12
18.04.2020, 11:29Lektura na 4 minuty

Valorant: Kontrowersyjny anti-cheat i prezentacja nowej postaci [WIDEO]

Vanguard wywołał w ostatnich dniach sporo zamieszania; nie zabrakło też oskarżeń o szpiegostwo na rzecz Chin.


Witold Tłuchowski

FPS Riotu wzbudza ogromne zainteresowanie – w końcu trudno nie patrzeć z ciekawością na próbę zdobycia kolejnego rynku przez twórców takiego giganta jak League of Legends. Valorant cieszy się olbrzymią popularnością na Twitchu, a ostatnie ułatwienie dostępu do testów z pewnością mu nie zaszkodziło – na serwisach aukcyjnych wciąż jednak możemy kupić konto za nawet kilkaset złotych i zapewne sytuacja ta jeszcze chwilę potrwa.

O Valorancie zrobiło się głośno także z innego powodu: kontrowersyjnego systemu anti-cheatowego. Gracze szybko zauważyli, że wraz z grą na dysku instalowany jest także program Vanguard, który operuje na poziomie jądra systemu (tzw. kernel) i do tego uruchamia się wraz z włączeniem komputera. Dodajmy do tego, iż Riot jest własnością chińskiego giganta Tencenta, a na oskarżenia o szpiegowanie nie musieliśmy długo czekać.

protection-ring_17ayq.jpg

Sprawa nie jest jednak wcale taka groźna, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim studio nie zrobiło tego potajemnie – o Vanguardzie po raz pierwszy usłyszeliśmy w lutym, w czasach, gdy Valoranat znany był jeszcze jako Project A. Wtedy to Riot w obszernej notce zapowiedział, że do gier firmy w niedalekiej przyszłości trafi „anti-cheat kernel driver”. Pierwszy w kolejce był omawiany FPS, ale także League of Legends ma doczekać się jego implementacji.

Developerzy tłumaczyli powody takiej decyzji – przez lata cheaterzy nauczyli się obchodzić tradycyjne programy, uruchamiając cheaty z poziomu jądra systemu i w ten sposób oszukując anti-cheaty. Jeżeli więc studio chce pokonać oszustów, musi móc walczyć z nimi już w kernelu, aby różnego rodzaju aimboty nie były w stanie przekonać Windowsa i tym samym samej gry, że są nikomu niezawadzającą niewinną aplikacją.

Sam Riot zresztą już wtedy przyznawał:


Nie daje nam to żadnej możliwości inwigilacji, której do tej pory jeszcze nie mieliśmy.


Vanguard nie kolekcjonuje bowiem żadnych danych i nie skanuje systemu, dopóki nie uruchomimy Valoranta. Nie komunikuje się również z serwerami Riotu i w ogóle nie korzysta z sieci. Nie jest to też rzecz specjalnie wyjątkowa – na poziomie jądra systemu działają także inne anti-cheaty – np. Easy Anti-Cheat i BattlEye. Jeżeli więc uruchamiacie chociażby PUBG-a, Apex Legends, Fortnite'a, Rainbow Six Siege, Dragon Ball FighterZ, Far Cry 5, Halo, Warface'a. Paladins czy dziesiątki innych gier, dajecie im identyczny dostęp do swojego komputera jak Valorantowi. Listę tytułów działających z Easy Anti-Cheat znajdziecie TUTAJ, a z BattleEye – TUTAJ.

Oczywiście wciąż może budzić to pewne wątpliwości – wszystko zależy bowiem od zabezpieczeń Riotu. Co prawda komponent-sterownik (czyli ten działający w jądrze) ma stosunkowo niewielkie uprawnienia, a większą część pracy wykonuje jego segment uruchamiany przy włączaniu gry (działający jak normalna aplikacja), ale dostęp do niego wciąż mógłby mieć jakiś wpływ na bezpieczeństwo komputera. Nie dotyczy to jednak tylko Valoranta – nawet programy o mniejszym dostępie mogą być furtką do naszego peceta.

Kontrowersyjna jest także decyzja o uruchamianiu zabezpieczenia wraz ze startem systemu. Z punktu widzenia walki z cheatami jest zrozumiała – wiele z nich włączą się właśnie w tym momencie, a niektóre wręcz modyfikują pliki systemowe. Im wcześniej włączy się więc anti-cheat, tym większe szanse na zwalczenie oszustw. Problemem jest to, że każdy gracz Valoranta ma w związku z tym non stop uruchomiony w tle sterownik. Nawet jeśli jest „zaprojektowany tak, aby używał jak najmniej zasobów systemowych”, to wciąż może wpływać na wydajność w chociażby innych grach. Czy tak jest, trudno jak na razie stwierdzić – trzeba zaznaczyć, że takie głosy faktycznie się w internecie pojawiają. Riot ma zresztą pracować nad poprawieniem tego aspektu.

Vanguard nie jest więc tak straszny, jak go niektórzy malują, ale można też zrozumieć niechęć do korzystania z niego. W kwestii inwigilacji nie stanowi większego zagrożenia niż inne anti-cheaty, jednak jego wpływ na wydajność komputera (jeżeli faktycznie będzie zauważalny) może być dla wielu z nas dyskwalifikujący. Zawsze możemy usunąć z dysku vgk.sys, jednak wtedy nie zagramy w Valoranta – a po instalacji sterownika i tak będziemy musieli raz jeszcze uruchomić system.

A na koniec obiecany Brimstone, kolejny z bohaterów tytułu:

 


Czytaj dalej

Redaktor
Witold Tłuchowski

Czytelnik CD-Action od prawie 25 lat, redaktor od 2018. Kocham Soulsy i zrobię wszystko, by inni też je pokochali. Szef działów zapowiedzi i recenzji.

Profil
Wpisów5501

Obserwujących13

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze