Płakałem po Stadii i się tego nie wstydzę [FELIETON]
Wokół streamingowej usługi Google’a nazbierało się wiele negatywnych emocji – do tego stopnia, że duża część graczy zdaje się wręcz cieszyć z jej zamknięcia. Nie jestem jednym z nich.
Bardzo długo nie potrafiłem przekonać się do streamingu. Od czasu pierwszych usług tego typu, takich jak OnLive, sądziłem, że to po prostu nie może dobrze działać. Z samej swojej natury internet zawsze wprowadza opóźnienia w transmisji danych, co w przypadku gier wideo musi być odczuwalne.
Moje zdanie zmieniła Stadia i Cyberpunk 2077.
Jak na konsoli
„Stadia jest być może najlepszą platformą do grania w Cyberpunka 2077”, przeczytałem gdzieś pod koniec 2020 roku. Niespecjalnie mnie to przekonało, ale nie mając mocnego peceta i grając wcześniej na Xboksie One (jak działała na nim produkcja CDPR, wszyscy wiemy), byłem już dość mocno zdesperowany. Usługę wypróbowałem, uruchamiając darmowe Destiny 2 (co i wam polecam nawet teraz). Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.
Nie chcę pisać, że laga nie było, z pewnością jakieś opóźnienie występowało, ale dla mojego oka – kompletnie niezauważalne. Coś, co wydawało mi się technicznie niemożliwe, okazało się rzeczywistością. Czułem się, jakbym zobaczył przyszłość – żadnego pobierania, instalowania, jedno kliknięcie w przeglądarce i gram w jakości równej wersjom konsolowym.
Po tym eksperymencie kupiłem Cyberpunka 2077 na Stadię i do dziś zrobiłem w nim 150 godzin. Na platformie Google’a przeszedłem również Judgment, pograłem też w kilka tytułów z biblioteki Stadia Plus. Wszystko zajęło mi łącznie pewnie z 250 godzin. I ani razu nie miałem najmniejszych problemów: lagów, opóźnień, nadmiernej kompresji obrazu. Rozumiem oczywiście, że wszystko to zależy od miejsca zamieszkania i szybkości internetu – ale testowałem również inne usługi (najwięcej Microsoftowy xCloud czy też aktualnie Xbox Cloud Gaming) i różnica w działaniu była ewidentnie na korzyść Google’a. Stadia jako jedyna zaoferowała mi jakość godną technologii przyszłości.
zdjęć
Jeszcze kilka screenów ze Stadii i garść statystyk ze strumieniowania danych.
Dlaczego więc nie odniosła sukcesu? Czego zabrakło?
Stadia be, Steam cacy
W rozmowach o Stadii jak bumerang wraca stwierdzenie, że usługę zabił proponowany przez Google’a „model biznesowy”. Początkowo – po zapowiedziach – gracze spodziewali się, że będzie to coś w rodzaju Netfliksa dla gier: stała miesięczna opłata, a w jej ramach dostęp do pełnego katalogu. Tak jak działa Game Pass i jego Cloud Gaming. Zamiast tego Google zdecydował, że Stadia funkcjonować będzie jak normalny sklep, czyli każdą grę trzeba będzie kupić osobno w pełnej cenie rynkowej. To okazało się dla większości osób nie do przyjęcia.
zdjęć
Judgment i Far Cry 6 na Google Stadii.
Jasne, lepiej byłoby, gdyby działało to jak Netflix, ale przecież kupowanie gier w formie cyfrowej trudno nazwać jakimś nowym, ekscentrycznym pomysłem. „Bo te gry nie będą moje”, pisali. A myślicie, że te na Steamie czy Epicu są? Valve lub Epic tak samo mogą cofnąć licencje i zamknąć swoje sklepy – wtedy też zostaniecie z niczym. Jedyną prawdziwą własność oferuje GOG, który umożliwia bezpośrednie ściągnięcie niezabezpieczonych plików gry. Jednak jakoś nic nie przeszkadza Steamowi nie tylko w istnieniu na rynku, ale też w byciu niemal obiektem kultu. Dlaczego?
Moim zdaniem to tylko i wyłącznie kwestia zaufania oraz czasu. Przecież w swoich początkach Steam też nie miał łatwo, przez długi czas traktowany był jedynie jako ten niepotrzebny launcher instalujący się z Half-Life’em 2. Dopiero wiele lat na rynku pozwoliło wywalczyć zaufanie graczy, którzy zaczęli wierzyć, że kupowanie gier na tej platformie nie jest obarczone ryzykiem. Ale poza tym zaufaniem Steam nie ma niczego w istocie tak bardzo odmiennego od modelu biznesowego Stadii.
Google nie bez winy
Jednocześnie Google, mając świetną technologię, kompletnie nie potrafił jej sprzedać i przekonać do niej graczy. Część decyzji trudno nawet nazwać inaczej niż idiotycznymi. Rzucanie użytkownikowi w twarz po założeniu konta informacji o miesięcznym abonamencie tylko wzmacniało wrażenie, że trzeba tu płacić nie tylko za gry, ale też regularnie za dostęp do nich – co nigdy nie było prawdą!
Nawet gdyby było, to przecież w GeForce Now nikomu nie przeszkadza, że trzeba płacić osobno za usługę, jeżeli chcemy grać więcej niż godzinę naraz, a osobno za gry (kupując je na Steamie). Bo znów – nie chodzi tu o cenę ani o abonament, ale o to wewnętrzne przekonanie, że te gry „są moje”. Usługa Nvidii co i rusz przywoływana jest jako przykład na to, jak „robić dobrze” streaming. A przecież w rezultacie jest od Stadii droższa i mniej wygodna.
Nie wierzę w to, że jestem w tych odczuciach osamotniony. Jasne, hardkorowemu pecetowcowi albo właścicielowi najnowszej konsoli Stadia nie oferowała niczego ciekawego. Ale dla kogoś takiego jak ja, niemającego najnowszego sprzętu, możliwość kupienia gry niejako jednocześnie z platformą do grania w nią, bez martwienia się, czy dany tytuł mi zadziała, była niesamowicie atrakcyjna.
Przyszłość jeszcze powróci
Bardzo żałuję, że Google’owi nie udało się przekonać większej liczby ludzi do tej perspektywy, bo właśnie przez ich brak usługa jest teraz zamykana. Może należało poczekać jeszcze trochę?
Oczywiście podobnie jak wszystkich innych taki obrót spraw w ogóle mnie nie dziwi. Google słynie z szybkiego zamykania swoich projektów i to również reputacja firmy w tym zakresie wywołała nieufność graczy. Może więc Stadia była skazana na porażkę od samego początku? Mimo wszystko szkoda mi jej – było w Stadii coś wyjątkowego. Zresztą wciąż uważam, że prędzej czy później właśnie taka będzie przyszłość grania.
Czytaj dalej
O grach piszę od ponad 20 lat. Współpracowałem z serwisami takimi jak Gram, Imperium gier czy Polygamia. Współtworzę podcast Niezatapialni.pl.