Anthem – zapowiedź cdaction.pl [JUŻ GRALIŚMY]
Najpierw było E3, na którym po raz pierwszy pokazano na żywo rozgrywkę. Potem – również podczas E3 – zamknięta prezentacja, w której sam trzymałem pada. Niezła. Ostatnio przyjąłem jednak na klatę całego kombosa: zaczęło się od paru godzin z pierwszymi misjami oraz endgame’em w Londynie, potem była zamknięta beta dla VIP-ów, a na koniec otwarta, już dla wszystkich. I mimo paru problemów nie mogę się doczekać premiery!
Z jednej strony powinienem ten tytuł nienawidzić. Powstawał sześć lat, a oddelegowano do niego główny zespół BioWare’u, przez co nad najświeższą odsłoną Mass Effecta pracowali młodzi zdolni z Montrealu. Efekt był taki, że choć podstawową trylogię przeszedłem kilka razy, przy okazji spędzając masę czasu w dodanym w „trójce” multi, to przy Andromedzie wymiękłem już po paru godzinach. Nie podeszła mi tak bardzo, że „może jeszcze kiedyś do niej wrócę” nie przeszłoby mi teraz przez klawiaturę.
Do tego aż nadto dobrze pamiętam, co działo się z Falloutem 76. Dla przypomnienia, gdybyś nie miał w pamięci tekstu z CDA 12/2018: na zaproszenie Bethesdy brałem udział w pierwszej prezentacji tego tytułu i generalnie było ok. W czym jednak, jak się z perspektywy czasu okazało, ogromnie pomógł fakt, że w każdej czteroosobowej drużynie była przynajmniej jedna osoba z Bethesdy, która robiła za enpeca, nadając łażeniu po pustkowiach głębi. W pełnej wersji postaci niezależnych jak wiadomo brak. Różnica w odbiorze świata, a także samej gry, jest tak ogromna, że po paru godzinach miałem ostatniego Fallouta serdecznie dosyć.
Mając to w pamięci, do ostatnich sesji w Anthemie podchodziłem więc z dużą dozą nieufności, choć sytuacja jest inna, bo przecież z twórcami grałem w niego tylko raz, podczas E3. I było to miesiące temu, w czasach alfy, więc oczywistym było, że nie wszystko działa, jak powinno. Pomoc ze strony pracowników EA wydawała się więc jak najbardziej na miejscu. Za to ostatnio, i to zarówno w Londynie, jak i podczas odbywających się tydzień później domowych testów wersji beta, walczyłem albo całkiem sam (skoro twórcy twierdzili, że w Anthema da się grać solo, to musiałem to sprawdzić), albo z przypadkowymi ludźmi, albo – w najlepszym razie – ze znajomym na Discordzie. Ten ostatni sposób był najlepszy, ale z randomami wcale dużo gorzej nie było. W każdym razie o ile nikt nie afkował na hardzie, bo i tak się zdarzyło (na normalnym poziomie trudności jedna obijająca się postać nie ma większego znaczenia, a łatwy to już w ogóle jest łatwy, nawet solo). Na szczęście z misji można wyjść bez żadnych negatywnych konsekwencji, w każdym razie nie licząc straconego czasu.
Wrażenia, wnioski, zażalenia? Pomijając problemy z logowaniem (było z tym bardzo źle na początku testów VIP, ale w sumie od tego są testy beta, więc póki co nie oceniam) przyczepić mogę się jedynie do niezbyt czytelnego miejscami interfejsu oraz zbyt wolnego chodzenia po mieście. Wiele osób miało jednak dodatkowo problemy z wczytywaniem lokacji (podczas testów VIP potrafiło to trwać wieczność, później problem rozwiązano). Musiałem się także przyzwyczaić do dość ślamazarnego sterowania myszą w trakcie lotu, a już szczególnie pod wodą. Dało się, choć zgodnie z informacjami sterowanie na PC ma zostać jeszcze przed premierą poprawione, bo znaleziono błąd sprawiający, że mysz nie działała tak dobrze, jak powinna.
