rek

The Finals może postraszyć inne sieciowe strzelanki [RECENZJA]

The Finals może postraszyć inne sieciowe strzelanki [RECENZJA]
Krzysiek "Gwint" Jackowski
Witajcie w The Finals! Wcielcie się w którąś z postaci, rozwalcie wszystko, co zobaczycie na swojej drodze, a to tylko w jednym próżnym celu: by stać się bogatym i rozpoznawalnym! Będziecie krzyczeć, walić myszką o biurko, a i tak nie odejdziecie od ekranu, oczekując od gry więcej i więcej.

Skoro trafiliście tutaj, to zależy wam na marzeniu, o jakim wspomniałem na początku. W tym miejscu dowiecie się, jak przeobrazić się ze zwykłego widza w prawdziwego zwycięzcę. Wydarzy się to w debiutanckiej grze Embark Studios, którego pracownicy zdobywali doświadczenie, współtworząc serię Battlefield. Powiedziałem „grze”? Nie! The Finals to największy teleturniej na świecie, przyciągający miliardy ludzi: obserwatorów oraz głodnych sławy uczestników. Wszystko dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, więc nie martwcie się, nie spędzicie swoich ostatnich chwil, walcząc na śmierć i życie o każdy pieniądz. Zanim jednak dopuszczę kogoś do gry, poczytajcie chwilę o tym, co czeka was przed wkroczeniem na arenę zmagań i po nim.

Na dobry start wyjaśnię zasady, według których będziecie walczyć o triumf. The Finals oferuje zabawę w czterech trybach gry – stanowią one wariacje na temat znanych z sieciowych strzelanek eskorty, podkradania flagi czy zabójstwa potwierdzonego. W zasadzie to wszystko zostało ze sobą ZMIKSOWANE (słowo klucz na dziś).

The Finals

W najpopularniejszym trybie Cashout będziecie mieli do czynienia z eskortą skrzynki pieniędzy i bronieniem punktu w postaci bankomatu. Bank It nie dość, że zawiera w sobie elementy wspomnianej „Wypłaty”, to jeszcze połączono go z Kill Confirmed, gdzie z pokonanego przeciwnika wypada dodatkowa kasa, którą da się zanieść do punktu wpłat, co pozwoli wam przybliżyć się do wygranej. Macie tu także to, co zaciekawi was najbardziej, jeśli zechcecie osiągnąć sławę i bogactwo: tryb turniejowy, czyli zmieszanie Cashoutu z królem wzgórza. W tym przypadku możecie od razu grać o rangę bądź najpierw spróbować się w tym wariancie zabawy bez ryzyka utracenia swojej pozycji w tabeli.

Natychmiast pokochałem The Finals za dostępne tryby. Nie widać w nich odtwórczości i schematyczności multiplayera innych gier, a i nie są przy tym niezrozumiałe. Dołączacie do zabawy i od razu wiecie, co stanowi wasz cel. Przy okazji sama rozgrywka okazuje się na tyle unikatowa, że przez dłuższy czas czuć jej świeżość. Do tego mecze nie wychodzą często poza 10-15 minut, więc nie męczyłem się zbyt długimi potyczkami.

Po kilkunastu godzinach możecie jednak zauważyć pewne problemy występujące w tych trybach. Poziom zmieszania ich ze sobą zaszedł tak daleko, że w pewnym momencie da się odczuć, iż gracie cały czas na tych samych zasadach, które różnią się zaledwie jednym niuansem. The Finals bardziej spodoba się graczom, którzy preferują krótsze sesje, niż tym bawiącym się przez wiele godzin przy jednym tytule.

The Finals

Maksowanie jest naszą maksymą

Skoro poznaliście podstawowe zasady, to przedstawię teraz bohaterów, w których wcielicie się po wejściu do symulacji. Do wyboru macie trzy profile. Lekki – najzwinniejszy i najbardziej irytujący. Szybkostrzelna broń w połączeniu z eksplozywnym ruchem i umiejętnością przemykania pomiędzy rywalami sprawia, że ten typ wojowników jest najgorszą rzeczą – zaraz po włosach na skórce kiwi – jaka spotkała nasz świat.

