Bayonetta 3 – recenzja. Królowa slasherów w jeszcze lepszej formie
Choć najnowsza przygoda wiedźmy Cerezy ma swoje problemy (czasem niestety niemałe), przez większość czasu rozwala system. W dużej mierze dlatego, że dla Platinum nieprzekraczalne granice absurdu po prostu nie istnieją.
Niby nie powinniśmy być zdziwieni, bo już „dwójka” zerwała się ze smyczy całkiem grzecznego (doceńcie eufemizm) quasi-barokowego stylu poprzedniczki. Pierwsza Bayonetta miała wprawdzie swoje Route 666, ale tak naprawdę dopiero pod przewodnictwem Nintendo puszczono wszelkie wodze fantazji. Do tego stopnia, że odpalając wreszcie wyczekiwaną od ośmiu lat „trójkę”, poważnie wątpiłem, czy da się to przebić. W końcu nie co dzień sięga się po grę, która już w pierwszej misji każe nam oklepywać potwory na skrzydle myśliwca mijającego z zawrotną prędkością kolejne wieżowce. Bayonetta 3 jednak odpowiada na to wszystko krótkim: „Potrzymaj mi piwo”.
Z zazdrością do Capcomu
Ogólnie przyjęty schemat pisania recenzji każe zacząć od zarysowania fabuły, ale w Bayonetcie 3 udało się zmieścić taki ogrom nowości dotyczących mechanizmów gry, że zwyczajnie szkoda czasu na przybliżanie tak sztampowej i pozbawionej wyrazu historyjki. Scenariusz nadaje się do pośmiania z paru żartów w cutscenkach i niczego więcej.
O wiele istotniejsze wydaje się to, że system walki wciąż bazuje na tym samym rdzeniu, ale ze względu na zmiany ma zupełnie inny posmak. Podstawą jest klasycznie Witch Time pozwalający na zadawanie dużo większych obrażeń tuż po wykonaniu perfekcyjnego uniku. Pewne kwestie zdecydowano się nieco uprościć, jak choćby ataki z użyciem narzędzi tortur. Teraz nie wymagają już zaangażowania bohaterki, po prostu odpalamy je w odpowiednich momentach i lecą sobie gdzieś w tle podczas naszych dalszych pląsów. Pozbyto się też skrótów na lizaki. By się podleczyć, musimy tym razem zatrzymać grę, co jest oczywiście mniej wygodne. Wszystko to miało jednak na celu zrobienie miejsca na zupełnie nowy mechanizm – przyzywanie demonów. Prawdopodobnie był to też jeden z powodów, dla których z gry ostatecznie zniknęło obecne w „dwójce” sterowanie dotykiem(*).
(*) No dobra, nie oszukujmy się. Wiadomo, że po prostu koncepcja ta w dużych grach się nie przyjęła i Bayonetta 2 pod względem sterowania dotykowego stanowi na Switchu jedną z nielicznych ciekawostek.
#EZ
Wprowadzone nowinki pokazują jasno – premiera Devil May Cry V nie uszła uwadze twórców. Czego tu nie ma… Na liście wspomagających nas poczwar znalazły się: rozsyłająca zabójcze całusy wiedźma, gigantyczny pająk, ziejąca ogniem „godzilla” czy nawet pociąg przejeżdżający po wytyczonej uprzednio trasie i ostrzeliwujący wszystko, co się rusza w pobliżu rozstawionych przez gracza flag sygnałowych. A to ledwie przykłady… Demony pod względem działania przypominają jednak bardziej Astral Chain niż piekielną świtę kierowaną przez V. Wybrany pomocnik materializuje się błyskawicznie po wciśnięciu odpowiedniego klawisza i znika zwykle po jego puszczeniu, względnie w momencie, gdy bohaterka obrywa. Ataki towarzyszy są mocarne, ale podczas ich kontrolowania Bayonetta zazwyczaj nie może się ruszać ani robić uników. To oczywiście lekkie uproszczenie, bo poszczególne demony nieco się w tym względzie różnią, ale opisanie każdego z osobna zajęłoby za dużo czasu. Założenie było w każdym razie takie, żeby przypadkiem nie zrobiło się za łatwo… ale ta rzecz akurat twórcom nie wyszła.
