Jak z pomocą emerytów na rowerach podbiłem Związek Radziecki

Pozwólcie, że opowiem wam o tym, jak podbiłem ZSRR, używając rowerów. I tak, w opowieści tej będzie kryła się lekcja, może nie historyczna, ale na pewno mówiąca nam wiele o projektowaniu gier.
Historia alternatywna
Przenieśmy się zatem do jednej z moich najświeższych kampanii w Hearts of Iron 4. Rok 1936. Polska wypełnia akt 5 listopada – pochodzącą z 1916 proklamację, wedle której nasze państwo miało być monarchią. Przy całej sympatii dla obozu demokratycznego (no, półdemokratycznego), w „czwórce” żadna z dróg opartych na stronnictwach parlamentarnych dla kraju nad Wisłą nie ma większego sensu, chyba że ktoś naprawdę liczy na łut szczęścia w starciu z ościennymi mocarstwami. Przewaga monarchy polega na tym, że może on pozyskać do obrony Polski zewnętrzne siły.
Kogo zatem wybiera Rada Regencyjna? Habsburga dającego szanse na sojusz z Austrią? Wettyna z najlepszymi roszczeniami do tronu? Bermondta-Awałowa, który sprowadzi nam do pomocy Białych Rosjan? Nie. Wybiera Michała Hohenzollerna, a ten po objęciu władzy przygotowuje (moimi rękami) zamach stanu w Rumunii, obala swego ojca i łączy dwa państwa pod jednym berłem. Pół roku później zawieram unię personalną z Węgrami i dokonuję aneksji Słowacji – tym prostszej, że Czesi śnią o państwie narodowym i faszystowskim. Nigdy ich o to nie podejrzewałem.

Ale moje działania mają reperkusje. Jeden kamyczek porusza kolejne. Faszystowsko-monarchistyczny przewrót w Wielkiej Brytanii oraz komunistyczna rewolucja we Francji ostatecznie redefiniują stosunki międzynarodowe. O aliantach możemy zapomnieć. W III Rzeszy monarchiści obalają Hitlera i wracają do koncepcji Cesarstwa Niemieckiego. Niestety nie mniej ekspansjonistycznego. Pewnie rzeczy się nie zmieniają. W roku 1939 Niemcy wysuwają żądania do Gdańska. Odmawiam. Wchodzimy na wojenną ścieżkę. Na szczęście zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow uniemożliwia krótka wojna domowa pomiędzy stalinistami i trockistami w Związku Radzieckim. Mój wróg atakuje samodzielnie. Umocnienia graniczne wytrzymują dwa tygodnie. Dzięki rumuńskim dywizjom udaje mi się nawet uzyskać małe zdobycze terytorialne w Prusach Wschodnich. Ale w nieskończoność bronić się nie będę. Świetne niemieckie lotnictwo zaczyna przeważać szalę.
Sowieci na ratunek
I wtedy w sukurs przybywa towarzysz Stalin, który widzi w wielkiej wojnie szansę na rewolucję. Oferuje mi członkostwo w Kominternie. Przyjmuję i wzywam ZSRR na pomoc. Trzy miliony krasnoarmiejców ruszają na front polski. Docierają w ostatniej chwili, łatając moje linie. Udzielam Stalinowi umowy lend-lease. Ropa ze złóż Besarabii zaczyna zasilać radziecką machinę wojenną. A ta prze do przodu. Prze głupio: mozolnie, bez finezji, przy ogromnych stratach ludzkich. Moje niewielkie siły zbrojne robią to, czego Sowieci nie potrafią – odcinają wrogie dywizje od zaopatrzenia, okrążają je i likwidują. Gdy do akcji wkracza komunistyczna Francja, los Niemiec jest przesądzony.
Konferencja pokojowa okazuje się dla Królestwa Polski i Rumunii zaskakująco korzystna. Mimo przewagi liczebnej Armii Czerwonej i olbrzymich strat poniesionych przez Sowietów to ogromny lend-lease, anihilacja okrążonych dywizji wroga i okupacja jego ziem przesądzają, iż Polska gra na spotkaniu pierwsze skrzypce. Anektuję Czechy, Austrię i większą część ziem niemieckich, tworząc przy okazji parę państw marionetkowych. Stalin zadowala się zdobyczami w Skandynawii, a komunistyczna Francja – posiadłościami w Afryce. Włochy dobrowolnie przyłączają się do Międzynarodówki.

