grę, zarówno wrogów, jak i sojuszników. W przypadku przeciwników nie boli to jeszcze tak bardzo, bo na arenach pojawia się taka ich chmara, że czasem trudno dostrzec, że jakiś stwór nie podejmuje ataku, czekając nie wiadomo na co, albo po prostu stoi w miejscu bez żadnego celu. Problem sprawiają jednak boty, które teoretycznie powinny nam pomagać, a w rzeczywistości nie robią tego wystarczająco skutecznie.
Gadriel i Chairon to dwa kołki, czasem przydatne, czasem nie. Bywa, że bliski śmierci Titus czeka na ratunek i wówczas AI działa sprawnie, bo towarzysze, o ile sami nie cierpią męk pod naporem wrogich ataków, szybko stawiają nas na nogi. Bywa jednak również tak, że w sytuacjach, gdy naprawdę potrzebujemy dodatkowej siły ognia, panowie są zaskakująco bierni. To przypadłość wielu tytułów, w których niby mamy towarzystwo, ale wszystko i tak de facto spada na nasze barki, tyle że w Space Marine 2 działanie drużynowe to jednak podstawa. Największe braki widać wtedy, kiedy zmusza się nas do chronienia czegoś na małej przestrzeni – wówczas żołnierze wykonują głupie ruchy lub nie wykonują ich wcale. Dobrym przykładem jest reaktor, lokacja, którą z pewnością zapamiętacie z powodu intensywnego starcia. Powtarzałem ją trzykrotnie tylko dlatego, że w sytuacji, gdy po prostu musiałem uzupełnić amunicję, Gadriel i Chairon nie byli w stanie bronić wyznaczonego obiektu, więc jego stan pogarszał się w szalonym tempie.
To jednak przypadłość singla, bo Space Marine 2 wydaje się stworzone pod tryb kooperacji. Prawdziwi kompani zachowywaliby się w każdej sytuacji rozsądniej niż ta para tłuków, przez co większość kłód rzucanych przez developerów pod nogi byłaby łatwiejsza do przeskoczenia. Nawet jeden dodatkowy gracz, który rozumie tę produkcję, robi wyraźną różnicę na placu boju, przez co można śmiało rozważyć podniesienie poziomu trudności (są w sumie cztery). Bez takiego wsparcia nawet „normal” bywa tu jednak utrapieniem, którym nie byłby, gdyby wszystko działało jak należy.
Nie wiem, czy premierowy patch coś w tej kwestii zmieni, ale przydałoby się. Po ten tytuł sięgnie sporo ludzi, którzy mają dobre wspomnienia ze Space Marine i do pełni szczęścia wystarczy im krótka kampania w singlu. Mogą jednak zawieść się, gdy zobaczą, że nie poziom trudności jest problemem, lecz dwóch podkomendnych, którzy w zbyt wielu sytuacjach bywają apatyczni, zagubieni i niezbyt skuteczni. Istnieje szansa, że tak miało po prostu być, ale obserwując czasem ich zachowanie, śmiem w to wątpić.
Za Ultramar!
Space Marine 2 w ogólnym rozrachunku podobało mi się, choć widzę w nim też mankamenty. Odbiór gry na pewno miałbym lepszy, gdybym mógł całą kampanię pokonać w towarzystwie dwóch kolegów, rozumiejących, co się dzieje, i dbających o los drużyny. Z pewnością miło byłoby też zobaczyć w akcji tryb multiplayer z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko jego namiastkę w związku z brakiem chętnych do rywalizacji lub współpracy. Tak więc traktujcie ten tekst bardziej jak podsumowanie singla niż wszystkiego tego, co produkcja ma do zaoferowania, bo niewykluczone, że po dłuższym czasie spędzonym z nowym Młotkiem po premierze moja ocena byłaby wyższa.
W Warhammera 40,000: Space Marine 2 graliśmy na PS5.
Ocena
Ocena
Wydany trzynaście lat temu poprzednik nie był w stanie przygotować mnie na intensywność młócki, jaką serwuje sequel. Space Marine 2 to świetna gra dla fanów uniwersum Warhammera 40,000, przy czym bez wątpienia lepsza w trybie kooperacji, bo poziom botów odgrywających w singlu role towarzyszy pozostawia sporo do życzenia.
Plusy
- ewidentnie skrojona pod fanów uniwersum
- angażująca fabuła
- solidna kampania, w której zabijemy tysiące wrogów
- przyzwoity zestaw środków zagłady
- próby urozmaicenia młócki na różne sposoby
- duży potencjał trybów multiplayerowych
- dobra oprawa audiowizualna
- projekt lokacji, w których widać wojnę
- dostępny tryb kooperacji
Minusy
- kiepskie zachowanie kompanów w singlu
- ciągła młócka bywa nużąca
- momentami zbyt nieczytelna
- zauważalne błędy
Czytaj dalej
Gram od 1985 roku i nadal mi się nie znudziło. Miałem być informatykiem, skończyłem jako pismak. Gram w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzę indyki. W branży od 1997 roku.