Ciężki – największy i najsilniejszy. Jego mozolne ruchy rekompensowane są przez potężne karabiny, strzelby oraz szeroki wachlarz wybuchowej broni. Powiadam wam, istny wariat. Do uzupełnienia składu idealnie sprawdzi się pośrednia postać, która wesprze dwóch wcześniej wspomnianych graczy. Obfitość wyposażenia (wieżyczka, pistolet leczniczy itp.) pozwoli wam skutecznie pomóc swoim towarzyszom w walce. Średni też nie jest w ciemię bity, ponieważ jego broń skutecznie odeprze wraże ataki.

Przed każdym meczem możecie dowolnie zmodyfikować swój wygląd, wyposażenie oraz jedną z trzech umiejętności specjalnych w taki sposób, aby idealnie odpowiadały waszej osobowości i roli na polu walki. Od razu widać, że system jest skondensowanym zestawem bohaterów z Team Fortress 2, w którym możecie miksować (ponownie: słowo klucz) np. Szpiega ze Scoutem czy Inżyniera z Medykiem. Nie mamy więc do czynienia ze standardowym hero shooterem, tylko – jak nazywają go sami twórcy – hero builderem.

The Finals

Widać, że Embark próbowało zbudować balans na zasadzie „kamień, papier, nożyce”, gdzie jeden typ postaci będzie odpowiedzią na inny, ale przy tym gorzej poradzi sobie z kolejnym. Niestety w tym przypadku nożyce okazały się mieczem świetlnym i nie jest to dobra wiadomość. Nie zrozumcie mnie źle, każdym rodzajem bohatera da się grać skutecznie i przyjemnie, ale nie uciekniecie od myśli, że przeciwnicy, szczególnie ci, którzy zdecydowali się na lekką klasę, znajdują się na bardziej uprzywilejowanej pozycji od was.

Co w tej klasie irytuje? Jej nadludzka zwinność oraz niezwykle szybkostrzelne i celne pukawki rozbiją w puch resztę przeciwników – niezależnie, jakim buildem zagracie. Ciężki kiepsko strzela na dłuższe dystanse, przez co większość jego broni nadaje się jedynie na krótsze odległości, czyli tam, gdzie najmniejsi gracze z łatwością go zniszczą. W pojedynku ze średnim też nie jest wcale tak kolorowo. Ogromne rozmiary ciężkiego sprawiają, że nawet mniej celna broń pośredniej klasy nie stanowi problemu w jego eliminacji. Embark powinno teraz w pierwszej kolejności zrównać wszystkie rodzaje bohaterów, ponieważ sfrustrowani gracze coraz częściej podnoszą na wielu forach wrzawę dotyczącą balansu.

Strzelanie lubi „wolmo”, a rozgrywka lubi „szypko”

A skoro zaczęliśmy mówić o strzelaniu i rywalizacji, to powiedzmy sobie teraz o najważniejszej rzeczy, jaką będziecie praktykować w drodze po sławę i pieniądze. Z racji tego, że za The Finals stoją ludzie, którzy kreowali rzeczywistość serii Battlefield, mogliście oczekiwać bardzo przyzwoitego poziomu gunplayu. I tak na ogół jest, chociaż Embark postanowiło namieszać w kilku miejscach.

The Finals

Czuć tutaj wpływ BF-a. Ruch postaci jest podobny, odrzut i feeling strzelania również. Wciąż mowa więc o dobrej szkole tworzenia FPS-ów. Kontrowersje zaczynają się jednak gdzie indziej, bo twórcy postawili na znaczne wydłużenie czasu na zabicie przeciwnika. Bronie zdają się zadawać niskie obrażenia, a w połączeniu z różnymi wartościami zdrowia dla każdej z trzech postaci skubanie paska „hapeków” przeciwnika może się niemiłosiernie przedłużać.

W produkcji, która opiera się na dynamicznej walce, taka decyzja mogła okazać się niewypałem, jednak moim zdaniem sprawdza się to bardzo dobrze. Pomimo ogólnego chaosu i zamieszania dookoła gra wymaga od nas zachowania zimnej krwi i wysokiej celności w walce z przeciwnikiem. Tym ruchem twórcy chcą przerzucić ciężar rozgrywki na nasze umiejętności, co w teorii powinno działać, ale dopiero zacznie, gdy balans zostanie ostatecznie ogarnięty.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Najpiękniejszy plac budowy, pilnowany przez roboty

Innym istotnym czynnikiem w rozgrywce jest system zniszczeń, bodaj najbardziej charakterystyczna cecha The Finals. I w sumie nie bez powodu, ponieważ Embark udowodniło, że da się zaprojektować imponującą mechanikę destrukcji otoczenia na Unreal Enginie 5. Ładunki wybuchowe wyraźnie wpływają na kształt budynków, ogień rozprzestrzenia się po roślinności w ekspresowym tempie, a obiekty zawalają się spektakularnie i – zburzone – drastycznie wpływają na pole walki.