Dzień po konferencji pokojowej rzut oka na stosunki polsko-radzieckie uświadamia mi rzecz oczywistą. ZSRR chce mnie wyrzucić z frakcji i wypowiedzieć wojnę. Lecz nie jest w stanie. Cała Armia Czerwona pędzi na wschód, gdzie Sowieci walczą z Japonią i Chinami. Do tego potrzebują rumuńskiej ropy i nie mogą zaryzykować utraty jej źródła. Ale to tylko odracza wyrok. Alianci nie istnieją. Oś została pokonana. Amerykanie i Brytyjczycy ogłaszają neutralność. Gdy Stalin wygra w Azji, obróci się przeciw mnie, wyrzuci z Międzynarodówki, a niedługo potem zaatakuje wraz z resztą państw Kominternu.
Zapowiada się spektakularna porażka… I wtedy wpadam na diaboliczny pomysł, poparty trwającymi dobre kilkanaście minut wyliczeniami na kalkulatorze. Rodzi się plan operacji „Baby i dziady na rowerach”.
W przededniu wojny
System frakcji w Hearts of Iron 4 odznacza się pewnym szczególnym mechanizmem. Zazwyczaj sojuszowi przewodzi państwo założycielskie, ale można to liderowanie zakwestionować. Jeśli inny kraj-członek ma wystawioną dwukrotnie liczniejszą armię oraz potencjał przemysłowy (określany na podstawie działających fabryk) o 20% większy, to dostaje on sposobność przejęcia frakcji w drodze działań dyplomatycznych. I wbrew zdrowemu rozsądkowi właśnie tę drogę postanowiłem obrać.

Od początku wiedziałem, że mój potencjał ludnościowy nie wystarczy, by przebić ogromny Związek Radziecki. W końcu pobór z ziem nierdzennych jest mocno ograniczony, a Polaków i Rumunów nie ma tak wielu. Lecz istnieją inne rozwiązania. Po pierwsze wprowadziłem równouprawnienie, pozwalające kobietom pracować w fabrykach oraz powiększać zasób kadrowy sił zbrojnych. Po drugie ustaliłem prawdziwie drakońskie reguły rekrutacji do wojska, które przenosiły w kamasze każdego mężczyznę i sporą grupę pań. Bez względu na wiek. Do armii zaciągnąłem nawet dziadków. To odbiło się tragicznie na wydajności fabryk. Ale fabryk wojskowych prawie nie potrzebowałem. O możliwości produkcji czołgów, samolotów, ciężarówek czy nawet holowanej artylerii nie było co myśleć. Zamiast tego stawiałem fabryki cywilne, które przyspieszały budowanie… kolejnych fabryk cywilnych. Liczyły się tylko dwie rzeczy: musiałem mieć o 20% więcej przemysłu niż ZSRR i o 100% więcej żołnierzy w sformowanych dywizjach.
Przez cztery lata, gdy Armia Czerwona mozolnie posuwała się w głąb Chin, ja słałem Sowietom ropę i budowałem fabryki. Kiedy Stalin wytracał miliony istnień, ja wystawiałem miliony własnych żołnierzy – fatalnie wyszkolonych i jeszcze gorzej uzbrojonych, targających zdobyczne albo zakupione za półdarmo karabiny z okresu I wojny światowej. Ale miałem sekretną broń. Moje wunderwaffe. Rowery.
Musicie wiedzieć, że w Hearts of Iron 4 istnieje możliwość wystawienia brygad rowerowych. W zamyśle twórców to jedna z tych dziwacznych formacji, które przydają się do obsadzania garnizonów w okupowanych prowincjach. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyśle ich na front. Ale rowery mają jedną niezaprzeczalną zaletę, o której opowiem wam za chwilę.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Nie pancerna, nie zmechowa, wielka Polska rowerowa
W roku 1944 przyszła pora na realizację planu. Przejęcie Międzynarodówki trwało 120 dni. Wykopanie z niej ZSRR – kolejną dobę. Śmiesznym zbiegiem okoliczności Stalin spędził ostatnie pięć lat na budowie ruchu komunistycznego w Japonii, licząc na zagarnięcie kraju w drodze rewolucji. Nie powiodło mu się, a gdy tylko Związek Radziecki opuścił Komintern, akces do sojuszu zgłosił szogunat Japonii. Owszem, to autorytarna monarchia, ale 20-procentowy udział komunistów w życiu politycznym był przesłanką, by reszta członków Międzynarodówki wyraziła zgodę na przyjęcie nowego członka do ponadnarodowego sojuszu klasy robotniczej. Tak oto Komintern stał się blokiem komunistycznym, którego trzon stanowiły dwie monarchistyczne potęgi.
To był dopiero początek. Natychmiast odciąłem Sowietów od ropy. Wszystkie ich dywizje pancerne, zmechanizowane i zmotoryzowane, związane walkami na południowym wschodzie Chin, nagle zostały pozbawione paliwa. Minutę później wysłałem depeszę, wypowiadając wojnę w obronie Japonii, i wydałem rozkaz ataku.
Zapytacie pewnie teraz, po co mi były te wszystkie rowery. Otóż standardowa dywizja piechoty osiąga prędkość wynoszącą ok. 4 km/h. Te zmotoryzowane, zmechanizowane czy pancerne zaś – w zależności od sprzętu – nawet 15-16 km/h. Ale ja ich nie miałem, a Sowieci nie mogli ekspresowo się przemieszczać bez dostępu do paliwa z Rumunii. Moje dywizje rowerowe poruszały się zatem o 2,4 km/h szybciej od dywizji pieszych wroga. I tak oto w lecie 1944 roku rozpoczął się największy w historii rajd rowerowy, w którym osiem milionów żołnierzy – zebranych w 400 dywizji jednośladów, uzbrojonych w najgorszy możliwy sprzęt i wspieranych przez ok. 100 dywizji kawalerii i piechoty – ruszyło na podbój Związku Radzieckiego.