To właśnie jeden ze wspomnianych we wstępie problemów. Cała koncepcja przyzywania pomocników ogólnie jest fantastyczna i odświeżająca, a morda sama się cieszy na widok dziejących się na ekranie cudów. Problem tylko w tym, że mocy dołożono głównie graczom, ale już nie wrogom. W efekcie Bayonetta 3 okazuje się – w porównaniu z poprzedniczkami – wręcz banalna. Jako weteran gier studia przy pierwszym podejściu na wysokim poziomie trudności zginąłem dosłownie trzy razy, z czego dwa podczas tzw. side chapters (o których później).
Punk Viedźma
Gdyby zmian w systemie walki było wam jeszcze mało, pora przedstawić Violę. To młoda adeptka szkoląca się na wiedźmę i stanowiąca w pewnym sensie antytezę eleganckiej Cerezy. Wygląda bardziej tak, jakby wyrwała się z koncertu zespołu punkowego, ewentualnie listy płac Devil May Cry V (serio, nie ma już mowy o przypadku). To postać zbudowana dość podobnie, acz różniąca się od głównej bohaterki jedną fundamentalną kwestią – działaniem Witch Time’u. Tutaj nie jest on zależny od uniku, lecz otwiera nam drogę do kontry po udanym bloku. Zamiast pistoletów korzystamy z miecza oraz dystansowego ataku sztyletami. Skrzydła do latania zastąpił z kolei bat, na którym bujać się możemy niczym Spider-Man na pajęczynie. Nie zapomnijmy też o kontrolowanych przez bohaterkę demonach – m.in. przerażającym królisiu przypominającym Szalonego Kapelusznika z filmu Tima Burtona. Gdyby istniał naprawdę, z chęcią bym się do niego przytulił!
Viola swoją obecnością udanie urozmaica zabawę, ale całkiem słusznie twórcy traktują ją raczej jako dodatek niż pełnoprawną bohaterkę. Przez większość czasu hierarchia jest jasna. Niezależnie od tego, którą postacią sterujemy, mechanika walki wypada rewelacyjnie, a sterowanie cieszy za sprawą znakomitej responsywności. Pod tym względem to jeden z najlepszych slasherów na rynku.
Nie samą walką…
Rzeczą, która w nowej grze Platinum nie do końca przekonuje, jest też zmieniona względem poprzedniczki konstrukcja misji. Mamy tu do czynienia z wyraźnym porzuceniem kierunku, jaki obrano w „dwójce”. Ta w odróżnieniu od zawierającej nieco elementów eksploracji „jedynki” stała się czystym slasherem ograniczającym eksplorację do niezbędnego minimum. I było to piękne, bo choć czyniło produkcję krótszą, zabawa składała się przynajmniej z samego mięska. Zresztą umówmy się, ilu ludzi włącza to dla fabuły i znajdziek, a ilu dla wielokrotnego bicia rekordów punktowych i czasowych… „Trójka” na powrót zdaje się momentami nieco rozwodniona, ale z czasem nawet zaczynamy te lekkie przestoje doceniać. Zabawa bywa nieraz tak dynamiczna, że inne gry akcji wypadają przy Bayo jak Jerzy Połomski przy kapeli metalowej.
W jednej chwili pędzimy na złamanie karku ogromnym pająkiem po elewacjach walących się wieżowców i bujamy się na sieci, by w innej sekwencji wskoczyć do piekielnego pociągu i nawalać z działka w kierunku goniącego nas bossa. W kolejnej misji bierzemy udział w przypominającej Tekkena w slow mode potyczce wielkich Godzilli, a gdy już się z tym uporamy, jako gigantyczna wiedźma wylegujemy się wśród chmur niczym w wannie, posyłając w stronę wrogów bańki mydlane i próbując trafić ich ubraną w pantofelek stópką. Wyobraźnia twórców nie zna granic, a to zaledwie kilka przykładów z pierwszej połowy gry. Nie pytajcie o logikę, po prostu cieszcie się i dobrze się bawcie.