Ano tak, oczywiście zniszczenia mogą zagwarantować przewagę w drodze do osiągnięcia sukcesu. Da się więc podkładać ładunki pod bankomaty, aby te spadły piętro niżej, co ma nam pomóc w szybszym przejęciu ich zawartości. Da się także przywalić maszynę zwałami gruzu w taki sposób, aby nikt z drużyny przeciwnej nie dostał się do niej przed upływem czasu. No i rzecz jasna najważniejszy aspekt systemu destrukcji – matko, ucieszyłem się jak dziecko, gdy pierwszy raz odpaliłem grę i mogłem zniszczyć dosłownie wszystko w zasięgu mojego wzroku.

The Finals

Swoją drogą, oprawa audiowizualna w The Finals sprawia świetne wrażenie. Szczegółowe tekstury, fantastycznie wymodelowane bronie, a także elementy kosmetyczne, mnogość modyfikacji wyglądu postaci. Do tego ostre, kontrastujące ze sobą kolory i wszystko to opakowane w moc oraz technologię piątego Unreala. Widać jednak dużo uproszczeń potrzebnych do udźwignięcia tych graficznych wodotrysków. Większość budynków jest bliźniaczo do siebie podobna, ich wnętrza okazują się puste, do tego niewiele tu obiektów na mapach znacząco wyróżniających się z tłumu.

Jakby tego było mało, pojawiła się kwestia sztucznej inteligencji podkładającej głos bohaterom. Tak, zgadza się. The Finals to jedna z pierwszych produkcji całkowicie wykorzystujących AI w udźwiękowieniu postaci. Osobiście nie widzę problemu w użyciu takiej technologii w grach wideo, o ile wsparta zostanie pracą prawdziwych aktorów. Bo na razie wygląda mi to na lenistwo i taniochę.

Komentatorzy rzucają zazwyczaj tymi samymi hasłami: zdawkowymi, monotonnymi i nieoddającymi emocji ani wydarzeń, jakie dzieją się na arenach. Nie byłby to kłopot, gdyby chodziło o wcześniej przygotowane kwestie nagrane przez realnych artystów. W tym przypadku jednak wykorzystana została technologia, którą wystarczy nakarmić słownikiem, slangiem itd., a później kazać jej wypluwać kolejne formułki lub – co byłoby niezwykle interesujące – generować je w czasie rzeczywistym. Na razie pozostało nam męczyć się z nudnymi komentatorami, którzy brzmią, jakby ktoś ich zmuszał do pracy.

The Finals

Na początku był… chaos. Później zresztą też

Niektórzy z mniejszym entuzjazmem spojrzą na te wszystkie elementy, kiedy połączą je w całość. Gdy zmiksujemy (kolejny raz) gunplay z trybami, tworzeniem różnych buildów postaci, średnio udanym balansem, daleko rozwiniętym systemem zniszczeń, to otrzymamy… kompletny chaos. Mecze rozgrywają się w formacie 3v3v3 bądź 3v3v3v3 (zależnie od wariantu). Musimy więc dobrze kontrolować sytuację, ponieważ naprzeciwko nas staje sześć albo nawet dziewięć rozwścieczonych luf, które tylko czekają, aby nas zmieść z powierzchni ziemi. Zamieszania w epicentrum wydarzeń jest czasami aż nadmiar i niekiedy trudno połapać się, skąd ktoś nas atakuje ani co w nas wściekle pruje. W większości przypadków okazuje się to jednak… bardzo fajne.

Wszędobylski chaos nieco utrudnia zabawę, ale da się nad nim zapanować. Do tego same mapy w kulminacyjnych momentach meczu dorzucają modyfikatory w stylu wybuchowej śmierci czy niskiej grawitacji. Szkoda jedynie, że dopiero pod koniec meczów. Minusem przy całym tym zamieszaniu jest odczucie związane z ruchem postaci, który był głośno komentowany po premierze. Gracze narzekali, że twórcy niepotrzebnie przy nim grzebali. Jak się później okazało, nikt z pracowników niczego nie ruszał w ustawieniach. Zalecono więc zmianę FOV na wyższe wartości. Czy jest to dobra reakcja na zdenerwowanie graczy, którzy przez to chcą masowo odpuszczać sobie zabawę w The Finals? Odpowiedzcie sobie sami.