Stalin panikował. Wezwał z frontu chińskiego wszystko, co jeszcze mogło się ruszać. Cofał szykujące się do morskiej inwazji na Japonię dywizje spod Władywostoku. Ale potęgi emerytów i emerytek na rowerach nie dało się zatrzymać. Polsko-rumuńscy cykliści wchodzili w ziemie ruskie niczym rozgrzany nóż w masło. Pojedyncze brygady pozostawione przez Stalina na zachodzie zostały okrążone. Rowerzyści okopywali się i spokojnie wyczekiwali, aż odcięte od zasobów wojska przestaną walczyć. Pozostała część armii inwazyjnej dalej pedałowała na wschód.
Padły Kijów, Leningrad, Charków i Nowogród. Padła Moskwa, która z przerażeniem musiała obserwować paradę geriatrycznych cyklistów. Na kilka dni przed wdarciem się pierwszych, wycieńczonych dywizji Armii Czerwonej do europejskiej części Rosji na szczytach Uralu załopotał polsko-rumuński sztandar. Większość najważniejszych dla ZSRR punktów strategicznych i zasobów została zajęta. Na dodatek próżnię w azjatyckim teatrze wojennym wykorzystała Japonia, która przeprowadziła morską inwazję i zagarnęła ostatnie radzieckie centra przemysłowe. Z końcem roku 1944 Józef Stalin podpisał kapitulację. Wielka Polska rowerowa rozciągała się aż po Ural. Jakucja, Czukotka i Kraj Kamczacki trafiły w ręce szogunatu. Z reszty wykroiłem kondominium polsko-japońskie pod rumuńskim zarządem komisarycznym.

Emergentny gameplay
Dziwaczny scenariusz? Odosobniony? Nie. Duże strategie Paradoksu oferują podobne doznania niemal przy każdej rozgrywce. Mógłbym godzinami opowiadać o tym, jak wskutek połączenia dwóch easter eggów (kryzysu sukcesyjnego i dołączenia niedźwiedzia Wojtka do korpusu oficerskiego podczas przemieszczania wojsk przez Iran) udało mi się osadzić na tronie Polski wielkiego miśka. Ale od samych historyjek, czy to zabawnych, czy interesujących, ważniejsza jest pewna konkluzja, z którą chciałbym was zostawić.
Współcześni projektanci gier wideo skupiają się na polerowaniu gameplayu. Chcą, aby to, czego doświadczamy, zostało zbadane przez setkę testerów, zbalansowane, dopieszczone. Gracz nie może się zagubić, każdy aspekt jego doznania ma być starannie zaplanowany. Twórca wie, jak poprowadzić osobę po drugiej stronie monitora za rękę, kiedy ją wystraszyć, kiedy rozbawić, kiedy dać zastrzyk dopaminy. Ta filozofia designu rozprzestrzenia się na gatunki, które winny być z takim podejściem niekompatybilne – kto próbował sił w rozlicznych mobilnych strategiach, ten się przekonał, jak sztywny narzucają graczowi gorset.