Rozwój postaci przebiega w dużej mierze po staremu, za zdobywaną podczas zabawy walutę wykupujemy kolejne bronie i wzmacniające nas przedmioty w Gates of Hell. Do kolekcji dołączyło nieco kosmetyki typu sukienki dla Bayonetty czy kolory włosów, dzięki czemu moja Cereza szybko stała się blondynką w jadowitej czerwieni. Warto wspomnieć, że na tego typu dodatki wydajemy odrębną walutę, więc nie musimy stawać w rozkroku między estetyką a rzeczami bardziej praktycznymi. Klasycznie też możemy zgarnąć nowe nagrody podczas wizyt w Alfheimie.
Rzeczą, która nie do końca niestety przekonuje, są z kolei side chapters stanowiące formę urozmaicenia. To dość krótkie etapy – za ich pomocą gra stara się udawać platformówkę. Zlecenia premiują skradanie się i eliminację wrogów od tyłu. Monotonia odwiedzanych w tych misjach miejscówek sprawia jednak, że nie bardzo chce się poświęcać im czas. Niestety trzeba to robić, bo wbrew pozorom okazują się ostatecznie obowiązkowe. Na szczęście to ledwie cztery etapy, ale i tak mam wrażenie, że tytuł nic by nie stracił na ich usunięciu. Zwłaszcza że mamy tu zabawę na jakieś 15-18 godzin.
Switch jeszcze jary
Jeżeli chodzi o grafikę, Bayonetta 3 momentami oczywiście przypomina nam, że od premiery nie najmocniejszego już w chwili debiutu Switcha minęło ponad pięć lat. Wbrew pozorom nie wygląda jednak bardzo źle (o ile przymkniemy oko na rozdzielczość), oferując wyraźny postęp choćby pod względem modeli postaci oraz wrogów. Gorzej prezentuje się rzecz jasna otoczenie, ale i tak przez większość czasu nie mamy kiedy przystanąć, by uważnie przyglądać się teksturom. Gdy w ruch idą animacje ataków i szalone kombosy, wszystko błyska i daje radość, a gra trzyma stabilne 60 klatek, więc naprawdę trzeba być zapalonym pecetowcem, żeby znaleźć powody do narzekania.
Nie da się ukryć, że w paru kwestiach Bayonetta 3 ostatecznie lekko rozczarowuje. Trzeba jednak brać poprawkę na to, z czego te problemy wynikają. Platinum chciało po prostu, by na tle poprzedniczek była to gra świeża i nietuzinkowa. Gdyby twórcy poszli na skróty, takie „zgrzyty” pewnie by nie wystąpiły. Choć więc narzekam, to chyba lepiej, że czepiam się czegoś, co wydaje się nieco niedopracowane, a nie wtórne. Zwycięstwem twórców jest fakt, że nawet Bayonetta z małymi problemami wciąż stanowi jedną z najlepszych gier tego roku. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich posiadaczy Switcha.
W Bayonettę 3 graliśmy na Nintendo Switchu.
Ocena
Ocena
Bayonetta 3 okazuje się zaskakująco świeża dzięki dodatkowej bohaterce, misjom skradankowym i możliwości przyzywania demonów wzbogacającej system walki. Choć zmiany należy pochwalić, nie umknęło mojej uwadze, że nowe elementy zostały dopracowane nieco gorzej od znanych już mechanizmów.
Plusy
- rewelacyjny system walki
- można przyzywać demony
- masa szalonych sekwencji
- Viola ze swoim własnym stylem walki
- w ruchu prezentuje się nieźle
Minusy
- rozczarowujące początkowe poziomy trudności
- side chapters dodane nieco na siłę
- mimo wszystko wolałem bardziej zwartą konstrukcję „dwójki”