Gra sieciowa, która nie łączy graczy

Pamiętajcie, drodzy uczestnicy, dbamy o wasze samopoczucie, więc nie martwcie się, że ktoś z rywali rzuci wulgarnym hasłem w waszym kierunku – otóż nie dodaliśmy do gry ogólnego czatu. Jeżeli natomiast będziecie chcieli zgłosić nieprawidłowości w rozgrywce, ponieważ przedostał się do niej oszust, to… bardzo mi przykro, ale nie możecie też zreportować nikogo poza swoimi towarzyszami. A, i może żyjemy w niezwykle zaawansowanych czasach (akcja The Finals dzieje się 75 lat w przód), ale organizatorzy nie wpadli na pomysł, żeby serwery działały na tickracie wyższym niż 64.

The Finals

No cóż, najwięcej błędów twórcy popełnili przy podstawowych dla mnie aspektach produkcji sieciowej, czyli kontakcie z innymi oraz funkcjonalności gry. Część z nich wynika z polityki wprowadzonej przez Embark, w myśl której The Finals celuje w kategorię wiekową od 12. roku życia i nie chce dawać co bardziej toksycznym jednostkom okazji do wylewania swojej agresji w wiadomościach do innych. Niestety dla mnie to żadne wytłumaczenie dla braku paru podstawowych funkcji multiplayerów, jak zgłaszanie podejrzanych czy serwery, które będą sprawiedliwie odwzorowywały walkę pomiędzy graczami.

Pościg za sławą i pieniędzmi dopiero się zaczyna

Czy jest jakikolwiek sens w recenzowaniu gry sieciowej, która za kilka miesięcy może całkowicie zmienić swoje oblicze? Część osób powie, że to kompletna głupota. Ja natomiast nie zgodzę się z takimi głosami. Zawsze warto ocenić, jak wygląda to na samym starcie, ponieważ od niego zależy, czy dla danej produkcji w ogóle nadejdzie jakaś przyszłość.

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że The Finals może mieć przed sobą przyszłość niezwykle jaskrawą i kolorową. Dawno żadna produkcja nie wessała mnie tak mocno i nie zatrzymała przy sobie na wiele, ale to wiele godzin. Brakuje jeszcze bardzo dużo, żeby debiut nazwać w pełni udanym. Balans, który mocno kuleje, nieobecność wielu sieciowych funkcji czy mizerne wykorzystanie sztucznej inteligencji w warstwie audio – wszystko to sprawia, że do sukcesu daleka droga, jednak już teraz możemy mówić o pozycji, która ma szansę stać się w przyszłości niezwykle silnym graczem na rynku. Potrzebna jest tylko cierpliwość, dobry kontakt z fanami i porządny balans.

W The Finals graliśmy na Xboksie Series X.

[Block conversion error: rating]

5 odpowiedzi do “The Finals może postraszyć inne sieciowe strzelanki [RECENZJA]”

  1. Po screenach od razu widać, że to gra twórców BF-a. Niestety ta Fortnajtowo cukierkowa stylistyka całkowicie mnie odrzuca.

  2. Od razu widać, że gaym of the year

  3. Bardzo dobra gierka, ale kurcze, AIM mam w niej okropny a w BFie całkiem nieźle strzelałem.

    Są problemy z balansem, ale nie takie jak opisał autor… 😉 przed wczoraj to Heavy dostał nerfy. Light jest sensowny tylko przy ataku z zaskoczenia, w normalnej walce jest w słabej pozycji. Na dodatek jeszcze niedawno jedna mina go eliminowała (teraz zostanie z 10hp).

    W grach turniejowych meta jest taka, że lightem nikt nie gra praktycznie na wyższym poziomie.

  4. Zagralem kilka meczow, mimo ze za duzo nie gram w fpsy online, i choc dostaje straszne wciry, to rzeczywiście widze w tym nowa jakosc, zapowiada sie na naprawde dobry tytul, jesli nie schrzania rozwoju.

  5. Gra niezbyt dla mnie, ale jej kibicuje – zawsze to jakaś świeżość na rynku, a ta zawsze działa nań korzystnie.

Dodaj komentarz