A przecież sukces takich produkcji jak Minecraft, EVE Online czy właśnie wielkich strategii Paradoksu pokazuje nam, że w grach wideo tkwi potencjał, który może zostać zabity przez „przeprojektowanie”. Bo gracze są pomysłowi. Gracze bywają dziwaczni. Gracze chcą eksperymentować i tworzyć rzeczy, o jakich nie śniło się żadnemu developerowi. Termin „emerging gameplay” na język polski tłumaczy się nieco koślawo jako „emergentność”, ale istotę zjawiska dość łatwo wyjaśnić. Interakcja ze skomplikowanym systemem, w której ma się pełną swobodę, daje nieprzewidywalne rezultaty. Daje frajdę, jakiej nie można zaprojektować. Ktoś buduje w Minecrafcie działający komputer. Dziesiątki tysięcy ludzi tracą w EVE majątek wskutek przypadkowych bitew na skalę kosmiczną. Autor piszący do CD-Action zjada w Crusader Kings 3 papieża. To niezapomniane przeżycia.
Nie wiem, czy jestem pierwszym graczem – spośród setek tysięcy fanów strategii – który wyrzucił ZSRR z komunistycznej Międzynarodówki i podbił kontynent emerytowanymi cyklistami. Ale wiem, że to doznanie było dla mnie czymś wyjątkowym. I że nie wpadło do głowy żadnemu z pracujących nad Hearts of Iron 4 Szwedów. A to czyni moją przygodę z grą autentycznie magiczną.
I życzę zarówno sobie, jak i wam, abyśmy takiej frajdy doświadczali jak najczęściej. Drodzy developerzy, apeluję: mniej polerowanka, więcej luzu. Czołem wielkiej Polsce rowerowej!
Czytaj dalej
8 odpowiedzi do “Jak z pomocą emerytów na rowerach podbiłem Związek Radziecki”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Polska z dodatkami jest cudowna. Polecam również wojennego papieża po obaleniu Duce. Chyba jedyna wadą HOI4 są ceny dodatków i to jak gra zaczyna przycinać kiedy wojna rozlewa się bardziej na Azję. I może brak opcji zapisania odgórnie kilku wzorów dywizji, jednak większość z nich i tak się powtarza co grę.
A tak swoją drogą niedługo nowy dodatek dla Południowej Ameryki 🙂
Bardzo polecam ten abonament na dodatki, który wprowadził Paradox. Rok zabawy z wszystkimi pakietami DLC kosztuje mniej niż dwa rozszerzenia.
Kiedyś będę w to grał 🙂
A ja myślałem, że absurdalne było zestrzelenie mojego bombowca przez chłopów z widłami w pierwszej „Cywilizacji”. 😀
Rowery w garnizonach zamierzeniem twórców? Bez wyraźnych premii do radzenia sobie z partyzantką? Ktoś tu chyba je z kawalerią pomylił 😀
Raczej są dokładnie tym czym były – środkiem transportu piechoty dla Państw nie mogących sobie poradzić z mechanizacją, dobrze sobie radzące w trudniejszym terenie – czyli dokładnie to co Japonia i Finlandia robiły historycznie. A patrząc że Szwecja w czasie IIWŚ też miała dość liczną piechotę na rowerach, to chyba jednak Szwedzi z Paradoxu wiedzieli co robią 😉
Podbój Azji rowerami to jedna z starszych i bardziej sztampowych zagrywek w HoI, od kiedy można je sensownie wystawiać za więcej nacji 😀
„Ktoś tu chyba je z kawalerią pomylił :D”
No nie bardzo. Rowery mają taki sam współczynnik suppression jak kawaleria, a zużywają trochę mniej zasobów (minimalnie, ale zawsze). Do tego rowery mają niższą organizację niż kawaleria, co znaczy, że raczej twórcy nie chcieli ich słać na front. Do garnizonów nadają się perfekcyjnie.
A co się tyczy podboju Azji na rowerach – prawdę powiedziawszy nigdy się z czymś takim nie spotkałem, a swego czasu oglądałem masę filmików z HoI4, żeby nauczyć się grać :). Ale i tak sądzę, że przez wszystkie inne absurdy, które się w tym scenariuszu wydarzyły, był on niepowtarzalny.
Przypominają się artykuły Christophera Livingstona gdzie gra inaczej niż twórcy przewidzieli. Bardzo dobry tekst 🙂
Świetny tekst <3 Chyba wrócę po nim do HoI4, co tam praca czy inne głupoty! xD