No dobrze, ale czy ten Anthem jest udany? Zacznę od minusów, czyli wspomnianego już chodzenia po mieście. Nie jest to wprawdzie tak irytujący problem, jak w przypadku windy z pierwszego Mass Effecta, ale po niezwykle dynamicznej walce łażenie na własnych nogach często wydawało mi się niepotrzebną stratą czasu. Biegu bowiem brak, opcji „ruszaj do walki” – zanim nie dojdziesz do swojego Javelina – również. To z jednej strony spora niedogodność, choć z drugiej taka minuta czy dwie spokoju przydaje się, gdy chcesz sięgnąć po coś do picia czy po ludzku skorzystać z toalety.
Dodatkowe wady ujawniały się w wersjach konsolowych, zwłaszcza na Xboksach. Anthem teoretycznie celuje w 30 fps-ów, ale nawet Xbox One X miał z tym problemy. Na PS4 – nawet zwykłej – było lepiej, choć najsensowniej wyglądało to na wersji Pro przełączonej w tryb Full HD, która zazwyczaj wyrabiała powyżej 40 klatek na sekundę. Jeśli masz sprzęt Microsoftu, pozostaje niestety wierzyć, że do premiery (lub niedługo po niej) uda się to poprawić, bo Xbox One X w większości tytułów wieloplatformowych oferuje nie tylko lepszą jakość, ale również stabilniejszy (lub wyższy) framerate niż PS4 Pro. Fakt, że w becie Anthema mocniejsza wersja Xboksa przegrywa ze zwykłym PS4, jest więc co najmniej dziwny. Żeby jednak wszystko było jasne: sam betę (we wszystkich trzech przypadkach: w Londynie, zamknięte testy VIP oraz otwarte) ogrywałem na pececie. I choć podczas największej rozpierduchy (a te potrafią być wręcz absurdalne!) o stabilne 60 fps-ów na słabszych konfiguracjach może być trudno, za nic nie zamieniłbym myszy na pada.
Odpowiadając na pytanie „a jak się w to gra?”, przede wszystkim musze podkreślić, że wbrew oczekiwaniom Anthem nie ma nic wspólnego z Destiny. I super. Przypomina za to mocno Warframe’a (tempo) oraz Path of Exile (mnogość przedmiotów i buildów). Jeszcze bardziej super. W dodatku na tle tych dwóch tytułów widać, że mamy do czynienia z wysokobudżetową grą wielkiego studia, które ma siły i środki, by popracować choćby nad wyglądem i ruchami enpeców (w każdym razie w tych fragmentach, które już pokazano). Voice acting jest również pierwsza klasa, podobnie jak synchronizacja wypowiadanych kwestii z ruchami twarzy. To dobrze wróży części fabularnej, bo choć w betach nacisk kładziony był przede wszystkim na walkę, można było wziąć udział także w misjach popychających do przodu główny wątek. Do tego podczas sesji w Londynie spędziłem trochę czasu, levelując swoją postać od zera i generalnie wygląda na to, że choć to multi, i to z naciskiem na walkę drużynową, fragmenty fabularne nie są złe.
Znacznie ważniejszy od fabuły jest jednak brak PvP. Taki całkowity, założony od samego początku, a nie będący efektem „nie mamy już czasu, wyrzućmy go do DLC”. Dzięki temu, że twórcy mogli się skupić na PvE, odpadły problemy związane z balansem klas i przedmiotów. Te pierwsze są wprawdzie tylko cztery (przynajmniej na razie, dołożenie kolejnych to jednak nie problem), ale lista przedmiotów i zdolności... dobra, nie mam pojęcia, jak długa jest, bo BioWare takich danych nie udostępnił, ale w becie dało się przygotować po parę różnych buildów dla każdego z Javelinów. I to tak fajnych, że często czułem się jak przepakowany bohater w dobrym singlu.
A przecież beta to dopiero początek zabawy! W Londynie miałem możliwość poprowadzenia bardziej napakowanych postaci, na 30. poziomie (czyli maksymalnym), przygotowanych z myślą o endgamie. I to dopiero byli wymiatacze! Co ważne, nie chodzi jedynie o suche dps-y broni, znacznie więcej dają kombosy łączące różne efekty, jak zamrażanie, ogień czy kwas. W multi Mass Effecta 3 było podobnie, sprawdzało się to super – i póki co wszystko wskazuje na to, że w Anthemie będzie co najmniej równie dobrze.
Tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie wywody zakończyć. Pocieszając się, że do premiery pełnej wersji Anthem zostało już tylko kilka dni, bo dla osób z wykupionym Origin Access gra startuje już 15 lutego (pozostali muszą czekać tydzień dłużej).